Wanda Lipowicz „Dada”

Archiwum Historii Mówionej

Wanda Lipowicz, urodzona 22 grudnia 1927 roku w Warszawie, pseudonim „Dada”, łączniczka.

  • Co pani robiła przed wybuchem wojny, gdzie pani mieszkała?

Przed wybuchem wojny byłam jeszcze dziewczynką. Mieszkałam na Wspólnej, chodziłam do szkoły...

  • Gdzie pani chodziła do szkoły?

Koło Placu Zbawiciela, na ulicy Marszałkowskiej 31a (szkoła polsko-francuska), gimnazjum. Chodziłam tam od przedszkola do Powstania.

  • Miała pani rodzeństwo?

Mam siostrę jeszcze w Polsce

  • Starszą?

Starszą.

  • Chodziła z panią do szkoły?

Tak, oczywiście i maturę zdawała w czerwcu 1944 roku, w roku Powstania.

  • Czym zajmowali się pani rodzice?

Mama pracowała, bo bardzo chciała, w Sejmie jako sekretarka, a ojciec miał fabryczkę. W Krakowie był właściwie i dojeżdżał.

  • Dlaczego właśnie rodzice zdecydowali się i wybrali szkołę polsko-francuską?

Myślę, że ze względu na to, żeby się uczyć francuskiego. To było nieduże gimnazjum. Jedno piętro w dużym bloku w koło szło. Dyrektorka była francuska, która wyszła za mąż za Polaka pana Świeżyńskiego, zdaje się dwóch mężów, bo liceum się nazywało Świeżyńska-Słojewska. Więc chyba jej było. Była prawdziwą Francuzką, mademoiselle Dupfae i w gimnazjum uczyła mademoiselle Ripere (miała śmieszne loczki). Reszta to byli profesorowie i nauczyciele – Polacy. Tak że troszkę się francuskiego nauczyłam. Jak tu przyjechałam już troszkę rozumiałam. Dużo...

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny? Wrzesień 1939?

Myśmy wyjechali, mieliśmy przyjaciół wojskowych i oni zaproponowali nam, żeby uciekać na wschód przed Niemcami i na wschodzie nas Rosjanie złapali. Nie wiadomo co lepsze.

  • Pamięta pani rosyjskie wojska. Gdzie to było?

W Pińsku. Trochę pamiętam. Aresztowania, potem wszyscy oficerowie musieli uciekać przez Rumunię. Matki i dzieci my wszystkie zostałyśmy i potem stamtąd dostałyśmy się do Wilna, bo tam znalazł się mój ojciec.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?

W Wilnie byliśmy chyba do kwietnia, maja 1940 roku. Dzięki znajomościom mojego taty dostaliśmy mieszkanie. Zresztą rodzice zaprzyjaźnili się z tym państwem. Do tej pory mam z córką kontakty i nawet z panią staruszką, dziewięćdziesiąt ileś ma lat.

  • Jak się nazywają?

Pani Głódź Cecylia. Wdowa w tej chwili już dawno. Potem wszyscy razem jak Litwini troszkę już zaczęli działać. Dali Polakom zezwolenie wyjeżdżać do swoich miast i myśmy wszyscy wyjechali do Warszawy. Też przez obóz w Pruszkowie. Siedziałam tam za pierwszymi kratkami...

  • Nie pamięta pani, dlaczego rodzice się zdecydowali wrócić do Warszawy?

Dlaczego?

  • Jak pani zapamiętała lata okupacji w Warszawie?

Chodziłam do szkoły, przyjaciółki miałam, kolegów tak jak młodzież trzynasto-, czternasto-, piętnastoletnia i uczyłam się jako tako.

  • Odczuwała pani jakiś strach, że jest okupacja, Niemcy, łapanki?

O tym się wiedziało, ale mi się zdaje, że nie zastanawialiśmy się tak bardzo nad tym. Słyszało się oczywiście na prawo i lewo. W szkole, to nie było gimnazjum takie normalne tylko to była szkoła zawodowa (zmieniła się na szkołę zawodową), nawet my harcerze (bo potem do harcerstwa wstąpiłam) mieliśmy dyżury na korytarzach w razie jakby Niemcy wchodzili trzeba było dzwoneczek naciskać i zapalały się lampki w klasach, wszystkie książki się chowało i wyciągało jakieś inne.

  • Do tajnego harcerstwa, tak?

Tak, tak.

  • Ktoś pani zaproponował?

Myślę, że to koleżanki, czy nawet syn dyrektorki trochę organizował, nawet sporo. Wiem, że byłam w drużynie Emilii Plater. Pamiętałam jeszcze do niedawna jaki to był zastęp. Zastępową była „Marysieńka” (to też pamiętam). Jeździliśmy na różne ćwiczenia do Świdra, na pierwszą pomoc sanitarną i zbiórki były, tajemne zebrania, piosenki.

  • Jakąś przysięgę pani składała?

Właśnie tego nie pamiętam. Powstańczą przysięgę nie, chyba na pewno nie, ale harcerską tak, tak.

  • Rodzice wiedzieli o tym, że się pani tak angażuje?

Chyba tak. Myślę, że tak. Nie jestem pewna ale myślę, że tak

  • A siostra?

Siostra przeszła kurs sanitariuszy, ona też przysięgała i ona była pierwsza w szpitalu sanitariuszką i powiedziała mi: „Poszukują tam łączniczki.”

  • Jak pani zapamiętała wybuch Powstania Warszawskiego, 1 sierpnia 1944?

Pamiętam, że się robiło barykady niedaleko mojego domu. Wszyscy wynosili wszystko z domów, rozwalało się bruk. Strach, wtedy trochę niewiadomo było co [nas czeka] i radość do pewnego stopnia też.

  • Czy właśnie wtedy siostra przyszła i zaproponowała?

Tak i powiedziała, że w szpitalu właśnie poszukują, bo był to otwarty szpital, tak jak dużo szpitali zdaje się drugiego czy trzeciego sierpnia. Szefem był doktor Będkowski – znany chirurg poznański, był tam doktor Kmita i oni stworzyli ten szpitalik na piętrze w połączonych mieszkaniach.

  • Jaką funkcję pani pełniła?

Tam gdzie trzeba było jakieś [zadania], daleko nigdzie nie byłam. Największa moja podróż była na Powiśle na Okrąg, ale tak to pomagałam trochę w szpitalu i robiłam bandaże, czytałam biuletyny chorym... Na Mokotowskiej, pamiętam, były magazyny niemieckie tośmy stamtąd koce, poduszki wynosili do szpitala, wiadomości dla chorych, jak prosili żeby się dowiedzieć to czy to. Nie miałam takiej roli jak to łączniczki naprawdę poważnych...

  • Miała pani jakieś dyżury, tak?

Nie wiem czy to były dyżury, czy to po prostu się przychodziło.

  • Gdzie pani nocowała? W domu, u siebie?

Czasem w szpitalu, ale rzadko. Przede wszystkim dzielnica, w której byłam była bardzo długo spokojna, więc myśmy mieli spokój. Zupełnie inne... były bombardowania, owszem, coraz gorzej było. Ale było bardzo spokojnie tak że póki dom stał to do domu się wracało na noc. Aleśmy się sprowadzili (bośmy na piątym piętrze mieszkali, duże mieszkanie), na pierwsze piętro niby dla bezpieczeństwa, bo lokatorów nie było i żeśmy się trochę gnieździli. Pamiętam wielkie łoże było, w poprzek spaliśmy wszyscy żeby więcej [osób się zmieściło].

  • Pani najgorszy dzień w Postaniu Warszawskim? Z czym pani źle się kojarzy Powstanie?

Jak czasem bardzo ciężko rannych przywozili i bombardowanie mojego domu było, mojego mieszkania. Wspomnieniem dużym było przejście na Powiśle jednak, bo pod obstrzałem, rowem, nie kanałem tylko rowem wzdłuż Książęcej na Okrąg, Zresztą bardzo się radowałam też, bo tam gdzie była placówka na Powiślu (Kryska między innymi miał swój oddział) i ja jakiś ważny list niosłam, ale nie wiem co i na Okrąg 2, to był Dom Bankowy i mieszkała tam kiedyś moja ciocia, która była wywieziona. Została babcia, druga ciocia i mój kuzyn (harcerzyk) malutki był wtedy, dwanaście lat miał, ale też tam biegał i działał. I bardzo się ucieszyłam jak mnie tam posłali, bo sobie myślę – zobaczę rodzinę. I rzeczywiście, babcia miała budyń zrobiony na wodzie i to bardzo mnie uradowało. To było chyba w sierpniu. Też daty dokładnej nie pamiętam.

  • Czy był problem z wyżywieniem?

Na pewno był. Ja tak nie odczuwam jak czasem słyszę, czy czytam w książkach. Mama moja piekła w czasie okupacji ciastka jak dużo pań, z tą właśnie panią, która nas w Wilnie gościła. Były bardzo duże zapasy jajek, cukru, migdały (wszystko na czarno kupowane). Myśmy się tym dożywiały. Pamiętam migdałek, kostka cukru, migdałek, łyżeczka cukru to mi tak upamiętniło. Ale z gotowaniem naprawdę nie mogę sobie przypomnieć. Wiem, że z myciem były problemy, ale już po zbombardowaniu naszego domu. Myśmy się kręcili w piwnicy, znaczy rodzina tam siedziała i tam...

  • Jak było z tym myciem?

Gdzie się zobaczyło wodę to się myło troszkę i wiem, że jak się leciało do piwnicy, do rodziny czy w jakimś wolnym momencie, to była miska i najpierw wszyscy myli sobie buzię – to znaczy nasza grupka – buzię, rączki i tak każdy teraz ty rączki, teraz ty i coraz brudniejsza się woda stawała i był taki problem. Ale z pragnieniem, z piciem takich rzeczy naprawdę nie pamiętam.

  • Pamięta pani może miej więcej, kiedy to było jak dom został zbombardowany?

Tak to było 11 września [1944 roku].

  • Gdzie pani wtedy była?

Wtedy byłam chyba w szpitalu, albo gdzieś na krótkiej wyprawie. Acha, jeszcze przed tym (bo już tam bombardowali, myśmy byli po dziewiątym), jedenasty zbombardowali i myśmy przyleciały do domu z siostrą, bo blisko był ten szpital i dom. Za jakąś godzinę czy pół godziny trzasnęło w nasz dom akurat i wtedy piwnicami się uciekało. Gdzieś się wychodziło dziurami, przekopami. Znalazłyśmy się na Hożej w olbrzymiej piwnicy i to było śmieszne, bo póki był nasz dom, póki mogłyśmy dojeść sobie zapasami (jakieś konfitury na pewno były jak to w każdym domu), to myśmy w tej piwnicy się znalazły na Hożej i tam troszkę rzeczywiście teraz sobie tak uprzytamniam – głodne. Była pani z córką w naszym wieku i one sobie jadły, bo one mieszkały w tym domu nie zbombardowanym (który stoi do dzisiaj), to był chyba pierwszy dom na rogu Mokotowska Hoża i myśmy tak patrzyły z zazdrością, jak one jedzą sobie.

  • Z czym pani dobrze się kojarzy Powstanie Warszawskie?

Czy miała pani jakieś radosne chwile?

  • Miała pani jakąś sympatię w tym czasie?

Oczywiście do tej pory. Jak jestem w Warszawie to się zawsze widujemy.

  • Czy to był jakiś powstaniec?

On przed samym Powstaniem musiał wyjechać, bo miał jakieś problemy. Tak że w Powstaniu nie był.

  • Chciałaby pani powiedzieć pseudonim albo imię?

Jego? Nie, nie. Jak mnie zobaczy, to będzie wiedział.

  • Później ten moment upadku Powstania, kapitulacja, jak pani to zapamiętała?

Smutek, rozpacz: „Co robić, jak robić?

  • Miała pani możliwość wyjścia razem z żołnierzami, jako żołnierz?

Szpital rozpuścił nas, ważniejsze sanitariuszki na pewno pozostawały. Jeszcze przed tym nasz szpital zbombardowali. Bomba upadła i trzeba było przenosić chorych do piwnicy. Tam zdaje się, o ile pamiętam, na pewno nawet, były składy braci Pachulskich w podwórzu i żeśmy do piwnicy znosili na noszach tych rannych, na podłogach już leżeli. Potem oni gdzieś wyszli, pewnie. Już nawet nie wiem jakie dalsze losy były tego szpitala. W każdym razie myśmy do domu już poszły. Do domu, do piwnicy i wyszliśmy z ludnością drugiego czy trzeciego października.

  • Gdzie pani trafiła?

Do Pruszkowa.

  • Pani razem z mamą, tak?

Z mamą, z moją ciocią, siostrą i z tymi paniami ciągle, której też była mamusia, też starsza pani, siostra i żeśmy razem szli. Jeszcze u nas na balkonie zabili szwagierkę tej pani (gołębiarz). Jeszcze jak było spokojnie jako tako, na początku Powstania. Tak szliśmy razem wszystkie do Pruszkowa i przez znajomości właśnie, przez tą panią Cenia, Ceniusia, jakaś sanitariuszka nas wyprowadziła i one miały domeczek w Milanówku i na pewno pojechały do Milanówka, a my do Krakowa.

  • Dlaczego akurat do Krakowa?

Ojciec miał tam fabryczkę i mieszkanie. Tam się zjawiła moja babcia, moja ciocia – ta właśnie z Okrąg, mój kuzyn, jeszcze jedni państwo. Nie pamiętam ile dni byłam w Pruszkowie?

  • Dalsze pani losy...

Kraków, oczywiście do szkoły żadnej nie chodziłyśmy, siedziałyśmy w domu. Był strach, warszawiakom trzeba było się meldować albo nie meldować, ciągle były problemy. Zaczęli chodzić po nocy i wyciągać warszawiaków wszystkich i nas też wyciągnęli. Siedzieliśmy w więzieniu, obozie na Prądniku, to był ten znany, był Prądnik Biały i Czerwony zdaje się, nie wiem na którym byłam. Tam spotkałam kilka koleżanek i wsadzili nas w wagony i wywieźli do Drezna.

  • Co było w Dreźnie?

W fabryce pracowałam dosyć ciężko, jedzenie było takie wojenne, okropne, ale było. Mieszkałyśmy w barakach, same warszawianki. Wielki barak, młode, starsze, bardzo dużo... I słynne bombardowanie Drezna. To były ostatki, (trzeba by było wiedzieć daty, którego roku jaka to data była), strasznie zbombardowali fabrykę, tak że w ogóle nie wiedzieli co z nami robić... i szliśmy coś tydzień po Niemczech. Szliśmy... tu się kradło jabłka, tam jakiś obóz był, u chłopa Polacy pracowali to dawali coś zjeść... I tak doszliśmy aż do Teplic. Nie wiem czyśmy jeździli czymś, jakimiś samochodami... Moja mama tam nie chciała zostać i moja ciocia (siostra mamy), bo już wiadomo było co dalej będzie i tylko: „Na zachód, zachód!”, a tu mieliśmy przyjaciół, w Wojsku Polskim, zresztą i wypchałyśmy się tam. Perypetie były straszne, bombardowania w czasie jazdy, takie różne historyjki...

  • Gdzie była pani siostra?

Ciągle z nami.

  • Siostra, mama, ciocia...

Tak i potem się przyłączyły dwie panie i młoda panienka w moim wieku, Janka, która trafiła do chłopa, a myśmy znów trafiły do małej fabryczki. Bardzo takiej malutkiej w Saksonii, bardzo ładnej w Dippoldiswalde i znowu żeśmy siedziały w fabryce. Ten Niemiec był bardzo dobry jeśli można powiedzieć. To już był koniec wojny, kwiecień, maj się zbliżał i ponieważ moja ciocia była dolmeczerką, znaczy tłumaczką, niemiecki znała i on się zainteresował cała naszą rodziną. Zobaczył takie pilne dwie panienki i podtykał. Moja siostra trochę po niemiecku umiała, tyle co w szkole. Kazał jej przychodzić do domku, do siebie, gdzie miał rodzinę, dawał jej dwa kartofelki, dwie marchewki i coś tam jeszcze podtykał. Tak że okazał się, taki powiedzmy ludzki, ale ja myślę, że to dlatego, że to już był koniec wojny. Potem jak Rosjanie się zbliżali to znowu mama z ciocią: „Nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, żeby nas tu złapali!” Wsiadłyśmy w lory pociągowe Niemców, którzy uciekali na zachód coraz dalej a my z nimi. Oczywiście: „Cicho nic nie mówcie, ani słowa po polsku...” I tak pojechałyśmy już nie wiem... Potem nas znowu zamknęli w jakimś obozie i takie przygody, co dzień co innego.

  • Jak wyglądało pani wyzwolenie, koniec wojny?

W końcu wojna się skończyła 8 maja 1945, a myśmy jeszcze ciągle były w Niemczech. Żeśmy się błąkały i wyjechaliśmy w końcu do Paryża.

  • Pierwsze wojska, jakie pani zobaczyła to były alianckie? Amerykanie?

Amerykanie, tym razem Rosjan nie widziałam. Oni nas właśnie wozili, wszystkich zbierali i wozili po różnych obozach. Dostałyśmy się do olbrzymiego obozu, nie pamiętam nazwy. Masę było Polaków i koniecznie Polaków wyłapywali Polacy, żeby wracać do Polski. Mama ciągle: „Nie, nie, nie” i ciągle żeśmy się chowały i ciągle żeśmy chciały jechać na zachód, a oni ciągle chodzili. Dużo zresztą wróciło wtedy, że w Polsce dobrze, że w Polsce wszystko świetnie, itd. Francuzi nas wtedy ukryli w wielkim samochodzie, oni to: „Chodźcie tu, kucnijcie tam w progu, tu my zastawimy.” W ten sposób żeśmy dojechały pociągami, ciężarówkami na granicę belgijską. Tam nam dali jeść. Pyszne. Mam tu zapisane w moim kalendarzyku, jakie pyszne było śniadanie, jaki pyszny był obiad, jakiś chleb biały, konfitura. Później [pojechaliśmy] do Paryża i tutaj właśnie był nasz przyjaciel pułkownik w misji wojskowej i się nami zajął.

  • Co sądzi pani o Powstaniu Warszawskim? Czy było konieczne?

Ja wtedy tym się w ogóle nie interesowałam. W tej chwili się mówi, że może nie było konieczne, dużo ludzi tak mówi, ale to był taki zryw. Nie mogę nic powiedzieć. Jakby się dobrze skończyło to byłoby konieczne. Nikt nie przypuszczał, że tak się skończy, prawda?

  • Jakby pani miała znowu te siedemnaście lat, to poszłaby pani znowu pomagać do Powstania?

No ja myślę, ja myślę...

  • Była pani w Muzeum Powstania Warszawskiego?

Tak, przy otwarciu.

  • Jakie wrażenia?

Były szalone tłumy, bo były pierwsze dni dosłownie. Kiedy oni otworzyli? Drugiego sierpnia?

  • 31 lipca.

Myśmy były trzeciego sierpnia, czy coś takiego. Tłumy były. Z resztą bardzo przyjemnie nas taka harcerka wprowadziła. Zobaczyła moją siostrę z laseczką: „Czy pani z Powstania?
Francja, 6 kwietnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Wanda Lipowicz Pseudonim: „Dada” Stopień: łączniczka Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter