Włodzimierz Traczewski „Znicz”

Archiwum Historii Mówionej

Włodzimierz Traczewski pseudonim „Znicz”, urodzony 7 stycznia 1929 roku.

  • Jak wyglądało pana życie przed wybuchem wojny?

[Uczęszczałem] do szkoły. Przed wybuchem wojny ojciec był w policji. Mieszkałem wtedy na Grochowie. Miałem dziesięć lat.

  • Do jakiej szkoły pan chodził?

Do podstawowej.

  • Jak zapamiętał pan dzień wybuchu wojny?

Bomby leciały, my uciekaliśmy z Grochowa do ciotki do Warszawy. Potem zamieszkaliśmy na Emilii Plater pod numerem 8. Tak się toczyło życie.

  • Kiedy po raz pierwszy w pana środowisku pojawiła się myśl o możliwości wybuchu wojny? Czy ludzie się tego spodziewali?

Spodziewali się zwycięstwa, oczywiście. Słyszałem tylko, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi.

  • Czy w ostatnich dniach przed wojną wisiało coś w powietrzu?

Tak, tak, była mobilizacja. Ojciec też poszedł do wojska.

  • Czy jako dziesięcioletni chłopak bał się pan, widząc bombardowania?

Nie bałem się.

  • Czy wtedy rodziny trzymały się razem, czy były już w jakiś sposób rozdzielone?

Razem byliśmy, wszyscy razem przeprowadziliśmy się – dwóch braci i siostra.

  • Czy po przeprowadzce życie toczyło się już bardziej spokojnie czy było trudno?

Było trudno, bardzo trudno, tym bardziej jak przyszedł okupant, to było bardzo trudno. Ale tam u rodziny przeczekaliśmy cały wrzesień.

  • Jak zapamiętał pan 1 sierpnia, wybuch Powstania Warszawskiego? Jakie były nastroje wśród ludności? Kiedy poczuliście, że nadchodzi długo oczekiwany moment?

Dwa miesiące wcześniej byłem na Siennej na szkoleniu… składanie Waltera, co prowadził „Murzyn”, oliwienie i tak dalej… Wiedzieliśmy, że kiedyś będzie Powstanie, nie znaliśmy daty i godziny. Byłem tam z kolegą, przyjacielem. Przyszliśmy do mnie do domu, szykowaliśmy sobie kanapki, żeby pójść do „Baszty”, chyba na Dworkową żeśmy mieli się stawić. Zastali nas tam chyba „ukraińcy”. Wtargnęli do mieszkania, wywlekli nas. Zostawiliśmy kanapki, wszystko i poszliśmy na podwórko. Położyli nas. W bramie stał karabin maszynowy. Szykowaliśmy się do jakiejś poważniejszej sprawy. Ściągnęli lokatorów z całego domu na podwórko. To było tak, że byłem z matką i z przyjacielem. Braci nie było. Jeden poszedł do armii, do wojska, a drugiego w domu nie było. Tak się zaczęło Powstanie dla nas trojga i całego zbiorowiska z tego domu.

  • Kiedy po raz pierwszy zetknął się pan z konspiracją?

Dwa miesiące przed Powstaniem. Szkolenia przechodziliśmy na Siennej 54 albo numer 56. W piwnicy było zebranie. Było może kilkanaście osób.

  • Jak wyglądało takie szkolenie?

Pokazywanie Waltera, skoków ze spadochronów z szafy i takie rzeczy.

  • Długo trwały takie szkolenia?

Ze dwie, trzy godziny.

  • Ile miał pan lat, kiedy zaczęło się Powstanie?

Miałem piętnaście lat i osiem miesięcy.

  • Jak w pana pamięci zapisały się pierwsze dni Powstania, pierwsze walki?

Jak tylko wstaliśmy z tej ziemi na podwórku, to przyszedł oddział. Ci „ukraińcy” czy Niemcy szybko się wycofali. Przyszedł oddział „Jeremiego”, dowodził nimi rotmistrz „Jeremi”. Z kolegą od razu wstąpiliśmy. To było trzeciego lub czwartego dnia Powstania.

  • Jakie to było zgrupowanie?

Zgrupowanie Samodzielna Kompania Szturmowa „Odwet”, tak się nazywało. Tydzień czasu lub dłużej żeśmy penetrowali całą okolicę Emilii Plater między Hożą a Wilczą.

  • Czy podczas Powstania brał pan udział w jakichś akcjach?

Dostaliśmy najpierw dwa granaty i butelkę z benzyną. Przenosiłem jeszcze niewypały z lotkami ze sztukasów, co teraz saperzy przyjeżdżają, żeby to rozbroić – przenosiłem na Wilczą. Właściwie byłem tam raz czy może dwa razy. Rzucaliśmy na płonący barak niemiecki, tam było Frontleitstelle i tam był niemiecki szpital wojskowy. Barak płonął, był przy samym murku i za tym murkiem płonął. Wtedy rzucaliśmy granat, żeby dalej była eksplozja. To jedne z akcji. Inne, to jak przesuwaliśmy się dalej na posterunki normalnie jak wojsko, dalej do Hożej, potem do szpitala. Zajęliśmy szpital. Wtedy nas połączyli z „Zarembą-Piorunem”. Byłem w 1. kompanii „Ambrozja”, II pluton. Pod dowództwem tego samego „Jeremiego”, nazywał się chyba Rostkowski.

  • Czy widząc w tak młodym wieku wojnę, Powstanie, śmierć ludzi bał się pan? Co pan myślał, wychodząc z domu każdego dnia?

W tym wieku człowiek się nie boi, przynajmniej ja się nie bałem. Widziałem różne bardzo drażliwe wypadki; tu siedmiu zabitych, gdzie indziej też ranni. Też byłem ranny. Nie mogę powiedzieć, że się bałem. Potem przy Wspólnej zrobiliśmy przekop pod jezdnią przy małej barykadzie (róg Wspólnej i Emilii Plater) i przechodziliśmy po numer 25 na Emilii Plater. Tam też na nocne posterunki, na dzienne, z różnymi zmianami.

  • Czy pana rodzina też działała w konspiracji?

Nie, mama została na Emilii Plater 8, a ja poszedłem z oddziałem. Potem do niewoli też poszedłem z nimi.

  • Pana ojciec na początku wojny wstąpił do wojska. Czy miał pan jakieś wieści?

Nie mieliśmy długo, ze dwa lata. Był na Węgrzech internowany. Od razu w pierwszy dzień poszedł.

  • Jaki był stosunek ludności cywilnej do tego, co się dzieje w Warszawie? Czy spotykał się pan z negatywnymi opiniami na temat Powstania?

Najpierw był wielki entuzjazm, wielka pomoc. Potem wszyscy ludzie zeszli do piwnic. My przechodziliśmy piwnicami tam, gdzie była odkryta przestrzeń. Jak szedłem do domu raz na dwa tygodnie, na trzy tygodnie, to przechodziło się piwnicami aż do Emilii Plater 8. Pierwszy miesiąc był u ludzi pełen zapału, chętni do wstępowania, później to bardziej ostygło. Ludzie byli przerażeni.

  • Czy pomagali powstańcom?

Naturalnie, naturalnie, że pomagali, bardzo.

  • Czy pamięta pan zrzuty alianckie do Warszawy? Czy dużo ich było?

Tak, pamiętam. Jeden zrzut koło nas na ogród pomologiczny naprzeciw kościoła Świętej Barbary. Tam spadł jeden i żeśmy się na niego dwa razy wyprawiali w nocy, ale taki był ostrzał wzdłuż Wspólnej, żeśmy po jakimś czasie wracali. Nocą nawet szliśmy, przejść nie można było. Prowadził nas porucznik „Rokita” i jeszcze dwóch, ale nie można było przejść przez skrzyżowanie, żeby dostać się do ogrodu. Na skrzyżowaniu zabili starszego pana z laską, a potem znaleźliśmy dwie dziewczynki, harcerki zastrzelone przed kościołem Świętej Barbary. Strzelali z koszar, z tego Frontleitstelle.

  • Czy dużo zrzutów alianckich dostawało się w ręce powstańców?

Z tego, co ja wiem, dostawały inne dzielnice, ale było tego niedużo.

  • Co było zrzucane?

Broń, myśmy nie dostali tego zrzutu. Żeśmy wyszli, to „ukraińcy” wyszli do nas, jak żeśmy poszli chować te dwie dziewczynki. Wyszli z automatami, a my bez i zabrali nam. Nas wyszły trzy osoby z flagą, już po Powstaniu, 3 czy 4 października.

  • Czy próbowaliście czasem zapomnieć o tym, co się dzieje? Co wtedy robiliście?

Śpiewaliśmy dużo, był podchorąży, który bardzo fajnie grał na fortepianie. Była bardzo dobra atmosfera przez całe Powstanie. W kompanii, w której byłem, była bardzo dobra. Tam była 1. kompania, 2. i 3., a ja byłem w 1. kompanii, w II plutonie.

  • Czy podczas Powstania Warszawskiego ludzie starali się utrzymywać życie towarzyskie, religijne?

Religijne owszem. Przychodził ksiądz, odprawiał mszę. To wszystko działo się w piwnicach. Był chyba jeszcze na Emilii Plater komik Dymsza.

  • Czy ludzie się pobierali podczas Powstania?

To było bardzo przyjemne. Gdy byliśmy na tak zwanym odpoczynku w „Jajczarni”, ćwiczyliśmy tam rzut granatem i takie rzeczy. Było tam małżeństwo, które się pobierało. Pamiętam jego pseudonim, „Pal”, jej nie pamiętam. Było jeszcze drugie narzeczeństwo, byli ludzie, ale nie z naszej kompanii. Bardzo uroczyście, bardzo sympatycznie, wszyscy śpiewali, składali życzenia.

  • Czy brał pan udział w zdobywaniu „Jajczarni”?

Nie, tam poszliśmy po jakichś trzech tygodniach na tak zwany odpoczynek. To były może trzy, cztery dni.
  • Czy wśród warszawiaków była nadzieja, że przyjdzie pomoc?

Cały czas była.

  • Kiedy zaczęła umierać? Jakie nadzieje jako powstańcy wiązaliście z tym, co działo się na drugim brzegu Wisły?

Z tamtej strony był ostrzał artyleryjski, trafiali i w naszą pozycję. Tak że sam się chowałem przed odłamkami między innymi w przejściu podziemnym, ale wciąż czekaliśmy na wyzwolenie pełni nadziei.

  • Jaki stosunek podczas Powstania mieli Polacy do mniejszości narodowych, na przykład do Żydów, którzy przetrwali powstanie w getcie?

Nie widziałem jakiejś pomocy, oni byli ściele odgrodzeni. Niektóre dzieci dostawały się na stronę polską jeszcze w czasie okupacji. Żebrali, dostawali od nas ziemniaki. Matka dawała, inni dawali. Oni odchodzili z pełnymi woreczkami. Pod gettem nie byłem, bo nie było to możliwe w czasie okupacji.

  • Wspomniał pan, że był ranny.

Tak, nie byłem ranny z pocisku, tylko z moździerza. Powstrzymywałem panią, która chciała biec pod ziemią do palącego się naprzeciwko domu. Nie chciałem jej przepuścić, zresztą przekop nie był jeszcze skończony. Chciała przejść, wyrywała mi się, akurat byłem sam na posterunku przed tym wejściem. Groziła, groziła, przeklinała, w końcu mi się wyrwała. Pobiegłem jeszcze za nią tuż przed bramę. Pocisk upadł między nas, moździerz. Odwróciłem się i dostałem odłamek pod kolano. Ona niestety [zginęła].

  • Czy rana była ciężka?

Nie, wróciłem na posterunek z całą nogą zakrwawioną. Była operacja, ściśnięcie tej żyły szczypcami, zawiązanie, puszczenie jej. Nie wiem, czy dwie, czy trzy żyły. Punkt opatrunkowy był na Poznańskiej.

  • Jak podczas Powstania wyglądała łączność między ludźmi? Ciągle zmieniało się miejsce pobytu rodzin, bliskich…

Listów nie widziałem, natomiast kartki na bramie zostawiali ci, którzy byli spoza tej dzielnicy. Szukali jakiegoś kontaktu, [pisali]: „Jestem tu, jestem u tej i u tej osoby”. Później po Powstaniu kartek były miliony.

  • Czy było niebezpieczne poruszanie się po mieście włazami, podkopami? Czy pan kiedyś przechodził?

Przechodziłem. To nie były kanały, to były piwnice, które były przebite. Przez jezdnię tylko trzeba było przemknąć, przez Hożą i na drugą stronę. Do mamy miałem niedaleko. Niebezpieczne to było. Jednocześnie były naloty, trzeba było [uciekać] przed nalotami rosyjskimi, bo ostrzeliwali nas, mimo że mieliśmy na ziemi olbrzymią, kilkumetrową flagę.

  • Czy podczas Powstania zawierało się dużo przyjaźni, takich na śmierć i życie?

Tak, tak, kolega, który mnie wprowadził do Związku Walki Zbrojnej-AK, co jeździliśmy na Sienną, nazywał się „Bończa” Skarżyński. Byliśmy w wielkiej przyjaźni i byliśmy razem skierowani do „Baszty”, to nas Niemcy zastali. Był starszy ode mnie i jeszcze jeden też starszy, chyba nazywał się Dragon.

  • Czy wasze drogi później się rozeszły?

Nie. Z „Bończą” się spotkałem, ale już nie żyje.

  • Czy jest jakiś moment z Powstania, który się wyjątkowo zapisał w pańskiej pamięci?

Nasza wyprawa pod Frontleitstelle. Cały oddział prawie szedł, patrzyliśmy na rannych niemieckich żołnierzy, przez kilka domów się przechodziło. Wtedy jeszcze mogliśmy podejść. Zabronił nam rzucać granatami, nie działaliśmy, po cichu się wycofaliśmy. Oni później widocznie się zorientowali, bo spalili te wszystkie domy. Tak że został tylko Emilii Plater 25, gdzie przechodziliśmy. Co pamiętam ze śmiesznych historii… [Był] kolega o pseudonimie „Śledź”, nazywał się Śledziewski. Na balii żeśmy podróżowali po piwnicy na Emilii Plater w tym domu naprzeciwko, w tym olbrzymim [Emilii Plater] 25, bo góra była wypalona do pierwszego piętra. Myśmy tam mieli posterunek na noc. Stukaliśmy do Niemców, oni stukali do nas. Jak oni zaczęli stukać, chcieli się dostać do nas, to my im odstukaliśmy.
Potem żeśmy balią podróżowali po piwnicy, paliły się rzeczy zgromadzone w piwnicach, a my tą balią (woda była chyba po kolana) podróżowaliśmy do jednej, do drugiej piwnicy. Podeszliśmy do jakiegoś okienka w piwnicy i słyszymy kroki, jakby po szkle ktoś stąpał. Odbezpieczyłem granat, jeden rzuciłem, czekamy, a tam dalej chrup, chrup – idzie ktoś. Drugi miałem tarciowy, zapalał się od uderzenia, bo tamten miałem „filipinkę”. Mnie ręka zaczęła z nerwów chodzić, że go rzuciłem i choda, uciekaliśmy do balii po kolana w wodzie. Wybuchł.

  • Dowiedział się pan, co to było?

Nie, na trzeci dzień miałem tam posterunek i zobaczyliśmy, że to zwisał dach ze spalonego domu obok, który się tak kołysał. Prawdopodobnie to on, bo słyszeliśmy takie same szmery, co wyobrażaliśmy sobie, że to kroki.

  • Czy pamięta pan powstańcze wynalazki?

Oj tak. Był moździerz, mieliśmy granaty chemiczne, tak się nazywały. Trzeba było w usta wziąć, taka tutka jak zastrzyk. Jak nie parzyło, to można było włożyć i zamknąć. Było to jak rura. Konstrukcja przyszła (nie wiem skąd, ale przyszła), taki trójnóg. To było bardzo śmieszne, bo chcieliśmy ostrzelać ten Frontleitstelle ponad domami. Kazali nam kopać rów, młodzież się zgromadziła. Wszyscy kopaliśmy rów i jedne leciały, nie wiadomo gdzie padały, a drugi wylatywał z [moździerza]. Przez to wskakiwaliśmy do rowu, do schronu. [Granat] wybuchał tuż obok. To było bardzo pocieszne. Ze dwa dni było takiej strzelaniny. Potem były jeszcze „Błyskawice”, automaty szybkostrzelne.

  • Jak w pana pamięci zapisał się koniec Powstania?

Dowódca zawiadomił nas, zebraliśmy się wszyscy. Zapaliliśmy wtedy ognisko, odśpiewaliśmy pieśni i powiedział, że kapitulacja i że wyjdziemy za dwa dni. Wyszedłem z Powstania do niewoli 4 października. Zawieźli nas do Lamsdorfu.

  • Jak wyglądała Warszawa po zakończeniu Powstania?

Trudno opowiedzieć. Ulice zasypane gruzem, mój dom też z przodu spalony. Gruz, tylko ścieżki były. Bardzo, bardzo [zniszczona], trudno sobie wyobrazić. Tak jak pokazują na zdjęciach, a nawet gorzej.

  • Jak się odnaleźliście z rodziną po zakończeniu Powstania?

Jak wróciłem z obozu – Stalag IV-B […], mama była w tym samym domu, to skrzydło się zachowało. Nie było jej w domu, wszedłem przez lufcik, rozgospodarzyłem się i usnąłem.

  • Kiedy wyszedł pan z Warszawy?

4 października. Cały sznur, zdawaliśmy broń na… 6 Sierpnia, jak się zakręca do Filtrowej. Stał duży dom, szły odziały – szły i szły do Ożarowa. Stamtąd wiozły nas transporty. W Ożarowie byliśmy ze dwa dni. Zawieźli nas do Lamsdorf, do obozu rozdzielczego. Tam byliśmy prawie miesiąc.

  • Jak Niemcy was traktowali?

Gwizdali, rzucali w nas kamieniami w Lamsdorfie. Potem nas młodszych wydzielili. Miałem prawie szesnaście lat i zawieźli nas do Glashütte, do Brockwitz bei Meissen, do fabryki szkła, w której budowaliśmy samoloty. Nie przyznali się, gdy pojechałem po wojnie samochodem. Przyjęli mnie bardzo gościnnie tortem i kawą, ale nie powiedzieli, co tu było. Nas chyba czterdziestu kilku było z Warszawy, tych młodych, takich jak ja. W obozie skończyłem szesnaście lat. Później nas z Mühlbergu Stalag IV B [numer jeńca 305616] pognali do Glashütte, jak powiedziałem z początku. Piękny obóz. Z przyjemnością patrzyłem, jak Niemcy uciekali, maszerując z zadyszką.

  • Kto was wyzwolił?

[Wojska rosyjskie]. Pilnowali nas tacy faceci, jeden, drugi, trzeci, czwarty – Post się nazywał. Szli po bokach. Myśmy szli. To było bardzo dowcipnie, jak był nasz przemarsz, to śpiewaliśmy różne pieśni. Jak Hitlerjugend szło naprzeciw nas, to śpiewaliśmy zresztą bardzo dowcipne pieśni i nieprzyzwoite też.

  • Kiedy wrócił pan do Warszawy?

15… maja [1945 roku].

  • Czy został pan w Warszawie i brał udział w odbudowywaniu stolicy?

Tak.

  • Czy miał pan jakieś wieści o ojcu?

Nie, ojciec był jeszcze w obozie, nie wrócił jeszcze. Wrócił prawie po roku.

  • Czy stolica po powrocie różniła się od tej, którą zostawiliście, wychodząc?

Zgraja ludzi, tłumy ludzi. Pyzy wszędzie sprzedawali i inne [artykuły]. Odbudowywali mieszkania, ale ten gruz jeszcze wciąż leżał, to było długo. Bardzo długo Starówki nie było. W ogóle ruina.

  • Gdzie pan mieszkał po powrocie do Warszawy?

Na Emilii Plater. Jedno skrzydło domu się tam uratowało i drugie naprzeciwko też, ale front był cały zburzony. [Warunki] bardzo ciężkie. Najpierw myślałem, że tam nie ma mieszkania. Wszedłem w zawaloną bramę, a tu stoi dom w podwórku na parterze.

  • Czy po zakończeniu wojny był pan represjonowany za przynależność do AK?

Byłem. To było w wojsku, bo jak wróciłem z Powstania, poznałem żonę, Krystynę. Ona tańczyła. Ucząc się dalej, poszedłem do prywatnej szkoły baletowej i zostałem powołany do wojska, do Centralnego Zespołu Pieśni i Tańca Wojska Polskiego. Tam mnie dwukrotnie przesłuchiwali z lampą świecącą w oczy. Nie byłem jakoś prześladowany, nie mogę powiedzieć. Czułem jakąś niechęć. Byłem przesłuchiwany, znałem pseudonimy, tylko nie powiedziałem, jak się nazywał dowódca. O to pytali z lampą w oczy.

  • Czy przesłuchujący byli wobec pana bardzo agresywni?

Jak można powiedzieć, że nie bardzo agresywni, jak lampą w oczy świecili. Lampa stoi na biurku, on pyta: „Kto byłeś? Kiedy byłeś?”. Mnie uratowało może to, że miałem szesnaście lat. Wtedy mówiłem, że byłem. Mówiłem: „A pan by nie poszedł bronić ojczyny?”. To było to. Drugi raz było tak samo w innym miejscu. Byłem w wojsku dłużej, grozili nawet obozem. Wróciliśmy z koncertu w nocy, kiełbasa była zarobaczona. Byłem dowódcą plutonu i powiedziałem: „Nie, nie, nie jemy tego i koniec”. [Powiedzieli], że bunt zrobiłem w wojsku. Od razu, że AK, tu się bardzo przyczepili i zagrozili, że pójdę do obozu. Wywiad był na alei Niepodległości.

  • Co sądzi pan o Powstaniu? Czy było warto?

Uważam, że było warto. Z punktu widzenia historycznego nie było udane, padliśmy. Spodziewaliśmy się, że Rosjanie przyjdą. I tak to było. Dalej tak życie się potoczyło, że zostałem tancerzem, choreografem, przeszedłem na emeryturę. W 1950 roku wyjechałem do Łodzi i tam byłem… trzydzieści pięć lat. Tak tęskniłem za Warszawą, tak tęskniłem… Prawie na walizkach mieszkaliśmy. Miałem nawet ładne mieszkanie, ale na walizkach mieszkaliśmy z żoną, a ja wciąż o Warszawie [myślałem]. Naturalnie wróciłem, mieszkam w Warszawie.




Warszawa, 19 grudnia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Anna Konopka
Włodzimierz Traczewski Pseudonim: „Znicz” Stopień: strzelec Formacja: Batalion „Zaremba-Piorun”, 1. kompania Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter