Zofia Wilska-Bukowczyk
- Proszę powiedzieć, jakie są pani wspomnienia z okresu przedwojennego? Co pani robiła przed wybuchem wojny?
Byłam w szkole najpierw. W tej samej szkole co moja siostra – w Mariówce Opoczyńskiej.
Nie. Mariówka Opoczyńska. To była szkoła prowadzona przez jakiś nieklauzurowy zakon w Mariówce Opoczyńskiej pod Opocznem. Tam był specjalny gmach, potem się jeszcze rozbudował po naszej maturze.
Rogów. Tutaj, niedaleko pod Łodzią. Dość niedaleko, 30 kilometrów.
To było przed wojną.
- A w momencie kiedy zbliżał się wybuch wojny, to pani była też w tamtej okolicy czy już w Warszawie?
Myśmy byli w domu, bo to były wakacje jeszcze i przyszła do nas, jakby zawiadomienie od działu polskiego, który tam miał stacjonować we dworze – bo to był duży dwór – i tak powiedzieli żebyśmy z tego dworu się usunęli. Wobec tego taty nie było, był zmobilizowany w Warszawie w jakiejś instytucji – nie był w wojsku zresztą. A mama i ciocia zdecydowały, że jak wyjechać, to wyjechać. Wyjechaliśmy do majątku troszkę odległego, ale bliżej od strony Warszawy do naszej rodziny. […] Panie dorosłe były tak speszone, mnóstwo dzieciaków tam było, bo to były wakacje, było dużo dzieci i nie wiedziały po prostu co robić. Zamiast zostać w tym majątku wujostwa i siedzieć spokojnie, to myśmy z taką kuzynką moją w moim wieku powiedziały, że my musimy jechać do Warszawy. Tam jest tatuś, to i my mamy przydziały […]. No i pojechałyśmy powozem i taką rolwagą. Całe towarzystwo, to dużo tego było końmi. Dojechałyśmy do Warszawy chyba w dwa dni. No i stąd ja pamiętam i chowanie się w kartofle przed strzelaniem… Tak jakby się śmieję, bo to tak w jakimś filmie było właśnie – samolot leciał, to wszyscy w kartofle.
- Ale to już były pierwsze dni września?
Tak, tak. To były pierwsze dni września. No i dojechaliśmy do Warszawy dokładnie w tym momencie, kiedy Umiastowski zalecił mężczyznom wychodzenie z Warszawy. Jeszcze ojca spotkaliśmy, pożegnaliśmy się z nim, no i zostaliśmy w Warszawie.
- I państwo mieli mieszkanie w Warszawie?
No nie. [Mieszkanie] rodziny.
- Miejsce, gdzie można było się…
Nie, wtedy jeszcze nie, potem było mieszkanie. Ale rodziny dużo bardzo było.
- A czy ten czas w Mariówce Opoczyńskiej spędzony w szkole to był też czas harcerstwa?
Tak, oczywiście tak.
- A jak wyglądały te aktywności harcerskie jeszcze przed wybuchem wojny?
Jak to pani mówić… Były zbiórki, zabawy się robiło, sprawności, kursy sanitarne, jeździło się na obozy. Podobnie było jak teraz jest, prawdę powiedziawszy.
- A po przyjeździe do Warszawy kiedy już zaczęła się rzeczywistość wojenna, to jak wyglądała codzienność?
Bardzo różnie. Najpierw się chodziło i kupowało, co można, bo myśmy przyjechali przecież z zewnątrz i nie mieliśmy żadnych zapasów. Potem ja się dowiedziałam od koleżanki, że potrzebna jest pomoc w szpitalu Ujazdowskim i parę dni, bo to niedługo było, byłam jako sanitariuszka w szpitalu Ujazdowskim. To był już trzydziesty dziewiąty rok.
To był wrzesień. No i pierwsze moje, że tak powiem, wojenne dramaty to były w tym szpitalu. Ponieważ szpital miał na dachu czerwony krzyż, to go bombardowali. No i pamiętam taki moment, kiedy wszystkich, prawie wszystkich rannych, którzy mogli zejść do piwnicy, sprowadzili do piwnicy, a mnie było wstyd uciec do piwnicy. Wobec tego zostałam z tymi, którzy się nie mogli ruszyć z tych swoich łóżek. I tam bardzo śmieszna była historia, bo jakiś król cyganów prosił mnie o przekazanie jakiejś swojej informacji dla swojej rodziny. No bo ja zostałam na sali z paroma osobami. Bombardowanie się skończyło i moje chodzenie do szpitala też, ponieważ… Ja nie wiem, jak to było – dość, że już potem myśmy tam nie chodzili. Może po prostu na tyle zbombardowali, że tam nie było co szukać. Nie umiem pani powiedzieć. Wiem, że ja tam krótko chodziłam. Ale tę salę to pamiętam. […]
- Czas kapitulacji, moment kapitulacji?
No tak, pamiętam. Myśmy tam nie chodzili oglądać Niemców. Ja na alei Szucha wtedy z rodziną moją mieszkałam. […]
- A kiedy pani zobaczyła Niemców po raz pierwszy?
Nie umiem powiedzieć. Chyba ich wtedy nie widziałam, w trzydziestym dziewiątym roku, bo myśmy potem niedługo… moja rodzina, co tymi końmi przyjechała, wyjechała. Zdawało się, że zaczną się lekcje, bo była taka poczta pantoflowa, że się mamy tam zebrać w [szkole] Królowej Jadwigi […]. Z tego nic nie wyszło, ale te nasze wozy i tak dalej wróciły już do Rogowa, a ja zostałam, bo miała być szkoła. Oczywiście szkoły nie było i potem z babcią wracałam pociągiem.
Do Rogowa, tak.
- I resztę czasu okupacji przebyła pani w Rogowie czy z powrotem wróciliście państwo do Warszawy?
Potem jeszcze z Rogowa, tam mnóstwo wysiedlonych było, tak że tam też było co robić. Bardzo dużo było ludzi w domu i we wszystkich możliwych miejscach byli ludzie. I potem ja pojechałam do Łodzi, do szkoły, bo w Łodzi jeszcze była szkoła. I chodziłam do tej szkoły do przerwy gwiazdkowej, czyli to… trochę oni wcześniej zrobili tę przerwę, to było, nie wiem, od listopada, listopad, grudzień. To była bardzo dobra szkoła zresztą. No i potem puścili nas na wakacje wszystkich i koniec. Więcej szkoły już nie było i nie było mowy o polskiej szkole. I ja potem pojechałam do Warszawy, bo to była maturalna klasa, no i na kompletach już zrobiłam tę maturę.
- A jakie to były komplety i gdzie się odbywały lekcje?
W prywatnych mieszkaniach.
- I tam zrobiła pani maturę?
Tam zrobiłam maturę. W pierwszym roku wojny, tak.
- A czy kontakt z harcerstwem też się nawiązał?
Tak, ale nie od razu.
Ja nie umiem powiedzieć pani, ale to jakoś tak z rok po. Bo ja jeszcze potem zrobiłam maturę i pojechałam do domu, bo nie miałam tam co robić jeszcze wtedy. Chyba dopiero po roku jakoś pojechałam do Warszawy, bo właśnie się okazało, że są komplety akademickie. I ja już potem po roku zaczęłam chodzić normalnie na komplety biologii, tak jak kończyłam.
- Biologia była pani zainteresowaniem?
Biologia, tak.
- A proszę mi powiedzieć, jak wyglądało życie rodziny w czasie okupacji? Czy Rogów był w dalszym ciągu [miejscem] rodzinnym?
Tak, Rogów był miejscem rodzinnym i miejscem wakacyjnym dla bardzo szerokiej rodziny. Tam były dwa domy. Był duży dom i mniejszy dom. W jednym stryjek, w drugim ojciec i pełno ludzi zawsze. Na początku to byli ludzie wysiedleni z Warszawy, […] a potem to najrozmaitsi znajomi, którzy w Warszawie... było głodno i tak dalej. Pełno było takich.
- Rogów był źródłem utrzymania również?
No tak, oczywiście.
- A proszę mi powiedzieć, kiedy pierwszy raz zetknęła się pani z jakimiś działaniami konspiracyjnymi?
Nieprędko. Dopiero jak byłam na tym pierwszym roku studiów.
- Czy wtedy świadomość istnienia i działania Armii Krajowej już się zarysowała?
U mnie nie. Ja najpierw trafiłam do harcerstwa.
- A jak wyglądała ta aktywność harcerstwa konspiracyjnego wtedy?
Były kursy sanitarne. A poza tym to były normalne zbiórki. Tropienia, wycieczki, tak jak normalnie w harcerstwie. A niezależnie od tego było właśnie sanitarne przygotowanie i każdy miał przydział jakiś albo do łączności w wojsku, albo w sanitariacie. Ale to dopiero chyba tak, było z rok przed Powstaniem. […]
- A proszę powiedzieć, czy jakiś kontakt z prasą konspiracyjną pani miała wtedy?
Nie.
- A czy ktoś z rodziny, przyjaciół bądź znajomych był związany z Armią Krajową i wiedziała pani coś na ten temat?
Nie, nie wiedziałam. Byli, ale ja nie wiedziałam.
- A proszę powiedzieć, kiedy zaczęła narastać świadomość zbliżania się wybuchu Powstania? Czy to było wyraźnie odczuwane wśród harcerstwa?
Ja pani powiem, jak to było. Najpierw była normalna okupacja i obozy harcerskie odbywały się jako kolonie RGO. Ja taką właśnie ze swoją drużyną – bo ja już prowadziłam drużynę wtedy – ja z tą drużyną wyjechałam pod Rogów do znajomych, do jakiegoś takiego budującego się domu, i miałyśmy tam obóz. Normalny harcerski obóz. Oczywiście nazywało się to kolonia RGO. I przyjechał do nas mój ojciec, bo to było niedaleko Rogowa, i powiedział, że kto ma być w Warszawie, to niech się zbiera i to prędko. I myśmy wobec tego zwinęły obóz po tam jakimś biegu czy po czymś specjalnie, żeby… one pamiętały dobrze bieg harcerski i tak dalej. No i jechałyśmy pociągiem puściusienkim, a mijały nas pociągi wypełnione Niemcami po brzegi, wojskiem.
Tak. I to był ten moment, kiedy [Niemcy] opuszczali Warszawę. Oni potem wrócili, ale oni się wtedy bali. Myśleli, że Rosja wejdzie tak jak nasi.
- To był lipiec czterdziestego czwartego roku?
Tak, tak, tak.
- I po powrocie do Warszawy włączyła się od razu pani jakoś bardziej?
Ja przecież byłam w harcerstwie. Ja mówię pani, że prowadziłam obóz harcerski wtedy. Ja wtedy prowadziłam drużynę. Nawet taki hufczyk, bo myśmy takie malutkie grupy miały po kilka drużyn. I potem było Powstanie właśnie.
- A jak wyglądały same przygotowania do Powstania? Sama atmosfera przed 1 sierpnia? Czy pani wiedziała o tym, że to się wydarzy?
Że się coś dzieje? Oczywiście, że tak.
- A jak pani zapamiętała pierwszy sierpnia?
Przede wszystkim jakieś rozkazy się gdzieś nosiło. Cały czas się biegało, jakoś tak to było. I potem ja przy tym bieganiu zawędrowałam na tą Pańską do komendy chorągwi, bo coś tam miałam do nich, już nie wiem co. I tam już zostałam po prostu. Z jednej strony zostałam terenowo odcięta od domu, bo tam na Czerniakowskiej była mama, a to była Pańska, to trochę daleko. No i siedziałyśmy w oknie. Wyglądałyśmy wszystkie i cieszyłyśmy się okropnie, że się Powstanie zaczęło, że coś się zaczęło, że biją Niemców. Potem budowałyśmy barykadę i dobre parę dni siedziałyśmy w tym internacie, bo właśnie nie miałyśmy wojskowych przydziałów.
Na Pańskiej, tak. I potem na tą Pańską przyszli chłopcy w mundurach, orderach i w ogóle – nasi koledzy starsi z harcerstwa i powiedzieli, że potrzeba jest pięćdziesiąt dziewcząt do pomocy. No i [tych] pięćdziesięciu dziewcząt nie było, tylko było nas trzydzieści, więc ze szczotkami z jakimiś garnkami przewędrowałyśmy przez barykadę jedną, drugą i się znalazłyśmy na placu Napoleona, gdzie tam już blisko była siedziba… Chłopcy byli naprzeciwko – komenda chorągwi męskiej […]. Robiłyśmy cały czas to, co nam, że tak powiem, danego dnia polecono.
- A ta służba pięćdziesięciu dziewcząt była potrzebna do czego?
To zmobilizował nas, nie wiem, czy druh Kamiński, który był wtedy z BIP-em, czy Leon Marszałek, który także nam towarzyszył od Powstania. No i ja pani powiem, my żeśmy wszystko robiły. Odsypywały, wyciągałyśmy człowieka z gruzów, […] chodziłyśmy z apteczkami, nosiłyśmy prasę, która była, prowadziłyśmy kuchnię dla dzieci. Jakieś tam różne [rzeczy]. Ja na przykład pamiętam, że nosiłam buteleczki, jeszcze wtedy była czynna taka [akcja] przy szpitalu którymś – szykowanie dla niemowlaków butelek z mlekiem. Tośmy te butelki nosiły gdzieś tam z innej ulicy, już nie wiem skąd.
- Ale to było wszystko w rejonie placu Napoleona?
No niekoniecznie, bo myśmy chodziły…
Tak, ale to aż na Powiśle Północne. I myśmy tam chodziły wszędzie i tak jak pani mówię, najrozmaitsze rzeczy żeśmy robiły. Tylko było tak, że co myśmy gdzieś się zagnieździły i coś zaczęły robić, to akurat było bombardowanie i musiałyśmy się gdzieś przenosić. Ten drapacz, gdzie myśmy najpierw były, bardzo szybko zaczął się palić. No myśmy wtedy przeszły na Zgoda i na Zgoda to już byłyśmy dość długo. Ale Zgoda też się zaczęła palić. Uciekłyśmy wtedy na Powiśle i na tym Powiślu to już nas i ,,krowy”, i wszystko inne dopadło. Pani wie, co to była ,,krowa”? Właśnie. I my już wtedy… nasza komendantka chorągwi Wanda Kamieniecka, która z nami cały czas była i cały czas dyrygowała nami, po prostu dowodziła nami, stwierdziła, że z tej strony Alej trzeba jednak zmykać. Tam barykada była na Alejach, przeszłyśmy na południową stronę i ja poszłam… Ponieważ te służby pomocnicze z dwóch stron Alei, znalazły się teraz na jednej stronie Alei -cała służba harcerska – tam robiły dziewczyny to samo, chociaż nie pod zarządem żadnym innym. To ja tam dostałam urlop, bo mama chorowała, żeby pójść odwiedzić mamę, no i wrócić tam z powrotem.
- A proszę mi powiedzieć jeszcze, kto był pani bezpośrednim przełożonym?
Wanda Kamieniecka.
Komendantka chorągwi.
A z tytułu BIP-u to Leon Marszałek.
- A proszę mi powiedzieć, od kiedy była pani członkiem BIP-u? Czy jest jakaś data konkretna? Kiedy się to stało?
Załóżmy, że od momentu kiedy myśmy przez tę barykadę przeszły właśnie do drapacza, jak się to wtedy nazywało, on się też potem spalił. I tam już… tylko u dziewcząt nie było takiej potrzeby, żeby się zaraz nazywać, żeby wiedzieć, gdzie przynależy. My, jako grupa harcerek pod dowództwem swojej komendantki chorągwi, mieliśmy właśnie kontakt z Leonem. On bezpośrednio chyba właśnie zajmował się tą grupą i dyrygował nią, bo tam na wszystkich odprawach był z nami […].
Marszałkiem. To też chyba znajome nazwisko?
- Tak, niewątpliwie. Z jakim ryzykiem wiązała się ta praca? Te wszystkie pomocnicze zajęcia?
Znaczy, proszę pani, one się wiązały z takim samym ryzykiem jak mniej więcej siedzenie w piwnicy. Jak już zaczęli dobrze bombardować, to nie było sposobu, żeby się dobrze schować.
- I bały się panie? Czy myślało się o tym wtedy.
No nie bardzo. Ja pamiętam tylko mój przestrach, jak szafa tak zwana się kręciła, a ja byłam, tak że miałam poczucie, że mogę dostać. Ale nie dostałam.
To już było na Powiślu w ostatnim naszym miejscu, gdzie myśmy tam się jakby schroniły.
- A w Śródmieściu Południowym jak długo pani była?
Wcale.
- Wcale. Tylko przechodziły panie do…
Nie, nie, nie. Na Południowym one zostały, a ja poszłam do mamy, odwiedzić mamę, ponieważ było trochę luzu. Dwie grupy. To samo robiły te dziewczyny co my, wobec tego tam ich się zrobiło dużo i mnie Wanda właśnie powiedziała: „Idź do mamy, zobacz i wracaj”. Ja już nie wróciłam, ponieważ ze trzy dni potem Niemcy na Czerniakowie już ten dom zajęli. Nam kazali iść na Pruszków. No tośmy wyszli, tylko nie do Pruszkowa oczywiście.
- A jak wyglądało wyjście z tego domu z Czerniakowa?
Z Czerniakowa? No właśnie mówię, że Niemcy zajmowali ten dom. […] [Teresa – moja siostra] opowiadała, że oni potem odbili ten dom i tam nawet gdzieś w piwnicy jacyś ludzie to przeczekali.
- Jaki to był adres? Czerniakowska…
202.
- 202. To było w pobliżu ulicy Okrąg mniej więcej? Na tej wysokości?
Tak. Naprzeciwko tego dużego szpitala. No i ja już niestety właśnie kontakt z czymkolwiek [straciłam], bo Niemcy nam kazali wyjść i myśmy tam pod mostami poszły. To jest też ciekawostka taka. Weszłyśmy do jakiegoś tam mieszkania, które nie było zniszczone i tam jakiś chleb jeszcze leżał i tak dalej. Pomyślałyśmy, że tam przeczekamy, ale przyszli Niemcy i bardzo uprzejmie kazali nam wyjść, bo oni tu będą podpalać. Wcale nie wszystko było zburzone walką. Chodziły grupy żołnierzy i miały obowiązek podpalać i niszczyć te domy, co były jeszcze całe. Oni nam powiedzieli, że jest niedaleko szpitalik, że szpitaliki nie są palone i że możemy się do tamtego szpitalika prowadzonego przez zakonnice z mamą udać. A ja wiedziałam, że jest, bo ja z kolei tam docierałam, jeszcze jak miałam służbę po północnej stronie. I tam z mamą doczekałyśmy już do momentu, kiedy szpital ewakuowali.
A nie wiem. Tak dokładnie pani nie mogę powiedzieć. Bo ja mam nawet pamiętnik…mam do momentu wyjścia z oddziału Czerniaków, a dalej już nie pisałam.
- A w jakich okolicznościach pani pisała ten pamiętnik? W czasie tej służby?
Nie, ja nie pisałam. Ja to pisałam zaraz po Powstaniu dla ojca. Tak że to nie tyle jest dziennik, co właśnie pamiętnik. Zresztą tam nie miałabym… To by siedem razy zginęło. Pisałam dopiero potem. Teresa coś pisała w Powstaniu, potem jej zginęło, potem pisała drugi raz, to jej ubecja zabrała i napisała chyba ten trzeci i przeżył i jest w tej książce.
- A proszę powiedzieć, czy ten czas pobytu w tej służbie pomocniczej wiąże się dla pani z jakimś najtragiczniejszym wspomnieniem? Czy jest jakieś najmocniejsze wspomnienie, które zostało z tych czasów?
Jest chyba dużo takich momentów, kiedy widzieliśmy, że chłopcy giną z naszej grupy. Znaczy nie z naszej, ale nasi znajomi chłopcy, którzy tam do nas przychodzili, bo oni byli bardzo blisko… ich kwatera harcerska.
- To była świadomość tego, że giną.
Ale oczywiście. Myśmy wiedzieli. Taki był tragiczny moment, jak ten harcerski batalion przeszedł, udając Niemców – to znana historia przecież. I myśmy potem w nocy… nas obudzono i myśmy poszły tam im pomagać. Jak oni już znaleźli się w pomieszczeniu, gdzie byli harcerze, chłopcy, to potrzebny był ktoś, kto pomoże ich rozprowadzić. Ja pamiętam, że do szpitala tam kogoś prowadziłam, kogoś jeszcze też. I potem co z tymi chłopcami się stało, to już nie wiem.
Nie powiem pani, bo już mi się pomyliło w tej chwili. Oni przyszli na kwaterę chłopców i to było gdzieś blisko placu Napoleona, bo i myśmy tam były.
W Śródmieściu Północnym też. A tak to pani nie powiem, bo ja poza tym nie jestem warszawianką, więc te ulice już mi się mylą w tej chwili.
- A powracając do pani wyjścia z Czerniakowa. Wyszła pani z mamą?
Tak. I z tym szpitalikiem.
- I z tym szpitalikiem. Do Pruszkowa?
O nie, a kto by tam jechał?
- A którędy w takim razie pani wychodziła z Warszawy?
Nie wiem. Wiem, że w rezultacie to potem z mamą wsiadłyśmy do kolejki i pojechałyśmy kolejką, bo tam na trasie kolejki mieliśmy znajomy dwór, gdzie [mieszkali] przyjaciele mamy, i tam zatrzymaliśmy się. I tam wszyscy kolejno docierali z naszej rodziny.
- I jaki to był czas? To był wrzesień, koniec września?
Ja wyszłam, to nawet mam napisane, dziesiątego września ja wyszłam na Czerniaków. Znaczy do mamy po prostu. I potem od dziesiątego września to praktycznie te wszystkie historie tak się ciągnęły, że ja w Rogowie znalazłam się bardzo niedługo przed Teresą. Czyli to już musiało być skończone Powstanie i Teresa zdecydowała, że nie idzie do obozu tylko idzie do domu i myśmy się spotkały w domu. Niewiele dłużej.
- To był początek października już zapewne.
Na pewno tak. Musiało tak być.
- A wracając jeszcze do pani harcerskich aktywności. Wspomniała pani o tym, że pełniła pani bądź też uzyskała pani nominację na hufcową Mokotowa. W jakich to było okolicznościach?
Były normalne odprawy hufcowych, na które ja chodziłam w zastępstwie hufcowej, dlatego że jak mówiłam, ona mieszkała pod Warszawą i właściwie w czasie wojny bardzo niewiele mogła zrobić. To były normalne odprawy w mieszkaniach prywatnych. Najnormalniejsze w świecie, tak jak się teraz też odprawy odbywają.
- Jeszcze przed Powstaniem jesteśmy.
Tak. To było przed Powstaniem, tak.
- A czy ta aktywność wyrażała się w jakiś sposób potem w pani działaniu, to że była pani hufcową Mokotowa?
No nie, bo ja hufcową Mokotowa przed Powstaniem to byłam trzy dni. Jeszcze sobie liczyłyśmy z koleżankami, co zrobimy, co wymyślimy, ale zupełnie co innego robiłyśmy potem, no bo przecież było Powstanie.
- I powrót do Rogowa nastąpił w październiku? Wtedy pani mówiła, tak?
Czy z końcem września, czy na początku października, to pani nie powiem, bo nie wiem, nie pamiętam.
- A jak rodzina zdołała się pozbierać po wojnie? Czy przetrwali?
No to bardzo różnie. Mama to wyszła ze mną, jak pani mówiłam, bo ja trafiłam do mamy. Tatuś miał bardzo dziwnie, bo on krążył koło Warszawy, Warszawa była zamknięta, on wiedział, że my tam jesteśmy, a on wyszedł właśnie wtedy, jak kazali mężczyznom wyjść. Prawie go rozstrzelali, bo go ustawili gdzieś pod ścianą, ale nie wiem, co się stało wtedy, że Niemcy uciekli, zamiast ich rozstrzelać. Nie wiem, bo już ja nie byłam przecież przy tym. No i też wrócił do domu, tak że myśmy się po Powstaniu wszyscy zebrali w Rogowie. My i mnóstwo innych ludzi jeszcze, krewnych i znajomych. To był wielki dom, tak że tam się można było mieścić.
- I Rogów odżył w ten sposób?
No, wtedy tak, ale potem bardzo niedługo się skończył.
- Tak, musieli państwo opuścić.
No oczywiście, tak.
- I wtedy nastąpiła dalsza edukacja w Warszawie czy w Łodzi? Gdzie pani była?
Ja byłam, a już pani nie umiem powiedzieć, jak to było. Jakoś już tak nie pamiętam tego okresu. Ja maturę zdawałam w Warszawie w swojej szkole na kompletach, to już pani mówiłam. Jeszcze taka była uroczysta matura w prywatnym domu, w dużym mieszkaniu. Jeszcze mama przywiozła z Rogowa całą walizkę róż i pamiętam, że wszyscy nauczyciele dostali bukiety. To była pierwsza matura wojenna. A jak było potem? A już wiem. Potem [przez] rok jeszcze nie trafiłam na komplety, zresztą nie było biologii jeszcze i byłam w Rogowie i prowadziłam gospodarstwo mamie, bo tak było po prostu. A po tym roku się dowiedziałam, że są komplety i już byłam w Warszawie. Mieszkałam różnie. W międzyczasie rodzice kupili mieszkanie na Czerniakowie i tam w tym mieszkaniu trochę byłam. A nie, przepraszam. To mieszkanie w czasie Powstania było przecież zniszczone. Nie byłam wcale tam. Nie pamiętam, gdzie ja mieszkałam na początku.
- Ale uczelni nie zdołała pani skończyć na kompletach w czasie okupacji?
Jeszcze rok potem. W Krakowie […].
- A czy fakt udziału w Powstaniu i w tych wszystkich aktywnościach harcerskich i akowskich nie wpłynął jakoś ujemnie potem na pani losy? Czy były jakieś kłopoty z tego?
Nie. Chyba w Warszawie to prawie wszyscy tak przeżyli, musieliby całą Warszawę wyaresztować, więc nie było sposobu chyba.
- W Krakowie nie doznała pani żadnych?
W Krakowie to nie, bo kto nie trzeba, to nic nie wiedział. W Krakowie już był normalny uniwersytet i już bez żadnych innych rzeczy.
- A kiedy była pani w Warszawie ponownie po wojnie?
A to nie wiem.
- Tak że nie widziała pani Warszawy?
Nie no widziałam, ale kiedy to było, to ja nie umiem powiedzieć.
- Ale była to jeszcze Warszawa w gruzach?
Ale oczywiście, że tak. Ona bardzo długo była w gruzach. Oczywiście, że tak. Próbowałam chodzić po tych różnych ulicach, gdzie myśmy [byli], ale to tam były wtedy same gruzy.
- A czy przetrwali ludzie z pani najbliższego harcerskiego grona?
Czy żyją?
No tak, z naszych dziewczyn wszystkie przeżyły.
- To wyjątkowo szczęśliwa okoliczność.
Tak. Ja się potem z częścią z tych dziewczynek, tak zwanych małych z tego internatu spotkałam w Krakowie, ponieważ w Krakowie był też internat tak samo organizowany, prowadzony przez harcerki i one tam – te dziewczyny z tego internatu warszawskiego, te małe tak zwane – jak potem trafiły do Krakowa do tego analogicznego internatu… I ja potem nawet w tym internacie pracowałam jako wychowawczyni. Tam mieszkałam i chodziłam na uniwersytet.
- Tak że odnalazła je pani po wojnie?
Tak, tak.
- A proszę mi powiedzieć – ostatnie pytanie – patrząc na Powstanie Warszawskie z perspektywy tych lat, jak pani ocenia to wydarzenie.
Nie mogę tego ocenić, nie mogę tego ocenić. Tego nikt nie umie ocenić. Po prostu trzeba by wiedzieć, co by było, gdyby było. To nie jest do ocenienia.
- Czy ono musiało być, czy nie musiało być, nie możemy odpowiedzieć.
Nie wiem. Mądrzejsi od nas tego nie wiedzą. […]
Łódź, 28 lutego 2013 roku
Rozmowę prowadziła Krystyna Cedro-Ceremużyńska