Adam Borowski „Nikita”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Adam Borowski. Urodziłem się 6 marca 1926 roku w Warszawie. Mój pseudonim konspiracyjny to „Nikita”, kapral podchorąży Kompanii Osłonowej Wojskowych Zakładów Wydawniczych.

Proszę opowiedzieć o latach przedwojennych. Czym zajmowali się pana rodzice, czy miał pan rodzeństwo, gdzie pan mieszkał?

Mój ojciec był zawodowym oficerem w 66 Kaszubskim Pułku Piechoty w Chełmnie, a pół roku przed wojną został powołany na zorganizowanie Batalionu Obrony Narodowej w Kościerzynie. Brał udział w bojach w Borach Tucholskich. Nad Wisłą w Świeciu dostał się do niewoli, zresztą był tam ranny. Całą okupację spędził w oflagu, w Niemczech.

Jak tata miał na imię?

Stanisław.

Miał pan rodzeństwo?

Nie.

W którym miejscu w Warszawie mieszkał przed wojną?

[Przed wojna mieszkałem w Chłmnie i Kościerzynie. Potem, w czasie wojny] na Krakowskim Przedmieściu 17, tam gdzie teraz jest Ministerstwo Kultury. Krakowskie Przedmieście 15 to był pałac Potockich, a Krakowskie Przedmieście 17 to był budynek czynszowy. [Matka prowadziła punkt kontaktowy któregoś ze sztabów AK].

Jak pan zapamiętał wrzesień 1939 roku, wybuch wojny?

Płynąłem statkiem Wisłą z Torunia do Warszawy i przez radio dowiedzieliśmy się o wybuchu wojny. Uciekaliśmy z Pomorza, bo tam już były utarczki jeszcze w ostatnich dniach sierpnia, tak że ojciec z Kościerzyny wysłał mnie i matkę do Warszawy.

Zdążył pan dopłynąć do Warszawy?

Tak, 2 września wieczorem przypłynęliśmy do Warszawy. Po drodze był bombardowany Płock, ale dotarliśmy bez przeszkód, a 3 września wsiedliśmy w taksówkę i wyjechaliśmy do Łomianek pod Warszawą. Tam spędziliśmy cały wrzesień i przywitaliśmy z matką Niemców.

Po działaniach wojennych wrócił pan do Warszawy?

Tak. W październiku wróciliśmy do Warszawy. Mieszkaliśmy w Warszawie, z tym że w 1941 roku zostałem już zaprzysiężony do konspiracji.

Ktoś to panu zaproponował? Jak to się stało?

Zaproponował kolega. Wtedy Niemcy zorganizowali obronę przeciwlotniczą i oddziały sanitarne przy polskich placówkach medycznych. Miesiąc czasu tam siedzieliśmy. To była ubezpieczalnia. Było to na ulicy Polnej, no i tam kolega mnie zwerbował w 1941 roku.

Składał pan przysięgę?

Tak, składałem przysięgę.

Gdzie pan składał? Jak to się odbyło?

Umówiliśmy się w lokalu prywatnym, konspiracyjnym. Przyszedł trochę starszy od nas…dwa, trzy lata, może cztery… Nie przyznałem się do tego, że mam dopiero szesnaście lat, nawet niecałe. Powiedziałem, że mam siedemnaście, bo przyjmowali dopiero od siedemnastu. To była organizacja Polska Niepodległa. Były tam dwa plutony: pluton „Westerplatte” i pluton „Kutno”. Byłem w „Westerplatte”, bo pluton „Kutno” na przełomie 1941 i 1942 roku kompletnie rozbito, bo były jakieś donosy czy coś. Nam zresztą też grozili i do naszego plutonu też się powoli dobierano. Wyjechałem na jakiś czas na Podlasie. Najpierw pod Radzyń, a potem pod Białą Podlaskę i tam byłem na etacie. To był oddział „Zenona”, IX Dywizja AK. To była Leśna Podlaska. Byłem na ich etacie, z tym że w akcjach oddziału nie brałem jeszcze udziału. Pracowałem w majątku, byłem w rezerwie i miałem za zadanie składanie pewnych informacji. Po półtora roku wróciłem stamtąd do Warszawy do swojego oddziału. Dowódcą był Jerzy Piórkowski pseudonim „Chram”, z tym że tak dziwnie się złożyło, że leżał już w domu i był ciężko ranny. Siedział na Pawiaku, ale jakoś go wypuścili. Leżał na Szczyglej. Po powrocie w Warszawie tam właśnie wstąpiłem na szkołę podchorążych. Właściwie nazywała się to Szkoła Niższych Dowódców. W trakcie kursu wybuchło Powstanie.

Gdzie odbywał się ten kurs?

W rozmaitych miejscach. Nawet w szpitalu na Oczki w prosektorium było raz spotkanie i w prywatnych mieszkaniach. Na ćwiczenia udawaliśmy się na linię Otwock, [do Józefowa]. To była jedna stacja przed Świdrem.

Wilga?

Nie, jeszcze nie. W tej chwili zapomniałem. W tych laskach też były ćwiczenia terenowe. Oczywiście nie skończyłem tego, dlatego miałem wtedy stopień [starszego strzelca]. Jeszcze uprzednio w „Polsce Niepodległej” przeszedłem kurs podoficerski. Tam dostałem stopień starszego strzelca i byłem już starszym strzelcem podchorążym. Tak się dostałem do Oddziału Osłonowego WZW w Warszawie i tam zostałem awansowany w czasie Powstania.

Jak pan zapamiętał wybuch Powstania, 1 sierpnia 1944 roku?

Byłem na odprawie szkoły podchorążych na ulicy Grzybowskiej. Miało tam być pięciu kursantów, a zostało nas tylko dwóch. Ten, który tam mieszkał, ja i instruktor. Nie zostaliśmy uprzedzeni o wybuchu Powstania i dowiedzieliśmy się, że coś się dzieje, więc razem z instruktorem chcieliśmy się przedrzeć do oddziału, żeby wziąć udział w Powstaniu. Chcieliśmy iść na Powiśle, ale już były trudności. To było 2 sierpnia. Przenocowaliśmy u kolegi na Okólniku w Warszawie, a 2 sierpnia weszliśmy w skład oddziału osłonowego. Najpierw była akcja na pocztę. Atakowaliśmy pocztę od strony Traugutta.

Jakie pan dostał wyposażenie? Jaką broń?

Kb – Karabin.

Miał pan szczęście, bo wielu nie dostało nic.

Tak, miałem kb i granaty. To był oddział stosunkowo dobrze wyposażony. Stamtąd nas wycofano i wziąłem udział w akcji na lokal „Esplanada” na rogu Zgody i Sienkiewicza. Było tam osiemnastu żandarmów i stał samochód. Według informacji były tam skrzynki z amunicją, z granatami i bronią, a żandarmi siedzieli w lokalu „Esplanada”, który był w suterenach. Zostałem tam ranny w nogi. Kolega instruktor miał przestrzał dłoni, bo skoczyliśmy za samochód i przywarowaliśmy za przednim kołem. Sięgnąłem do szoferki, bo widzieliśmy kątem oka, że są tam skrzynki z amunicją, zdołałem ściągnąć Bergmanna i właśnie wtedy dostałem w nogi. Z tym Bergmannem rzuciłem się z powrotem za róg i zanieśli mnie na Złotą 3 do szpitala. To była klinika położnicza doktora Stankiewicza i tam zrobiono szpital KB. W szpitalu byłem do 22 czy 23 sierpnia, bo miałem przestrzał stopy i miałem trudności w chodzeniu. Gdyby ta rana była gdzieś indziej… Miałem kolegę sierżanta w Dolinie Szwajcarskiej, który został ranny. Miał cztery dziury, a już na trzeci dzień był w oddziale.

Jaką pan miał opiekę w szpitalu?

Bardzo dobrą. Było trzech lekarzy i pielęgniarki ochotniczki. Było sporo jedzenia, bo koledzy przynosili ze zdobytych sklepów. W pierwsze dni była czysta pościel, łóżka. Dopiero potem stopniowo to wszystko się oczywiście urywało. Przyszła nawet ekipa fotoreporterów, robiła nam zdjęcia, ale nie znalazłem potem tych zdjęć.

Zdjęcia, nie film?

Nie, zdjęcia.

To znaczy, że jeszcze wtedy piętra, łóżka i pościel były? Wszystko było elegancko?

Tak, szpital był trzypiętrowy. Początkowo byłem na sali, ale przybywało ciężej rannych, między innymi były kobiety. Raz nawet oglądałem poród, bo to była klinika położnicza. Potem przenieśli nas do korytarza, ale się wyrwałem na ostatnie piętro. Tam było najwięcej powietrza i było najprzyjemniej. Wróciłem do oddziału 22 czy 23 sierpnia i zostałem wcielony do III plutonu.

Gdzie była pana kwatera?

Boduena 1, między Boduena a Sienkiewicza, przy placu Napoleona. Potem ją zbombardowali. Pocisk działa kolejowego uderzył w ten gmach, ale to już później. Naprzeciwko poczty. Poczta już była w naszych rękach, jak wróciłem. To był oddział bezpośrednio pod dowództwem „Montera”. Rzucali nas na rozmaite zagrożone plutony dla wsparcia różnych akcji, tak że nie tworzyliśmy jednego frontu jak niektóre oddziały, tylko nas tak rzucali. Między innymi pierwsza moja akcja była pod PAST-ę, ale tam byłem na zapleczu. Potem rzucili nasz pluton na Smolną 30 do gmachu gimnazjum Zamoyskiego, z tym że część między Alejami a Smolną to był teren nie obsadzony przez nikogo. Chodzili tam Niemcy. Spotykaliśmy się tam. Początkowo nic sobie nie robiliśmy, ale potem ktoś pierwszy strzelił i się wywiązały między nami rozmaite potyczki. W każdym razie już na siebie bardziej uważałem, żeby się nie wychylać. Mówiąc szczerze, to nie powinienem był skakać za ten samochód. Trzeba było… Oddział żandarmów i tak został zdobyty od wewnątrz. Potem przynieśli Niemca i ranny leżał obok mnie kilka dni.

Na Złotej w szpitalu?

Tak, [na Złotej 3].

Próbował pan rozmawiać z tym rannym?

Rozmawialiśmy. Opowiadał, że przedtem pełnił służbę w Bydgoszczy. Początkowo był bardzo wystraszony, zresztą dostał w siedzenie. Rozmawialiśmy zupełnie normalnie. Potem – nie wiem – gdzieś go zabrali.

Dlaczego był wystraszony?

Nie wiedział, co Polacy z nim zrobią. My nie mordowaliśmy jeńców, ale liczył się z tym, że go sprzątną, że najpierw zrobią z nim odpowiednie wywiady, tak, jak się robi wywiady z jeńcami, a potem go sprzątną.

Pan nie miał ochoty dać szkopowi kulkę w łeb?

Nie. Przeciwnie, nawet nie miałem do niego żadnego żalu.

To był starszy człowiek czy młody?

Ode mnie był starszy. Miałem wtedy dziewiętnaście lat, a on mógł mieć jakieś dwadzieścia sześć, siedem co najmniej. W żandarmerii niemieckiej byli już starsi ludzie, po wojsku. To nie byli żołnierze z zaciągu.

Jeńcy i chorzy byli traktowani tak samo jak powstańcy – Polacy?

Tak, na Starówce jeńcy [niemieccy] leżeli razem z [naszymi rannymi]. Zresztą nie było innej możliwości stworzenia dla nich szpitala. Musieliśmy leżeć razem. Jak już na Smolnej się zabawa skończyła, to we wrześniu dowództwo przeszło do Śródmieścia-Południe na ulicę Chopina. Poza tym drukarnie były rozmieszczone w rozmaitych miejscach. Największa była na Szpitalnej 12, była na Boduena i na Chopina była też. Przeniosło się tam całe dowództwo i potem nasz pluton rzucono na ochronę obiektu na Chopina 6 przy Dolinie Szwajcarskiej. Byliśmy tam jeszcze w akcji na Nowogrodzkiej. Właściwie to dowódca plutonu zostawił nas trzech naprzeciw dworca kolejki EKD. Najpierw nie wiedziałem po co, ale później zaobserwowaliśmy, że Niemcy posuwają się od strony placu Starynkiewicza ulicą Nowogrodzką i zdobywają poszczególne domy. Jak byliśmy w tym mieszkaniu, to rzeczywiście właścicielka mieszkania była bardzo dobrze przygotowana, bo całe mieszkanie było wysypane piaskiem i okna były zabezpieczone workami z piachem. Łącznie z tym, że były zrobione otwory strzelnicze, tak że mogliśmy się tam nieźle bronić. Ostrzeliwaliśmy się przez Nowogrodzką i zginął tam kolega. Dostał serię. Siedział na krześle na środku pokoju i zobaczyli go przez wziernik czy górą. Dostał serię z rkm-u i rozwaliło mu całą głowę.

Pamięta pan, jak się nazywał?

Tak. Ryszard Giżycki. Pseudonimu nie pamiętam. Często mówiliśmy po imieniu. Pseudonimów się prawie nie używało, a o swoich nazwiskach wiedzieliśmy rzadko. To nas zresztą nie interesowało. W końcu czuliśmy się bardzo nieswojo i byliśmy przy tym głodni. Przeszukaliśmy to mieszkanie, ale tam nic do jedzenia nie było i zaczęliśmy trochę podsypiać. W nocy ocknęliśmy się o godzinie pierwszej, bo słyszeliśmy głosy. Myśleliśmy, że już zajęli Niemcy, a to przyszedł na wsparcie jakiś oddział. Potem razem butelkami podpaliliśmy dom za tym domem. W końcu stamtąd [stacja EKD kierunek Wisła] wykurzyliśmy tych Niemców, a rano przyszedł po nas goniec, żebyśmy przyszli na Chopina 6 do Doliny Szwajcarskiej. Pamiętam kwatery u pani hrabiny Kurnatowskiej z Potockich. Bardzo dobre te kwatery były. Mieliśmy tapczany. Piękne mieszkanie, dzisiaj takich nie ma. Było sześciopokojowe, wysokie… Co prawda, jak Niemcy nas ostrzeliwali… Sama Dolina była zajęta przez Niemców. Dalej była aleja Róż, gestapo. Tam siedziała formacja SS, a my mieliśmy przyczółek w samej Dolinie Szwajcarskiej. Pod jezdnią był zrobiony tunel. Jakiś inny oddział robił tunel i przechodziło się tunelem. Graniczyliśmy z Niemcami. Było podwóreczko, mieliśmy zajęty pokój stróżówkę. W okienku była zrobiona strzelnica, w bramie wykopany był dół – okop i w bramie siedzieliśmy. Tam było najgorzej, Niemcy gdzieś tak do godziny jedenastej, dwunastej rzucali granaty, tak że wytrzymać było trudno. Musieliśmy sobie zatykać uszy, bo pierwszy raz jak stamtąd wyszedłem, to nic nie słyszałem. No i tam dotrwaliśmy do końca Powstania, aż do kapitulacji. Miał pan jakąś sympatię w czasie Powstania?

Miałem pielęgniarkę z tego szpitala.

Jak miała na imię?

Hania Kowalik. Była ode mnie starsza. Chodziła do szkoły medycznej Zaorskiego. Była już na ostatnim roku. Bardzo miła, ładna dziewczyna. Chyba ze dwa lata była starsza.

Poza szpitalem pan się z nią jeszcze spotkał?

Tak.

W czasie Powstania?

Przez Aleje Jerozolimskie nie każdy mógł przechodzić. Co prawda była zrobiona barykada i przekop, tunel, ale tylko nasz oddział miał przepustki. Mam tę przepustkę. Nawet się zachowała. Mieliśmy przepustki, bo nie wolno było chodzić z wielu względów. Nawet ze względów bezpieczeństwa, bo on był stale ostrzeliwany z BGK, tak że trzeba było umieć przechodzić przez ten tunel.

Można było przechodzić, jak ktoś miał przepustkę?

Tak.

Tylko? Bez przepustki nie wpuszczali?

Nie. Chodziło o również o sprawy bezpieczeństwa, bo przecież Niemcy mieli swój wywiad i szpiegów, którzy się kręcili. Nawet jak byliśmy na Smolnej, to ustrzeliłem taką wywiadowczynię.

Mógłby pan to opisać?

Tak. Siedzieliśmy z kolegą na balkonie, patrzyłem w stronę Wisły i z ostatniego domu wyszła kobieta. Była elegancko ubrana, z torebką i zmierzała w kierunku – jak to mówią Anglicy – no man’s landu, czyli terenu nieobsadzanego. Tam chciała się dostać. Krzyknąłem, przyspieszyła, strzeliłem i ją podstrzeliłem.

Skąd pan wie, że była szpiegiem?

Poszliśmy tam, zaraz zgłosiliśmy do dowódców, przyszła nasza powstańcza żandarmeria polowa i ją zabrali. Nawet potem w żandarmerii miałem kolegę, jeszcze w konspiracji, z innego oddziału i mi powiedział, że była szpiegiem. Chciała się dostać przez nieobsadzony teren… Na drugiej stronie Alej było Muzeum Narodowe i było obsadzone przez Niemców. Chciała się tam dostać.

To była Polka czy Niemka?

Nie wiem. Przypuszczam, że folksdojczka. Mówiła po polsku. Również był tam obóz zamknięty. Ponad setka folksdojczów była tam skoszarowana, zamknięta i pilnowana na końcu Smolnej. Być może była stamtąd.

Pilnowana przez powstańców, przez żandarmerię?

Oczywiście.

W którym miejscu na Smolnej był ten obóz? To było na gołym powietrzu?

Nie, nie, w budynkach.

W którym miejscu?

Na końcu Smolnej.

Po prawej?

Po lewej. Prawa strona była niczyja aż do wiaduktu. Tam tylko Niemcy i my przychodziliśmy. Nieraz się spotykaliśmy, oczywiście w pewnej odległości, ale później nawet się ostrzeliwaliśmy. Ona była z tego obozu.

Czy dzięki przepustkom, z którymi pan chodził przez Aleje Jerozolimskie, mógł pan spotkać się ze swoją sympatią?

Tak. Mogłem chodzić sam.

Gdzie pan zabierał w czasie Powstania na randkę swoją sympatię?

Pracowała dalej w szpitalu. Mieszkała tam, bo jej ojciec był tam felczerem, też pracował i tam została. Mieszkała na samym parterze, tak że nawet to przetrwało, bo Niemcy później spalili szpital, dlatego że tam później zabito jakiegoś Niemca. Szpital był w oficynie i Niemcy go spalili, a ona mieszkała we frontowym domu w stróżówce i to nie było spalone. Jak już wróciłem do kraju w 1947 roku, to ją odwiedziłem i jeszcze raz się z nią zobaczyłem, ale już była zaangażowana, już była chyba początkującym lekarzem. Bardzo miło, że się spotkaliśmy, rozmawialiśmy, ale to się skończyło.

Więcej pan jej nie spotkał?

Nie.

A miał pan kontakt z mamą?

Nie. Mama była na Starówce. Uciekła z domu na Starówkę na szczęście. Tam mieliśmy znajomych i oni mieli dwie córki. Jedna była łączniczka przy dowódcy − „Monterze”. Tam nawet otrzymała Krzyż Walecznych. Przeprowadziła oddział ze Starówki do Śródmieścia.

Jak się nazywała?

Nazwisko miała Jadzia Ruscharowa, ale pseudonimu nie znałem.

Mama przeżyła?

Tak, z młodszą siostrą. Potem była ewakuowana, siostrę zgwałcono przez tych z formacji ukraińskiej czy rosyjskiej, ale mama się nią zaopiekowała. Wyszły z Warszawy i miały być deportowane do Niemiec czy do obozu, ale uciekły i mama się dostała pod Kraków. Tam mama miała też rodzinę – siostrę.

To mama opowiadała, że zgwałcili tę dziewczynkę?

Tak.

Ile miała lat?

Szesnaście… Mama ocalała. Potem napisałem na chybił-trafił do obozu. Wiedziałem, że mamy w Warszawie już oczywiście nie ma. Dostawaliśmy takie listy. Oczywiście to wszystko było odpowiednio rozdzielane. Nie można było dostać, ile się chciało, bo dostawało się blankiety na listy i blankiety na paczki.

Wróćmy jeszcze do Powstania. Jak przeszedł moment kapitulacji, to pan był koło Doliny Szwajcarskiej?

Tak. Stamtąd wyszedł nasz oddział i składaliśmy broń na placu Narutowicza. Stamtąd wyszliśmy na Widok, bo reszta – dwa pozostałe plutony – zostały po tej stronie. Spotkaliśmy się na Widok i wymaszerowaliśmy na plac Narutowicza i złożyliśmy broń. Niemcy poprowadzili nas dalej do Ożarowa. W Ożarowie segregowali na wagony i do obozów jenieckich.

Gdzie pan był w obozie?

W Stalagu X-B w Sandbostel, a potem w drugiej połowie stycznia przenieśli nas do Stalagu X-A, ale nas wzięli na komenderówkę do pracy w Hamburgu. Przeszliśmy tam nawet niezłe bombardowanie. Potem Niemcy nie chcieli nas zostawić w Hamburgu i w kwietniu nas wyprowadzili do miejscowości Husum pod granicą duńską. Tam przyszło wyzwolenie, z tym że to był obóz najpóźniej oswobodzony, bo dopiero 10 maja. Najpierw siedzieliśmy tam na wypoczynku na wyspie Sylt, a potem wyjechałem stamtąd i zgłosiłem się do Maczka.

W 1947 roku wrócił pan do Polski?

Tak.

Miał pan pseudonim „Nikita”. Dlaczego pan przyjął taki pseudonim?

Miałem w harcerstwie przyjaciela – „Nikita Wędrowiec”. Na jego cześć przyjąłem pseudonim „Nikita”. To nie miało nic wspólnego z Rosjanami.

Za co pan dostał awans na kaprala podchorążego w Powstaniu?

Za całą służbę. Gdybym skończył szkołę, to chyba dostałbym nawet plutonowego, bo jak ktoś kończył, to dostawał plutonowego podchorążego.

W czasie Powstania miał pan dziewiętnaście lat. Jakby pan miał znowu dziewiętnaście lat, to poszedłby pan do Powstania?

Od razu. To było coś takiego, że nigdy nie czułem się tak wolny jak wtedy. Niczego nie żałuję.



Sopot, 30 października 2008 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Adam Borowski Pseudonim: „Nikita” Stopień: kapral podchorąży Formacja: Kompania Osłonowa Wojskowych Zakładów Wydawniczych Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter