Nazywam się Anna Ciąćka, z domu Jakubik.
Na Czerniakowskiej 144.
W 1937.
Brat i rodzice Henryk i Bronisława.
Henryk Jakubik. Bronisława, też Jakubik z męża, z domu Chrapowicz.
Mama nie pracowała, tatuś pracował. Był podobno kamieniarzem czy tam nie wiem czym. Nie mam pojęcia, bo byłam dzieckiem. Każdy mówił co innego, to trudno [powiedzieć].
Brat był chłopiec mały, bo był z 1933 roku, a ja z 1937.
No tak, cztery lata.
Cały czas, cały czas. Tam się urodziłam.
No cóż może dziecko powiedzieć. Ganiałam po podwórku, bawiłam się z dziećmi i to wszystko.
No warunki to wie pan, normalnie, był dom, jeden był murowany, a drugi był półmurowany, a pół taki drewniak, i tam żeśmy mieszkali. Tam babcia miała sklep, potem miała szwalnię w mieszkaniu; tam trzy kobiety szyły, krawcowe.
Paulina.
Nie pamiętam.
Dziadka to w ogóle nie znam, nie mam pojęcia. Wiem, że chyba Teofil miał na imię.
Tam się urodziłam i to co pamiętam, to tak, ale co więcej, trudno mi powiedzieć, bo nigdzie więcej… Tam do Powstania [byłam] cały czas.
Nie, kotku. To znaczy, był taki teren, na który mówili „babci ptaszek”. To było trochę tak od Przemysłowej do Łazienkowskiej w tą stronę. I tam na początku mieszkali ludzie, a w głębi była żandarmeria. Ale dzieciak mały – co mnie to obchodziło. Wiedziałam, że ludzie rozmawiali, mówili, ale nic wspólnego z nimi nie było.
Nie, nie. Ojciec był dobry, mama była dobra, wszystko się dobrze układało. Człowiek był kochany.
Do jedzenia wszystko było, bo był sklep.
To były normalne żywnościowe artykuły, a później już chyba było to zlikwidowane, a babcia miała trzy kobiety, które szyły na maszynie, i ona odstawiała ten towar gdzieś na Ordynacką czy gdzieś tam. Podobno przed wojną był tam bazar i tam mieli budki i handlowali. Później babka szyła fartuszki, sukieneczki dla dzieci, dla dorosłych i z tego [żyli]. I ojciec pracował, a mama w domu z dziećmi.
Ojca. A jeszcze do tego mama [kuzyna, który jest ze mną], była, też osierocona. […] I zostały małe dzieci. Moja mama później miała pięcioro dzieci, bo miała nas dwoje i troje. Tak że mama siedziała w domu i gospodarowała.
Proszę pana, czy ja dobrze powiem, to ja tego nie wiem, bo ja na Solec chodziłam do koleżanki, chociaż byłam mała, bo się ojcowie nasi przyjaźnili. I właśnie tam byłam i później taka pustka się zrobiła na ulicy. Ja się zaczęłam drzeć ze strachu, ale jakoś przyleciałam do domu, bo to było blisko dosyć od Soleca.
Wystraszyło mnie to. Ale jak wpadłam na podwórko, to już później było wszystko dobrze. Mamy mojej nie było wtedy w domu, bo pojechała do Wilanowa, miała dom kupić, bo tak zamiarowali sobie z ojcem, że kupią sobie tam dom. Tam zostało ją Powstanie, ale jakoś dotarła później do domu.
Z Paulcią – z tą babcią – i z ojcem. No i mój brat.
Trzeba by było liczyć. Mama była z dziewięćsetnego roku. Mama dziewięćset... Tak? Mama z 1903, a ojciec z 1908.
Proszę pana, to co pamiętam, to jak już zaczęło się to Powstanie, to wiem, że wypędzili nas z tego budynku na Solec.
No nie, to było chyba ze dwa, może ze trzy dni, ja nie wiem, jakoś tak. Ale to wszystko w lęku się działo, w piwnicy.
W piwnicy, tak. Każdy uciekał do schronu, piwnica.
Schody na dół i każdy tam miał widocznie swoją piwniczkę.
Nie mam pojęcia, bo nigdy tam żeśmy nie siedzieli, tylko wtedy, w tym lęku, w tym strachu.
Nie, pamiętam tylko, że schodami się szło do góry albo na dół. A jak tata był w AK, to wiem, że [pytaliśmy]: „Mamusiu, gdzie jest tatuś?”. – „Poszedł do sklepu” – tylko tyle [mama] nam mówiła zawsze, że do sklepu poszedł. „Zaraz przyjdzie, do sklepu poszedł”.
Nie, bo nawet i mama nie wiedziała, bo wcale się nie przyznał.
A, bo później powiedział. Przecież jak był ranny, to go mama niosła na plecach.
No w czasie Powstania.
No tak, ale proszę pana, jeżeli był ranny, to go widocznie przynieśli. Ja nie wiem, nie pamiętam tego, bo jak siedziałem w piwnicy, no to ojca posadzili przy wejściowych drzwiach, no to wie pan, trudno jest… Może jakby mama żyła czy brat starszy, to może by więcej wiedzieli ode mnie, a tak…
Nie, z mamą byłam, z bratem byłam.
Ale później już wszystko było normalnie i dopiero później się Powstanie zaczęło. Zresztą ja panu powiem, żeby człowiek był przygotowany do takiego czegoś, to może mama by więcej powiedziała, a tak to mama unikała też tego wszystkiego, nie chciała wracać, bo to się jednak człowiek denerwuje, przeżywa po raz drugi. Było to bardzo przykre, pewnie.
A nie, mama nam nie dawała nawet myśleć o takich rzeczach. Zagadywała czym innym i o Powstaniu o niczym nie, żeby… „Tatuś wrócił ze sklepu, poszedł do sklepu”, tylko taka była rozmowa. Nie chciała widocznie, żebyśmy płakali, bo ja byłam „córką tatusia”, to wie pan…
Jak dzieckiem byłam, nie pamiętam. Wiem, że ludzie lękali się wszyscy, że wojna, wojna. No wojna, no może i wojna.
Nie, ja nic takiego nie widziałam. Trzymałam się tylko rodziców.
No pewnie, no przecież dwoje nas było. Mama pilnowała jak oka w głowie swoich dzieci.
Wszystko jedno. Wie pan, dzisiaj dzieci są bardziej jakieś takie otwarte, a kiedyś dzieci były skromniejsze. Nam nie wolno było. Dzisiaj dziecko przychodzi do stołu, siada, a pan stoi, a kiedyś było inaczej. Dziecko musiało być przy stołeczku, elegancko, a dorośli sobie.
Proszę pana, religijny to cały czas – moja Paulcia, ta babcia, chodziła do kościoła, chodziła do kościoła na Łazienkowską, my tam ochrzczeni jesteśmy i rodzice ślub tam brali, tak że normalnie. Nawet do szkoły chodząc, to jak rok szkolny się zaczynał, to do kościoła się szło. Jak się rok szkolny kończył, też się szło do kościoła.
Tak, ale wie pan co, jak się kto nauczy, to śpi i mruczy. Ja i dzisiaj jestem stara baba, ja jestem wierząca.
A to ja tego to nie pamiętam, nie. Wiem, że do kościoła żeśmy chodzili, bo było na Łazienkowską blisko od nas.
Tam były i kamienice, i takie jednorodzinne chyba, nie?
Nie, to był taki drewniany domek.
Byłam na Solcu u koleżanki, jak się zrobiło pusto na ulicy, to uciekałam do domu z płaczem.
A to ja nie wiem, bo jak ja miałam wtedy te sześć lat czy ileś, to wie pan, co mogłam pamiętać.
No to przyszedł jakiś chyba Niemiec i wykuł od ulicy Solec dziurę, tam podpalił i tędy później wyszedł na podwórko. Otworzyli taką bramę i ludzie zaczęli uciekać. I myśmy między innymi też stamtąd [wyszli]. Na Solec nas wypędzili i Solcem później do kanałka na Czerniakowską.
Nie. A nie, tata później był, tak, z tą nogą zawiniętą. Bo był ranny w tą nogę jedną. No i mama ciągła tego ojca. Jakaś pani zostawiła matkę bez nóg i ta kobieta krzyczała: „Ratunku”. Moja mama ojca zostawiła, tę kobietę odniosła, bo tu powietrze gorące, i znów wzięła ojca i ciągła go, bo była mała, on był wysoki.
A z jednego miejsca od gruzów na drugie miejsce, gdzie się nie paliło. Ona krzyczała, bo podobno ją córka zostawiła. Ona nie miała nóg, ta kobieta. No i później Solcem do Łazienkowskiej nas popędzili i właśnie tam w stronę kanałka.
Tak, tak, tak. Ja nie wiem, kto nas spędził. Widziałam tylko, że tłum ludzi szedł i myśmy szli razem.
Nie, nie, nie wiem kto. Wiem, że tylko przy tym kanałku, tam gdzie była kantyna, tam byli Niemcy. Bo myśmy zaczęli krzyczeć, jak ojca, mamie z pleców zdarli, zabili.
No tak, no to właśnie brata mojego odpędzili, mnie też tam odrzucił. Nie wiem, chyba to był też jakiś Niemiec czy ktoś – pomidorem mnie tylko wytarł gębę. Nie wiem dlaczego, czy żebym nie płakała, czy licho wie. Mamę uderzył kolbą od karabinu, zęby poleciały. No i później zaczęli nas pędzić do Szwoleżerów i do góry, Szwoleżerów, Agrykolą.
A, proszę pana, no to jak go zabili, to leciał pierwszy, a później ludzie na niego tam i zabijali. Ale tego to już nie widziałam, bo nas popędzili dalej.
Ja nie widziałam, ja tylko słyszałam, że już ojca nie ma.
No, z pleców mamie ściągnęli, no.
Tak, ciągnęła go, bo on był wysoki, mama była mała… Wie pan co, ja panu powiem, są to takie wspomnienia bardzo smutne. Czasami myślę o tym i nie chcę myśleć i zupełnie chcę zapomnieć, bo naprawdę już przesyt tego jest. Wiem, że później nas popędzili do Szwoleżerów i do góry Agrykolą, wypędzili nas. Ale jak żeśmy się później znaleźli w kościele Świętego Wojciecha na Woli, to ja nawet nie wiem, bo nie znałam Warszawy, dzieciak mały, nigdy tam nie bywałam. Wiem, że tam żeśmy byli. Boże, co tam się działo, matko! Podobno ten kościół chcieli podpalić, zniszczyć i ludzi… Ale wiem, że nas stamtąd wypędzili. I znów ludzie szli. Gdzieś to było widocznie pod Warszawą, bo mężczyźni polecieli na pole i zaczęli kartofle wygrzebywać. Ktoś tam podpalił jakieś ognisko, zaczęli piec te kartofle. Mama poleciała i też tam tych parę kartofli złapała dla nas. A później widocznie pociągiem musieli nas gdzieś wywieźć, do Pruszkowa czy gdzieś. A w Pruszkowie, no to jak w Pruszkowie – duża sala, na podłodze, na tej ziemi, żeśmy siedzieli. Wiem, że taki [był] żyrandol, taka blaszana osłona z dziurą, tę dziurę mama zatkała, poleciała nam zupy przynieść. To tylko takie fragmenty. A tak, no to wie pan, mama nie rozmawiała z nami, no bo o czym to było rozmawiać. Trzymała, żeby nie pogubić dzieci.
Nie. Babcia to już wtedy widocznie… Babcia chyba jak to się zaczęło, to musiała wyjechać do Mogielnicy, bo tam osiadła. Mogilnica, Piaseczno, Grójec – w tamtą stronę. Nie była z nami. Po Powstaniu dopiero nas zabrała do siebie.
Dalej to wiem, że nas wywieźli gdzieś w stronę Częstochowy, wiem, że wieś się nazywa Soborzyce. Tam nas poutykali, widocznie u Sołtysa czy gdzieś. Myśmy byli tam jakiś czas. Wiem, że później mieliśmy swój jakiś taki dom po kobiecie, która zmarła, ale mieszkała na tym samym terenie jej córka. Ten dom został po tej matce. No i tam ludzie się sprowadzili. W jednym roku pan mieszkał, w drugim roku ja mieszkałam. Każdy miał swoje mieszkanie na cztery podzielone. Na słomie się spało, ze słomy poduszka pod głową. Wiem, że później tam przyjechali „ukraińcy” czy ktoś, to kobiety zaczęły uciekać do lasu, bo to podobno dzicz straszna. Moja mama się ubrała w chustkę, włosy sobie wyciągnęła, pobrudziła sobie twarz, ręce do ognia podkładała, a myśmy z bratem [siedzieli] koło mamy. Jak oni weszli, zobaczyli: stara baba siedzi, dwoje wnuków – idą dalej. Tak się uratowała. „Ale nie mówcie do mnie »mamusiu«, tylko »babciu«”, no to myśmy się nic nie odzywali. To tylko takie fragmenty, bo w sumie to myśmy już nie chcieli do tego wracać, bo to naprawdę było bardzo przykre.
A tak, proszę pana, pamiętam. Przejechaliśmy do Warszawy – kupa gruzu.
A skąd? Mieszkaliśmy wpierw na Czerniakowskiej, a teraz mieszkaliśmy na ulicy Miechowskiej, gdzie nie było muru, ściany. Tam jest teraz Główny Komitet Kultury Fizycznej, a przed wojną to nie wiem, co tam było. Był podobno duży dom, to tam żeśmy chodzili z bratem po cegły, bo moja mama powiedziała do jednego z panów, murarza, bo była przy odbudowie Warszawy: „Proszę pana, ja mam do pana prośbę, czy mógłby mnie pan postawić tą ścianę, bo boję się, drugie piętro, żeby mnie dzieci się nie pozabijali”. – „Dobrze”. Przyszedł, zobaczył: „Ale musi pani cegły przyszykować”. No to myśmy z bratem [nosili], on dwie cegły, a ja jedną w sukience. Przynieśliśmy parę razy, [brat] obtłukiwał z tego gruzu, a ja nosiłam. Później przyszedł ten pan, zrobił ścianę, mama mu zapłaciła. Takie to było życie, to było straszne życie. Jak dla małych dzieci, to i tak myśmy byli bardzo mądre dzieci, żeśmy słuchali, co mama mówiła. No trzeba te cegły przynieść. No kto przyniesie? Mama [musiała chodzić] do pracy. Wie pan, nieraz to jest tak, że aż mi się niedobrze robi, jak ja wspomnę sobie to, bo nie ma teraz nikogo, żeby z kim porozmawiać, a w człowieku siedzi jednak. [Kuzyn] do mnie jak przyjdzie, to rozmawiamy.
Nie, wtedy to już nie. Na tej ulicy Miechowskiej był bardzo niedobry dozorca, ganiał nas, wymyślał nam. No ale ludzie są różni. A później już mama wyszła drugi raz za mąż. No i była jeszcze jedna ta siostra. Warunki się polepszyły, dzieci bardziej podorastały. I tak się stało, jak się stało. Teraz już jestem stara baba. Widzi pan, już mam osiemdziesiąt osiem lat.
No cóż ja mogę dodać? Źle mi jest tylko, że zostałam sama. Wszystko wymarło, wszystko, widzi pan, jak to jest. Nigdy w życiu bym nie myślała, że zostanę sama. Nigdy. A teraz faktycznie jest bida, dlatego mam pieska dla towarzystwa, dziewczynkę, mieszkam na czwartym piętrze, nim się wtelepię na tą górę… A przecież lata swoje robią, chociaż jeszcze staram się być młodą.
Warszawa, 23 lipca 2025 roku
Rozmowę prowadził Sławomir Turkowski