Nazywam się Maria Motel.
W Warszawie, 2 lutego 1937 roku.
Ojciec Stefan, mama Zofia [Chmura].
Olechowska.
No mama to nie pamiętam, żeby pracowała, raczej [była] w domu. Ojciec przed wojną to też nie pamiętam, bo miałam wtedy sześć lat. Dopiero po wojnie pamiętam, czym się zajmował ojciec.
Nie.
To było Leszno w Warszawie, ulica nazywa się Leszno.
To znaczy, dzieci wyszukały, bo interesują się i mają dużo wiadomości z przeszłości. Oni chyba to mają, ja to już nie wnikam tak, bo nie za bardzo już chcę drążyć te tematy dawne. Ja po prostu już tak pozostawiam to w pamięci te [szczegóły], a oni bardzo tak skrupulatnie wyszukują.
Tak, pamiętam, dziadek mieszkał, tak.
Ze strony ojca, ale babcia też mieszkała [w okolicy], na Chłodnej. Ze strony ojca, bo ze strony mamy to moja prababcia zmarła, jak miałam kilka miesięcy, a jest grób na Tarchominie. Też odszukała to moja córka i powiedziała: „Jeszcze babcia zdążyła ciebie poprzytulać”. Tak miło mi powiedziała. [To była] mama ze strony mamy.
Nie, my mieszkaliśmy potem na Jasnej, Jasna 22.
Nie bardzo wiem.
To są z Jasnej.
To znaczy pamiętam, że ponieważ mieszkałam na Jasnej, a był skwer taki, tam chyba był taki basen, woda, to niby był przeciwpożarowy, ale tam się chodziło. Na placu Dąbrowskiego chyba był ten teren, chyba jest do tej pory. Tak że właściwie to pamiętam właśnie tam te nasze zabawy z dziećmi. A później, jak już mama była w szpitalu, to ten dzień mi się bardzo utrwalił, bo właściwie tego dnia, co żeśmy szli do szpitala, to później wróciliśmy do domu i wybuchło Powstanie.
To na Woli, to był szpital Łazarza, tak?
Łazarza, tak. Już miała wychodzić. Ja szłam z ojcem na wizytę i ojciec powiedział: „Zostań u dziadka”, że sam pójdzie. A ja powiedziałam, że nie, że ja też chcę jako dziecko do mamy. To właściwie było takie ostatnie moje spotkanie. Jak już potem wróciliśmy do domu, to w krótkim czasie, nie wiem, czy tego samego dnia, czy na drugi dzień, wybuchła wojna…
Powstanie. I już tam ojciec nie mógł dojść. Tam trochę kanałami chodziło się, przechodziło i próbował, ale już tak Wola była atakowana przez Niemcy, że nie można było dojść.
Odcięta i nie wiedzieliśmy, co się dzieje. No a po Powstaniu były te poszukiwania, bo to i Czerwony Krzyż, że może żyje, może wywieziona do obozu, no różnie. Dopiero w późniejszym terminie, w późniejszym czasie dowiedzieliśmy się, że tam wszystkich [pacjentów] i lekarzy rozstrzelali. Cały szpital był po prostu zniszczony.
Nie, tego nie kojarzę, nie pamiętam. Tylko właśnie tą ostatnią wizytę pamiętam. No i od tamtej pory już wszystko pamiętam, jak wróciłam z ojcem. Ojciec brał taki czynny udział, ciągle tam pomagał, organizował. Był jakimś komendantem OPL-u czy czegoś, nie pamiętam dokładnie. A ja jako dziecko to siedziałam w mieszkaniu. Mieszkaliśmy na parterze, ale często bawiliśmy się na podwórku i jak były naloty, to musieliśmy lecieć do schronu, a później te odłamki słyszeliśmy, jak spadały na podwórko. Dlatego że tam był blisko ten drapacz chmur, ten Prudential chyba, to tam były naloty, bardzo dużo atakowali, bo nie mogli zniszczyć. A to było bardzo blisko, bo Jasna, a to to tuż obok.
Tak. I po wojnie, jak wróciliśmy, to już był ten dom całkiem zniszczony, gruzy były.
Ja nie wiem, tylko wiem, że pomagał, bo wszyscy tam brali udział, żeby to jakoś organizować i nie siedzieć i nie czekać.
No nie pamiętam imion, niestety, nie pamiętam. Tylko pamiętam, że jak były te naloty, bo to słychać było, to od razu lecieliśmy do schronów.
Wiem, że wcześniej to mieliśmy taką jeszcze pomoc, to znaczy ja miałam nianię.
Nie, nie pamiętam. Nawet nie wiem, czy mama pracowała, czy nie pracowała, tego też nie pamiętam, ale miałam nianię. Tylko pamiętam to, że mój ojciec ją wyrzucił. To taka ciekawostka, bo był cukier i ona zamiast cukru sobie dawała sacharynę. Bardzo był oburzony, zdenerwowany. I to pamiętam, takie rzeczy. Pamiętam, że były paczki spuszczane, że mieliśmy jedzenie, że tam [była] szynka, że jakieś amerykańskie tam były zrzuty, tak że można było tam… No bo Powstanie to krótko, parę miesięcy, tak? Trzy czy ileś [miesięcy] trwało, no to ten okres to już dobrze pamiętam.
Nie, bo jak tylko było wyzwolenie, to mój ojciec od razu do Warszawy przyjechał i zajął mieszkanie w tym budynku, gdzie teraz jest teatr Kamienica – na Solidarności teatr Kamienica, wie pani, w podwórku. Zajął to mieszkanie, bo ten dom został cały. Tam podobno jakieś kwatery niemieckie były, dlatego on został w ogóle niezniszczony. I tam ojciec zajął. Każdy zajmował te mieszkania po prostu. […]
To znaczy do momentu, kiedy cała Warszawa musiała opuszczać Warszawę. To był rozkaz. I my musieliśmy brać to, co się dało. Ja tylko pamiętam, że miałam jakąś biżuterię na rękach jako dziecko. To pamiętam, a tak to… I tam niektórzy wozami… Szło się pieszo. Szło się pieszo na Pruszków po prostu. I to tłumy, bo przecież cała Warszawa szła.
Tylko pamiętam tych ludzi, niektórzy jechali na wozach. Nocowaliśmy w jakiejś wielkiej stodole, bo to były noclegi.
Na Pruszków, piechotą,
Nie, nie, szło się piechotą.
Nie pamiętam, pamiętam tylko, żeśmy szli, szli i takie były noclegi. Ten ostatni nocleg to był gdzieś przed takim [punktem], że Niemcy mieli jakąś tam budkę (nie wiem, jak to się nazywa), te szlabany, to wszystko i tam mieliśmy rano przechodzić i iść dalej. I mój ojciec w nocy załatwił, przekupił prawdopodobnie Niemców, bo cały czas słyszałam – to już takie opowiadanie ojca – że uciekamy rano, jeszcze jak jest ciemno. Takim polem, pamiętam, gdzie była kapusta i były takie bruzdy, i my tymi bruzdami musieliśmy [uciekać], kucając, żeby nas nie widzieli, że myśmy uciekali. Tam był taki nasyp. Nie wiem, czy to jakieś tory kolejowe, wiem, że wysoki nasyp. Jak tam się już przeszło (to było może ze sto metrów tego biegu), to już były lasy i już byliśmy bezpieczni. A było powiedziane, że nie będą strzelać.
No to właśnie Sękocin, tam gdzie komunię brałam. Jako dziecko tam byłam chyba rok czy [prawie rok] – do wyzwolenia tam byłam. Tam jakaś nawet nasza rodzina była, taka dalsza, której nie znałam, ale ojciec znał.
No tam gdzieś, dokładnie nie pamiętam. Tylko właśnie tam brałam komunię.
Tak, ostatni raz – właśnie przed pójściem do tego szpitala – to byłam u dziadka i od dziadka żeśmy szli do szpitala.
Też tu na Krochmalnej chyba mieszkał, gdzieś w pobliżu.
Ale dowiedzieliśmy się bardzo późno, dosłownie może dwadzieścia, piętnaście lat temu. Jak już dzieci zaczęły tak wgłębiać się w tę historię Powstania, to właśnie wyszukali, że nawet jest taki kamień, na którym jest jego nazwisko przy Hali Mirowskiej, że był właśnie rozstrzelany. Nawet nie wiedzieliśmy o tym.
Adam, pamiętam Adam.
Tak.
Najpierw pojechał ojciec, załatwił to mieszkanie i potem mnie przywiózł.
Pamiętam, ale to nie było tak szybko, bo wiem, że mój ojciec… Nie wiem, kiedy poznał tą moją drugą mamę, bo tak jak tu było powiedziane, że szukał, szukał przez… Siostra mamy mojej też szukała przez Czerwony Krzyż. Ale potem był ślub na Krakowskim Przedmieściu i ja już dostałam tą drugą mamę, która była bardzo dla mnie dobra, i mówiłam na nią „mama”.
Też Zofia. I ta mama miała siostry w Gdyni, z którymi też bardzo byłam zaprzyjaźniona. Cały mój okres z moimi dziećmi to ja ciągle wyjeżdżałam do cioci do Gdyni na dwa miesiące, żeby po prostu być nad morzem. Mieliśmy bardzo dobry układ. No i cały czas nie miała dzieci potem ta mama z moim ojcem.
Jedynaczką, tylko mój ojciec zmarł, jak miałam osiemnaście lat. Tak że zmarł i zostałam z mamą.
Ja poszłam na Żelazną do szkoły i tam chodziłam może dwa lata. Jakoś tak poszłam do drugiej klasy od razu, jakoś tak przyspieszyłam.
No chyba tak, no bo skoro poszłam do drugiej albo trzeciej klasy od razu, to wzięli pod uwagę coś tam, nie wiem…
No tak, tak. No i mieszkaliśmy właśnie w tej kamienicy, ale mieliśmy działkę po mojej mamie, bo rodzice mojej mamy kupowali, tam było sporo tych dzieci, każdy działkę dostał i mieliśmy działkę: Dąbrówka Szlachecka. To jest w stronę Jabłonnej, za Henrykowem, za Żeraniem. Tam mieliśmy bardzo dużą działkę, hektar. To było w trzech takich ładnych kawałkach. Nawet kiedyś to były tam takie piaski, teraz to tam zasadzili dalej. Pięknie tam było. Tam mój ojciec wybudował dom i tam żeśmy się przeprowadzili, no to ja jeszcze szkołę powszechną kończyłam właśnie w tej Dąbrówce. Tam skończyłam szkołę powszechną i później poszłam, tak jak większość, do Tarchomina, do liceum chemicznego, bo w Tarchominie była ta szkoła chemiczna.
On był na takich kierowniczych stanowiskach. Głównie był na przykład przy odgruzowaniu Muranowa, bo tam były całe ekipy, które musiały pilnować tych transportów, gdzie podobno furmankami nawet wywozili gruz, bo Muranów był cały, z tego co wiem… Zresztą ja nawet potem byłam parę razy chyba na tym Muranowie, bo tam ktoś pracował, i ja tam chyba parę razy byłam i widziałam te gruzowiska. Wywozili samochodami, no czym się dało, bo trzeba było te gruzy wywieźć. [Ojciec] zawsze na takich kierowniczych był stanowiskach.
Gruzy były wszędzie. Jak poszliśmy zobaczyć nasze mieszkanie, no to gruzy – wszędzie były gruzy. Jeszcze te cegły tak każdy podawał rzędami. Pamiętam, jak to było…
Przy odbudowie Warszawy, tak, oczywiście. Bo potem wszyscy brali udział w odbudowie, przy tym odgruzowaniu też.
No tak, pamiętam, jak to wyglądało. Później to już było ładniej, bo były imprezy na Mariensztacie.
No pamiętam, bo na przykład jak już mieliśmy opuszczać Warszawę, to przecież pełno Niemców szło, bo pilnowali ludzi. To nie było tak, że my sobie idziemy, każdy gdzie chce, tylko już po prostu, no…
Nie, tego nie było. W tym budynku, co mieszkaliśmy, to nie pamiętam, żeby tam… Dopiero jak był ten rozkaz „wychodzimy”, no to wszystko się zostawiło, prawda, bo co można wziąć ze sobą.
No nie, nic nie pamiętam. Tylko pamiętam, jak mnie ojciec nakładał tutaj na ręce, jako dziecko żebym po prostu coś przemyciła.
No to tak, no to mamy. Jak byłam malutka, to mam właśnie gdzieś tam, miałam chyba trzy, cztery lata, z gołębiami, gdzieś tam właśnie kiedyś pokazywała, pokazywali. Mam chyba takie zdjęcia właśnie.
Tak, zdjęcia mamy mam.
Widocznie tak. Albo matka ojca, bo matka żyła przecież i jeszcze mieszkała z nami. Jak ojciec wybudował dom, to mieszkała babcia. Później pojechała do Wrocławia. Tam mieszkał drugi syn babci, znaczy brat ojca, i tam była u tego drugiego.
Nie, nic. Tam były tylko gruzy, tam nic nie było. No słyszało się, że takie szabry jakieś były, prawda. Bo jednak po wojnie ludzie tam szukali, co kto mógł, ale nie pamiętam. Pamiętam tylko, że cały budynek został zniszczony. Gruzy zostały.
To teraz się dowiedziałam, kilkanaście lat temu, bo mieliśmy to spotkanie razem tutaj w [pałacu] Staszica, na Krakowskim Przedmieściu. Bardzo było miłe spotkanie, nawet mieliśmy kontakty. On mieszkał chyba na Starym Mieście, tak że wspominaliśmy, że jako dzieci mogliśmy się spotykać.
Tak, tak. Mieliśmy takie spotkanie i właśnie te zdjęcia naszego podwórka. My mieszkaliśmy na parterze, to akurat ten punkt był tam uchwycony.
Podwórko było kwadratowe i tam chyba był jakiś taki… Nie, fontanna nie, ale coś tam było takiego, że można było sobie pogrzebać chyba w ziemi. Coś było, jakieś takie dekoracyjne miejsce. Wiem tylko, że uciekaliśmy, trzy, czworo dzieci leciało do schronu – już nawet nie do mieszkania, tylko do piwnicy lecieliśmy, jak były te naloty. Nawet były takie ostrzeżenia, że te naloty idą, jakieś syreny wyły, to już wtedy trzeba było uciekać.
No to tylko pamiętam ten plac Dąbrowskiego. Tam była księgarnia taka na rogu, to chodziło się do księgarni, pamiętam. I ta księgarnia była też teraz po wojnie. Tak że to takie miłe wspomnienia, jak teraz… Nie wiem, czy w tej chwili jest, ale była.
Zawsze mnie tak bardzo ciągnęło do Warszawy, że teraz też mieszkam w Warszawie, na Powiślu. Tak tam pięknie, bo ta elektrownia, te bulwary – pięć minut, ja jestem na bulwarach. No i teraz jestem tak dumna, bo mam dwoje dzieci, syna, córkę i jestem babcią sześciorga wnucząt. Jestem dumna, że mam taką dużą rodzinę, że bardzo wszyscy jesteśmy zaprzyjaźnieni. Właśnie wczoraj byliśmy tutaj na tych browarach, ja byłam pierwszy raz, a moje dzieci też nie były i ja ich tu tak na siłę przyciągnęłam, bo właśnie słyszałam, że tu tak ładnie. Wczoraj był Dzień Dziecka, więc przyszliśmy tutaj na obiad.
No tak, oczywiście. Teraz Warszawa się bardzo rozbudowała. Dobrze, że tak jak słyszymy, że ktoś przyjeżdża z zagranicy i nie dowierza, że po takim zburzeniu tak teraz to wszystko wygląda, że daliśmy jako naród, jako Polska radę. I że się zachwycają w ogóle niektórzy Polską. […]
Tam często się przejeżdżało, nawet autobusami chyba to się przejeżdża, jadąc w stronę Ochoty. Tak że często tam jak się przejeżdża, bo tam Szpital Dzieciątka Jezus też jest blisko, zawsze są takie wspomnienia. No i te marsze, takie też na Wolę, co idą co roku.
Ja byłam raz. Dla mnie to trochę jest za długi ten marsz, ale moje dzieci chodzą co roku.
Upamiętniona. Na słupach jest nazwisko, imię i zdjęcie, takie jak tu jest, jest zdjęcie. Tam sporo osób też ma nawet zdjęcia. No i bardzo dużo jest. I to bardzo tak wymownie, bardzo pięknie to wygląda. Jeszcze jak one są tak podświetlone wieczorem, to tak…
No tak, oczywiście. Mój syn to ciągle z dziećmi chodzi.
[…]
Warszawa, 2 czerwca 2025 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk