Bohdan Dembiński „M-3”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Bohdan Dembiński.

  • Jak wyglądało pana życie przed wojną?


Przed wojną? To znaczy w trzydziestym dziewiątym roku, tak?

  • Przed trzydziestym dziewiątym rokiem.


Przed trzydziestym dziewiątym rokiem. Mój ojciec był urzędnikiem w PKO na Świętokrzyskiej przez około dwadzieścia lat.

  • W jakiej dzielnicy pan mieszkał?


Mieszkałem na placu Narutowicza, Filtrowa 68. Był zbudowany świeżo blok, duży, dla pracowników PKO i nasz numer mieszkania to był powyżej setki, 128 czy coś takiego.

  • Do jakiej szkoły pan chodził?


To była szkoła od siódmego roku życia. Szkoła była po drugiej stronie Filtrowej, na placu Narutowicza, to była szkoła powszechna, pierwsza szkoła. Ale rodzina się przeprowadziła, jak ja miałem cztery lata, na Filtrową i to był dwudziesty siódmy rok, zdaje się, czy dwudziesty ósmy. I mieszkaliśmy na czwartym piętrze po prawej oficynie. To był blok, który prawdopodobnie miał sumarycznie koło dwustu mieszkań i to były dwa takie bloki razem połączone. No i do czasu, kiedy ja miałem szóstą klasę, mój ojciec zdecydował… Bo to było bardzo blisko tutaj, to było bardzo wygodnie, że ja tylko przeszedłem ulicę i byłem w szkole, ale ojciec zdecydował, że dla mnie będzie lepiej, jeżeli mnie wyślą do szkoły prywatnej, do szóstej klasy, i będzie mi łatwiej kontynuować naukę w prywatnej szkole, więc na ulicy Śniadeckich było gimnazjum, które mnie przyjęło. Ja tam byłem rok, może półtora roku. Miałem brata, który powinien być dwie klasy wyżej niż ja, bo był dwa lata starszy, ale on chorował przez kilka lat i później jego trzeba było przesunąć też do innego gimnazjum. I z ulicy Śniadeckich przeniesiony zostałem do innego gimnazjum, które było na ulicy Świętokrzyskiej. To gimnazjum się nazywało „Oświata” i tam byłem razem z bratem w tej samej klasie. No i wybuchła wojna.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny?


Tuż przed rozpoczęciem wojny były pogłoski, że Niemcy mogą atakować Warszawę, Polskę, no i na to czekaliśmy, bo to były wakacje, jeszcze szkoła nie była otwarta. Później, 1 września, jak niemiecka armia zaczęła wchodzić do Polski, to myśmy byli na placu Narutowicza, myśmy tam mieszkali i przez jakieś pierwsze siedem dni obserwowaliśmy tylko, co się dzieje. I były rozmaite pogłoski, co będzie, czy uciekać stamtąd, jak Niemcy przyjdą, czy co robić, no ale prezydent miasta Warszawy dał taki rozkaz, że wszyscy ci mężczyźni, którzy są od wieku szesnastu lat, żeby wyszli z Warszawy w kierunku wschodnim i ewentualnie wstąpili do armii polskiej, która jeszcze funkcjonowała. Więc ojciec, brat Zdzisław i ja wyszliśmy z Warszawy ulicą Grójecką i Alejami Jerozolimskimi, aż przeszliśmy Wisłę i stamtąd szliśmy w kierunku Otwocka. Nie było takich wygodnych torebek i plecaków, jakie są obecnie, mieliśmy tylko walizki. Ja w tym [czasie] miałem jakieś szesnaście, piętnaście lat, więc to było dosyć ciężko dla mnie, żeby to, co wziąłem do walizki, żeby dźwigać. Ale cały czas szliśmy przez Wawer, później Radość. Radość to była miejscowość, do której myśmy wyjeżdżali na wakacje każdego roku, tak że myśmy znali tam ludzi. Stamtąd trzeba było też później uciekać, bo Niemcy się zbliżali. I [poszliśmy] w kierunku […] na wschód, i nie doszliśmy tam, do tego celu, [do miasta], do którego myśmy z początku mieli dojść, bo dowiedzieliśmy się, że jak tam dojdziemy, to tam Rosjanie idą z tamtej strony. No i była właśnie kwestia, czy wracać do Warszawy, bo już w Warszawie Niemcy byli. Więc zdecydowaliśmy się, że wrócimy do Warszawy z powrotem. Do Warszawy wróciliśmy 1 października, no i wtedy kwestia była, co robić. Szkoły nie były otwarte, w ogóle nic nie było. Zima przyszła, która była bardzo, bardzo ostra, bardzo wysokie stopnie zimna, tak że ja ten rok szkoły znowuż straciłem, nie byłem szkolony, ale to wszystko się pomalutku organizowało i nowy rok szkolny dopiero się dla mnie otworzył we wrześniu czterdziestego roku.

  • Do jakiej szkoły pan wtedy poszedł?


Najpierw była szkoła na Śniadeckich, to prywatna, a stamtąd ja się dostałem do szkoły, która się nazywała „Oświata”.

  • Ale w czasie okupacji?


No, to już było w czasie okupacji, to był ten pierwszy rok. Niektórzy dostawali się do tych tajnych szkół wcześniej, ale u nas tak było, że ja zacząłem dopiero rok później w tej szkole „Oświata”. Aha, i myśmy mieszkali właśnie na Filtrowej.

  • Czy był pan zaangażowany w konspirację?


Z początku nie, bo uważałem, że muszę zrobić maturę, żeby mieć przynajmniej tę część wykonaną. Miałem ten pęd do nauki, a warunki były bardzo trudne. W czterdziestym pierwszym roku mój ojciec umarł w wieku pięćdziesięciu lat. Bo oprócz tego, że był urzędnikiem, to jeszcze w domu też miał dużo pracy, i na serce umarł. Z nami mieszkała moja babcia, matka mojej matki, aż do końca. Babcia umarła w czterdziestym drugim roku, zdaje się, prawie w czterdziestym trzecim, a myśmy mieszkali w dalszym ciągu w tym samym miejscu.

  • Wspominał pan, że pan dołączył do konspiracji po maturze. Jak to się zdarzyło, jak pan tam trafił?


Mój brat w wieku sześciu [lat] czy coś grał na skrzypcach i on bardzo dobrze grał. I cały czas w okresie [okupacji], wtedy kiedy ojciec mieszkał z nami, to on grał, a ja grałem wtedy na gitarze. Myśmy we dwoje uczyli się grać i graliśmy razem, i też mieliśmy jeszcze tam kilku kolegów i stworzyliśmy taką małą orkiestrę. Jak ojciec umarł w czterdziestym pierwszym roku, to my musieliśmy matce pomagać, żeby zarabiać, to myśmy jeździli na wesela rozmaite z muzyką. Aha, jeszcze pół roku przed śmiercią mojego ojca ojciec mi kupił akordeon, duża harmonia, i zacząłem się uczyć na harmonii. I z harmonią i ze skrzypcami myśmy się dołączali do różnych takich małych grup orkiestrowych i w ten sposób myśmy sobie dorabiali pieniędzy. Bo emerytura ojca była z początku zamrożona, a później wypłacali, ale było bardzo trudno żyć z tego. Ale moja matka była bardzo energiczna i potrafiła wyjeżdżać poza Warszawę i przywozić jakieś [produkty] żywnościowe, mięsa czy cośkolwiek do handlu, i jak wracała, to sprzedawała znajomym i w okolicy żeby wyżyć. I to tak cały czas szło, aż do czterdziestego pierwszego roku. Kiedy byłem już w szkole na Koszykowej, to było gimnazjum budowlane, i tam otrzymałem ten stopień na wyższe studia, a Niemcy pozwolili w Polsce uczyć, żeby się młodzież uczyła na wyższych uczelniach, tylko dwa lata pozwolili, tak że politechnika, która kiedyś była dla nas na wolności, dawała pięcioletni kurs, a teraz Niemcy zrobili dwuletni kurs, tak że z początku też ja uważałem, że powinienem jeszcze studiować. No i w tej szkole budowlanej na Koszykowej poznałem dwóch braci, którzy też byli razem w tej samej klasie. I oni byli z Czerniakowa. Oni mnie przekonali, że będzie dobrze, jeżeli ja wstąpię do oddziału, który się nazywał „Odwet”. I wtedy, w czterdziestym trzecim roku, myśmy się spotykali regularnie w naszym mieszkaniu. Nas było siedmiu czy ośmiu do nauki wojskowej i to trwało tak dobre pół roku albo więcej. Później się dowiedzieliśmy, że jeden z naszych znajomych wydał Niemcom, że my się zbieramy w tym mieszkaniu, ale nie wiem, jak to się stało, że nas to ominęło, ale oni, Niemcy, przychodzili do naszego bloku w nocy czasami i szukali kogoś, i czasami kogoś tam wyciągnęli, ale na ogół wracali. Po tym naszym uczeniu, które trwało jakieś pół roku, powiedzieli nam, żeby nie robić tych zebrań, tylko niech każdy idzie swoją drogą, bo jak Niemcy się dowiedzą o tym, to będzie kłopot. No i ostatnie dni przed Powstaniem to były takie, że po prostu nic się nie robiło i dopiero 1 sierpnia doszła do nas wiadomość, że my musimy się jednak stawić do oddziału naszego, do naszej sekcji zabrać się i spotkać się właśnie na ulicy Filtrowej 7.

  • I co się działo dalej?


To była godzina druga, trzecia, kiedy ja byłem poinformowany, żeby się zgłosić. Ja powiedziałem matce, że wychodzę, a moi bracia – ja nic nie wiedziałem, gdzie oni są, czy oni są w konspiracji, czy nie. Okazało się później, że jeden był w konspiracji i drugi, i ja o tym nic nie wiedziałem.

  • To pan miał jeszcze drugiego brata?


Drugiego, był młodszy i starszy [jakie mieli imiona? – red.]. No i jak ja wyszedłem bardzo lekko ubrany. Moja matka mi uszyła spodnie i bluzkę z takiego cienkiego materiału, otrzymanego od naszych znajomych, którzy u nas mieszkali przez kilka miesięcy. Oni byli też w konspiracji, ale oni rabowali Niemców i kiedyś właśnie przynieśli duży zwój materiałów i oni nam to dali. I moja matka mi uszyła spodnie i bluzkę z takiego cienkiego materiału i ja w tym chodziłem, bo było bardzo ciepło wtedy, w sierpniu. O godzinie trzeciej albo drugiej [po południu] wyszedłem z mieszkania… Mojego brata jednego nie było, drugi, zdaje się, ten starszy, został tam, a ja wyszedłem na ulicę i myślę sobie, że jeszcze daleko, bo miałem się stawić o godzinie piątej i jeszcze do piątej godziny jest dużo czasu, i sobie tak spacerowałem ulicą Filtrową, ale ewentualnie doszedłem do końca i wtedy się właśnie zaczęło… Aha, i tam się spotkaliśmy, i tam w jednym mieszkaniu nas się zebrało chyba dwudziestu i był nasz dowódca, który… Aha, i później, jak się wieczór zaczął, to myśmy tam siedzieli i tak się rozmawiało. Oni tam mieli bardzo dużo rozmaitych wojennych…

  • Proszę powiedzieć, co się dalej działo?


Tak. I myśmy musieli tam czekać przez noc i trzeba było… Tylko ten dowódca naszej sekcji, on tam nas trzymał, żeby nie było za głośno, żeby ktoś tam z zewnątrz nie usłyszał, że nas tam tyle jest osób. Później przyszedł nasz porucznik, który był właśnie dowódcą „Odwetu”. On powiedział, że musimy bardzo spokojnie się tutaj utrzymać do rana i zobaczymy, co będzie później. Ale później, po skończonym Powstaniu, myśmy się dowiedzieli, że tę noc, jak myśmy tam byli, to jeden z uzbrojonych Niemców tam spacerował przy tej poprzecznej ulicy, poprzecznej do Filtrowej. Nasz dowódca mówił, żeby siedzieć cicho i myśmy musieli przenocować w cichości. Mieliśmy mnóstwo granatów, butelek, które wybuchały i zapalały na czołgi angielskie, ale dowiedzieliśmy się, ten dowódca nam powiedział, że cała broń, która była w naszym zamówieniu, żeby była dostarczona na czas. Okazuje się, że to wszystko, co miało do naszego oddziału dojść, to gdzieś zginęło tuż przed Powstaniem i myśmy nie wiedzieli, co robić. Nie mieliśmy w ogóle uzbrojenia. Myśmy uczyli się o różnych pistoletach, różne kalibry, tak że on powiedział rano nam, że nie mamy broni, tylko to, co jest tutaj, ale to jest za mało, żeby w ogóle wydać jakiś rozkaz, co robić. Więc powiedział, że niech każdy idzie w swoją stronę, żeby się rozejść i ewentualnie doczepić się tam, gdzie mają więcej broni. To było tuż przy Polu Mokotowskim, więc większość poszła właśnie na to Pole Mokotowskie i tam przechodzili na południe, niektórzy byli też postrzeleni, bo tam było dużo Niemców i „ukraińców”. Ja zdecydowałem się zostać na ulicy Noakowskiego. Mieliśmy też dziewczynki, które były zaangażowane w konspirację i razem z nami one też tam musiały być. No i dopiero siódmego… Aha, i myśmy tam już nie spali w tym mieszkaniu, bo tam nie było miejsca, tylko spaliśmy na zewnątrz, w ogrodzie. Tam te bloki były tak ustawione, że był plac wolny i tam myśmy [się] zbierali na noc i tam się kładliśmy na tej trawie i się spało. Ja byłem tylko w tym cieniutkim ubraniu, ale zawsze było tak ciepło, że można było wytrzymać. No i jednego dnia, może to był siódmy czy ósmy dzień, rano przychodzi do nas nasz goniec i mówi: „Musicie stąd wyjść jak najszybciej, bo »ukraińcy« przychodzą i zabierają nas i będą strzelać”. Bo tam mordowali od razu z miejsca. Więc myśmy tam spali i tego dnia przyszło do tego całego podwórza i bloku dwóch czy trzech, może tylko dwóch uzbrojonych „ukraińców”, z tymi dużymi karabinami rosyjskimi i kazali nam wszystkim wyjść z mieszkania na ogród. Im chodziło o tych naszych młodych kolegów. Ilu ich tam było? Dziesięciu czy dwunastu zostało może razem i myśmy tam nocowali na tej ziemi, mieliśmy jakieś tam koce, coś takiego. I jak przyszli „ukraińcy” w końcu, to u nas tam był popłoch, żeby się chować do piwnic, żeby oni nie wiedzieli, ale jeden ktoś powiedział: „Nie chodźcie do piwnicy, bo »ukraińcy« tam rzucają swoje bomby i zapalają”, czy coś takiego. Więc myśmy tam zostali i oni weszli na ten plac i powiedzieli… Dziewczynki były oddzielone, ale samych chłopaków wystawili. Nas tam było może dziesięciu czy dwunastu i ci „ukraińcy” chcieli nas wyciągnąć stamtąd na zewnątrz. Myśmy się zorientowali, że oni chcą nas wywieźć i rozstrzelać, i rzeczywiście taki był cel ich. Więc w jednym z mieszkań mieszkał bardzo przyjemny mężczyzna, który znał dobrze ukraiński język i zaczął z nimi rozmawiać. Dosyć długo rozmawiali, rozmawiali, a myśmy stali w rzędzie i czekaliśmy na ich decyzję, co oni będą robić. Ciężkie maszyny, karabiny – to były bardzo przerażające. No i okazuje się, że ci dwaj „ukraińcy”, oni chodzili i szukali jedzenia i przyszli, a ten Polak mówiący po ukraińsku z nimi właśnie cały czas próbował [rozmawiać], żeby ich odesłać, no i obiecał im, że dostaną jedzenie, to oni się skusili na to jedzenie. Przywieźli im dużo jajek w takim koszu i to, i tamto. Oczywiście to wszystko im powylatywało, potłukło się czasami, ale skończyło się na tym, że… Nie wiem, czy jeszcze alkohol dostali, czy jeszcze coś dostali, ale w każdym razie on potrafił im wytłumaczyć, że my jesteśmy lokatorami tego bloku, więc w końcu wyszli. Kwestia później następnego dnia, co robić: czy uciekać, czy jeszcze poczekać. Ale myśmy nie wiedzieli, jeżeli uciekać, to dokąd uciekać. W pole w ciągu dnia? To trzeba było w nocy tylko chodzić. No i czekaliśmy przez jeszcze dwa, trzy dni na specjalistę, który nas mógłby przeprowadzić, no i rzeczywiście tak się stało. W nocy z tego naszego lokum wyszliśmy i trzeba było przejść przez ulicę Polną, która jest kontynuacją Noakowskiego. Zaraz, bo już mi się myli, która jest… To jest ulica przy politechnice. No ale ulica Polna była pod obstrzałem w nocy i bez przerwy strzelali wzdłuż, aż do Politechniki to widać było pociski, latały i strzelali. No i trzeba było przeskoczyć do barykady tę ulicę i tak po kolei. Jak myśmy szli przez pole, które było używane na kapustę i na inne [warzywa], po tej kapuście myśmy musieli się czołgać, żeby tam się dostać na drugą stronę. No i nam się udało.

  • Gdzie państwo poszli?


Już byliśmy po naszej stronie barykady, po polskiej stronie. Jak już tam się przedostaliśmy, to myśmy odetchnęli, że już jesteśmy pod ochroną. Tam dostaliśmy jedzenie i picie, no i tę noc skończyliśmy troszkę dalej. I tam musieliśmy się zarejestrować u naszego dowódcy, co zrobiliśmy. Już byliśmy przy granicy Politechniki. Politechnika była jeszcze w rękach niemieckich, ale oni z tamtej strony próbowali jak najdalej wejść, aż do Śniadeckich czy dalej, ale im się nie udawało. Nasze oddziały to był Batalion „Golski”, który był bardzo dobrze uzbrojony, i oni odpierali te wszystkie ataki niemieckie. A myśmy czekali na jakieś definitywne rozkazy, a nie było, to siedzieliśmy tam, po prostu każdy sobie znalazł miejsc. Oczywiście ten nasz dowódca tak robił, żebyśmy utrzymali tę linię.

  • Czy pan też potem brał udział w tych akcjach?


Ja już byłem zarejestrowany z powrotem u dowódcy i byłem pod jego rękami. Myśmy mieli obowiązek na… to było Noakowskiego 18, ja miałem tę wartę, to trzeba było – dwie godziny wolne, a cztery godziny na służbie, z karabinem, na pierwszym piętrze albo drugim. Tam były wysokie piętra i tam trzeba było, [Noakowskiego] numer 18, później numer 20 to ktoś inny był i ta ulica była obsadzona właśnie tym, żeby jak tylko coś się stanie, żeby dać informację dla dowódcy.

  • Czy oprócz pełnienia warty miał pan jeszcze jakieś inne zadania?


Nie, cały czas. Myśmy aż do końca to robili.

  • Czy pamięta pan, jaki pan miał karabin w czasie warty?


Tak, połamany.

  • Ale jaki to był typ, jaki model?


To był karabin, który był zrobiony… Kolby nie miał i zamiast tej kolby to ten karabin miał doczepioną metalową kolbę. I miałem tylko jedną kulkę. Mnie nie wolno było strzelać do Niemców bez pozwolenia dowódcy.

  • Czy jakieś wydarzenie z czasu pełnienia warty zapisało się panu jakoś bardziej w pamięci?


W tych mieszkaniach to było tak, że można było tam sobie spacerować, ale jak była barykada, całe okno było zasłonięte, to między tymi workami barykady były takie dziurki małe, gdzie można było popatrzyć. Ja kiedyś właśnie tam zaglądałem i w tym momencie Niemiec zauważył, że tutaj jest ruch, i strzelił. To miałem tylko to jedno doświadczenie, żeby nie być za bardzo ciekawym. No i tak szło dalej. Jak miałem dwie godziny odpoczynku, a cztery godziny warty, dzień i noc, to tylko była moja funkcja jedna w tym mieszkaniu, a inni też mieli tak. No a Niemcy potrafili wysyłać swoich strzelców na naszą stronę i oni potrafili kilku naszych ludzi zabić na naszym polu, bo to tylko po jednej stronie Niemcy, a po drugiej stronie my. I Niemcy myśleli, że my jesteśmy bardzo dobrze uzbrojeni, no ale nie wiedzieli o tym, że my mamy tylko takie kiepskie karabiny i pistolety. Oni byli bardzo dobrze uzbrojeni, ale nie mieli rozkazu, żeby atakować nas, i to było naszą przewagą, że ten odwet „Golskiego” potrafił zabrać im czy unieważnić ich [osiągnięcia].

  • Proszę powiedzieć, jak było z jedzeniem?


Jedzenie było takie samo każdego dnia. To jest ta kasza „pluj”, którą nam gotowali. To było i od czasu do czasu, jak znaleźli jakiegoś zabitego konia czy psa, no to zawsze znalazło się trochę mięsa. Ale ja nie wiem, w jaki sposób myśmy mogli to przetrzymać, bo kaszę to ja pamiętam bardzo dobrze, ale czy coś lepszego było więcej, to nie wiem. W każdym razie byliśmy wszyscy głodni.

  • Czy miał pan jakieś wiadomości od rodziny, co się dzieje z pana mamą lub braćmi?


Ja miałem wiadomości, że mój młodszy brat jest na Starym Mieście i później, w drugim miesiącu Powstania, oni musieli opuścić Stare Miasto i był wysłany do Czerniakowskiej. On był ranny i po kilku dniach umarł, nie przeżył tej rany. Ja mógłbym go szukać, ale nie było w ogóle celu… Bo pisali – poczta nasza była taka pomocna, że można by się było skoncentrować, złączyć z rodziną, ale ja siedziałem tam i czekałem tylko na rozkazy. Przechodziłem pod osłoną barykady przez Aleje Jerozolimskie na drugą stronę, początkowo, ale powiedziano mi, żeby tego nie robić, bo to zabawa, a nie konieczność. Ale chodząc na drugą stronę, trzeba było piwnicami przechodzić, no i oczywiście myśmy widzieli, jak ci ludzie cywilni, niebędący w armii, jak oni tam męczą się w tych piwnicach przez długi czas.

  • Jakie były reakcje ludności cywilnej względem żołnierzy?


Różnie było. Bardzo dużo było kobiet, które były z dziećmi. Jak zobaczyły nas z opaską, to już zaczęły coś tam mówić źle o nas, że po co to w ogóle. Strasznie się męczyli ludzie, nic nie robiąc i tylko czekając, i też jedzenia nie mieli za dużo, jedzenia i picia.

  • Czy w pana otoczeniu było życie religijne w czasie Powstania?


Mało, mało było. Zapomniałem powiedzieć, że jak przeszedłem tę ulicę Polną do Śródmieścia, to byłem zupełnie zdrowy, a dwa, trzy dni później zachorowałem i miałem czterdzieści stopni gorączkę. W tym czasie właśnie, jak ja chorowałem i byłem na izbie chorych na Koszykowej w budynku Architektury, to ten nasz oddział miał funkcję zaatakować Niemców. I zrobili taki wyskok na drugą stronę ulicy do Niemców, ale musieli później szybko uciekać, bo okazało się, że tam było więcej Niemców niż naszych i lepiej [byli] uzbrojeni. A ja wtedy byłem w izbie chorych i leżałem. To było gdzieś 15 sierpnia, kiedy były te uroczystości. No i później był Dom Architektury atakowany samolotami i tam zrzucili kilka bomb, i też tam było dużo zabitych na Koszykowej. Tak że to mnie też ochroniło, ale z naszego oddziału nikt nie został ranny, szybciej uciekali, jak trzeba było.

  • Czy pamięta pan, jak się nazywali pana koledzy z oddziału?


Było dwóch Gostyńskich, Maciejewski. Myśmy tak wszystkim po imieniu mówili i mieliśmy… To było tak, że był numer i litera, to myśmy to wiedzieli. Ale niektórych się pamiętało. Sobolewski, Matwaszek… kilku pamiętam.

  • Czy podczas Powstania był pan świadkiem zbrodni na ludności cywilnej bądź na żołnierzach?


Świadkiem byłem raz tylko, przed Powstaniem.

  • Co to było za wydarzenie?


To był Abłamowicz, mój kolega. On był ze mną w gimnazjum i w tym liceum budowlanym. […] Mnie polecili, żeby się doczepić do jakiejś grupy. I ja się doczepiłem do grupy, która się stworzyła przez Niemców. Niemcy nam pozwolili się zebrać razem i być jako pomocnicy dla ludności polskiej czy niemieckiej w razie ataku ze strony rosyjskiej. To było tuż przed Powstaniem. I nam pozwolili, żeby było dzień i noc możliwości ratowania. Bo były takie wykopy przy Zamku [Królewskim] blisko, na Krakowskim Przedmieściu, że było wykopane miejsce na wodę, że w razie czego jak będzie pożar, to żeby mieć tę wodę. I myśmy mieli to wykopywać. Dali nam mieszkania, które były przy kościele Świętego Krzyża, i myśmy tam nocowali. Któregoś dnia, w południe, ktoś mi powiedział: „Słuchaj, słuchaj, tutaj doszła do mnie wiadomość, że Niemcy jadą i tu będą rozstrzeliwać na ulicy”, no to ja mówię: „To pójdziemy zobaczyć”. Nasze okna wychodziły na tę ulicę i rzeczywiście, jechały dwa pojazdy z ludźmi. I nam powiedziano, że oni mają wszyscy zakneblowane usta i są rozstrzeliwani. No to ja z ciekawości wyszedłem z tego [mieszkania], tam są takie schody po jednej stronie i po drugiej stronie głównego kościoła wieży, no i ja wyszedłem tam na górę i patrzę, że jadą Niemcy, no i z dosyć dużej odległości widziałem, jak rozstawiają tych ludzi. No i później ten mój kolega, z którym ja tam stałem, mówi: „No, to teraz uciekajmy, bo może po nas przyjadą”. No i to widziałem. I tam był właśnie mój kolega Abłamowicz, który był rozstrzelany, bo później się dowiedziałem, że on tam zginął.

  • Gdzie zastała pana decyzja o zakończeniu Powstania Warszawskiego, o kapitulacji?


Decyzja? Ja uważałem osobiście, że koniec sierpnia to powinno się skończyć, że będziemy się tak męczyć. I ewentualnie to już pogłoski chodziły, że Stare Miasto już jest w rękach niemieckich. Wtedy jak mój brat już nie żył, to właśnie wtedy myślałem, że to nie ma sensu w ogóle dalej robić tego. Ale później… No, na Ochocie były bardzo duże katastrofy i w ogóle okropne rzeczy się działy. Jak ja pierwszy raz pojechałem do Warszawy po wojnie, to opowiadał mi mój kolega, jak to było, jak ich wyprowadzali z ulicy Filtrowej. I to byli „ukraińcy”. [Mieszkańcy] ustawieni byli i mieli być wyprowadzeni gdzieś dalej. I jeden z kolegów, który był zawsze taki wesoły i się śmiał, i zawsze był luźny, niczego się nie bał, jak oni byli ustawieni na placu Narutowicza, tam było bardzo dużo tych ludzi z naszego budynku, to jeden kolega odszedł kilka kroków od tej grupy, która tam stała, czekała na transport, wyszedł i coś tam rozmawiał, i zaczął się śmiać. I tam jeden „ukrainiec” – zdaje się, że to był „ukrainiec” – zobaczył, że on się śmieje, i po prostu go wyciągnął dalej i zastrzelił. To mój kolega mi opowiadał, jak on to widział, a ja osobiście nie widziałem żadnej takiej akcji.

  • Czy pamięta pan dzień końca Powstania? Pamięta pan dzień, jak się pan dowiedział o kapitulacji, jak trzeba było zostawić Warszawę i wyjść?


Tak. No to pamiętam, pamiętam.

  • Może pan opowiedzieć, jak to wyglądało i co się z panem działo dalej?


Po prostu powiedzieli nam, że jest kapitulacja i prawdopodobnie musimy się spakować. Ja właściwie byłem prawie że bosy, nie miałem butów dobrych i miałem tę cienką szmatkę, ale oprócz tego w tych mieszkaniach opuszczonych na Polnej, na Noakowskiego, to można było znaleźć jakąś szatę, którą można było wziąć. Więc to pamiętam, tak. No i pamiętam później, jak myśmy szli, już wychodziliśmy, szliśmy przez ulicę Wawelską.

  • I gdzie dalej?


Zaraz, bo tam były dwa takie miejsca, dokąd oni nas prowadzili, jedno przez Pruszków i coś w tamtej okolicy, i myśmy szli przez pola. Nasz oddział był mniej więcej w środku tej całej kolumny wyprowadzonej i dostaliśmy się do… nie pamiętam, ale wiem, że było tam tak ciasno, że trudno było znaleźć miejsce, żeby się położyć. Ale to była jakaś stacja kolejowa.

  • Gdzie dalej państwa poprowadzili?


Dojechaliśmy aż do Oberlangen.

  • Jak długo tam pan był?


Jechaliśmy przez Berlin. Byliśmy do końca w Oberlangen. To był obóz, w którym byli Francuzi, Włosi, Rosjanie, Ukraińcy, no i ewentualnie tam były polskie akaczki.

  • Co się działo z panem już po wyzwoleniu?


Po wyzwoleniu wychodziliśmy na pola, na plażowanie i plażowaliśmy tak kompletnie nago, żeby się opalić. Czasami Niemcy przechodzili, patrzyli się na nas, takie się rozmaite rzeczy działy. I czekaliśmy. Później nam powiedzieli, że nas przeniosą do innego obozu, jeszcze tuż przed końcem. To był Westertimke. To był obóz, który był łagodniejszy, tam mieliśmy spotkania i tak dalej, i tak dalej. Ale jeździliśmy również na spacery. Jak jeździli Amerykanie czasami czy Anglicy i jechali na południe, to myśmy wychodzili na ulicę i tam ich łapali, i sobie jechali z nimi, a potem wracaliśmy. Tak że to już było po skończeniu. I ewentualnie ja zdecydowałem się, bo moja [kuzynka], z rodziny, Basia Jodłowska, ona była też w tej samej Oberlangen, ale Oberlangen później przenieśli do Niederlangen, tak że myśmy się tak komunikowali i to trwało troszeczkę dłużej. I ostatni transport, który miał jechać do Włoch, jechał przez obóz jeniecki oficerski na południu w Bawarii. Jak się nazywa ta miejscowość…

  • I co się działo z panem dalej?


Ja spotkałem trzech kolegów, którzy byli już w wojsku u generała Andersa i oni dostali przepustkę, urlop. To już po skończeniu, prawda? Mogli wyjechać, gdzieś wyjechali i wracali właśnie przez Monachium. Tam się spotkaliśmy i oni nam namówili, żeby jechać z nimi do Włoch. Aha, a przedtem, to ja się cofnę do tyłu z powrotem, bo pani mówi, że co się stało, jak pojechaliśmy. Jeździliśmy tak, to było Murnau, ten obóz oficerski był w Murnau i do Murnau przyjeżdżały dziewczynki z Oberlangen i z Niederlangen, a ja z moim kolegą byliśmy już w Murnau i czekaliśmy, żeby nasze znajome przyjechały. No i one przyjechały i miały jechać dalej do Włoch, i my mieliśmy z nimi jechać do Włoch. Ale jak tu jechać? No więc nasza dwójka pomyślała w ten sposób, że jak one się będą pakować do tego pojazdu z rzeczami, które one mają, to tam się schowamy i przejedziemy z nimi przez granicę. Bo tam już na granicy nie puszczali, za dużo było uciekinierów z Niemiec. Jakaś starsza pani coś tam szukała w swoim bagażu i później mówi: „Dobrze, dobrze, ale ja tam się boję wejść do tego pojazdu, bo tam coś się rusza”. No i przychodzi oficer do tego pojazdu i zobaczył, że my się tam ruszamy, i kazał nam wyjść. No, wyszliśmy, tak że było trzech nas czy czterech, on ustawił nas i mówi: „Poczekajcie, ja muszę was tutaj wylegitymować. Macie legitymacje jakieś, czy nie?”. No i oczywiście po kolei tak wszystkich [legitymował] i doszedł ten oficer do mnie, i pyta się: „Czy masz legitymację AK?”, ja mówię: „Nie mam”. A ja miałem tutaj, w kieszonce. Więc on podchodzi [i pyta]: „Nie masz? I ty chcesz jechać tutaj?”, a ja mówię: „Nie mam”. On podchodzi do mnie i mi wyciąga legitymację, a ja się rozzłościłem i zacząłem na niego mówić coś złego, a tam cała grupa ludzi czekała na ten transport i byli świadkami. Ja go obraziłem i za to, że ja obraziłem tego porucznika publicznie, to powinienem być ukarany. I on mówi: „Ty pójdziesz na cały tydzień do więzienia naszego obozowego”. I zabrali mnie, a oni pojechali wszyscy i moi koledzy pojechali do Włoch. Więc ja tam zostałem ten tydzień i później… Tam była kancelaria prowadzona przez jednego oficera i po tym, jak już [mnie] zwolnili z tego więzienia, ja musiałem cały tydzień czekać w jednym pokoju, a jak chciałem iść na spacer, to za mną szedł żołnierz z karabinem i pozwalał mi chodzić po tym placu. Ale potem, jak mnie wypuścili, to ja już nie wiedziałem, co robić z sobą. Była kancelaria – bo myśmy dostawali tygodniowo jakieś pieniądze, marki, na jedzenie, na to, na tamto – i ten oficer mówi: „Słuchaj, czy ty byś chciał iść na studia?”. Bo ja mu pokazałem wszystkie informacje, co ja miałem, co ja skończyłem z Polsce. To ja mówię: „Bardzo chętnie”. – „To jak chcesz, to ja cię tutaj zapiszę na politechnikę w Monachium”. Więc ja mówię: „Ja bardzo chętnie skorzystam z tego”. To było gdzieś w październiku i kiedy oni otworzyli tę nową politechnikę, to zaczęło się… Aha, to było międzynarodowe, [prowadzone] przez UNNRA, i tam zapisałem się i zacząłem uczęszczać codziennie. W Monachium mieliśmy dobre mieszkanie, rozbite troszeczkę, ale dobrze się spało, ładny dom, specjalny. I tramwajami jeździliśmy prawie że za darmo na te wykłady, a wykłady były przez rozmaitych profesorów [prowadzone], byli Ukraińcy i Litwini, i tam inni. To było międzynarodowe w ogóle.

  • W którym roku pan trafił do Anglii?


No to ja właśnie wtedy, jak skończyłem dwa semestry na politechnice monachijskiej, to już był chyba listopad i stamtąd dostałem się do Włoch. Też było trudno się tam dostać, ale się dostałem do Ankony i z Ankony dopiero w listopadzie się dostałem pociągiem, zawieźli nas do Anglii. To był początek listopada, czterdziesty szósty rok.

  • Jak po latach pan ocenia Powstanie Warszawskie?


Ja tak oceniam, że moim obowiązkiem było słuchać tego, co dowódca mówi, i ja wszystko, cokolwiek mi powiedzieli, co ja mam zrobić, to robiłem. I oczywiście trzymać się, wykształcić się na człowieka, o. Jeden z moich kolegów z Monachium dostał się na studia w Hiszpanii i tam zrobił doktorat, jak później się dowiedziałem. Tak że ja nie miałem takich wysokich ambicji na wyższe studia, ale jednak uważałem, że to by się przydało. No i jak już przyjechałem tutaj do Anglii (przyjechałem na północ, oni nas tam zabrali), to w ciągu jednego miesiąca ja już byłem zarejestrowany jako student w polskim uniwersytecie.

Warszawa, 29 lipca 2019 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz

Bohdan Dembiński Pseudonim: „M-3” Stopień: strzelec Formacja: Batalion „Golski” Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter