Helena Domińczyk

Archiwum Historii Mówionej

Helena Domińczyk z domu Truszkowska. W czasie Powstania mieszkałam na ulicy Rybaki 79 mieszkania 11.

  • Jak wyglądało pani życie przed wybuchem II wojny światowej? Pracowała pani już wtedy?

Tak, pracowałam w drukarni papierów wartościowych na ulicy Bugaj. Tam były drukowane pieniądze. Za okupacji tam pracowałam.

  • Pamięta pani wybuch II wojny światowej? Gdzie panią zastał?

W Warszawie na Rybakach.

  • Czy jakoś szczególnie zapamiętała pani dzień 1 września 1939 roku?

To straszne było. Dużo ludzi, uciekali. Bombardowanie było i chowaliśmy się do piwnic. Pamiętam, że później, w czasie Powstania Anglicy zrzucali nam broń. Na podwórku drzewa były, było duże podwórko i na drzewie kolega, i udało się złapać.

  • Czy w 1939 roku pani dom był zniszczony?

W 1939 roku jeszcze nie.

  • Ile pani miała lat w 1939 roku?

Siedemnaście.

  • Co pani robiła?

Już szkołę skończyłam. Na razie nic, szukałam pracy.

  • Kiedy pani znalazła pracę?

Na Bugaju. Chyba w tym wieku, osiemnaście lat czy coś. Nie bardzo pamiętam. W drukarni znajomy zaproponował mi pracę. Tam pracowałam przy maszynie. Schodziły pieniądze i ja byłam w kontroli. A na Sanguszki później bilony przynosili. Tam pracowałam do Powstania.

  • Czy pani materialny status zmienił się w porównaniu do życia przed wojną?

Dużo się zmieniło. Tam było piękne, duże podwórko, były małe domki. Wspomnienia są, a teraz skrócili to wszystko. Tam gdzie fabryka ekstraktów garbarskich była, dalej był pensjonat. Zrobili teraz ogród, mur od sakramentek się ciągnie. Widziałam, jak tam przechodziłam. Teraz jest fontanna. I dalej, aż do Kościelnej. Tam był dom, dworek. Też już prawie nie ma.

  • Czy w czasie okupacji zetknęła się pani z aktami ludobójstwa, widziała egzekucje?

To jest ciężko przypomnieć. Egzekucje – tak. Jak szliśmy placem Teatralnym, to przyprowadzili więźniów i róg Wierzbowej i Senatorskiej (tam jest tablica teraz) rozstrzeliwali. Myśmy musieli stać na baczność. Gdzieś jeszcze było, pamiętam, że w dwóch miejscach, ale nie mogę sobie przypomnieć.

  • Czy w czasie okupacji zetknęła się pani z konspiracją? Czy pani wiedziała, że część warszawiaków działa w podziemnych organizacjach?

Tak, spotkałam się, kolega był. Oni wyjeżdżali do lasu, do Powstańców.

  • Pani wiedziała, że on jest w jakiejś organizacji?

Przynosił nam gazetki. Na ulicy, gdzie teraz jest powstańczy symbol, w podziemiu koledzy byli i przynosili nam gazetki, i my te gazetki roznosiliśmy. Jak jest ulica Kopernika i Tamka w dół, teraz wieżowiec jest, to pod ziemią był garaż. Niemcy tam mieli samochody, koledzy czyścili, a my z gazetkami tam chodziliśmy. Oczywiście było nieprzyjemnie. Raz Niemiec [mnie] złapał, ale nie udało mu się znaleźć gazetki.

  • Gdzie pani zwykle chowała gazetki?

Z tyłu kieszonka była w bluzce i tam właśnie.

  • Czytała pani te gazetki?

Oczywiście, że czytaliśmy. Właśnie o tym, że rozstrzeliwali Niemcy, zdjęcie było. Trudno przypomnieć sobie wszystko, naprawdę, żeby dokładnie opowiadać. To było okropne.

  • Nikt pani nie zaproponował wstąpienia do organizacji? Czy pani nie szukała kontaktu?

W Powstanie, jak nasz dom się palił, mamusia poszła ratować. Niemcy za nią strzelali od strony muru sakramentek, a myśmy stali w takiej wnęce, tam wojsko było i lekarze. Myśmy stali na zewnątrz. Jak strzelali Niemcy, postrzelili mi rękę. Ręka mi opadła, ale kość [była] nienaruszona, tylko mięsień. Później koleżanka założyła mi temblak. Nas stamtąd wyrzucili, jak było bombardowanie, na ulicę Podwale. Na Podwalu piwnicy…

  • Chwileczkę, do tego jeszcze dojdziemy. Czy pani pamięta dokładnie wybuch Powstania Warszawskiego?

Pewnie. [To był] 1944 rok.

  • Czy pani była wtedy w pracy?

Już nie pamiętam. Ruch na ulicy był straszny, duży szum, strzelanina. Okropnie było. To jest naprawdę ciężko sobie przypomnieć. Dużo rannych na ulicy od razu leżało.

  • Jak wybuchło Powstanie, pani była w domu?

Jak było Powstanie, nie wiem, czy nie byłam w fabryce, czy w drukarni nie byliśmy. Nas wyrzucili stamtąd, pamiętam.

  • Ale potem była pani podczas Powstania w domu na Rybakach?

Na Rybakach, tak.

  • Był duży ostrzał? Trzeba było się chować do piwnicy?

Tak, do piwnicy wchodziliśmy. Gdzie stał dom, to w dół jest piwnica. Tam było duże podziemie. Przechodziliśmy coraz dalej. Prawie pod wszystkimi domami były piwnice, podziemia.

  • Pamięta pani, że był taki ostrzał, że trzeba było się chować do piwnicy?

Tak. Jak wchodziliśmy, to w dół były schodki i piwnice mieliśmy, a jeszcze niżej można było też przejść. Mury były, ławki cementowe, ta piwnica była w rodzaju schronu. Okno było na ulicę Rybaki i przez okno można było uciec, ale nie dało rady.

  • Kto z panią był w piwnicy?

Mamusia, siostra i sąsiedzi byli też.

  • Jaki nastrój panował?

Strasznie było. Ani wody nie można było dostać, ani jeść. Strzelaninę tylko słychać było i bombardowanie. Później trochę się uspokoiło, to wyszliśmy i staraliśmy się szukać, żeby coś zjeść. Na ulicy leżały konie.

  • Można było brać to mięso do jedzenia?

Z nożem ludzie chodzili, odkrawali kawałek mięska i później jedli.

  • Widziała pani Powstańców?

Tak, widziałam. Tam byliśmy i wojska dużo było. „Gozdawa” walczył.

  • Gdzie oni stacjonowali?

Na Rybakach. Była stacja w podziemiu.

  • Niedaleko pani domu?

Podwórko dalej. I [było] przejście pod ziemię, pod ulicę Starą.

  • Jaki stosunek do Powstańców mieli ludzie, którzy byli wokół pani?

Trudno powiedzieć. Wszyscy się martwili, płakali. Co mogę więcej powiedzieć? Staraliśmy się sobie pomagać. Wojsko jak było, to im jeść szykowaliśmy, żeby mieli co jeść. Pomagaliśmy, co się dało. Znad Wisły z pociągu pomagaliśmy przynieść im broń.

  • Z jakiego pociągu?

Dołem jeździły pociągi. Powiśle tam było.

  • W tych pociągach była broń?

Broń i węgiel. Koledzy poszli ulicą Boleść w dół, do Wisły, węgiel brać do domu i znaleźli broń.

  • Broń ludzie dawali Powstańcom?

Tak, Powstańcom dawali. Byli tacy, co chowali u siebie w domu, żeby dać Powstańcom. U rodziny Morskich na Mostowej mieli broń. Włożyli do łóżka, mamę chorą położyli, jakby Niemcy przyszli rewizję robić, żeby nie zauważyli. I tak było. Niemcy przyszli, troszeczkę laską postukali i wyszli, nie znaleźli nic.

  • Czy pani czuła zagrożenie? Czy pani wtedy się obawiała o swoje życie?

Tak. A kto się nie bał? Ciężko było. Na ulicach wozy stały, żeby coś kupić do jedzenia. Żółwie były.
  • Żółwie?

Żółwie. Skąd oni żółwie przywieźli? Nie wiadomo. Zza miasta przywozili. Oczywiście chodzili niektórzy na wieś kartofli przywieźć, coś do jedzenia. Tak że przeżyło się, naprawdę. W Radomskim mój wujek, pamiętam, pomagał. Poszliśmy, później Marszałkowską rykszą nas przywieźli z jedzeniem. Szliśmy Senatorską, kupa śniegu była. Niemcy naprzeciwko nas szli i myśmy jedzenie zostawili obok kupy śnieżnej. Niemcy spojrzeli na nas, a to była godzina policyjna i nie wolno było chodzić od siedemnastej. Pomachali nam ręką, Pogrozili, myśmy poszli. Była piąta rano. Później przyszliśmy do domu, mamusia mówi: „No i co?”. – „Nie ma”. Ale wróciliśmy, udało nam się, ta paczka stała. Kawałek słoniny, kawałek chleba. Tak że takie były przeżycia.

  • Trzeba było wszystko zdobywać?

Straszne.

  • Czy ktoś z pani bliskich walczył w Powstaniu?

Tak, ale nazwiska już nie pamiętam. Był Stanisław Majdowski, on w Powstaniu był, później go zaaresztowali, w aleję Szucha i do Oświęcimia wywieźli. Stanisław Majdowski i mój brat tam był. Mój brat jeszcze młody był.

  • Ile miał lat?

Jak ja miałam dwadzieścia, to on miał siedemnaście. Trzy lata młodszy.

  • Poszedł do Powstania?

Tak, ale później go aresztowali. Wiem, że przeprowadzili za Warszawę, jak Chomiczówka, bo to była granica Warszawy. Tam właśnie złapali go i gdzieś siedział. Pamiętam, później udało mu się uciec. Później nie było kontaktu. Nas do obozu wywieźli.

  • Czy w sierpniu w Warszawie, na Starówce, miała pani informację o tym, co się dzieje w innych dzielnicach? Czy pani wiedziała, co Niemcy robią z ludnością cywilną?

Słyszałam o Woli, jak ludzie skakali, domy się paliły. Skakali z okien na dół, na ulicę i ginęli.

  • Od kogo pani słyszała?

Z Woli przyszli ludzie do nas mieszkać. Później w obozie się z nią spotkałam. To nie [była] moja rodzina. Matka była, córka i mężczyzna jakiś. Oni u nas w mieszkaniu siedzieli, bo nie było gdzie. Po prostu pomogliśmy im.

  • Ludzie sobie pomagali? Uciekinierów brali do domu?

W ten sposób, tak. Pamiętam, oni przyjechali. Dużo ludzi przyjechało.

  • Czy potem, jak Niemcy zaczęli atakować Starówkę, pani słyszała o tym, że 13 sierpnia wybuchł czołg-pułapka i że tam zginęło dużo ludzi?

Na Podwalu czołg wybuchł. Byłam tam na Podwalu akurat. Przy ulicy Kilińskiego wybuchł.

  • Słyszała pani ten wybuch? Widziała pani?

Wyszliśmy później. To okropne było. Trudno powiedzieć. Tam była poczta, AK miało. „Pod Krzywą Latarnią”, pamiętam, byli. Wyszliśmy. Pomagało się, co się mogło, rannym.

  • Pani pomagała?

Tak, co mogliśmy. Bardzo nie mogłam, bo miałam rękę przestrzeloną. Później, jak nas Niemcy wyrzucali z Podwala…

  • Panią wyrzucili z Rybaków? Dlaczego pani z Rybaków odeszła?

Paliło się. Bombardowanie było i my po ulicach, Mostowa, w górę. Myśmy do ciotki [uciekli], tam miałam rodzinę. Przyjęli nas, W suterynie mieszkali.

  • Na Podwalu?

Na Podwalu 17. Później, jak nas Niemcy wyrzucali z Podwala, po drugiej stronie rozstrzeliwali od razu rannych. Koleżanka mi ściągnęła temblak i dzięki temu przeżyłam. Wywieźli nas później do Pruszkowa do obozu.

  • Kiedy to było? Pamięta pani, jaki to był miesiąc?

Drugiego września już byliśmy w obozie.

  • Czy pani wiedziała, że żołnierze, Powstańcy wychodzą kanałami?

Wiedziałam, tak. Ale cóż, ranni…. Koleżanka moja w kanałach wyszła, ale do obozu ją zabrali.

  • Czy pani pamięta, jak się zachowywali Niemcy podczas wypędzania do obozu?

W Pruszkowie duży dom był, tam nas przetrzymywali.

  • A na Podwalu? Jak to wyglądało?

Szliśmy ulicą. Jak [byliśmy] koło Ogrodu Saskiego, „ukraińcy” zabierali pierścionki, co się udało.

  • Miała pani ze sobą bagaż?

Jedzenia było może trochę. Miałam chyba zegarek, to później zabrali.

  • Jak oni się zachowywali? Brutalnie? Krzyczeli?

Coś w tym rodzaju właśnie. Ręka w górę i dawaj, co masz. W Saskim Ogrodzie duża brama była od ulicy Marszałkowskiej, której teraz nie ma. Tam nas wypędzali i na Dworzec Główny.

  • Potem pociągiem?

Do pociągu i do Pruszkowa. Stamtąd oczywiście powoli segregowali, gdzie do obozu wysłać.

  • Pani wychodziła razem ze swoja mamą, siostrą?

Z mamą i siostrą.

  • A brat?

Już go nie widziałam, już go nie było. Nie wiem, gdzie był.

  • Ile pani dni była w obozie w Pruszkowie?

Chyba niecały tydzień, dwa czy trzy dni. Tam pytali się o nazwisko, gdzie się pracowało, takie informacje. Później do Flossenbürga nas wywieźli. Tam dwa tygodnie byliśmy, później do Ravensbrück.

  • Pani była sama czy z rodziną?

Z mamusią i siostrą.

  • W obozie też?

Tak, cały czas. Później w Ravensbrück, później Dortmund, fabryka amunicji, bomby. Przy maszynie [pracowałam], sprawdzaliśmy to wszystko.
  • Jakie były warunki w obozach, do których pani trafiła?

Jak w Dortmund byliśmy, to pamiętam, podziemiem nas prowadzili, jakieś schrony. Tam międzynarodowi ludzie byli, rosyjską mowę słyszałam. Jak przechodziliśmy do fabryki, było bombardowanie. Innym wyjściem… To po prostu się myliło. W Bergen… Dortmund to były czteropiętrowe mieszkanka, tam sobie leżałyśmy, lekarze nas badali. Mamusia moja, jak w fabryce byliśmy, to upadła i zachorowała, więc do szpitala ją wzięli.

  • To już było po obozie w Ravensbrück? Dopiero wtedy pani trafiła do fabryki?

Tak, po Ravensbrück. Dortmund to fabryka amunicji. Przez Buchenwald przejeżdżaliśmy też.

  • Czy to była ciężka praca?

Bardzo niebezpieczna. Międzynarodowych było dużo: Holender, Włoch, Francuz – z wolnościowych robót byli. Był Włoch Wiktor. Siostra przy maszynie pracowała, co woda leciała, noże ostrzyła. Palce sobie kaleczyła.

  • Co pani robiła?

Kontrolowałam noże. Lewą rękę położyłam, prawą kontrolowałam. Starszy Niemiec do mnie doszedł, a przed tym Niemki nas uczyły na maszynach. Powiedział: Deutsche Mädchen weg! Jude! Że Żydówki postawiał, a Niemki pójdą do wojska. I tak było. Podstawili mi Żydówkę, Irena Wincerowa, pamiętam imię i nazwisko. Stała koło nas.

  • To była polska żydówka?

Tak. Później, pamiętam, silne bombardowanie było, straszny alarm był. Jak tylko koleżanki wyszły od maszyn, to auzjerka zaprowadziła je i one usnęły, bo były zmęczone. Później Niemiec mnie za rękę złapał, ręka mi opadła, bo miałam drętwą rękę. Spojrzał się na mnie, kopa mi dał: Bandit! Spojrzał się: „A gdzie koleżanki?”. A one usnęły. Później, jak przyszły, to Niemiec podszedł do mnie, laskę wziął, do każdej koleżanki krzyczał: [niezrozumiałe] auf! Das ist eine Mister! Dzięki niemu przeżyłam. Do Bergen wywieźli. Cele pamiętam. Tak nas przewozili. Później Anglicy bardzo sympatycznie z nami [postępowali], przewozili nas z obozu do obozu, żeby znaleźć rodzinę, ale nikogo nie spotkałam. Spotkałam tylko kolegę z podwórka, Mietka Niewęgłowskiego, który w Powstaniu brał udział. Ale tylko raz go widziałam, bo rozdzielali nas.

  • Pamięta pani, kiedy było wyzwolenie obozu, w którym pani była?

Oczywiście, 15 kwietnia 1945 roku. Leżeliśmy tam, tam ksiądz też był, 8 maja były jego imieniny, Stanisław. Tak nas przerzucali. Trudno opowiadać, jak to było. Tam był szpital w Rothaus i Żydówka zachorowała. Myśmy poszli ją odwiedzić, bo bardzo się lubiłyśmy. Jest obchód lekarzy (to już po wyzwoleniu), lekarz podszedł do niej i mówi tak: „Irena! A gdzie nasze dzieci?”. Ona mówi: „Nie wiem”. W obozie rozdzielali osobno mężczyzn, kobiety i dzieci. Nam Anglicy pozwolili, chodziłyśmy od bloku do bloku i znalazłyśmy te dzieci.

  • To były jej dzieci?

Jej dzieci. Były tam takie warunki, że z zagranicy mieli transport, załatwiali im i ona wyjeżdżała. Nie pamiętam, czy Węgry, czy… W każdym razie ona później wyjeżdżała. Powiedziała do mnie, że strasznie wdzięczna jest koleżankom i mnie, że znalazłyśmy te dzieci i ona nam pomoże, że jakąś fabrykę ma, że zabierze nas. Mówię: „Nie, dziękuję. W te gruzy się jedzie”.

  • Z powrotem do domu?

Do domu. Tam pojechaliśmy.

  • Proszę opowiedzieć, jak pani poznała swojego męża?

W obozie.

  • Skąd pani mąż znalazł się w obozie?

Do Bergen-Belsen ze wszystkich obozów zwozili wszystkich więźniów.

  • Anglicy?

Tak. Nie pamiętam, w jakim obozie ostatnio był. Bo on był w Oświęcimiu, później na granicy francuskiej w podziemiach pracował. Nie pamiętam.

  • Skąd on się w tym obozie wziął? Kiedy trafił do obozu? Też po Powstaniu Warszawskim?

Tak, po Powstaniu, ale on nie jest z Warszawy. Z Piotrkowa Trybunalskiego, Chabielice, tam mieszkał. Stamtąd go aresztowali i do obozu. Ale zapomniałam nazwę tego obozu, gdzie był. W każdym razie w Bergen się poznaliśmy.

  • W jakich okolicznościach?

Było tak, że później Anglicy po prostu dali swobodę, że można było spacerować po blokach i znaleźć się, znajomych spotkać. Tam spotkałam też koleżanki, które były z Powstania, ale już nie żyją obydwie. Wojsko było, porucznik… Już nie pamiętam. AK było też w tym obozie, oni się kontaktowali. Pamiętam też, jak Anglicy postawili samochód i płyta… Nagrali warszawską piosenkę Fogga i śpiewał: „Warszawo, ty moja Warszawo”. A my stanęliśmy pod samochodem wszyscy i zaczęliśmy płakać. Anglicy mówią: „Czego, dziewczyno, płaczecie?”. A my po prostu płaczemy. Później mamusia, jak się przyniosło z pola jakieś jedzenie czy coś, ugotowała na piecyku. Tak aż do wyzwolenia.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?

W 1946 roku wróciliśmy, w czerwcu.

  • Cały czas pani gdzieś przy Anglikach była od 1945 roku?

Tam, bo byłam chora. Jak na przywieźli z Dortmund do Bergen-Belsen, to po drodze chorowaliśmy na tyfus. Ja wtedy też bardzo chorowałam. Mamusia zatroszczyła się o mnie, później wyzdrowiałam. W obozie nie mieliśmy łóżek, tylko leżałyśmy na podłodze. Jak nas sprowadzali z pracy czy z kuchni, myśmy tam leżały. Koło okna przeprowadzali więźniów, mężczyzn. Nam nie wolno było do nich się odezwać, tylko w oknie stałyśmy, a koleżanka (starsza pani, Żelazna, pamiętam jej nazwisko) wyskoczyła i witała się ze swoim mężem czy synem, nie pamiętam. Złapali ją i do bunkra wsadzili, że nie wolno. Siedziała chyba z tydzień w tym bunkrze i wróciła. Później straszny alarm był. Myśmy leżały na podłodze, już z pracy. Skąd ta drań znalazła nóż? Z nożem chodziła i kaleczyła nas.

  • Niemka?

Polka, ta starsza pani, która spotkała swoją rodzinę. Później Anglicy mnie leczyli i mówili: „Kto cię dziewczyno tak okaleczył? Na siedem klamerek…”. Płuco mi przebiła. Tak jakoś się przeżywało. Przewozili nas Anglicy z obozu do obozu, żeby naleźć rodzinę, ale nikogo nie znalazłam.

  • Pani była razem z siostrą i matką?

Razem. Myślałam, że brata może spotkam, ale nie spotkałam.

  • Czyli aż do powrotu była pani gdzieś w obozie?

W Bergen-Belsen, później przyjechaliśmy do Polski. Siostra wyszła za mąż.

  • Gdzie?

Tam. I pojechała do męża: Poznań, Chocz. A ja przyjechałam, też z mężem (narzeczonym był), do Warszawy i dowiedziałam się, że brat żyje. Mieszkał w gruzach: ulica Pańska, Żelazna, w starym, dużym domu. Ożenił się i z jej rodziną mieszkał w tych gruzach. Później dowiedziałam się, że na Marszałkowskiej ciotka moja żyje. Poszliśmy, a tam niezniszczone było, to było drugie podwórko. Powoli wracaliśmy na swoje gruzy. Później pojechaliśmy do Świdra. Tam zamieszkałam z mężem i z dziećmi. Troje dzieci później było. Teraz w Warszawie. Tam się dzieci urodziły, tu pokończyły szkołę, studia.

  • Pani dom był spalony?

Tak, zniszczony bardzo, ale nie poszłam tam później, bo strasznie się bałam.

  • Coś pani zostało? Jakieś pamiątki z domu rodzinnego?

Mój brat wcześniej był, to z gruzów wyciągnął sztućce. Takie kiedyś Chińczycy roznosili. Ale już nie ma nic, tylko zdjęcie od rodziny znalazłam.

  • Pani pomagała rannym w kościele Świętego Jacka?

Tak. Pod ulicą Starą przenosiliśmy rannych do Świętego Jacka.

  • Jak wyglądał ten szpital, czy pani pamięta?

Pod ziemię się niosło, tam leżeli na łóżkach chorzy. Co mogliśmy, obmyć ranę czy coś, to pomagaliśmy, co się dało. To ulica Freta. Koło kościoła Świętego Jacka był mur, a teraz nie ma. To Nowe Miasto.

  • Czy ta pomoc, to przenoszenie rannych było niebezpieczne?

Było niebezpieczne, ale serce się miało, pomagało się.

  • Człowiek nie dbał o swoje bezpieczeństwo?

Nie, tylko o ludzi. Pomagało się naprawdę. Chorą dziewczynkę przenieśliśmy, bo ojciec był ranny. Zanieśliśmy do szpitala. Nie pamiętam nazwiska ani nic.

  • Ma pani takie wspomnienie z Powstania, które bardzo utkwiło pani w pamięci?

Tylko pamiętam wybuch czołgu. To pamiętam. Później – jak nas prowadzili do Pruszkowa. To się wspomina tylko i obozy. Przeminęło.

  • Co pani teraz sądzi o Powstaniu. Czy powinno wybuchnąć?

To już nie wiem. Nie wiem, jak odpowiedzieć.

  • Czy w czasie Powstania była pani świadkiem niechętnych uwag w stosunku do Powstańców? Czy ludzie robili wyrzuty Powstańcom, że Powstanie wybuchło? Czy pani słyszała, że ludzie mówili do Powstańców, po co to zrobili?

To jest ciężko [sobie] przypomnieć, bo się przeżywało i zdrowia nie było. To nawet do głowy nie przychodziło. Były wypadki, że trzeba pomagać wzajemnie. Tylko to było ważne wtenczas. Młodym, pamiętam, [potem] UNNRA paczki przysyłała z Ameryki.

  • Widziała pani zrzuty, samoloty?

Tak. Samolot nad naszym podwórkiem i Anglik zrzucił dużo broni, pamiętam. Zaczepił się o drzewo.

  • Spadochron?

Tak.

  • Od razu ktoś przyszedł po to?

Tak. Tam czekali Powstańcy, złapali i wynieśli. Musieli chować zaraz tę broń. Ulica Długa, Freta, tam niebezpieczne ulice były.

  • Dlaczego one były niebezpieczne?

Tam dużo Niemców było. Na Podwalu jest mur, po drugiej stronie Nowomiejska, duży dom. Tam była łaźnia, było przejście do ulicy Mostowej. Jedzenie przenosiliśmy Powstańcom, co się dało. Głodni byli, chorzy, trzeba było pomagać.

  • Raczej pani zapamiętała, że ludzie byli życzliwie do nich nastawieni i chętni do pomocy?

Oj, byli. Dużo ludzi było naprawdę… Życie jest różne, ludzie są i źli, i dobrzy. Wszędzie.

  • Czy była pani świadkiem, czy pani słyszała, jak się zawalił dach nad kościołem Sakramentek?

Już nie pamiętam, naprawdę. I tak dużo mówię. Przeżyło się. Jak przyjechaliśmy do Warszawy, pamiętam, szliśmy Krakowskim Przedmieściem. Gruzy, Chrystus leżał zniszczony. Stare Miasto też – gruzy leżą. Szliśmy i nic, tylko płakaliśmy cały czas. Było tak, że każdy, gdzie jaka dziupla, to usiadł i odpoczywał. No niestety. Ale daj Boże, jak najlepiej.



Warszawa, 8 października 2012 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Helena Domińczyk Stopień: cywil Dzielnica: Powiśle

Zobacz także

Nasz newsletter