Henryk Julian Górski „Henryk”, „Mewa”, „Albatros”

Archiwum Historii Mówionej

Henryk Julian Górski, urodzony 22 stycznia 1923 roku w Gdyni. [Walczyłem w stopniu] plutonowy podchorąży, [pseudonim] „Mewa”. Ostatni pseudonim to był „Albatros”. [Zgrupowanie] „Radosław”, Batalion „Parasol”.

  • Urodził się pan w Gdyni. Jak pan wspomina swoje dzieciństwo?

Nie tylko, że urodziłem się w Gdyni, ale mieszkałem nawet siedem lat w Jastarni, bo ojciec był zawiadowcą stacji, tam się urodziła reszta rodzeństwa, a potem skończyłem szkołę powszechną. Po szkole powszechnej w Inowrocławiu ukończyłem cztery klasy gimnazjum, to był 1938 rok, a od 1938 do 1939 roku byłem w Podoficerskiej Szkole Pilotów Lotnictwa dla Małoletnich w Krośnie koło Jasła.

  • Czy sam pan zdecydował na wybór takiej szkoły?

Ojciec. Ojciec był powstańcem wielkopolskim. Miał chody w Ministerstwie Spraw Wojskowych.

  • Jak miał pana ojciec na imię?

Julian.

  • To dlatego ma pan drugie imię po tacie.

Tak, pierwszy syn i imię po ojcu.

  • Proszę powiedzieć, jak toczyło się życie w szkole? Jak zapamiętał pan szkołę wojskową?

Nauczyłem się porządku, dyscypliny. Nigdy nie sądziłem, [że] w 1939 roku wybuchnie wojna i zostanie się na lodzie.

  • Nie czuło się, że wojna wisi w powietrzu? Nie rozmawialiście państwo o tym w szkole, że mogą Niemcy zaatakować?

To już były wakacje. Byłem na wakacjach u rodziców, dlatego z kolegami się już nie spotykałem. Był kolega, który się nazywał Tekieli, z Pakości, który mnie znał, ja jego też, bo był też w szkole. Po wojnie go spotkałem. Był już komandorem, pełnym komandorem w Marynarce Wojennej, a ja zostałem kapitanem Żeglugi Wielkiej.

  • Jakie miał pan zajęcia w szkole? Latał pan samolotem?

Tak, naturalnie, na szybowcach, bo to pierwszy rok.

  • Słyszał pan o samolocie Łoś?

Naturalnie, tak, to był wojskowy samolot, na który nawet był patent, że nasze zakłady lotnicze budowały, mogliśmy sprzedawać je.

  • Widział pan samoloty – Łosie albo nawet siedział w którymś z nich?

Siedzieć to siedziałem, ale nie latałem. Trzy czy cztery razy pilot, który był już instruktorem, to instruował, pokazywał, jak co, co to jest, ślizg po skrzydle, beczka, korkociąg.

  • To był podobno świetnej klasy samolot. Jakby Polska miała więcej czasu, żeby się przygotować, żeby go wyprodukować.... Nawet Niemcy takim samolotem nie dysponowali.

Naturalnie. Junkersy najwięcej były [produkowane], bo to nie tylko, że bombardował, ale i syrena była włączona. Więcej ryku jak miłości do ojczyzny.

  • Czy pana zdaniem lotnictwo przed wojną było w fatalnym stanie, jak niektórzy mówią?

Nie, absolutnie nie. Komendantem szkoły był podpułkownik Zalewski, bardzo dobry człowiek, właściwie nauczyciel z wykształcenia.

  • Wakacje spędzał pan poza szkołą?

Tak.

  • Gdzie pan był 1 września 1939 roku?

Jechałem do Krosna koło Jasła. Miałem być na 25 sierpnia. Tak się złożyło, że już do szkoły nie dojechałem, tylko w Krakowie były oddziały obrony terytorialnej. Niemcy tasowali, dlatego między innymi się tam znalazłem, się dziwił, lejtnant, podporucznik, że taki młody wśród wszystkich żołnierzy, którzy normalnie służyli w armii, się znalazłem. Ale tak Pan Bóg dał, że z transportu zostałem wyrzucony przez żołnierzy, już za Krakowem w kierunku na Katowice. [Jechaliśmy] wagonami towarowymi, [tam] są odwietrzniki na bokach i odwietrznikiem mnie wypuścili. Była gdzieś czwarta nad ranem, robiło się jasno.

  • Czyli w Krakowie dołączył pan do polskich żołnierzy?

Tak, nie miałem wyjścia. Niemiec, który klasyfikował, miał Dolmetschera, czyli tłumacza, i [powiedział]: „Jedni na prawo, drudzy na lewo”. Znalazłem się do tych, co na prawo, i do Niemiec.

  • Czyli tam dostał się pan do niewoli?

Tak.

  • Pana koledzy pomogli panu uciec z transportu?

Tak.

  • Jak pan uciekł, to gdzie pan podążył?

Szedłem [torami linii kolejowej] Herbinowo-Gdynia. [Była to] nowa linia kolejowa przez Francuzów została zbudowana w Polsce. [Tym] torem kolejowym zaszedłem aż do Inowrocławia.

  • Ile czasu pan szedł?

Parę dni. Więcej nie robiłem jak sześćdziesiąt kilometrów na dzień. Dobrze, że było ciepło, bo gdzie się przyłożyłem głową, to spałem.

  • Widział pan po drodze polskie albo niemieckie wojska?

Wojska niemieckie, to jak już przyjechałem do Inowrocławia, to na rogatkach stali i kontrolowali. Dobrze zrobiłem, że z kolegą, o którym wspomniałem, z Pakości, który był, Tekieli, bo on ze mną został wyrzucony, tylko był starszy, był już na trzecim roku w szkole.

  • Tekieli to włoskie nazwisko?

Nie, nie wiem. Wiem tylko tyle, że po wojnie zamieszkał nie w Pakości, a w Mogilnie koło Trzemeszna.

  • Czy zatrzymali pana na rogatkach w Inowrocławiu?

Tak. Feldgendarmerie – żandarmeria polowa. Skąd idę, co. Nie wspomniałem, że [po drodze] wszedłem do gospodarza. Gospodarza nie było. Była gospodyni i mieli troje dzieci. Jeszcze śniadanie dostałem. Czułem się pokrzywdzony, bo spadłem na kręgosłup przy skoku z wagonu. Ona mnie dała kombinezon, jak te robocze kombinezony, granatowy z drelichu. Mundur, który miałem na sobie, zdjąłem i zostawiłem. W przebraniu się mnie pytali, skąd idę, powiedziałem, że byłem u ciotki, to mi uwierzyli.

  • Miał pan szczęście.

Tak.

  • Czy pana rodzina była w Inowrocławiu w tym czasie?

W Inowrocławiu i w Pakości.

  • Jak to się złożyło, że pan wstąpił do konspiracji?

Utworzyłem drużynę skautów, bo byłem skautem w czasie nauki w gimnazjum w Inowrocławiu, a to było gimnazjum imienia Jana Kasprowicza. Tak się złożyło, że w gimnazjum byłem drużynowym drużyny skautowskiej. Wszystko starsi, różne obozy. W podróży na wybrzeże, gdzie miałem Dauerreisegenehmigung, to jest przepustka, zezwolenie na jazdę pociągiem, tym bardziej że miałem oznakę „P”, to wszyscy wiedzieli, że jestem Polakiem. Udało mi się. W Tucholi i w Śliwicach na Pomorzu spotkałem dwóch oficerów, byli z „dwójki” polskiej, czyli z wywiadu. Żeśmy zeszli na temat, co teraz poczną, bo jeden nawet z cztery miesiące był w szpitalu w Warszawie. Miał stopę ujętą, tak że...

  • Nawiązał pan z nimi kontakt?

Tak, od razu powiedziałem im, jak powiedzieli, kim są, bo aż się wierzyć nie chciało, że nie są w oflagu (oflag to oficerski obóz jeniecki). Mówili, że dobrze by było, żeby odrestaurować [struktury]; niedużo, niech będzie dwunastu chłopaków czy piętnastu, ale bardzo trzeba na to uważać, bo Niemcy w Wielkopolsce doskonale rządzili. Wiedzieli dokładni, [skoro] wiedzieli, że byłem w harcerstwie. Już stamtąd, to mnie zabrali. [...]

  • Mówił pan, że Niemcy byli bardzo dobrze poinformowani.

Tak, żandarmi, policja – Schupo i Hilfspolizei (pomocnicza policja) wiedzieli, że byłem w harcerstwie, że byłem skautem. Dowiedzieli się od takiego, [który] potem przejął pałeczkę i otworzył odziały Hitlerjugend.

  • Czy to był pana kolega sprzed wojny?

To nie był kolega, ale chodził ze mną do gimnazjum w Inowrocławiu.

  • Pamięta pan jego nazwisko? Mniejsza z tym. Wydał, że pan był przed wojną skautem?

Tak.

  • Udało się panu zorganizować drużynę?

Udało i to trwało aż do wyzwolenia.

  • Na terenie Inowrocławia?

Tak.

  • Pana koledzy cały czas prowadzili działalność?

Prowadzili. Tak. Mimo że mnie tam nie było.

  • Jak to się złożyło, że pan przyjechał do Warszawy?

Byłem zatrudniony w kamieniołomach Kalk-Werke, czyli kamieniołomach wapna, (kopalnia wapna) w Piechcinie, to jest między Barcinem a Żninem. Wszystkich młodych ludzi od razu Niemcy wzięli i wywieźli do kamieniołomów. Raz dziennie jeść, naturalnie – gotowane. Byłem tam dwa miesiące.

  • Uciekł pan stamtąd?

Jak nas wyprowadzali zawsze wieczorem na spanie, a głębokość była około pięćset metrów w kopalni, bo odkrywkowa kopalnia, tak się złożyło, że zdążyłem zaobserwować, jak nas prowadzą, do baraków, jak mi się udało odskoczyć, tak robiłem, żeby zawsze nie widzieli, nie wiedzieli. W szeregu, bo oni piątkami liczyli. Mówię: wobec powyższego najlepiej będzie, jak będę szedł z tyłu. A to wcale niedobrze było z tyłu, na końcu iść, bo zawsze szło dwóch z psami. Raz tak było, że pies mnie po prostu podarł spodnie, ale krzywdy nie zrobił. Wobec tego, myślę, dobrze będzie, jak będę szedł [w gromadzie]. Bo to około pięćset chłopaków było. W gromadzie po pięciu prowadzili, dwóch szło z przodu i dwóch z tyłu, na końcu peletonu, w środku byłem i się oddalałem. Trochę się przewróciłem, miałem szczęście, że mnie pies nie powąchał, bo inaczej to by od razu strzelili.
Udało mi się pojechać do Mogilna. Wspomniałem o tym koledze, który był w szkole lotniczej ze mną. Jego nie było, ale jego rodzice mnie przyjęli. Miałem tydzień czasu pobytu u państwa Tekieli.
  • Tylko tydzień czasu był pan u rodziców kolegi?

Tak, tydzień czasu i się skończyło. Żandarmeria [mnie] znalazła bo ktoś mógł donieść z sąsiadów, w każdym razie zabrali mnie. Włosy ogolili do zera. Tak się złożyło, że z powrotem mnie zawieźli do Piechcina, do kopalni odkrywkowej.

  • Dostał pan karę za ucieczkę?

Tak. Przez kilka dni nie wypuszczali i jeść nie dali. Powiedzieli otwarcie, że na następny raz jak coś takiego zrobię to... Miałem to dobre, że nauczyłem się języka niemieckiego w szkole, w gimnazjum w Inowrocławiu, tak że zawsze mogłem sobie pogadać. Łamaną niemczyzną, ale zawsze... [...]

  • Uciekł pan drugi raz?

Tak.

  • Chociaż wiedział pan, że druga ucieczka w razie złapania skończy się pana śmiercią?

Już nie w tamtym kierunku, bo musieli wywiad przeprowadzić, dowiadywali się, kto to był Tekieli, gdzie mam znajomości. Całe szczęście, że nie pojechali do matki, gdzie byli bracia i siostry, bo to wszystko jeszcze były małe dzieci. Nas siedmioro było w domu: cztery dziewczynki i trzech chłopaków.

  • Pan był najstarszy?

Z chłopaków. Drugi [syn Stanisław] zginął na morzu, podczas sztormu, statek [Cyranka] przewrócił się do góry dnem. Na Morzu Północnym. Na wysokości [portu Dundee. Tabliczka z imieniem i nazwiskiem znajduje się na cmentarzu „Ku słońcu” w Szczecinie].

  • W czasie wojny?

Nie, po wojnie, też na rybackim statku był, w Odrze, w Świnoujściu.

  • Gdzie się pan skierował podczas drugiej ucieczki?

Miałem kolegę, który był synem policjanta, w Pakości był komendantem policji na obwód jakiś tam. Nazywał się Lech Dudek. Namówił mnie po prostu, że nie mam innego wyjścia, jak od razu przez zieloną granicę do Warszawy i z Warszawy. Przejścia dokonaliśmy w Łowiczu.

  • Miał pan w Warszawie znajomych?

Miałem ciocię, mamy kuzynka. Była położną. Mieszkała przed wojną w Świeciu nad Wisłą. Została wysiedlona. Jak myśmy we dwójkę przyszli, sama się zdziwiła. Okazało się, że panowie w mundurach SS byli u niej. Zdziwiła się, że jesteśmy, bo nikt do niej nie napisał, mimo że wiedzieliśmy, bo to na [ulicy] Wolskiej.

  • Co panowie w mundurach SS robili u pana ciotki?

Widocznie dziewczynki przychodziły, Polki i korzystali. Ona była położną. Czy zabieg zrobić, to wszystko robiła.

  • Niemcy przyprowadzali kobiety, żeby dokonały zabiegu?

Z tego, potem co się dowiedziałem, to tak, bo jak już wybuchło samo Powstanie, to została skazana przez Trybunał Polski Rzeczpospolitej. Zastrzelili ją chłopacy w domu.

  • Pana ciotka współpracowała z Niemcami?

Jak z tego można było wywnioskować, to tak.

  • Pana ciotka robiła aborcje?

Tak.

  • Robiła zabiegi Polkom czy Niemkom?

Wszystkim.

  • Dostała ostrzeżenie od Armii Krajowej?

Ci, którzy wykonali wyrok, to na pewno ostrzegli. Musieli jednak uwodnić, że ona to robi.

  • Wyrok został wykonany, jak już wybuchło Powstanie?

Tak.

  • Jak pan przyszedł z kolegą, ciotka chciała pana wydać w ręce Niemcom?

Nie, nie wydała, tylko starała się nas ulokować, żeby jak najszybciej na południe Polski pojechać, do Lublina. Tam się zgłosiłem do oddziałów leśnych.

  • Ciotka pana wysłała do Lublina?

Tak.

  • Wynika z tego, że nie była do końca zepsutą kobietą, która tylko pomagała Niemcom, bo jednak panu i pana koledze pomogła?

Pomogła, tak jest.

  • Może działalność pana ciotki nie była dokładnie sprawdzona przez Armię Krajową?

Z tego, co się dowiedziałem, to tak.

  • Trzeba zawsze znaleźć plus.

Środek.

  • Chce pan powiedzieć nazwisko pana ciotki?

Może mi się przypomni. [Ciotka nazywała się Katarzyna Niedbalska].

  • Ciotka wysłała pana i pana kolegę do Lublina?

Tak.

  • Czy miał pan w Lublinie rodzinę?

Nie. Nie wiem, czy wiedzą państwo, gdzie jest Wąwolnica. To zostało spalone przez Sowietów już po wojnie. Tam ukończyłem podchorążówkę w Zofiance, w leśniczówce.

  • Czy adres leśniczówki podała panu ciocia?

Tak, żeby pojechać. Myśmy pojechali. Potem w 1943 roku już byliśmy na terenie Warszawy. Każdy pracował, ile można było.

  • Jak pan trafił do Batalionu „Parasol”? Skończył pan koło Lublina szkołę podchorążych. Dostał pan rozkaz, żeby przyjechać do Warszawy?

Tak jest. Zostałem skontaktowany z „Nilem”. Od 1943 do 1944 roku sześć razy byłem w Gdyni, w Gdańsku, w Tucholi, w Chojnicach, wożąc rozkazy Armii Krajowej. Gość, który mi dostarczał dokumenty w Warszawie, w Komendzie Głównej Armii Krajowej, to nigdy nie wiedziałem, jak on się nazywa, i zawsze był inny, tylko miejsce spotkania było inne, każdy z nich był inny. Powtórnie się nie spotkałem z tym samym gościem, który mi to dostarczał.
W Gdyni miałem miejsce, jak jest szpital na placu Kaszubskim i ulica Starowiejska. Przyjeżdżałem, zawsze zostałem przyjęty należycie, bo gość pracował w torpedowni na Oksywiu, tak że bardzo dużo wiedział, znał, to co nasi zwierzchnicy żądali, odpowiadał zawsze prawdą, tak że nikt do niego nie miał pretensji. Po wojnie dostał krzyż Virtuti Militari przez Armię Krajową.

  • Pamięta pan może jego pseudonim albo nazwisko?

Nie.

  • To było w Gdyni. Z kim się pan kontaktował w Gdańsku?

Też miałem siatkę.

  • W Borach Tucholskich miał pan tą samą siatkę?

Tak, to już byli stali. Tylko tak, że wiedzieli dokładnie z góry. Szyfrem dostali wiadomość, że będę i spotkanie proszę odbyć dnia tego i tego, o godzinie takiej i takiej.

  • Miał pan lewe dokumenty?

O to się właśnie rozchodzi, że tak. Gdybym nie znał języka niemieckiego, to nie mógłbym tak odważnie jeździć. Nawet przecież w ostatnich dwóch razach, jak byłem przed samym wybuchem Powstania, to byłem w mundurze wermachtowca, lejtnanta, czyli najniższy stopień oficerski w Wehrmachcie. [Zawsze w kieszeni munduru miałem granat aby go użyć w razie wpadki]. Dokumenty miałem [podrobione], jak się należy, tak że nigdy bym nie podpadł, ale to to już pod sam koniec. Dlatego w pierwszych dniach Powstania nie byłem w Warszawie, tylko w drugim tygodniu, bo przyjeżdżałem nie do Warszawy, tylko do Garwolina. Z Garwolina potem już odpowiedni [ludzie] właściwie zabierali [mnie] do Warszawy, dlatego zostałem przydzielony do Zgrupowania „Radosław”, do „Parasola”, tym bardziej że nasi wiedzieli, że byłem harcmistrzem przed wojną.

  • Kiedy pan dołączył do „Parasola”?

Chyba w drugim tygodniu Powstania. Nie pierwszego dnia wybuchu Powstania, o godzinie siedemnastej czterdzieści cztery. Niecałe czternaście dni [później].

  • Jak pan się przedostał z Garwolina do Warszawy?

Odebrano mnie.

  • Odebrano pana w Garwolinie?

Tak.

  • Został pan przeprowadzony do Warszawy?

Tak.

  • Wtedy „Parasol” był jeszcze na Woli?

Tak, naturalnie. Wtedy Jan Mazurkiewicz był podpułkownikiem, potem pułkownikiem. Tak samo „Nil”. „Nil” też otrzymał stopień generała, ale dopiero po zakończeniu wojny, po Powstaniu Warszawskim.
  • Już wtedy Warszawa była oblężona. Trudno było dostać się do stolicy.

Trudno, ale byli tacy odważni, że tyle potrafili zdziałać, bo w mundurze się nie pokazałem, jak przyjechałem pociągiem do Garwolina. Wszystko zdejmowałem, ładnie do walizeczki zostało spakowane i już na cywila, a dokumenty miałem lewe, też niemieckie, tak że w razie czego, to proszę bardzo.

  • Ciekawa jestem, którędy się pan dostał do Warszawy. Przecież Warszawa była obstawiona.

Tak, ale były miejsca, którymi można było dostać się.

  • Pamięta pan te miejsca?

Trudno jest coś powiedzieć. Z zasady Warszawy nie znałem. Byłem raz w Warszawie, przed wojną, na wycieczce szkolnej, to wszystko.

  • Czy miał pan przewodników?

Tak jest.

  • Miał pan jednego przewodnika czy było ich więcej?

Dwóch.

  • Tylko pana prowadzili?

Tak.

  • I oni wrócili z powrotem do Garwolina?

Do Garwolina. Tak.

  • W Warszawie dołączył pan do Batalionu „Parasol”?

„Parasol”. Tak. Wiedzieli już dokładnie co i jak, dlatego do „Parasola” mnie zaprowadzili, bo najpierw był jeden, potem drugi dołączył, już jak byłem na terenie Warszawy. Wiedział dokładnie jak i co.

  • Jak szlak bojowy zaczął się z „Parasolem”? Jak go pan zapamiętał? Najpierw była Wola?

Tak.

  • Dostał pan na Woli uzbrojenie, karabin?

Mauzera czeskiego miałem.

  • Panterkę?

Z namiotu. Były dwuosobowe namioty niemieckie. Nałożyłem] jedną pałatkę na siebie i – opaska AK, to wszystko. Przez to, że dzień za dniem był coraz gorszy, bardziej wycieńczyło to człowieka. Budowało to w człowieku to, że stawał się odważny, kto komu podszedł pod broń, to trzeba było jej użyć. Potem najgorsi to byli przecież „własowcy”. To byli niewolnicy zabrani przez Niemów z Rosji. Generał, który dowodził, nazywał się Własow, dlatego byli własowcy żołnierze. Byli niehumanitarni... Gwałcili...

  • Pamięta pan zbrodnie, które popełnili na Woli?

Tak.

  • Co pan widział?

Trupów kupę.

  • Czy ludność cywilna była bardzo wystraszona?

Tak, dlatego tak dużo zginęło ludzi przecież.

  • Później z Woli przeszedł pan na Stare Miasto. Tam było wycofanie.

Tak.

  • Wycofywaliście się państwo ze Starego Miasta. Gdzie pan miał punkt?

Naprzeciw Zamku jest [Barbakan], to tam najwięcej; potem jak jest Rynek, tam gdzie stoi mała Syrenka, bo jest duża i jest mała.

  • Jaki był pana najgorszy dzień na Starym Mieście? Co pan wspomina źle ze Starego Miasta?

Tylko pamiętam, jak sporo ludzi zeszło do kanałów, chowało się. Co się potem z nimi stało, to nawet na oczy nie widziałem.

  • Musiało być strasznie, bo przecież były wtedy częste bombardowania.

Tak, o to chodzi, że nie tylko Niemcy strzelali i myśmy strzelali, ale i lotnictwo robiło największy bałagan, bo przecież, ile to domów było zbombardowanych. Ludzie, którzy znajdowali się piwnicach czy nawet w suterynach, to jak wielki dom się zawalił, to była prawdziwa rzeź.

  • Czy pana koledzy i koleżanki z „Parasola” przyjęli pana przyjaźnie?

Dobrze.

  • Bo oni się już bardzo dobrze znali.

Tak, to o to chodzi. To jak harcerki czy harcerze, to przecież były harcerki, które nie miały po dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Pamiętam, tylko jeden ślub się odbył, czy to ksiądz był, czy zakonnik, trudno mi powiedzieć, ale wiem, że ślubu udzielił.

  • To było na Starym Mieście?

Tak, na Starym Mieście.

  • Kto brał wtedy ślub? Ktoś z „Parasola”?

Tak, ale nazwisk nie pamiętam

  • Był pan na tym ślubie?

Tak, byłem. Chociaż jedzenia było dużo.

  • Było wtedy większe przyjęcie weselne?

Tak.

  • Panna młoda była w panterce czy była odświętnie ubrana?

Nie, kostium miała. Rzeczy było dużo do przebrania, leżały rozłożone, czy na ulicy, czy wchodząc do pomieszczeń, tak że ci którzy....

  • Było dużo ubrań?

Tak, [można było się przebrać].

  • Brał pan udział w walkach na przebicie się do Dworca Gdańskiego? Na terenie stadionu Polonia?

No.

  • Szedł pan na atak?

Tak. Niewiele co pamiętam, bo nie wspomniałem, że zostałem ranny. Miałem przestrzał przez prawe ramię, dziurę. Byłem w szpitalu na Hożej.

  • Został pan ranny na Starym Mieście?

Tak.

  • Został pan ranny pod koniec Powstania, wtedy jak już Starówka się broniła?

Tak, naturalnie. Byłem tydzień czasu w szpitalu.

  • Wtedy opiekowała się panem „Kama”?

Możliwe.

  • Jak przyszedł rozkaz, że się wycofują kanałami do Śródmieścia, pan był już ranny. Czy ktoś panu pomagał?

Miałem temblak, rękę miałem podwieszoną, też nie wiedziałem, że jestem ranny, miałem saperki niemieckie na nogach, to się ciepło zrobiło w prawym bucie. Dopiero rękę włożyłem i okazuje się, że jest krew, a nie czułem bólu, że zostałem przestrzelony. [Jak dostałem strzał z tyłu w bark to krew pociekła w saperki, bo kolano było wysunięte do przodu. Do dziś mam dziurę w kości łopatki i bliznę].

  • Jak dostał pan strzał, był pan koło małej Syrenki na rynku?

Tak.

  • Czy wszedł pan do kanału z temblakiem?

Tak.

  • Czy to była straszna przeprawa?

[...] Jak się ręką trzymało [za uchwyt do wejścia], tyłem się uciskało na następny, rękę puściłem, tak że ręka wisiała na piersiach u mnie.

  • Czy miał pan broń ze sobą?

Broni już nie miałem. Miałem krótką broń.

  • Później było przejście kanałami?

Najgorsza była woda, ale byli tacy, którzy znali obszar, kanały, to łatwo było wyjść za kimś, bo jak samemu, to by człowiek zginął, bym się chyba utopił, mimo że pływać umiem dobrze.

  • Pamięta pan wyjście z kanałów na Śródmieściu?

Tak.

  • Niektórzy opowiadali, że jak wychodzili na ulicy Wareckiej, to był inny świat.

Naturalnie. Najgorsze, to jak już prawie się miało ku końcowi, a przychodził 3 października – sierpień, wrzesień – kapitulacja.

  • W Śródmieściu była chwila odpoczynku. „Parasolarze” byli w kinie „Palladium”?

Tak.

  • Czy pamięta pan występy Fogga?

Pamiętam, bo miał przecież tam kawiarnię.

  • W czasie Powstania był w „Palladium”.

Tak. Dzisiaj to nie chce się wierzyć, że takie coś mogło być.

  • Czy długo „parasolarze” byli w „Palladium”?

Chyba kilka dni.

  • Mieliście tam państwo odpoczynek?

Tak.

  • W czasie odpoczynku odbywały się występy.

Fogg dostał Krzyż Walecznych, dowodził nie tylko ludźmi, ale swoją restauracją, kawiarnią.

  • Później ze Śródmieścia przyszedł rozkaz, że mieli się państwo przedostać na Powiśle?

Tak.

  • Którędy pan schodził?

Nie mogę powiedzieć, bo nie pamiętam. [...]
  • Jak pan był już na Powiślu, tam było bardzo dużo rannych, dużo zabitych. Liczba „parasolarzy” się znacznie zmniejszyła.

Tak. Naturalnie.

  • Później była obrona Czerniakowa?

Nie pamiętam.

  • Pan został na Czerniakowie, a pana koledzy i koleżanki przeszli kanałami na górny Czerniaków. Czy został pan drugi raz ranny, że pan został na Czerniakowie?

Nie. Tylko raz byłem ranny.

  • Pamięta pan „berlingowców”, którzy się przeprawiali?

[...] Myśmy ich spotkali, przeprawiali się przez Wisłę, to była IV Dywizja imienia Tadeusza Kościuszki.

  • Walki na Czerniakowie były najgorsze, już byli prawie wszyscy ranni i były kłopoty z wyżywieniem. [...] Jak to się stało, że pan nie przeszedł kanałami na Mokotów, tylko został pan na Czerniakowie?

Możliwe, że nie byłem pełnosprawny. Robiłem kłopotu czasem tym, którzy się mną opiekowali, bo to jest nie do zniesienia ból i tak dobrze, że to się po czasie wszystko zgoiło.

  • Pan dalej walczył na Czerniakowie? Dostał pan karabin maszynowy czy już nie?

Nie. Dostałem ale niemiecki – mauzer.

  • [...] Ewakuacja „Parasola” z Czernikowa. Przekonali się państwo, że jednak armia Berlinga nie jest w stanie pomóc. Rannym nic nie powiedzieli?

Nie, ale jednak Sowieci byli winni temu, że „berlingowcy” nie mogli udzielić pomocy, jakiej chcieli, bo dzisiaj można na Berlinga psioczyć tak czy inaczej, ale chciał dać pomoc Warszawie, Powstaniu Warszawskiemu, ale jak to batiuszka Stalin powiedział: Nie idziet – i już.

  • Zrobił to wbrew woli Stalina.

Tak, potem go zdjęli z frontu. Dopiero po trzech latach po wojnie powrócił do kraju, do ojczyzny, do Warszawy.

  • Nie miał pan żalu, że koledzy pana odeszli na Górny Mokotów, nic nie powiedzieli i zostawili wszystkich rannych?

Nie pamiętam.

  • Może pan opisać sytuację, jaka powstała, gdy przyszli Niemcy?

[...] Jak został podpisany pokój, kapitulacja przez „Bora” Komorowskiego, to...

  • Pan był wtedy na Czerniakowie?

Tak.

  • Czerniaków padł jeszcze wcześniej, przed podpisaniem kapitulacji?

Tak.

  • Jak przyszli Niemcy, pan był wtedy na Czerniakowie?

Na Czerniakowie.

  • Niemcy wzięli pana do niewoli?

Do niewoli, tak.

  • Miał pan panterkę?

Naturalnie, panterkę i broń. Trzeba było broń zdać, bo tak to by nie puścili. Powiedzieli, że kula w łeb, i gotowa sprawa.

  • Niemcy rozstrzeliwali Powstańców jako bandytów?

O to chodzi. Tak jest. Nie jako wojsko, tylko jako bandytów.

  • Czy pan razem z kolegami został wtedy wzięty do niewoli?

Tak. Byłem już prowadzony do Pruszkowa. Tak że też z transportu uciekłem, już mając wprawę. Potem przedostałem się do Leśnej Podkowy. Przebyłem tam najcięższe czasy i wróciłem do domu.

  • Dlaczego w Leśnej Podkowie były najcięższe czasy? Przez wojnę?

Tak.

  • Tam zastał pana koniec wojny? Czy stało się to dopiero, jak weszli Sowieci?

Nie, Sowietów nie było jeszcze. Jak tylko była kapitulacja 3 października, to broń została zdana i nas grupami, batalionami prowadzili do niewoli do Pruszkowa, [do] fabryki kabli.

  • Czy zdołał pan uciec z obozu?

Nie, w drodze z Warszawy do Pruszkowa.

  • Czy poszedł pan wtedy do Podkowy Leśnej?

Tak, [byłem prowadzony] z gromadą chłopaków. Przewróciłem się i mimo tego, już mi się goiło, rękę trzymałem na temblaku. [Niemcy, którzy nas eskortowali] to nie byli z Wehrmachtu ci, tylko Volkssturm, odziały szturmowe niemieckie. Na przedzie szli z psami, z tyłu też szli z psami, jak już wspomniałem, tam miałem zdarzenie. Zdałem broń. Przewróciłem się, do rowu wpadłem. Jak się przewróciłem, to jeden [Niemiec] zszedł, kopnął mnie w nogę, gromada przeszła, bo co jakiś czas, co trzy godziny prowadzili [grupę] wielkości, przypuśćmy, kompanii czy batalionu.

  • Czy w Podkowie Leśnej poszedł pan do znajomych?

Nie, ktoś się mną zaopiekował.

  • Ktoś obcy się panem zaopiekował?

Tak.

  • Wtedy była duża solidarność między ludźmi?

Naturalnie.

  • Długo był pan w Podkowie Leśnej?

Chyba z dziesięć dni.

  • Gdzie pojechał pan z Podkowy Leśnej?

Do Łowicza. Z Łowicza do Inowrocławia. Potem zgłosiłem się WKR-u w Gnieźnie, bo chciałem w wojsku pozostać, ale okazało się, że komendantem WKR-u w Gnieździe był akowiec w stopniu pułkownika. Jak się dowiedział, że jestem z AK, z Powstania Warszawskiego, to mówił, że mam zabrać jedzenie, śniadanie jadłem...
Najlepszy moment był taki. Ojciec przyszedł z armią berlingowską, [po wojnie] został osadnikiem wojskowym w Topolnie koło Świecia nad Wisłą, to było poniemieckie gospodarstwo. Wszedłem [do WKR-u, przedstawiłem sie] kto jestem, skąd przychodzę, mam wezwanie do WKR-u. Przedstawiłem się [i nie poznałem ojca]. Ojciec miał wąchy z brodą, wcale nie do poznania. Ojciec się pyta: „Czyj ty syn?”. Mówię, że Juliana. Padliśmy sobie w objęcia, żeśmy się tak uściskali, popłakali i pojechałem już zwolniony z armii do domu, do rodziny, do mamy, do sióstr i braci. Zgłosiłem się, dzięki panom, którzy byli w Gdańsku i w Gdyni, dostałem się do szkoły morskiej.

  • Czy był pan represjonowany po wojnie?

Naturalnie, tak. Musiałem ujawnić, w szkole morskiej był politruk, [Stanisław Supruniuk] Namawiał mnie, żeby ujawnić, gdzie kto był. Z plejady nas chłopaków ze szkoły, uczniów, sześćdziesięciu się ujawniło. To było 24 kwietnia 1947 roku.

  • Czy pan się ujawnił?

Tak.

  • Czy później przyszły represje?

Później tak.

  • Przyszli i aresztowali pana? Siedział pan w więzieniu?

Tak. [W Gdyni w dwa tygodnie po ślubie weszli na statek jak pełniłem wartę i zabrali ze sobą na Kamienną Górę i trzymali na korytarzu trzy doby, nie mówiąc nic, że jestem aresztowany]. Wyrok miałem dziesięć lat i cztery lata pozbawiania publicznych obywatelskich praw honorowych i degradacje.

  • W którym więzieniu pan siedział?

[Z Gdyni przewieźli mnie do Koronowa pod Bydgoszczą], potem byłem w zakładach samochodowych w Jelczu.

  • O co został pan oskarżony? Czy miał pan proces sądowy?

[Ujawniłem się, a mimo to nie całą broń zdałem i byłem sądzony za], nielegalne posiadanie broni. Nie podawałem, że w Powstaniu Warszawskim byłem, to absolutnie nie.

  • Torturowali pana? Czy był pan bity?

Swoje dostałem. [Na przykład za to, że słuchałem przez ono pieśni majowych z pobliskiego kościoła. Dostałem kluczem od drzwi celi w brzuch, przez co pękła mi przepuklina. Dostałem tęgie lanie.]

  • Czy warunki w więzieniu były bardzo ciężkie?

Ciężkie. Potem, jak byłem w Jelczu [było lżej], byłem nauczycielem. Ludzie [w Jelczu] niedorobieni, po cztery klasy szkoły podstawowej. Najlepiej, bo się wziąłem za historię, a jak [wiadomo], to historia starożytna...

  • Czy mówi panu coś nazwisko Stanisław Supruniuk? Kto to był?

To był szef Miejskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Gdyni.

  • Czy to on pana przesłuchiwał?

Przesłuchiwał, ale inni też. [Pamiętam panią prokurator, która kazała nam nauczyć się nowego życiorysu na pamięć i zawsze mówić to samo. Nawet czekoladą mnie poczęstowała. A w celi do innych więźniów mówiłem, że siedzę bo ukradłem księdzu krowę].
  • Pamięta pan inne nazwiska?

Nie. [...] Jak wstawili mnie do celi, jak się schodziło do celi, to mniej więcej pół metra wody naleli. Basenik był i dali szmatkę, żeby w ciągu nocy wybrać wodę z bajora.

  • Czy to było do wykonania?

Do wykonania... Musiałem, bo spać nie dali. Powiedzieli, że do rana musi być woda usunięta.

  • Czy udawało się panu zawsze zebrać wodę?

Nie, nigdy.

  • Co się działo, jak zobaczyli, że pan wody nie wybrał?

To była wielkości chusteczki szmatka, a wody pół metra.

  • Całą noc musiał pan zbierać wodę?

Tak, na noc specjalnie dawali szturchańce, do karca. „Wszystkiego się dowiemy o was, sami powiecie”. [Oskarżyciel żądał dla mnie kary śmierci. Obrońca- adwokat opłacony przez mojego ojca, (który sprzedał krowę), uzyskał niższy wyrok].

  • Został pan przez Sąd Wojskowy w Bydgoszczy skazany na dziesięć lat więzienia i utratę praw obywatelskich.

Na lat cztery.

  • Do 1946 roku działał pan w ruchu oporu.

Tak jest.

  • Czy to też wyciągnęli na przesłuchaniach? Wiedzieli o tym?

Wydał gość o nazwisku Tarczykowski.

  • Czy to był też żołnierz AK?

W organizacji.

  • Złapali go i wtedy wydał kolegów?

Nie miałem konfrontacji z nim, bo mnie uważali za komendanta, za szefa grupy. Grupa miała około dwudziestu osób. To wszystko przecież młodzież.

  • Czy wydał wszystkich swoich kolegów?

Prawdopodobnie tak. O tym się dowiedziałem, dopiero jak się wszystko skończyło.

  • Ile lat miał pan w czasie Powstania Warszawskiego?

Dwadzieścia jeden.

  • Czy jakby miał pan znowu dwadzieścia jeden lat, poszedłby pan znów do Powstania Warszawskiego?

Tak. W obronie ojczyzny.

  • Skąd pseudonimy „Mewa” i „Albatros”?

Morskie. To ptak i to ptak.

  • Zrealizował pan swoje marzenie, przez kilkadziesiąt lat pływał pan po morzu. Był pan marynarzem?

Tak. Przez czterdzieści lat.




Poznań, 16 maja 2007 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Henryk Julian Górski Pseudonim: „Henryk”, „Mewa”, „Albatros” Stopień: pluton podchorąży, dowódca plutonu Formacja: Zgrupowanie „Radosław”, Batalion „Parasol” Dzielnica: Wola, Stare Miasto, Śródmieście Północne, Czerniaków

Zobacz także

Nasz newsletter