Jacek Burzycki „Dżek"

Archiwum Historii Mówionej

Jacek Burzycki. Pseudonim „Dżek”, zgrupowanie „Żbik”, kompania „Sławomira”, pluton 215. [Urodziłem się w] 1927 roku.


  • Co pan robił przed 1 września 1939 roku?



Ukończyłem gimnazjum Marianów na Bielanach i były akurat wakacje. Złożyłem papiery do Pałacu Staszica, tam było technikum budowlane. Zamierzałem się tam uczyć, to wszystko było nielegalne i na niby. Jak wszyscy wiedzą, nie było szkół ogólnokształcących, tylko zawodowe. Więc to też miało być zawodowe.




  • Czy mógłby pan powiedzieć coś o swojej rodzinie?



Byłem wychowany w rodzinie patriotycznej. Mój ojciec był w konspiracji również, zginął 3 sierpnia. Siostra już była w zgrupowaniu, w Powstaniu, była Akcja „N”, to była… Akcja „N” to były takie [organizowane] przez Komendę Główną Armii Krajowej dla Niemców [akcje] anty propagandowe […]. [Siostra] była jednocześnie sanitariuszką, kursy i tak dalej. Potem żeśmy razem z siostrą byli w tym samym plutonie.
Jest taka książka „Jak zdobyć Komendę Główną Policji i Kościół Św. Krzyża” i w tej książce jest… na wstępie tej książki jest właśnie o moim ojcu, że był tak zwanym obywatelem ziemskim tak się dawniej to nazywało, i on formował jakby przed Powstaniem, trzy oddziały- Marymont, Żoliborz i Piaski Powązki. I w tym wstępie do tej książki, autor tej książki mówi o moim ojcu jaki jest. Bardzo pozytywnie się wyraża o człowieku z uznaniem, o dużym szacunku, wzbudzającym szacunek i tak dalej. Poza tym jeszcze przed wojną [ojciec] miał odznaczenie Krzyż Niepodległości i tak dalej w okresie międzywojennym.


  • Jaki Krzyż Niepodległości?



Krzyż Niepodległości… tak to było. Wiem, że był z mieczami i bez mieczy. To był okres międzywojenny. Zanim żeśmy zdobyli niepodległość, to był 1920 rok i ludzie też działali. Był odznaczony.


  • Czy pan był w harcerstwie?



W harcerstwie w byłem, ale w zasadzie [dopiero] zacząłem, ale potem przyznam się, że akurat trafiłem… że moi koledzy zaczęli układać drewienka na posadzce i udawać, że to jest ognisko, to jakiś może byłem wyrośnięty za bardzo i jakoś tak potem… od razu widocznie chciałem strzelać... Z harcerstwem to mi się nie udało, nie wyszło. Ale takie środowisko… Na Bielanach była szkoła Marianów i przed wojną ona była, to była szkoła bielańczyków, my do dzisiaj się spotykamy, tam zresztą w tej szkole był i ukończył tą szkołę pan nasz generał Jaruzelski. Nawet przez pewien okres czasu zawsze na tych spotkaniach, zawsze w czerwcu, w pierwszą niedzielę czerwca żeśmy się spotykali i on też bywał. Ale już oczywiście po stanie wojennym, po wszystkim...
W każdym razie, na Bielanach w tej szkole również żeśmy, no wszyscy… Wiadomo było, że wszyscy gdzieś tam należą. Jeszcze, jak się zbliżało Powstanie, to potem tylko jak żeśmy się po Powstaniu spotkali to żeśmy pytali się, kto przeżył? Tak już mniej więcej, tak jedna trzecia, może mniej niż jedna trzecia zginęła z tej młodzieży, która była właśnie w liceum, w gimnazjum i tak dalej.


  • Czy wspomina pan szczególnie dzień 1 września 1939?



1 września 1939 pamiętam, oczywiście że wspominam… Do dzisiaj pamiętam walki samolotów polskich pierwszego dnia, tylko, może jeszcze drugiego walki lotnicze między polskimi samolotami a niemieckimi. Na to żeśmy patrzyli nie wiedząc, że już jest wojna. Bo pani mówiła 1 wrzesień 1939. To pamiętam później jak poznańska armia przez Kampinos zbliżała się do Warszawy, broniąc się przed atakującymi Niemcami… Wiem, że matka gotowała i starała się tym żołnierzom, którzy na Bielanach, na Piaskach, na Słodowcu i tak dalej byli, to dla nich jedzenie, bo oni byli wygłodniali. Potem było… Warszawa się broniła przez pewien okres czasu. Jak była kapitulacja to pamiętam wyszedłem na ulice Marymoncką, Słowackiego patrzeć jak oddziały niemieckie wchodzą od strony Bielan, szły ulicą Słowackiego, a ja ostentacyjnie odwracałem głowę, jako dzieciak, to byłem dzieciakiem przecież, wtedy 12 lat miałem. Taka dziecinna reakcja.

A dalej… zacząłem się starzeć, pierwszy rok okupacji, drugi, trzeci i czwarty, [wreszcie] Powstanie.


  • Czy w okresie okupacji wszedł pan od razu do konspiracji?



Ojciec mnie chronił, to znaczy mówił tak - ty działasz jako łącznik, będę wykorzystywał ciebie, ale jak przyjdzie czas to się ujawnisz. Nie byłem w rezultacie w konspiracji. Siostra moja była, ojciec był, a ja czekałem, ale niestety…

  • Na czym polegało to, co panu ojciec zlecał?



No to załatwianie… Jako jakby łącznik, przekazywanie informacji. Przez telefon nie zawsze można było wszystko powiedzieć. Każda jakaś formacja tajna była, starano się to potraktować jako… starano się mieć dowód, że na przykład obrona przeciwlotnicza, i było. Teraz nie mogę przypomnieć sobie nazwy… i to była pewnego rodzaju ochrona przed łapankami, a jednocześnie tam się spotykaliśmy i omawialiśmy sposób postępowania.


  • Pan uczył się pewnie w jakiejś szkole?



Nie. Akurat w 1944 roku skończyłem gimnazjum marianów.



  • Czyli pan w czasie okupacji chodził do gimnazjum marianów?



Tak oczywiście. To była znów właśnie szkoła jakby zawodowa, a tam oczywiście była historia, polski, i tak dalej. A szczególnie może… o, był znany kościół kamedułów na Bielanach za COS-em tak zwanym, Centralnym Ośrodkiem Sportowym. To tam był zakon ojców marianów. Oni organizowali tą szkołę. Tam zawsze była szkoła, oczywiście szkoła - Liceum Bielańskie.


W momencie wybuchu Powstania ja bym normalnie dalej chodził pewno tam, ale było Powstanie. I potem jak wróciłem… po Powstaniu, to poszedłem do szkoły Liceum Poniatówka na Żoliborzu. Dość znana szkoła. Tą szkołę skończyłem, ale po Powstaniu już.


  • Też się tam uczyłam.



Widziałem, że dzieją się różne tajne spotkania, tajne rozmowy i tak dalej, ale oczywiście ciągle widziałem, tą konspiracyjną działalność, obserwowałem u ojca, ale bez konkretów. Nie wolno mnie było, znaczy znałem niektóre sytuacje, ale stosunkowo mało. Również siostra. Siostra była starsza ode mnie o półtora roku, to duża jest różnica, jak miałem szesnaście i pół to ona już miała osiemnaście, to jest wielka różnica w tym wieku. Więc od niej też się coś tam dowiadywałem. Czyli byłem zorientowany, że wszyscy gdzieś działają. Ja również od czasu do czasu, ale to wtedy, kiedy miało być - bo spodziewaliśmy się, że będzie - Powstanie, to wtedy ojciec szykował, że będzie się mną opiekować, będziemy walczyli razem.


  • I tak było rzeczywiście?



Nie, bo 3 sierpnia ojciec zginął. W tej książce również „Jak Zdobyć Tą Komendę Policji i Kościół Świętego Krzyża” jest powiedziane, że szedł nawiązać kontakt. Wsiadł na rower… To nie całkiem ścisłe, to jest według tej relacji, że wsiadł żeby jechać do „zimowego leża”, to jest taki blok, wielki blok na ulicy Słowackiego, tam był konspiracyjny jakiś lokal i tam jechał. Ale niestety popełnił taki błąd, że usłyszał strzał. Usłyszał strzał i stanął i nadsłuchiwał skąd strzelają. I to go zgubiło, bo znieruchomiał. A nie wolno, powinien iść… w ruchu trudno jest snajperowi trafić. Niestety właśnie, podobno właśnie stanął i dostał w głowę, po prostu. Zginął trzeciego. Powinienem krócej to mówić.


  • Bardzo dobrze. Czy mógłby pan powiedzieć gdzie pana zastało Powstanie?



Powstanie mnie zastało w domu.


  • Nie był pan w żadnej zorganizowanej grupie?



Nie, bo tak jak powiedziałem, formalnie nie byłem w konspiracji, a nieformalnie, to po prostu ojciec traktował, że będziemy razem, ale niestety zginął, więc straciłem kontakt... W rezultacie straciłem kontakt i zostałem z matką… Te zgrupowanie, gdzie była siostra, zamelinowało się, to inaczej trzeba by było nazwać, ale żeby nie mieszać - na Powązki i na Żoliborz to zgrupowanie przeszło, gdzieś dwunastego chyba sierpnia. Część z tego zgrupowania poszła do Kampinosu, potem wrócili.
I potem ja przeszedłem z matką, żeby być… Ponieważ cała ta okolica została spalona po prostu. Wszystkie drewniane budynki się spaliły, część ocalała, to po prostu żeśmy z moją matką przeszliśmy na Żoliborz. I tam się spotkałem z siostrą… Na początku nie było broni a byli ludzie. A potem już była broń, ale ludzi już nie było pod koniec Powstania. Już oficjalnie 1 września byłem w tym zgrupowaniu, o którym pani wspomniałem, zgrupowanie Żbik, kompania Sławomira, pluton 215. Czyli razem już od 1 września uczestniczyłem w formacji wojskowe, powstańczej.


  • Czyli przez sierpień pan był ze swoją mamą?



Tak, ona była ranna i opiekowałem się nią, tak żeśmy z siostrą uzgodnili, a poza tym jak już wspomniałem to miałem przyjść i zakwaterować się a nie było z czym, gołe ręce, nie było broni.


  • Czy to mógłby pan opowiedzieć trochę o życiu ludności cywilnej? Jak pan wspomina ten sierpień z perspektywy ludzi, którzy nie walczyli?



Pierwszy tydzień to było wtedy tam gdzie mieszkałem i tam gdzie, to ludzie… Trudno określić to, bo tam nie było jeszcze w pewnym momencie Niemców. To był teren niczyj jakby. Potem nastąpiło usuwanie ludzi i spalenie tej okolicy. Więc potem z moja matką przeszedłem po drodze przez Marymont, przeszedłem przez Opla, Słodowiec, Opel przeszedłem na teren zajmowany przez powstańców. I tam przez dwa tygodnie chyba opiekowałem się raczej mamą. Przy okazji tam zrobiłem wypad po pozostawione aprowizacje, bo chciałem, żeby tym znajomym, u których żeśmy byli z matką, chciałem pomóc, jeśli chodzi o prowiant i swojej mamie i tam, ale to już nie ma nic do rzeczy, bo tam była taka…
Jak się wycofywałem z powrotem to po prostu zaczęto do mnie z daleka strzelać. I tak to było ciekawe, że ja przewidywałem skokami takimi, kiedy on będzie strzelał a kiedy ja. On strzelał i liczył na to, że akurat ja się pokażę. No a ja, tak jak bym czuł jego i taka zabawa była po prostu ileś razy i jakoś udało mi się umknąć i wrócić z tym.
Jak mama była ranna, to była sanitariuszka czyli wyszkolona, ale która znów nie złapała kontaktu. Bo olbrzymia ilość ludzi nie mogła znaleźć kontaktu, bo przedwcześnie Powstanie wybuchło, a wiadomo, że niektórzy zjawili się na punktach, gdzie byli umówieni, ale zostali znów zwolnieni, bo jeszcze za wcześnie zostali zmobilizowani jakby.
[…]
A więc już ludzie sobie jakby byli w stanie pomóc. To do dzisiaj wiemy ile tam tysięcy tych sanitariuszek zostało przeszkolonych, jaka to praca, dzięki temu wielu ludzi ocalało.
Ci ludzie nie zawsze byli zorganizowani, tylko występowali wtedy, kiedy byli potrzebni. Teraz troszkę się zastanawiam często czy to są… moje przekonania, czy to jest wiedza obecna z tych książek, które się czytało? Czy to jest oryginalne pojęcie jak się ta sprawa tej ludności przedstawiała naprawdę?

Oczywiście na początku entuzjazm, a potem bywały przypadki jakby niezadowolenia. Ludzie byli zrozpaczeni tym, że nie mają co jeść nawet. Więc trudno być wtedy zadowolonym. Ale to już jest druga połowa Powstania, kiedy trochę to już ten entuzjazm zmniejszył się, bo na początku, jak wszyscy wiemy to ludność budowała barykady, to byli cywilni ludzie, niezorganizowani. Takie [jest] moje przekonanie, nie mogę powiedzieć, że ludność wyrażała swój sprzeciw z powodu tego, że jest Powstanie. Dziwię się temu, ale wszyscy byli pełni entuzjazmu.

 

  • Rozumiem, że nie tylko państwa przyjęli ci znajomi… bo też inni ludzie byli?



Mieszkaliśmy razem w tych piwnicach, przez pewien okres czasu, tutaj wszyscy mieszkali w piwnicach. Mało już było tych miejsc, tych budynków, które były bezpieczne, gdzie można było mieszkać w swoim mieszkaniu. Potem było tak, że po kolei ta ludność w trakcie sytuacji zmiennych ataków, kiedy zmieniał się front, zmieniała się sytuacja, to ludzie musieli być jakby w pewnym ostatnim momencie wysiedlani. Przychodził, że walka o ten budynek, no to teraz musicie wyjść. Tu nas atakują, albo wytrzymamy, albo będziemy się musieli cofnąć. Wtedy się ta ludność przemieszczała, musiała.


  • I ludność, ta, do której przychodzili inni, przyjmowała ich?



Raczej tak. Naprawdę, przecież to było tak ciężko, że musiało być [zjednoczenie]… Generalnie musiało być pozytywne myślenie ludzi, pozytywne postępowanie jakby ludzi w stosunku do innych, bo przecież pomoc była bardzo trudna. Bardzo trudno było komuś pomóc, bo nikt niczym prawie nie dysponował, a więc tylko jedzeniem ewentualnie i pobytem, że – ja chcę u was przenocować - no to kładź się, to w piwnicy naturalnie. Wszyscy byli w ten sposób.




  • Do Powstania włączył się pan 1 września i wtedy pan złożył właśnie przysięgę?



Tak. Oczywiście.


  • I wtedy dostał pan ten pseudonim „Dżek”? Jak to było?



Nie, wtedy podałem. Jaki pseudonim? To obrałem sobie ten pseudonim - „Dżek”. No, bo to było… Bardzo mi się to imię podobało. W ogóle, to jak może pani nie wiem wie, że wtedy przed wojną za naszych czasów to takie role bestsellerów, i w ogóle i książek takich, to były książki o Indianach, Sokole Oko i tam tych „Dżeków” było bardzo dużo. Mnie się to bardzo podobało.

  • Jak pan wspomina swój oddział? Czym się pan tam zajmował jak już pan zaczął walczyć?



Myślę, tak jak przeglądam to, te zgrupowanie moje, ono było… jakby zauważyłem, że raz gdzieś dwunastego chyba sierpnia dopiero ujawniło się, bo było zakonspirowane tam na Powązkach, bo nieudany był atak na Fort Bema. Po nieudanym ataku na Forcie Bema wycofali się i tam się zakonspirowali myśląc… Potem mieli być [przeniesieni] do Puszczy Kampinoskiej, część się wycofała jak teraz wiemy, wtedy nie rejestrowałem tego, nie byłem w stanie tego nawet wiedzieć. Ale teraz wiemy, że w pewnym momencie Żoliborz był bez powstańców, bo wszyscy się wycofali i tak dalej. Więc oni też czekali. Ale przeszli.
Potem się spotkałem z siostrą. Potem była już broń, więc już wdrożyłem się w działalność tego zgrupowania. A więc wszystko cokolwiek było to ja uczestniczyłem. Ale jak mówię, że troszkę nie pamiętam dokładnie jak to wyglądało, jeśli chodzi o… Na Krasińskiego 20 żeśmy byli, potem byliśmy kolejno…


  • Pan był strzelcem?



Tak.


  • Jak był pan uzbrojony pan pamięta?



Na początku miałem karabin sowiecki z opaloną kolbą. Potem już dokładnie nie pamiętam, kiedy były zrzuty sowieckie i miałem tak zwany KBK, kawaleryjski karabin, nie wiem dlaczego KBK się mówiło na to. To były takie jakby nie takie potężne, bardziej precyzyjne karabiny, ale nowe. W każdym razie sowieckie.
Byłem przydzielony do jednego pepanca, to jest do rusznicy przeciwpancernej. Takież to było moje zadanie, przynależny do rusznicy oraz indywidualnie. Jedną [broń] to już miałem, ten KBK karabin zwykły normalny, a potem właśnie… A potem używałem jak trzeba było rusznicy przeciwpancernej.




  • Czy ma pan jakieś szczególne wspomnienie, takie może na przykład najważniejsze wspomnienie, które pan pamięta?



Najważniejsze to jest 29… Najważniejsze to się wtedy działo na całym Żoliborzu wszędzie. To był ten skoncentrowany atak niemiecki… Nie może być nic [gorszego], wszystko zostało przysłonięte tym, co się działo tego dnia. To były goliaty, to były bombardowania samolotów w ten jeden budynek.
W literaturze w tej chwili nawet mówi się Twierdza Zmartwychwstanek, to był po prostu punkt ciągle najbardziej wysunięty, ostatni budynek na ulicy Krasińskiego po lewej i prawej stronie… wysunięty w kierunku… to był instytut chemiczny niemiecki.
Ten Klasztor Zmartwychwstanek był bombardowany, bo był nalot ciężką artylerią. Ciężka artyleria, goliat, goliaty nie wiem czy jeden czy dwa, czy więcej, miotacze płomieni. Znaczy, to Niemcy oczywiście używali. I trzeba by powiedzieć, że cokolwiek, jakakolwiek technika była, to była tam zastosowana przez Niemców. Więc, no cóż - można by mówić właśnie o efektach. Bo cały dzień to była walka, a więc strzelanie do Niemców posuwających się za czołgami. Były sytuacje różne, że ten budynek, jest informacja, że już na górze są Niemcy. Więc trzeba było po klatce schodowej i tych Niemców wyganiać, którzy usadowili się nad nami, rzucało się granaty. Nawet były takie sytuacje, że Niemcy skakali z okien, żeby uciekać. Budynek był opanowany i potem zdobyty częściowo, a później zostali wygonieni. I to tak trwało cały czas. A więc walka z granatami ze strzelaniem.
Przykładowo, ja w pewnym momencie miałem taka funkcję, że była w stropie dziura i przez tą dziurę już potem Niemcy, już po całym… jak zmierzch, to nie - po południu - wciskał granaty, to moim zadaniem było strzelać, żeby on nie mógł dokładnie w to zbrojenie żelbetu, żeby on nie mógł wcisnąć tych granatów a sam rzucić to nic nie dawało, bo on nie wpadł między zbrojenie stropu. Więc tego typu zajęcia.
Na początku byłem na pierwszym piętrze, potem na parterze, a potem w piwnicach prawie już wszyscy byli i trzeba było przebijać, żeby mieć pole do obstrzału to trzeba było po prostu prawie, że wygarniać gruz.

 

  • Czyli to była walka o każde piętro?



Tak. W rezultacie różna to była sytuacja. Istotne takie to było jeszcze to, że ten budynek został jakby przepołowiony. Potem nastąpiło, tak że część mogła się wycofać a część, w której byłem, była odcięta. I w związku z tym, ja nie wiem czy zbliżać się do końca, my straciliśmy już kontakt, zostaliśmy odcięci, bo zawaliło się. Była taka sytuacja, że przy tym zawaleniu budynku, tam były dwie sanitariuszki. Widziałem je, tylko nie można było ich było uratować, bo to były głazy, które przycisnęły ludzi. Więc były dwie sanitariuszki i jeden powstaniec. Żeśmy starali się odkopać ich, co było niemożliwe. One umarły. One po prostu zostały… Jak później przeczytałem, to one w 1957 roku dopiero zostały znalezione, ekshumowane. Natomiast zawalenie spowodowało, że nie można było się przedostać do tego, do drugiej części budynku. I z tamtej części budynku zdołali się wycofać. Natomiast my w pewnym momencie… W ogóle to żeśmy nic nie słyszeli to trzeba było krzyczeć, bo nie było słyszalności całkowicie. Ale w rezultacie kilka osób, kilka - nie wiem dokładnie, zorganizowała się grupa kilku osób, nie wiem sześć czy coś takiego i przez wybity olbrzymi otwór taki, że ja dzisiaj tego nawet nie rozumiem, postępowałem tak jak ta grupa, żeśmy wyskoczyli i nagle biegnąc do tej ocalałej jakby części odciętej i nagle ja zobaczyłem, że jestem wśród Niemców. Zanim żeśmy wyskoczyli, to wszyscy żeśmy wyrzucili granaty i zrobił się po prostu jeden pył, był kurz od tych wybuchów. I w pewnym momencie my żeśmy nic nie widzieli jak i Niemcy nie widzieli nas. Jak zobaczyłem biegnąc, że kilka metrów wyprzedziłem, widzę Niemca klęczącego i strzelającego gdzieś w drugim kierunku, więc zobaczyłem, że jestem w środku w tym… I nagle wpadłem do dołu kanalizacyjnego i zniknąłem jakby przeciwnikowi z oczu. Spadłem kilka metrów. On był częściowo zakopany, zasypany, [wszedłem] po tych klamrach do góry, bo spodziewałem się, że będzie wrzucony granat, ale nie został wrzucony. Ja tak czekałem i doczekałem rana następnego dnia trzydziestego. Usiłowałem wyjść i wtedy mnie złapano, wtedy zostałem przez Niemców zauważony.
I teraz… nie wiem tylko czy to będzie istotne, bo kiedyś mówiło się o naszej nienawiści… jak ten żołnierz niemiecki, on chyba miał chyba około dwudziestu lat, jak przy tej dziurze już mnie złapał czy jak nie wiem […] a to było trzydziestego, więc stosunkowo rano, czyli jeszcze walka trwała, z tym, że już Niemcy opanowali, chyba zostały szklane domy tylko, szklany dom na Mickiewicza... W każdym razie Dolny Żoliborz był tylko już w rękach. Wtedy ujawniłem się. I ten Niemiec, jeśli dobrze zrozumiałem, powiedział: nie ma czasu, kropnij go po prostu. Już teraz nie pamiętam, jakie słowa dokładnie on, tylko ja to zrozumiałem. A ja znałem niemiecki, bo wszyscy żeśmy się uczyli niemieckiego w szkołach wtedy. Wiec może nie tak dobrze [znałem], ale [na tyle] że nawiązałem kontakt, to jest bardzo ważne. Chyba udało mi się przeżyć przez znajomość języka niemieckiego.
I on nie chciał skorzystać, tylko czekał na drugiego oficera i zaczął z nim rozmawiać. I zrozumiałem, że ten mówi, a to weź go odprowadź… odprowadź go przez pola na Elbląską ulicę. Tam szkoła na Elbląskiej taka na Powązkach jest. Czyli tu mamy taki przykład, kiedy w zasadzie w trakcie akcji… walki to się zabija, żeby nie mieć obciążenia. Bo nie może być tak, że żołnierz niemiecki zajęty jest jednym, może dziesięciu, dwudziestu prowadzić, ale nie jednego. A ja jakimś cudem, miałem tu właśnie szczęście i chyba to był człowiek. Ten Niemiec chyba był człowiekiem takim, że nie skorzystał z tego i spytał się następnego tam jakiegoś dowódcy, który zdecydował inaczej i w ten sposób był kryty. Więc tam do tej szkoły i dalej już ten mnie przekazał… Przekazał mnie ten żołnierz tym, którzy w tej szkole tam byli.
Zacząłem mówić, że jestem cywilem. Po prostu wtedy ta umiejętność po niemiecku, i w końcu w rezultacie tak jak by się mną przestano w pewnym stopniu interesować. I nadeszła kolumna ludzi, która już była przez Niemców wyprowadzana do… gdzie jeszcze nie wiedziałem, później się okazało i wtopiłem się w tą kolumnę ludzi. Jakieś tam okrzyki słyszałem, ale jakoś to się nie przełożyło, żeby mnie zatrzymali. Zmieszałem się jakby z tymi cywilnymi ludźmi. Tak to bajkowo trochę wygląda... I potem to już jest pierwsze przejście do kościoła na Woli, wolskiego kościoła, a potem Pruszków.

Wszyscy już [tam byliśmy]. Tam spotkałem swoją matkę. Nie wiedziałem, co z siostrą jest, dopiero się dowiedziałem później. Została jeszcze w Pruszkowie odznaczona Krzyżem Walecznych.

  • Czy mógłby pan powiedzieć, czy to było jedno wspomnienie o Niemcu, czy miał pan jeszcze w czasie Powstania, albo w sierpniu, albo we wrześniu, taki kontakt z jeńcami niemieckimi?



Byłem w tej szkole u Marianów i tam po prostu nie wyrzucili nas z tej szkoły, a potrzebne mieli zakwaterować lotników niemieckich. I tych lotników zakwaterowano. Nas ścieśniono i my żeśmy nawet do ubikacji wspólnej chodzili z tymi Niemcami, i żeśmy mieli te kontakty po prostu, całkiem ludzkie.
Pamiętam, nauczyciel nasz zobaczył kiedyś, że z tych segmentów, gdzie siusiało się… i tak dalej, dym się wydobywa, więc myślał, że ktoś z nas pali, no i wziął stołek i z góry tam za głowę złapał tego ucznia, który palił a to był Niemiec. Nic się temu profesorowi nie stało, bo były stosunki nie familiarne, ale w każdym razie bardzo sympatyczne. I to był ten kontakt z Niemcami, tylko ten. Innego kontaktu nie miałem. Znaczy ten kontakt z Niemcami, ale niestety, właśnie taki dość przyzwoity.




  • A czy na przykład miał pan kontakt z prasą w czasie Powstania? Czy słuchał pan tego radia Błyskawica, czy słuchano go w ogóle w pana otoczeniu?



Nie. Ale „Biuletyny Informacyjne” w czasie Powstania dostawaliśmy, szczególnie ci zorganizowani później. Ale ludzie też otrzymywali [prasę], bo wytworzyły się pewne kontakty. Ale radia nie, radia jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żebym słuchał…
Takie dość znormalizowane życie [wiodłem]… Ostatni tydzień to akurat może rzeczywiście trochę, bo w rezultacie kapitulacja jak była to już ten szklany dom i dolny Żoliborz jeszcze był, a akurat ten szklany dom właśnie to moje zgrupowanie, tam żeśmy byli po prostu właśnie i coraz bardziej, jak się wycofujemy, Niemcy zdobywali teren po kolei… to tu tragiczne to było, bo nawet trudno było dostać się do szklanego domu, bo takie przedpole było puste…. Tam między tym szklanym domem i jakby iść, bo nie umiem inaczej określić, na Marymont to prawa strona była zabudowana a lewa była jakby pusta i taka skarpa, pochylenie było. Jak spływały te plutony w trakcie tracenia tego obszaru i ataku niemieckiego to tam dużo ludzi ginęło.


  • Czyli nie było czasu też na jakieś czytanie wspólne?



Nie. W zasadzie to nie. Nie przypominam sobie, żeby jakoś tak.


  • A wspomina pan może jeszcze, z sierpnia na przykład, działalność poczty harcerskiej?



Nie. Tak jak w sierpniu to nie. Bo może akurat.. Właśnie mówię, że przeszedłem, to też był pewnego rodzaju wyczyn, bo przejść ze Słodowca przez „Opla” i tak dalej to miałem szczęście, że nie zostałem wraz z matką zabity. To było gdzieś w sierpniu, ale tu wtedy jeszcze, że tak powiem, żyliśmy własnym życiem, bo ludzie już wtedy z tej okolicy poukrywali się w różnych domach ocalałych, to już w zasadzie była destrukcja... Ludzie już nie byli zorganizowani. Już przemieszczali się zgodnie z decyzją Niemców, przemieszczali się żeby [zwolnić] miejsca wyznaczone przez Niemców. Ja wiem, dlaczego pani wyszukuje tej działalności, ale akurat się z nią nie zetknąłem.


  • Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z Powstania?



Za dużo widziałem. Po prostu cały czas, niezależnie od tego czy byłem już w plutonie czy też jeszcze za nim, to za dużo widziałem zabitych ludzi. I nie wiem, nie widzę i bez przerwy to się powtarzało. Nie widzę, nie mogę sobie przypomnieć, żebym jakoś przeżywał to z jakimś entuzjazmem i tak dalej. Początkowe kilka dni to była euforia. To było to, że walczymy o swoją wolność. To jakby realizacja tego, co się w czasie okupacji myślało i przeżywało, ale to było te pierwsze kilka dni, a dalej to już były same porażki. Tak pamiętam. A potem powtórzę, co już mówiliśmy wcześniej, tylko to nie było… Ta przegrana w rezultacie fizyczna tylko, bo raczej jednak bardziej fizyczna przekładała się jednak mentalnie, więc nie było wygranych. Bo nawet, jeśli się odbiło jakiś budynek, to też tylko było to chwilowe i tymi dużymi ofiarami okupione.


  • Czy pan mógł opowiedzieć tą historię tragiczną o tym koledze, jak go panowie wyciągali?



Była taka sytuacja, że czołgi niemieckie albo strzelały w budynek na Krasińskiego numer chyba 20 - jeśli dobrze sobie przypominam - albo w nasz klasztor, w którym przebywałem i broniłem się. Jeśli widziałem lufę wzdłuż to znaczy nie do mnie, natomiast jeśli widziałem otwór czarny, to znaczy we mnie. I wtedy widziałem, że czołg skręca lufę w naszym kierunku, w związku z tym odsunąłem się, żeby przeczekać, bo nastąpi na pewno wystrzał. I niestety nastąpił wystrzał. Dziura była. I mój kolega pokazał się w tej dziurze, bo akurat w takim razie był kontakt z nieprzyjacielem, więc można było łatwo strzelać przez tę dziurę. Niestety strzał został powtórzony obok, nie całkiem w to samo miejsce, ale obok i wtedy on został przywalony gruzami. I trzeba go [było] wyciągnąć, bo on nie mógł się sam wydostać. W pewnym momencie jego noga już była całkowicie zniszczona i myśmy go wyciągali, nie zauważyliśmy, że i ta noga jego została. I on wtedy krzyknął do nas - wy tacy owacy urwaliście mi nogę. I nastąpił ten moment, że ja do dzisiaj nie mogę zapomnieć tego, że myśmy się śmieli z tego powodu, z tego dobrego kawału, że on nas przeklina, że myśmy mu nogę urwali.
Więc to mówię, że to były godziny w ciągłym absolutnie stresie, w jakimś dziwnym utwardzeniu się, bo inaczej nie można było na to, co ludzi spotyka, sąsiadów, w tym danym momencie, bo śmiać się z dobrego kawału, że myśmy urwali nogę to rzeczywiście trudno to. Z tych takich jeszcze okropieństw to takich, że w pewnym momencie już było nie wiadomo gdzie są Niemcy, gdzie nie ma. Pod koniec, zaczęli nas wyganiać i niszczyć miotaczami płomieni. To już jakoś mnie to nie trafiło.
Ale właśnie byłem świadkiem tego… Do dzisiaj słyszę pisk tego palonego człowieka, który akurat został tą strugą tego miotacza płomieni ogarnięty i on momentalnie się zrobił jak takie, jak nie szczury, ale myszy takie małe piski, tak mniej więcej wyglądało. Nie mogę się tego pozbyć... Co krok, to był zabity człowiek. Usiłowaliśmy się przedostać do tego, ale nie było i wtedy żeśmy zauważyli… Nie dało się przejść.

 

 

  • […] Proszę powiedzieć, co było, jak pan doszedł do Pruszkowa?



Tam oczywiście było masę ludzi, ludzie na tych siennikach i trak dalej, strasznie dużo robactwa, to było potworne. Kobiety są dość takie praktyczniejsze często od mężczyzn, i nie wiem, jakim cudem moja mama kontakty jakieś nawiązała przez kogoś, który już załatwiał z lekarzem, który dawał zaświadczenie, że człowiek jest chory. I mama gdzieś tam jakieś kolczyki zdjęła, jakieś pierścionki i tak dalej, zapłaciła, ten lekarz wziął i zrobił mnie… taka ta choroba trzęsąca się… i zrobił, że padaczkę mam, epilepsję. I w związku z tym nie wyjechałem do Niemiec tylko wyjechałem z mamą do Guberni Generalnej.


Tam zostałem zaklasyfikowany jako właśnie [epileptyk]… To było tam w tym Pruszkowie i podstawili wagony i wysiedliśmy, spotkaliśmy się u rodziców koleżanki mojej siostry i mojej też, która została, która była w gestapo męczona i nie wydała naszej rodziny i mojego ojca, z którym miała kontakty konspiracyjne. I z nimi żeśmy się spotkali z jej rodzicami. Wysiedliśmy w Kielcach, ponieważ jej rodzina była w Kielcach też dalsza jakaś. Tak to było, że ludzie wysiadali gdzie chcieli. Tam w tych Kielcach doczekałem do stycznia, do uderzenia wojsk sowieckich i pieszo szedłem do Warszawy.
Po wejściu Rosjan... moja mam była w Końskiem. Pojechałem w Końskie, dlatego sam szedłem bez matki, to nie ma nic do rzeczy.

W każdym razie i szukałem tutaj miejsca, gdzie mógłbym mieszkać. Było dużo wolnych mieszkań. Starałem się znaleźć mieszkanie, nie żeby komuś zabrać, niewykończone, nie zamieszkałe na Bielanach mieszkanie na piątym piętrze gdzieś tam na strychu. Były rozmaite problemy, że ludzie wchodzili, wracali do Warszawy, nie było gdzie, to wchodzili do mieszkań, a potem przychodzili ci właściciele i tak musieli mieszkać. To tak to było. Potem ci znajomi z Kielc wrócili i zaproponowali, żebyśmy… Jeśli myśmy nie mieli [gdzie mieszkać, to jest] mieszkanie na Wieniawskiego, to jest taka kolonia urzędników i tam żeśmy u nich [zamieszkali].


I tam mieszkałem z moją matką, aż do chwili… to do głębokiego PRL-u się zbliżamy.


  • A siostra się odnalazła?



Siostra tak. O właśnie. To był radosny moment, kiedy dowiedziałem się, że siostra przeżyła. Została w Anglii. Wyszła za mąż, za chłopaka z Monte Cassino. Czyli przeżyła. I tam, nawiązaliśmy kontakt… Akurat w tym roku umarła.


  • Ona wyszła pewnie jako jeniec wojenny.



Ona była tak, właśnie… oczywiście wtedy znany obóz Oberlangen, w tym obozie była. To już jej przeżycia. Nawet jak coś tam, sabotaż - starała się tam sabotaż uprawiać, ale jakoś się udało, że jej nie zabili, omalże jej nie złapali na tym sabotażu. Chodziło o jakieś tam rzeczywiście o produkcję amunicji i tak dalej. Szczegółów nie pamiętam.
Natomiast, jeśli chodzi w takim razie o mnie to tak - ta Poniatówka przyszła… To był wiek taki, że jednocześnie trzeba było się uczyć, ale i zarabiać bo to moja mama była kierowniczką sklepu, ale potem przestała wcześniej pracować, no to musiałem korepetycje dawać i się uczyć. To było dość ciężko. Jakoś tą Poniatówkę skończyłem, potem zdałem na Politechnikę Warszawską na architekturę, potem zmieniłem wydział, z pewnych osobistych względów zmieniłem wydział na inżyniera konstruktora, przeciwnika architektów, żartobliwie mówiąc.
Pracowałem w takim wielkim biurze projektowym, który się na początku [nazywał] BISTYP, a potem Centralny Ośrodek Badawczo Projektowy Budownictwa Przemysłowego. Starałem się dobrze pracować. Trzykrotnie miałem projekty, przy których byłem zatrudniony, oceniany jako najlepsze w Polsce. Trzykrotnie znaczy. Był jeszcze Mistrz Techniki Życia Warszawy, zostałem tym mistrzem techniki.


  • Czy był pan w jakiś sposób represjonowany?



Nie. Muszę powiedzieć, że jak ci personalni mieli do czynienia z jakimś człowiekiem dorosłym… A inaczej się traktuje nie młodych ludzi, a to gówniarz był, to co tam mógł się nim zajmować w PRL-u, to mnie nie przeszkadzało specjalnie. Może nie wiem... ale do partii się nie chciałem zapisać i nie zapisałem. To było wyjątkowe. Powiem od razu, to trzeba ten temat można skończyć. To było fantastyczne biuro, bo rzeczywiście w rezultacie dużo mądrych ludzi było. Wielu z tych ludzi wyjechało potem za granicę, do Stanów Zjednoczonych, wielkie kariery nawet zawodowe i tak dalej, profesury w tym różnych Stanach.
Do dzisiaj jeszcze żyje niejaki Zalewski, pracuje zawodowo w Stanach Zjednoczonych, ileś tam lat temu jak się widzieliśmy to spytałem się czy jeszcze jest profesorem, a tak jestem profesorem, bo mam najwięcej studentów… bo czy ktoś jest profesorem czy nie to decyduje ilość studentów. A ponieważ ciekawie uczył, więc był tym profesorem. Ale to właśnie zacząłem mówić o wyjątkowości tego biura, że właśnie te sukcesy były konstrukcyjno budowlane, ładne. Na przykład moi koledzy - Spodek Katowicki na przykład [zaprojektowali] prawda, czy coś tego typu projekty. I wiele innych takich projektów ciekawych, ale to chyba już nie do rzeczy. Czyli nie gonili tych akowców w tym biurze tak mogę powiedzieć.

  • Nie był pan sam jeden jako akowiec?



Nie. Dużo było innych. Każdy miał swoją historię. Z tym, że żeśmy się nie chwalili się tym. Czyli po prostu potem przyszedł moment, 1989 rok, kiedy nie trzeba już [było] się ukrywać, wtedy się dopiero wszystko ujawniało, kto był kim i tak dalej. Już byłem na emeryturze. Skończyłem [pracować]. Skorzystałem z możliwości kombatanckiej - sześćdziesiąt lat i wcześniej poszedłem na emeryturę. Dokładnie w 1987 roku, jak się urodziłem w 1927, to 1987 jest 60 lat. I skorzystałem. Bo się rozpadała gospodarka a więc rzeczywiście wszyscy byli zazdrośni jak ktoś szedł na emeryturę, bo wszyscy woleli być na emeryturze niż zwolnieni z pracy.


  • Zna pan konkretne przypadki znajomych, o których pan wiedział, że byli represjonowani?



Jeszcze w czasie jak byłem w Poniatówce to były lata 1947, 1948 i 1949. I wtedy jeszcze były… Ten okres, potem jeszcze do 1952 to było chyba najgorzej, ale były prowokacje.
O tym się mówiło, że już nazwisk niestety zapomniałem, albo nawet i już bym mógł powiedzieć, ale chyba to nieważne, nie o to chodzi… Było tak, że zbieraliśmy, uporządkowaliśmy… Przed cytadelą uporządkowaliśmy teren. Tak jak byśmy grabiliśmy liście, tu chodziło gdzieś tam uporządkować gdzieś koło Bramy Straceń i tak dalej. I to było wtedy liceum. I ja również porządkowałem to. I mnie zahaczono. Natomiast wszystkich starszych - zrobiono z tego organizację. Dokładnie nie wiem czy chodziło oficjalnie? Ja wiem to chyba chodziło o to, że ta grupa się zorganizowała, żeby ten porządek zrobić. Ale potem to UB działało, i prawdopodobnie tego zrobili organizację. No wiem, że skazania były po sześć lat. Trzy, cztery, pięć, sześć lat i tak dalej.


  • I oni byli w AK, pan wierzył?



Tak. Oczywiście, jak najbardziej. Byłem do dzisiaj nie wiem dokładnie, bo tak. Wszystko było tajne i tak dalej, tylko jeden drugiemu powtarzał. Myślę, że nie było tam innych rzeczy, myślę, że to nie była to organizacja, myślę, że to była prowokacja. Dlaczego akurat ja nie znalazłem się, jeśli to chodziło o te liście, dlaczego mnie tam nie było to byłem zażenowany tym, bo myślę sobie chyba powinienem tam być. Bo może pomyślą, że coś tam wydałem, coś kapowałem, może coś takiego tak pamiętam, jakie coś tam człowiek w duchu myślał. Chyba nie nadaję się ale jak tu odpowiedzieć. To widziałem. Zetknąłem się z tym, że mnie to osobiście jakby dotykało. Dlaczego inni a nie ja, na przykład również czy coś takiego. Jeśli to chodziło to. Poza tym wiele się słyszało. Niestety nie jestem przygotowany. Gdyby to było tak, że a może to warto, gdyby jednak wiedzieli niektórzy jakie będą pytania to mogliby się przygotować lepiej. Bo na pewno coś tam mam w zakamarkach, ale nie przychodzi mi na myśl więcej.


  • Może niech pan opowie pana przemyślenia na temat Powstania, tego co pan mówił a propos tych refleksji…



Takie pytanie, czy w końcu nie wiem czy to można by postawić pytanie - czy to Powstanie było potrzebne? Myślę, że tak. Uważam, że mimo że straciłem wszystko, bo dwa domy rodziców spalone, wróciłem tutaj na zero kompletnie, wszystko od zera, nic nie było. Straty materialne były, ale ja uważam, że Powstanie było tak jak inne poprzednie powstania polskie spełniły swoją rolę, że jest kraj - Polska, a nie Czeczenia, nie jakaś tam republika i tak dalej, że to właśnie dzięki tym zrywom. To było potrzebne. Ale ten bezmiar nieszczęść niestety nie pozwala radować się z tego, że przez pewien okres była wolność, że niektórzy do końca byli pełni entuzjazmu podziwiam, ale to jakoś chyba trzeba było mieć twardość. Ja po prostu myślałem o tym, żeby nie zapomnieć te straszne rzeczy. O to zdecydowanie precyzyjnie się starałem - wyrzucać z pamięci, co się działo. Moja siostra potem jak wielokrotnie tu przyjeżdżała, żeśmy się widzieli, nigdy też… też unikała tych rozmów, że do dzisiaj żałuję, że mogłem o wiele rzeczy spytać, bo była starsza. Nie wiem jak to wiele rzeczy, ona by mnie powiedziała wspólnie nas interesujących. Ona unikała rozmów. Wolała [o tym nie mówić] jakby jej to również przeszkadzało. Nie wiem czy jak się przeżywa zależy od tego, że człowiek jest mniej lub bardziej wrażliwy. Bo mnie się wydaje, że… Chociaż ten moment urwania nogi, to było chyba jakieś chorobliwe, w stresie, inaczej tego nie można wytłumaczyć. No to nie było wesolutko, to w rezultacie to była reakcja chorobliwa i w rezultacie decyduje to, że ja dzisiaj dopiero sny mam, dopiero dzisiaj. Dzięki temu, że eliminowałem te niepowodzenia, tą tragedię, starałem się jak najmniej myśleć o tych przyjaciołach, o znajomych, którzy zostali zamordowani, to jednak... To mi dawało lepszy komfort życia, że nie pamiętam, że staram się, żeby te nieszczęścia mnie ciągle nie ciągnęły, bo to trzeba było żartować, trzeba było się uśmiechać, trzeba było żyć. Jakoś to tak lepiej ludzie zawsze wolą ludzi zadowolonych mieć obok siebie. To jest taka technika, mówią, że [trzeba] pozytywnie cały czas myśleć. Natomiast myślenie o tym, co się zdarzyło i o tej tragedii całej ogólnej o tej hekatombie… to starałem się o tym nie myśleć. Nie wiem czy to jest właściwe. Powstanie potrzebne, ale ja nie wytrzymuje wspomnień o Powstaniu. Za okrutne, za okropne.

  • Panu się śni teraz?



Tak. Teraz dopiero uciekam, biegam z domu do domu i tak dalej. Spadam z łóżka nawet. Dopiero teraz, bo widocznie człowiek słabnie jak się dorośleje. Rzeczywiście to jest bardzo ciekawe jak inni to przeżywają. Ale właśnie to dopiero teraz zaczynam się bać tego, co było.


  • Czy ma pan może jeszcze jakieś wspomnienie? Coś chciałby pan jeszcze dodać na temat Powstania?



Może już nie. Ale trzeba by wywołać ten temat.


  • Pan mieszkał przed wojną na Bielanach?



Tak. Jak wspomniałem tata był obywatelem ziemskim. Rodzice i przodkowie nasi tutaj byli i kilka uliczek takich na tych, to była ulica Gąbińska, Okólna, Kiełpińska, to był tak zwany Słodowiec, albo między Powązkami a Słodowcem to nazywali dawniej Piaski. To jest między Bielanami a Żoliborzem. W tej chwili to oczywiście bloki wszystko. Dokładnie teraz tam Trasa Toruńska, Grota Roweckiego most i Armii Krajowej, przepołowiła tą dzielnicę, to akurat rodziców było po prostu. Chyba określiłem dokładnie między Bielanami a Żoliborzem. Słodowiec. Tutaj się urodziłem, wychowałem, i moi rodzice również i ich przodkowie też. Kiedyś podobno pochodzili gdzieś tam chyba spod Suwałk podobno. Ale to też przyszedł kiedyś tutaj jeden pan, powiedział, że się nazywa Burzycki i czy my nie jesteśmy krewnymi i właśnie mówił, że trzech Burzyckich szło z Powstania Styczniowego, z Syberii i jednego zgubili, on myślał, że może ten jeden to jest mój pradziad. Ale nie ustaliliśmy do końca. Znaczy pochodzenie byłoby jeszcze gdzieś tam dalej.


  • To chyba wszystko.



Pamiętam był pierwszy bal architektury z kolegami żeśmy bawili się, nie wiem, który to był rok, potem tak trochę byliśmy zmęczeni, straciliśmy humor i w pewnym momencie jeden z kolegów powiedział: „Słuchajcie, my się cały czas nie cieszymy, a z czego? My żeśmy przeżyli”. To była reakcja - radość z tego, że się przeżyło. Cieszyć się trzeba było. To było zadowolenie. Mogło być gorzej, mogliśmy stracić życie. Potem byłem bardzo zadowolony jak siostra zaczęła przyjeżdżać, oczywiście dzieci mojej siostry mówią doskonale po polsku.

Warszawa, 14 grudnia 2004 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Radziejowska
Jacek Burzycki Pseudonim: „Dżek" Stopień: strzelec Formacja: Zgrupowanie "Żbik" Dzielnica: Żoliborz Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter