Nazywam się Jadwiga de Makay, z domu Gordon, urodzona 5 sierpnia 1924 roku.
Na Mokotowie w oddziale „Baszta”.
Ja byłam jako trzecia córka, urodziłam się u moich rodziców. Rodzice, tata był budowlaniec i zaczynał od takiego niedużego domku, ale to bardzo niedużego, bo pamiętam, taki na Różanej 41, pamiętam parter długi. I na tym placu zaczął budować dom dwupiętrowy. Potem budował coraz większe i chyba na Mokotowie tych domów to jest ponad dziesięć. Naturalnie sprzedawał i budował następne, większe. W czasie Powstania, właśnie Puławska 132 to jest dom, [który] w tej chwili odzyskaliśmy, naturalnie połowę zajęte przez wykupione mieszkania.
Pięcioro nas. Dwóch braci i w tym jedna moja siostra, starsza ode mnie, brała udział w czasie Powstania – brat z dwudziestego szóstego i brat z trzydziestego – wszyscy braliśmy udział w czasie Powstania.
Irena…
Irena Gordon, Maciej Gordon i Ryszard Gordon.
Na Grażyny 20. My się w ogóle przenosiliśmy bez przerwy, dlatego że tata sprzedając dom, przenosił się do nowego domu. Tak że Różana, Bałuckiego z jednej strony, z drugiej i ostatni dom był Puławska 132. I tam jeszcze mieszkał do tej pory mój brat, a tak to są wszystko zajęte mieszkania.
Na plac Unii Lubelskiej do Roszkowskiej i Popielewskiej. To było gimnazjum. I chodziłam do powszechnej szkoły przy gimnazjum, do powszechnej szkoły i do gimnazjum, i do liceum. W czterdziestym chyba drugim roku zrobiłam maturę.
Oficjalnie chodziłam do liceum i na komplety. A na komplety chodziłam pół roku w trzydziestym dziewiątym roku, a potem było oficjalnie, bo były otwarte szkoły przecież. I jak do liceum, to tylko można było do handlowego. I to był przekształcony z humanistycznego na handlowy. I mówię, dopełniałam historię, dopełniałam na kompletach. Ale to było wszystko oficjalnie, można było się uczyć, to wie pani chyba.
Tajnego, tak. Nawet bardzo często w mieszkaniu moich rodziców, bo to było dosyć duże mieszkanie.
Tak, tak, tak. Moi rodzice byli wielkimi patriotami i kochali Piłsudskiego. Tak można powiedzieć?
I szkoła to samo.
Patriotycznym, bardzo. No i dlatego wszyscy byliśmy w…
Normalnie w bramie stałam i nagle leciał samolot i puścił bombkę (tak to wtedy nazywałam). Wtedy się cofnęłam, ale nie myślałam, że to jest w ogóle prawdopodobne, że jak wybuchła wojna, że mogły dolecieć samoloty. A 7 września tata zapakował nas w ciężarówkę jakąś, którą się udało gdzieś tam wynająć i wywiózł nas do Chylic i tam spędziłam całą… Znaczy, do połowy września tam mieszkałam, a potem zaczęła się szkoła i przez miesiąc dojeżdżałam na rowerze na plac Unii Lubelskiej do gimnazjum.
Z Chylic, tak, tak. Siostra, ja i mój brat. Bo ten najmłodszy to był jeszcze mały.
Dach tylko.
[…] Tylko dach, a za to mieszkanie na Grażyny, gdzie mieszkałam, to po prostu obrabowali ludzie, przypuszczam, że sąsiedzi, ale trudno mi jest powiedzieć. Nie sąsiedzi, tylko prawdopodobnie jakaś hołota.
Nie, nie, nie mógł, no bo… Jak my się przenieśliśmy Puławska 132, to jedyni lokatorzy, to my byliśmy, bo dom był niewykończony. I w trzydziestym dziewiątym roku strasznie marzłam, bo to były piece, nie było węgla i w ogóle ten [dom] nie był [wykończony], był zupełnie w stanie surowym, gotowy niby do wprowadzenia, ale nikt nie mieszkał.
Tak, tak, tak. I ojciec wykończył, no do pewnego stopnia, wykończył ten dom w czasie okupacji i wprowadzili się lokatorzy.
Nie, nie, nie. Tata jeszcze po prostu miał trochę pieniędzy. Aha, w czasie jeszcze okupacji. Ja naprawdę w czasie okupacji nigdy nie byłam głodna i stosunkowo nam… Bo tata mój sprzedawał, co miał. Plac jeden, jeszcze tam coś, bo to duża rodzina była. I zawsze była gosposia u nas, w ogóle nie chciała odejść od nas. W czasie okupacji za darmo pracowała, bo nie chciała od nas odejść.
Tak, po prostu była… Ja ją nauczyłam, bo ona z Polesia pochodziła i ja ją nauczyłam pisać i czytać. Ja. Akurat tak się złożyło, miałam zacięcie pedagogiczne.
O, bardzo nieprzyjemnie.
Tak, jak najbardziej, jak najbardziej. Na przykład bardzo często jak jechałam tramwajem, bo przecież w czasie okupacji chodziłam do gimnazjum, właśnie tam na Bagateli, to jak jechałam, ale przeważnie szłam piechotą, bo po prostu całe życie się odchudzałam, choć byłam szczupła. Takie życie. I na przykład mama mnie dawała jakiś tam chleb ze smalcem, a ja po drodze mijając kościół, zawsze byli biedacy, oddawałam, żeby nie zjeść, żebym była chuda. I na przykład parę razy jak ten… Kto prowadzi tramwaj?
Motorniczy zatrzymywał się nie na przystanku, to wszyscy ludzie wyskakiwali, bo to znaczy, wiedzieli, że jest łapanka. Bardzo często były łapanki i rozstrzeliwania.
Nie byłam świadkiem rozstrzeliwań.
No zawsze uciekałam przed tym. Nie, żeby mnie osobiście kto złapał, to nie.
Też nie. Mieliśmy to szczęście. Tak jak w czasie Powstania – cztery osoby brały udział w czasie Powstania i wszystkie przeżyły.
Ja chodziłam, właśnie mówiłam, do gimnazjum i tam chyba z dwiema koleżankami i z moją siostrą nawiązałyśmy jakiś kontakt, już nie pamiętam. A mówię, przysięga była, tak jak już mówiłam: dojechałam, pamiętam, do Łowicza. To nas było chyba ze cztery. I jakiś tam pułkownik, starszy pan jakiś i do lasu piechotą, tam składałyśmy przysięgę.
Słowa? Nie.
A wrażenie to wielkie, to wielkie, naprawdę. I pamiętam, w czasie Powstania, na początku, chyba jakiś tydzień albo dwa tygodnie, zawsze się śpiewało, do tej pory nie mogę odnaleźć tych słów, do Pana Boga. Taki hymn powstańczy jakiś był. Ale właśnie nie pamiętam, choć mam tę książeczkę i jakoś… Albo mnie się wydaje, że ja nie pamiętam. No nie mogę znaleźć tego.
W ogóle w naszym domu, w piwnicy – to chyba moja siostra przenosiła – była broń zakopana w piwnicy, tam gdzie była pralnia. Zresztą to była zamknięta i nikt nie używał. I tam były zakopane chyba, jeżeli chodzi o broń, to cztery sztuki i chyba z osiem lornetek. Odkopałyśmy to w czasie Powstania i dałyśmy właśnie…
Nie, nie. Chyba wytwarzana w czasie okupacji. Ale lornetki to nie pamiętam. Ale te lornetki bardzo się przydały, bardzo nas potem chwalono.
Byłam łączniczką po prostu.
Tak, tak, ale… No po prostu przewoziłam bardzo często „bibułę” i dwa razy broń przenosiłam, a tak no to…
Raz to byłam w Puławach, raz byłam… Bo wtedy pamiętam, że pociąg zatrzymali. Jak nazywa się ta stacja tutaj pod Warszawą? Wiem, że wtedy pociąg się zatrzymał w polu i że łapanka. I wtedy bardzo dużo ludzi wyskoczyło.
Broń to tylko z miejsca do miejsca. Tam wtedy to miałam tylko gazetki, a tak to z miejsca do miejsca, ale nie pamiętam.
Przeważnie w jakimś pasku albo między książką, zeszytami, różnie. Tak dokładnie ja już naprawdę nie pamiętam.
No, Kościukiewicz, to moja tego… I Halusia, i była ujawniona… I nie wiem właśnie, i bardzo się z nią przyjaźniłam, ze cztery lata ode mnie starsza i chyba nie żyje.
Konspiracji, tak. I też w czasie Powstania. Bo ja, siostra, właśnie Halusia Kościukiewicz i Wanda nie zdążyłyśmy…
No właśnie nie pamiętam.
Tak. I się dlatego zgłosiłyśmy na drugi dzień.
To wszystko w lasach się odbywało.
Były, były w mieszkaniach, tak, ale u nas chyba nigdy nie były, tylko gdzie indziej. Bo nas było za dużo, po prostu, dzieci. I tak między nami mówiąc, to ja nie wiedziałam, gdzie mój brat jeden należy i drugi. To tylko ja z siostrą. Tego się nie mówiło po prostu dla bezpieczeństwa drugiego, no bo to było niebezpiecznie.
Nauczania, tylko. Tak to nie. Ale gdzie ja chodziłam? Puławska… Marszałkowska, chyba 8, gdzieś z tego. [Zbiórki były] w wielu mieszkaniach.
Zbiórki. Nie na wykłady, tylko [zbiórki].
Tak, tak, tak, naturalnie.
I łączniczka.
Ja nie wiem, czy w ogóle wiedziałam nazwisko, na pewno. Tego się nie mówiło. Tylko potem mogłam, prawda? Ale to…
„Jadwiga”.
Tak, tak.
A siostry: „Marta”. Irena, a w tej chwili Irena Gordon-Żmirek. I niestety zginęła w czterdziestym siódmym roku, samochód wpadł na nią.
W wypadku. Ale to ona była na trotuarze. Ten samochód w poślizg wpadł, bo prowadził milicjant pijany.
No taka śmieszna bardzo historia. Bo szłam, nie wiem właśnie, z kim szłam, i nagle wyskoczył Niemiec. My się tak przeraziłyśmy, a on nam się poddał. Zresztą był w piwnicy do końca wojny, tylko nie wiem, czy… Dokładnie. Bo ja wyszłam z Powstania na Bałuckiego. Poddał się. I to był Węgier. Ale jak my się strasznie przestraszyłyśmy.
No tyle było tych, że ja już nie pamiętam. No byłam na Pradze, też coś tam się działo z Niemcami, ale…
Nie, nie, nie. Jeżeli chodzi o mamę, to na pewno nie, a tata przypuszczam, że tak. Został zresztą w Śródmieściu, bo tak go zastało Powstanie. […]
W liceum handlowym i potem w domu, prywatnie.
Z historii. Bo ja musiałam się uczyć niemieckiego. Historii, geografii i z polskiego – dodatkowy. I to nie jestem pewna, czy to nie było u nas prowadzone, u nas w domu. Nie pamiętam.
Tak, tak, żeby mieć kartę, to zgłosiłam się… Ja zawsze strasznie lubiłam szyć. I na placu Napoleona była taka żona generała i miała taką pracownię, z pięć dziewcząt było, i ja tam u niej pracowałam. Zresztą, że miałam dobrą figurę i trochę inną twarz niż te panienki, to ciągle jako modelka służyłam.
Nie, no raczej…
Tak, tak, tak, bo ja w ogóle dobrze szyję. Ale co szyłam? No sukienki, ale to raczej fastrygowałam, przypuszczam. Nie, nie, nie, żeby tak tego, to nie. Tak się dobrze nie nauczyłam.
Tak, tak, tak. Nie, to było… Ona miała z pięć panienek albo sześć i była krojczyni. To oficjalnie wszystko szło i dlatego miałam papiery.
Siostra pracowała jako administrator, a brat chodził do szkoły, bo był młodszy od nas, [to znaczy] jeden sześć lat ode mnie młodszy, drugi dwa lata, więc normalnie chodzili do szkoły.
O, taki wielki niepokój. Było wiadomo, że będzie Powstanie. Do końca tak się wszystko wahało, ale na ulicy było widać bardzo dużo młodych ludzi, wie pani, te długie buty oficerskie. Zresztą ja też miałam i siostra. My też przenosiłyśmy wypchane jakieś pod paltem, zresztą bardzo nieraz nieudolnie schowane rzeczy. No to było widać, naturalnie. Przynajmniej tydzień albo dziesięć dni przed Powstaniem był taki ruch.
Miałam być na Starówce i nie dotarłam.
Tak, tak, jako łączniczka, naturalnie.
Nie dotarłam i tu się zgłosiłam.
Nie, nie można było przejść już. I w cztery one specjalnie do nas przyjechały. Dlaczego?
No bo siostra, ja i dwie, mówiłam, koleżanki. Razem należałyśmy i miałyśmy się stawić na Starym Mieście, na Starówce.
Tak, tak. I potem, tak.
Z powrotem, tak do domu.
No i mówię, zgłosiłyśmy się…
Następnego dnia. Ja nie jestem pewna: albo w sąsiedniej kamienicy, albo w naszej była…
Tak, tak, tak. Ale to dowództwo. No i tam się zgłosiłyśmy i nas przyjęto.
Tak między nami mówiąc, to byli przerażeni. Mają czworo dzieci, bo piąte dziecko było w Puławach, siostra najstarsza (właśnie 5 sierpnia urodziła dziecko, zresztą okazało się, córkę urodziła), więc mama była przerażona. Moja mama była bardzo wierząca. I u nas stała Matka Boska, taka bardzo piękna figura. Mama wystawiała tę figurę na balkon i się modliła. A Puławska była bardzo niebezpieczna, bo właśnie Niemcy przechodzili Puławską.
Tak, tak, to sobie pani wyobraża. Ale mama była bardzo dzielna i bardzo, mówię, wierząca.
Tak, tak. I co mogła, to właściwie wszystkie zapasy żywnościowe, jakie miała, to wszystko dała. Bo w sąsiedniej kamienicy gotowało się…
Jadłodajnia.
Kuchnia taka, polowa, tak można nazwać.
Nie, nie, nie, dla Powstańców.
Co miała. Nie to, że [co jakiś czas, tylko] od razu oddała. Potem na pewno wszyscy głodowaliśmy.
Tak.
Nie zawsze w jednym, ale ja przeważnie…
Nie, nie, nie. To było, że mogłyśmy w piwnicy mieszkać w naszym domu, wszystkie cztery mieszkałyśmy. Byłyśmy łączniczkami albo sanitariuszkami.
Tak, tak. I nawet w sąsiednim domu… Zresztą nie wiem, czy pani się orientuje, gdzie jest szpital…
Elżbietanek. I tam…
Tak, tak. To ja mieszkałam parę kroków [dalej], Puławska 132, bardzo niedaleko. I tam chodziłyśmy bardzo często. I ranni byli w sąsiednim domu, w piwnicach, w mieszkaniach. Zresztą na naszym podwórku dwóch mego brata kolegów zginęło 4 sierpnia. I groby były. Jak pani na pewno słyszała, po podwórkach niestety było dużo grobów powstańczych. No i potem i ludności zarazem.
Biegałam dosyć często właśnie do tego szpitala. I tam pamiętam, jak szłam, to kiedyś właśnie… Bo to ja nie wiem, czy pani słyszała, jak to się nazywało? „Krowy”, te strzelające. To strasznie – to nakręcenie i nie wiadomo, gdzie uderzą. A to były tak silne pociski, że całe kamienice rozwalały. To tak właśnie kiedyś [było] przed samym szpitalem. I wtedy najlepiej się nigdzie nie chować, bo to nie wiadomo, gdzie upadnie. W ogóle tak między nami mówiąc, to specjalnie się nie bałam. Po prostu byłam bardzo lekkomyślna.
Nie, nie, przeważnie… Nie, nie miałam tego, tylko zawsze opaskę miałam. No i byłam po prostu, jakby powiedzieć, ciemno ubrana. Takie jak miałam najlepsze. A tak to kobiety nie chodziły w mundurach. Zresztą moi bracia też nie, bo nie było tego, to tylko oficerowie.
Naturalnie, tak, tak.
Tak, tak, cały czas. Chyba jedną noc tylko nie, ale nie… Chyba… Tak, [byłam] z pięć nocy na Bałuckiego. Bo podeszli Niemcy i tam przesuwaliśmy się, i tam gdzie ja byłam, to zajęli Niemcy chyba dwudziestego ósmego… To już dwudziestego piątego. I wyszłam z Powstania…
Sierpień, sierpień.
Nie, ja już w tej chwili, w sierpniu, bo… Zaraz, zaraz, nie o sierpniu, tylko o wrześniu. Wrzesień, dwudziestego ósmego, Mokotów się poddał. A dwudziestego piątego albo dwudziestego czwartego przeszłam z rodziną i chyba z moim bratem, tym młodszym, i siostrą, wycofaliśmy się i na Bałuckiego poddałam się tam, no [jak] cała ludność.
Tak, tak, to przechodziłam i z góry… Tak, bardzo silne. I tam właśnie ten mój brat jeden brał udział.
„Baszta” właśnie.
Tak.
Też, też, ale to bardzo było niebezpieczne, bo bardzo niebezpieczna była Puławska. Ale w pewnym momencie… bo to na początku, a w pewnym momencie to ten odcinek, tak mniej więcej do Dworca Południowego od Narbutta był w rękach polskich na sto procent, to pamiętam. A jak się Powstanie zaczęło, to Niemcy strzelali i właśnie zabili jednego z moich przyjaciół, co mówiłam, że grób był na naszym podwórku. Dom mój był 132, a tam dwa domy dalej i tam Niemcy. I ostrzeliwali strasznie przez dwa dni. Ale to takim językiem powiem: wykurzyli ich Powstańcy. Po prostu uciekli nocą.
No muszę powiedzieć, że raczej byłam wyjątkowo głodna cały czas, ale jakoś sobie… Jakoś nikt nie umarł z głodu. Mówiłam, że moja mama w ciągu trzech, czterech dni właściwie wszystko co miała, jakieś zapasy, to właściwie oddała wszystko do kuchni. A potem jadłam w kuchni powstańczej.
Już nie pamiętam. No raczej duże w ogóle. Ogólnie biorąc, to duże. No i bardzo dużo ginęło też właśnie przez te „krowy”, domy się zawalały. Z piwnic ludzie wychodzili – albo się udało, albo nie.
Jeżeli chodzi tutaj na Mokotowie, to uważam, że bardzo życzliwy, nie było żadnych… To byli raczej ludzie kulturalni, inteligentni. Nie było żadnych jakichś [nieporozumień]. A ogólnie biorąc, to chyba w czasie Powstania nie było jakichś takich ludzi, którzy byli… Różnie, tak, było?
Ale jeżeli chodzi o [Mokotów], tu, to nie. Ja nie spotkałam się, żeby ktoś mnie… Bo przecież zawsze miałam tę opaskę i wiadomo było, że jestem Powstaniec.
Łączniczka, zdecydowanie.
No właśnie odległe to… Najodleglejsze… To właśnie musiałam przebiec Puławską i tam w dół.
Królikarni, tak. Ale najczęściej to tu w okolicach do Narbutta, zacząwszy od Woronicza, tak mniej więcej w tym odcinku.
Nie. A! Prasę wydawaną – tak, tak, ale nie mam za… Miałam jakąś chyba gazetkę, ale już nie pamiętam, gdzie mam. […]
Chyba nie słuchałam, w ogóle nie miałam na to czasu.
Były, były, tak, tak, mówię. I dziesięć dni to były właśnie te modlitwy. I właśnie nie mogę sobie przypomnieć… Zaczęłam nawet tę rozmowę [od tego].
Tak, taki hymn…
A tak, tak, ale to właściwie po Powstaniu.
Tak, tak. Osobiście nie, na pewno.
To jest tak śmieszny [epizod], tak. I do końca, do końca… Jak odchodziliśmy, to sam nie wiedział, co ma robić: czy z nami, czy zostać.
Tak, tak, w piwnicy, dla jego bezpieczeństwa.
Bezpośrednio z Niemcem?
Nie, już potem. Zaraz, zaraz, gdzieś miałam, ale…
Nie, broni nie miałam żadnej osobistej. I bardzo mało dziewczyn [miało], bo ja nie miałam przygotowania, jeżeli chodzi o broń. Nigdy w lesie nie było takiego przeszkolenia.
Nie, takiego ja osobiście nie miałam.
Tak, tak. Ale w czasie Powstania?
To widziałam ginących ludzi, naturalnie. Ale w czasie okupacji słyszałam, po prostu uciekałam z tego, bo to było bardzo niebezpiecznie. Bo sama pani nawet słyszała, że przecież było mnóstwo egzekucji, jak zginął jakiś Niemiec, jako z tego… Zetknęłam się, owszem, na placu, jak Kutschera zginął, w Alejach Ujazdowskich. To dużo przed Powstaniem. W jakim to miejscu byłam? Gdzieś jakoś byłam, wszyscy ludzie uciekali i ja też.
Naturalnie, że słyszałam.
Ależ naturalnie. Od strony Szustra… Tam zresztą moja koleżanka z kolei zginęła. Proszę pani, mniej więcej od strony Dolnej albo Szustra… Szustra to teraz jest Dąbrowskiego, bo ja tam w okolicy mieszkałam, bo to na Bałuckiego (zresztą w wielu miejscach, bo mówiłam, że tak przenosiłam się), to jechali Niemcy, wyciągali ludzi, rozstrzeliwali.
Nie, na oczach nie, tylko słyszałam. I słyszałam, że dwie albo trzy kamienice przed nami też wyciągnęli ludzi z domów i na podwórkach rozstrzeliwali. Jeden chłopiec, jakiś taki piętnastoletni, była tam piekarnia i on schował się, na piec wszedł. A wszyscy z kamienicy zostali rozstrzeleni. Ten chłopiec miał ile? Ze trzynaście, czternaście lat, więc mógł dokładnie opowiadać.
Mama tak.
A tata był w Śródmieściu.
Tak. Nie mógł się przedostać.
Mnie się wydaje, że nie dołączył nigdzie, bo był zaangażowany chyba w [konspiracji], ale nie wiem. Nigdy tata nie mówił, bo dopiero tata wrócił… My uciekłyśmy z Powstania. Najpierw mama z bratem, potem my obie, […] a tata dopiero się zgłosił do nas przed Bożym Narodzeniem. Miał różne problemy, ale właściwie nigdy nie mówił o tym. Nie, tata był na pewno zaangażowany, bo trudno, żeby ta broń, ta… Wszystko to za wiedzą taty przecież było.
Tak, tak. Lornetki… […] Od razu przecież [przekazałam]. Miałam po to, miałyśmy właściwie.
Tak, tak.
Nie, nie, to jest w ogóle niemożliwe, nie było żadnej wiadomości.
Tak, tak. Ale ten starszy brat to zaczął Powstanie na… Dworzec Południowy, wie pani gdzie?
To z tamtego miejsca. I był w domu chyba piątego. I nawet zdobył jakąś broń, że jakby czołg podjechał, to by mógł do niego strzelić, jakby się udało. Ale szczęśliwie nie podjechał i nie strzelał. Wiem, że na Narbutta była wielka walka i on tam brał udział. A potem go jeszcze raz tylko widziałam. A młodszego brata widziałam bardzo często. On miał czternaście lat wtedy, w czasie Powstania. I mówię, przeszedł kanałami z rozkazami, chyba trzy razy kanałami.
Tak, tak, tak. Ale mówię, na pewno miał czternaście lat.
No najbardziej dramatyczne to było, jak właśnie poddaliśmy się wszyscy. Kazano nam wyjść z piwnic, na Bałuckiego, czołgi skierowane na nas. No i to było dramatycznie. Wtedy po prostu byłam pewna, że zginiemy.
Nie, nie, nie, to już było koniec Powstania.
Uciekłam właściwie. To kazano nam przejść tam. No jakieś, cztery dni, dwudziestego czwartego. I właśnie od 24…
Od 24 września do dwudziestego ósmego tylko wodę piłam.
Tak, tak, z siostrą.
Tak, tak, tak. I zdjęłam opaskę, bo miałam taki rozkaz.
Wyszłam, tak.
A było, było. Koledzy, koledzy… Ale to nie brat, tylko koledzy, to wydali… Na Narbutta był jakiś magazyn wódek, takich kolorowych, porter, nie porter, nie pamiętam już. No, świetny alkohol. Ja w ogóle nie piłam żadnego alkoholu specjalnie, no bo… I pamiętam, że to taki no, powiedziałabym, że… Przecież byłam dziewczyną i miałam różne sympatie. […] Właśnie, że za butelkę jakiegoś alkoholu można było dużo chleba dostać czy coś do jedzenia, a my, ile tam osób mogło być, z pięć osób albo sześć, wypiliśmy tę butelkę. No to tak wesoło było, bo oni…
Oni zdobyli tam, mówię, że to był w ogóle przedwojenny alkohol jakiejś wspaniałej marki, ale już nie pamiętam. W każdym razie bardzo mnie to smakowało. To to na wesoło, tak?
Nie powiem, nie pamiętam, chyba tak specjalnie, nie.
Tak, tak, tak. No, częściowo, bo Bałuckiego to też jest Mokotów.
I przechodziła, tak.
Tak, z całą rodziną.
Mama, siostra i brat.
Tak. I chciałam powiedzieć, że jedyny nas taki… Mama moja miała wszyte jakieś tam pieniądze czy jakieś tam jeszcze dolary, nie orientuję się, w futro, bo to w futrach człowiek wychodził. My też miałyśmy takie „foki”, futerka, a to był przecież wrzesień, ale nie upalny ten koniec września był. I po prostu wypruła się ta podszewka i mama wszystko zgubiła, tak że zostaliśmy bez żadnych… I idąc w tym wielkim transporcie, chciałam powiedzieć, że w rowach kopiący młodzi chłopcy, dla Niemców kopali rów. I między innymi nagle krzyk: „Ciociu, uciekaj!”. Okazało się, że to mój brat cioteczny, który mógł mieć wtedy osiemnaście lat, dwadzieścia, trudno mnie jest powiedzieć. I ludzie zaczęli uciekać. A jednak ten transport to tak wyglądał… Najpierw mama uciekła z tego transportu…
W okolicy? No to dokładnie pamiętam. […] Przed Pruszkowem to co jest?
To w Podkowie Leśnej uciekłyśmy. Najpierw mama, a potem ja z siostrą. I wpadłyśmy do jakiejś izby, do chłopa i wpakowaliśmy…
A! No właśnie, jeszcze chleb.
To przed tym, tak, tak.
Odeszłam od transportu, bo tak pomału szedł, i chciałam usiąść na chwilę, i okazało się… Myślałam, że to kamień, a to był tak ułożony niemiecki chleb, taki czarny, wojskowy. Można powiedzieć, o takie długie, tak. I tak z dziesięć. A byliśmy… No ja mówię, że pięć dni to może piłam wodę tylko i też wody nie było przecież. Orientuje się pani, że nie było w Powstaniu wody. I ja podniosłam ten chleb i rozdawałam. Ledwo sobie jeden chleb zostawiłam. Ludzie tak byli głodni. O to. Na chleb usiadłam, taki wojskowy, niemiecki.
Nie, nie, nie, to tak plus minus dziesięć kilometrów od Warszawy piechotą.
Do Pruszkowa?
No stąd rano… Ja przecież nie doszłam do Pruszkowa, tylko uciekłam z transportu, więc nie wiem, jak długo. A uciekłam, właśnie mówię…
Nie, ja uciekłam z siostrą, to mniej więcej około czwartej, piątej, a transport zaczął się od rana chyba. No to ja już naprawdę nie pamiętam.
I do jakiejś izby trafiłyśmy, do jakiejś prostej baby. I wpakowałyśmy się w łóżko, pod pierzynę, bo bałyśmy się, że za nami pójdą… Jak zaczęła ta baba wrzeszczeć: że ją zabiją, Niemcy wpadną, uciekać. No ale my nie słuchałyśmy i potem za godzinę wyszłyśmy i zaczęłyśmy szukać mamy i brata.
W jakiejś innej chałupie, która była bardzo przyjemna, i nawet mnie poczęstowali i mamę też. Bo ta baba to nas wyrzuciła, okropna była, taka prosta strasznie. Chyba jakby nienawidziła wszystkich ludzi.
I do pociągu wsiedliśmy. Nigdzie tam się nie zatrzymaliśmy, nie mieliśmy żadnych znajomych. Do pociągu, do Radomia. Aha, a mnie się zrobił zastrzał w ręku, w palcu. To jest strasznie bolesne. I nie patrząc, co się dzieje, poszłam do lekarza niemieckiego i on mnie wycisnął. Zakażenie było chyba dotąd, taka pręga. Wycisnął mnie i opatrunek wsadził. Zresztą naprawdę wyleczył mnie tym opatrunkiem.
Nie, nie, nie, to potem, po Powstaniu.
Nie, w ogóle w Radomiu na stacji. Tata miał rodzinę w Ostrowcu i my chciałyśmy jechać… Zresztą pojechałyśmy do Ostrowca, no po prostu, żeby gdzieś mieszkać. Bo przecież słyszała pani, przecież po całej Polsce Powstańcy rozjeżdżali się. My akurat do Ostrowca, bo tam tata miał dosyć dużą rodzinę.
No mówię, przed Bożym Narodzeniem.
Nie, nie, nie. Był pod Warszawą i usiłował się dostać do Warszawy. To Niemcy byli. Zresztą my wiedziałyśmy, tylko nie wiedziałyśmy, w którym miejscu, tata miał w piwnicy zakopane dolary. My nawet kopałyśmy, bo mama pamiętała, ale w którym miejscu on te… I tata wrócił, i chwała Bogu, odkopał.
No po Powstaniu. Nie wiem, bo do nas przyszedł mniej więcej pod koniec października. Co ja mówię – początek grudnia.
Tak, tak, tak.
Nie, nie, nie. Był pod Warszawą i jakimś cudem, ale to nie powiem jak, dostał się z powrotem do Warszawy, no i właśnie do tej piwnicy. I mieliśmy z czego żyć po prostu.
Do Ostrowca, tak. A my miałyśmy z siostrą przygodę okropną, bo dokąd tata nie pojechał… Rodzina fantastyczna, bo naprawdę moi rodzice trochę pomagali. Ale jak mama wróciła z pustymi rękoma i nic nie miała, i biedna była, to tak sobie zaczęli nas traktować. I my z Ireną, z siostrą, zarabiałyśmy w ten sposób, że jeździłyśmy pod Kraków, przywoziłyśmy tytoń i sprzedawałyśmy. I kiedyś na dworcu, ale nie wiem, na jakim, w jakim mieście, czekałyśmy na przesiadkę i dwóch Niemców bardzo eleganckich, takich oficerów, na pewno widziała pani w filmach, taka butność, pewny siebie, i my w tych futerkach, w takich chusteczkach… Kupę ludzi i nas wybrali, mnie i siostrę. A miałyśmy dowody, że mieszkamy w Warszawie, więc od razu: „bandyta, bandyta”. I wzięli nas i straszyli cały czas, jakieś dwie godziny, że nas wyślą do Niemiec. No płakałyśmy okropnie. Trochę znałyśmy, bo trudno, żebyśmy nie znały języka niemieckiego, bo się trochę uczyłyśmy. I okazało się na koniec, że nas chcieli potraktować jako dziewczyny na sylwestra. Żebyśmy przywiozły, bo pod tym warunkiem nas puszczono. Ale my dałyśmy [dane], bo [wypytywali], gdzie mieszkamy, gdzie tego, bo miałyśmy, prawda, dowody warszawskie, więc „bandyta”. I my szczęśliwie inne miasto podałyśmy i inną ulicę. No i przyrzekłyśmy im nieomal, że przyjedziemy, przywieziemy jakieś jedzenie, jaką szynkę, nie szynkę i pójdziemy na sylwestra. No i…
Ale naprawdę byłyśmy z siostrą strasznie przerażone. I była nasza kuzynka. Ale wie pani, ja to do dzisiaj myślę: jak mogli nas rozpoznać? Bo my w takich chusteczkach byłyśmy. Taka była, powiedziałabym, że szara rzeczywistość. No nie byłyśmy brzydkie dziewczyny wtedy, no ale wyglądałyśmy w jakichś chusteczkach… Specjalnie nawet się tak [ubierałyśmy], żebyśmy nie rzucały się w oczy. Zresztą to była okupacja. Tylko jedną rzecz, którą miałyśmy, bo jedyną, to te futerka fokowe, nic więcej.
Tak, tak, z tym tytoniem, tak. Ale więcej już mama nas nie puściła. Po prostu to było niebezpiecznie z tymi dowodami.
No tutaj do Warszawy my z siostrą przyjechałyśmy raz i byłyśmy pięć dni, żywiłyśmy się tylko miodem, bo nic nie było. To wiedziałam.
Myślę, że jakiś czterdziesty… Wiosną.
Piąty, tak. To czterdziesty piąty, bo mi się pomyliło z moim ślubem, przepraszam. W czterdziestym piątym. Nie, koniec czterdziestego czwartego. I wróciłyśmy. I szłyśmy piechotą. Aha, ja zapomniałam powiedzieć, że jak weszli Sowieci… Że ja miałam siostrę w Puławach, która urodziła dziecko. Postanowiłyśmy z siostrą przez Wisłę, Kazimierz, do Puław, bo ona mieszkała w Puławach, piechotą. Wyszłyśmy z domu 18 stycznia, dotarłyśmy do Puław. Okazało się, że siostra urodziła, ale jest piętnaście kilometrów [dalej], w jakiejś chałupie. Też byli Niemcy, też ich wysiedlili. Nie Niemcy, tylko Sowieci. Orientuje się pani, że nad Wisłą… jaka była radość, zapomniałam powiedzieć. Sowieci kiedy dotarli do Warszawy?
Nie, nie, nie, 17 stycznia to przekroczyli Wisłę, a mnie chodzi [o czas, kiedy doszli] do Warszawy, co myśleliśmy, dlatego Powstanie. To tyle to pani wie z historii. Dlatego że Niemcy mieli przekroczyć Wisłę i dalej do Berlina przez Warszawę. Dlatego to Powstanie wyszło. A oni nad Wisłą usadowili się… Radość. Którego, 6 czy 7 sierpnia? Ja pamiętam, jaka radość była. A oni stali i koniec na tym.
Tak, że wyrzucą Niemców. Przecież to byli wtedy sojusznicy w pewnym sensie, nasi. A oni zatrzymali się. To już pani wie z historii. I dopiero przekroczyli 17 stycznia. A ja wtedy byłam u siostry i zrobiłam tyle kilometrów, mogę powiedzieć, z Ostrowca do Puław, z Puław do Warszawy (byłam trzy dni w Warszawie, miodem się tylko sztucznym żywiłyśmy), potem do Ostrowca przez Radom. Tak byłam strasznie zmarznięta, bo to bardzo groźna zima i bardzo dużo śniegu było, że przytuliłam się – ciotkę miałam w Radomiu – przytuliłam się do pieca i miałam pęcherze, bo nie odczuwałam tego ciepła. Ale ludność w ogóle wiejska była bardzo przychylna Polakom, tego, bardzo.
Tak, tak. Nie, nie, w ogóle wtedy warszawiankom, bo przecież już nie [tylko powstańcom]. Ale muszę powiedzieć, że nas karmili bardzo przyzwoicie, naprawdę. Bo ludzie byli bardzo ubodzy, to jakąś kartoflanką, jakieś… I zawsze jak wychodziłyśmy, dostałyśmy kawałek chleba jeszcze na drogę, tak że naprawdę to…
O tej drodze, tak.
Tak, tak.
Ale to straszne wrażenie. Bo do Warszawy to my z tamtej strony od Pragi weszłyśmy. To ja mówię… To wszystko czterdziesty piąty rok, jak Sowieci przekroczyli, tak? Dobrze mówię, czterdziesty piąty, początek. To był 17 stycznia, to w Warszawie mogłam być wtedy dwudziestego, bo na pewno tyle szłyśmy. Ale to straszne wrażenie. I przecież żadnego mostu nie było i przechodziłyśmy Wisłę w pantofelkach. A chciałam powiedzieć, że jedyna rzecz, którą… Przy mrozie dwudziestostopniowym, byłam w pantofelkach. Naturalnie nie było żadnych rajstop, tylko pończochy. I tylko się śmieję, przepraszam, że pan to słyszy, i nie miałam na pewno ciepłych majtek, bo nie miałam. Jakoś się nie przeziębiłam.
Tak, ale tam ograbione było wszystko.
Nie, nie, nie, tylko dach. Nie, w czasie Powstania nie był dach, tylko ograbione wszystkie piwnice. Mieszkanie też, tak. Wie pani, bardzo źle się zachowali ludzie, chyba chłopi, nie wiem kto, spod Warszawy. Pani sobie nie wyobraża. Wie pani, gdzie było, gdzie jest… Vis-à-vis Królikarnia, a ja… Vis-à-vis było gimnazjum Giżyckiego, nie wie pani, taki park, teraz są domy. To tam był taki wielki plac. Meble, takie zabytkowe, książki. To wszystko w pewnym momencie zostało okradzione. Tak strasznie kradli, wywozili z domów. Strasznie.
Jak mogłyśmy… My byłyśmy obie, mama była w Ostrowcu. Nie, nie, nie, no nie, po prostu… I przyjechałyśmy dopiero, według mnie, latem, no, może wiosną, nie pamiętam.
Nie, nie, nie, nie było zamknięte, ale wszystko było wyniesione. Nawet takie rzeczy z domu, taka śmiesznotka, takie do robienia lodów, takie coś i do kręcenia. Bo moim rodzicom się zupełnie nieźle powodziło. Zawsze była gosposia. Zresztą moja mama tacie bardzo pomagała. To nawet ta do robienia lodów, to było steal, skradzione. Strasznie. Myślę, że to jednak ze wsi ludzie, nie wiem. Poza tym, że naprawdę Niemcy wykończyli, palili. Przecież jak ja wychodziłam, to nie… O! Wszystkie piwnice były spalone przez Niemców. Niemcy bardzo palili po Powstaniu jeszcze domy.
Tak, tak.
Nie. Ujawniłam się, nie pamiętam już w którym roku. […] Bo za ten medal, tak śmiesznie to jest, jednak trzeba było sześć funtów zapłacić. Ja dostałam dyplom, owszem, taki mnie przysłano, ale nie dostałam tego odznaczenia. Po prostu w tym okresie, w którym dostałam, to po prostu nie miałam żadnych pieniędzy. Byłam u niej w Londynie, tak, ale to nie jest istotne.
Siostra wcześniej ode mnie, a brat dostał się do niewoli.
Ujawnili, tak. Ale w jakim okresie, pani się pyta. Wszyscy jesteśmy ujawnieni.
Nie, nie, nikt się nie ujawnił. Zaraz po wojnie nie, bo to byłyby represje. Nie, nie, nie, nikt się nie ujawnił. Mój mąż też się… Tylko nie był w czasie Powstania [w Warszawie], tylko był w lesie i w ogóle [był] w konspiracji, i ujawnił się też ze mną, dosłownie. Po prostu miałby kłopoty w pracy, a pracował w handlu zagranicznym i by go nigdzie nie puścili za granicę.
Ja? Ja nie [pracowałam].
Tak, tak.
Powiem szczerze, że bym się nigdy nie cofnęła. To, co robiłam, uważam, że dobrze robiłam. No, wolałabym i myślę, że na pewno moje dzieci tego nie przeżyją.
Warszawa, 10 kwietnia 2019 roku
Rozmowę prowadziła Hanna Dziarska