Nazywam się Janusz Romaniuk, zamieszkały w Warszawie […].
Urodziłem się w Warszawie, na Nowym Świecie, […] 18 lipca 1936 roku.
Romaniuk, to znaczy mama przejęła nazwisko męża, Romaniuk Natalia i Romaniuk Jan.
Szamborska.
Drugim.
Tak.
Mirosław.
Pięć lat wcześniej.
W 1931, tak.
To jeszcze była Dobra, numeru nie pamiętam. Znaczy jakiś czas zamieszkaliśmy na Nowym Świecie, parę miesięcy, a potem żyliśmy na Dobrej. A później były już wyjazdy w teren Polski.
Tak, poza Warszawę.
Oboje rodzice byli nauczycielami. Tak że to było modne i może nawet konieczne, wyjazd w teren. Pierwsze lata pracy spędzili właśnie na Lubelszczyźnie.
Mama to chyba wszystkiego. Tata właściwie był fizykiem i nauczał fizykę. Później przeszedł do liceum nauczycielskiego i tam był wykładowcą.
Na ulicy Obozowej, to jest na Woli.
Tuż przed wybuchem wojny mieszkaliśmy w Radości. Radość jeszcze nie była Warszawą, prawda, tak jak teraz. Na trzy dni przed wybuchem Powstania przyjechaliśmy do Warszawy.
Nie, o Powstaniu.
Zostało to nas na Woli, na ulicy Obozowej. I tam żeśmy jakiś czas przebywali.
Tak.
Tata uczył na Kole, to się mówiło Koło, dzielnica, na ulicy Obozowej. Natomiast mama, ponieważ mama większość czasu spędziła w Michowie, na Lubelszczyźnie, to tam prowadziła nauczanie domowe, szkółkę domową, nazwijmy to.
Nie, była w Warszawie. I gdzie ona była wtedy? Myśmy mieszkali właściwie u cioci, jak wybuchła wojna, na ulicy…
Nie, nie. W Śródmieściu na […] na Elektoralnej 13.
Szamborska, rodzina.
Janina.
Mamy, tak.
Tak. […] Mnie jest trudno powiedzieć dokładnie, jeżeli chodzi o termin wyjazdu na Lubelszczyznę, ale dosyć szybko po wybuchu wojny, dlatego że między innymi ojciec brał udział w Powstaniu, pracował i nie chciał, żebyśmy my przy tym byli, bo to było, powiedzmy, [związane] z większym ryzykiem. Na początku żeśmy mieszkali na Obozowej w Warszawie (jaki numer, nie wiem). Tam żeśmy mieszkali, nie wiem, może dwa lata.
Bezwzględnie tak. Bo na przykład jakieś spostrzeżenie, że światło przesiąka przez zasłonę, to od razu był raport i kara za to. No i ja w takim młodzieńczym wieku no to reagowałem przecież, bo jak przychodziła taka szturmowa grupa, prawda, dwóch, trzech policjantów, to robiło to na dziecku takim na pewno duże wrażenie. Tam były takie różne sytuacje, że drżeli rodzice, ze względu na przykład, że Niemcy zasygnalizowali, że światełko przez okno jest widoczne. No i jak przyszli naturalnie, to chcieli to ujawnić, ale ojciec powiedział, że już płaci mandat. No bo to było ze względu na nauczanie, które prowadził, między innymi wiedza o Polsce, mapa i pod zasłoną była mapa, więc to było ryzykiem dosyć dużym, dlatego czym prędzej się chciał ich pozbyć.
Bardzo niewiele w domu, ale w jakichś różnych chyba miejscach, na pewno nie u jednej osoby.
No tak, tak.
Ja chodziłem do przedszkola.
Obozowa 80 albo 85, nie wiem. To jest taki adres budynku administracyjnego i tam między innymi było nauczanie, w tym budynku.
Nie. Musiał prawdopodobnie też [uczyć się] w tym samym miejscu. Bo to było takie miejsce, co prawda tam w części budynku był tam postu… jeżeli chodzi o zajmowanie przez policję, prawda? Przez policję tam było. No ale obok było jakieś tam nauczanie, ale jakie, to ja już nie wiem.
Tak.
Tuż przed Powstaniem, chyba trzy dni przed Powstaniem, dokładnie tak. Wróciliśmy do Warszawy, do cioci, która mieszkała […] na Elektoralnej 13.
Tak, sama.
Tak, na Elektoralnej. I tam właściwie, no co… Jak długo mieszkaliśmy na Elektoralnej, trudno mi powiedzieć.
Tak, na pewno poszedł, tak. Bo pamiętam to, że matka się bardzo denerwowała, […] coś się w domu na ten temat mówiło, a my żeśmy wyglądali przez okno (przecież to jest mała ulica), jak ludzie w płaszczach charakterystycznych dla nich przewijali się pomiędzy poszczególnymi budynkami. To było nietypowe zachowanie ludzi. I to było zadawane [pytanie] przez nas matce. Co matka odpowiedziała, tego już nie pamiętam, w każdym bądź razie ukrywała, co się dzieje.
[Jeśli chodzi o] dzień wybuchu Powstania, to żeśmy dowiedzieli się tego samego dnia, dlatego że mieszkaliśmy tuż [obok] placu Bankowego, więc my tam z bratem żeśmy spacerowaliśmy i widzieliśmy, że między innymi były walki powietrzne samolotów. To było dla nas coś innego, prawda, coś niespotykanego. No i to żeśmy przynieśli do domu, prawda. Rodzice nam nie tłumaczyli, co tam bliżej jest. Prawdopodobnie sami nie bardzo wiedzieli, jak to tłumaczyć. Może ojciec wiedział, ale jeżeli wiedział, to nie chciał może żonie powiedzieć, prawdopodobnie.
Nie, tylko tu byliśmy. […] Jak wybuchło Powstanie właściwie… No przecież to jest centrum Warszawy i centrum Śródmieścia, prawda. To jest ile, 300 metrów, prawda. Bo to jest budynek, róg Orlej, prawda… Nie mogę powiedzieć, że to jest pomiędzy jedną a drugą, bo z drugiej strony to nie jest Orla, tylko [dziś] Trasa W-Z. […]
Nie. To nie było w ogóle… Te dni, nie wiem, ile tych dni było, zanim żeśmy się przenieśli gdzieś.
Właśnie. Chyba żeśmy się przenieśli jednak na Obozową, do mieszkania rodziców. Bo wtedy w naszym mieszkaniu na Obozowej mieszkali wujowie, wuj z żoną.
Jeszcze źle powiedziałem, bo nie ma… Aha… Mieliśmy… Nasz blok został w 1939 roku zburzony i już żeśmy mieszkali w dziewiętnastym bloku na Obozowej. Ale nie potrafię powiedzieć dokładnie, w których dniach żeśmy się tam przeprowadzili. Jeżeli przeprowadziliśmy się, to na bardzo krótko, dlatego że ojciec sobie zdawał sprawę ze swojej działalności konspiracyjnej i wywiózł nas na wieś, na lubelską wieś.
Tak.
Tak. Pojechaliśmy na rowerze we czwórkę.
Tak. Jedno siedziało, mama siedziała na siodełku z tyłu, drugi z przodu, a ja na ramie. A do tego jeszcze jakieś pokarmy były wiezione, bo to żeśmy jechali. No i jechaliśmy, można powiedzieć, prawie 150 kilometrów.
Jeden dzień. Było bardzo… wszyscy się tam… Po drodze przed Michowem, bo to był Michów, miejscowość blisko tam Lublina, pojechaliśmy. Tata tam znał już ludzi i umieścił nas w takim miasteczku. Raczej to było takie wiejskie, część wiejska tego miasteczka. I mama tam prowadziła nauczanie w domu. Naturalne rzeczy.
Nie pamiętam nic takiego. Nie widzę nic takiego. Dla mnie to jakiś był czas krótki, od czasu wybuchu Powstania do naszego wyjazdu. To musiało być…
Nie, to już jest Powstanie, czyli my żeśmy już w tym czasie… Aha, to jest dosyć istotne, musieliśmy opuścić [mieszkanie], to była decyzja mamy, musieliśmy opuścić ten budynek. My, to znaczy wszyscy domownicy, to znaczy ciotka, ciocia była tam z nami, mówili, że nie, tu jest bardzo dobrze, bo jest w piwnicy spanie, wszystko zorganizowane, jakieś…
Tak, tak. Natomiast mama powiedziała, że musimy stąd uciekać. A dlaczego? „Ja nie wiem, ale musimy”. To jest takie wyczucie kobiece między innymi. I w krótkim czasie, w przeciągu paru dni, między innymi bomba uderzyła w nasz dom, ale nasz dom, w którym ciąg budynków był otwarty od strony zachodniej, czyli jak był nalot, to bomba leciała w podziemie, w piwnicę po prostu. I była taka sytuacja, że zaatakowani, między innymi właśnie ten pocisk, który tam wyrwał to, no to sąsiad nasz, sąsiad z naszą piwnicą, został bardzo mocno ranny. Tak że w nocy ojciec jeszcze z ludźmi na Żelazną, to jest dosyć bliski odcinek, taszczyli go do szpitala na Żelaznej.
Patrzę, ale nie mam… żebym nie pomylił nazwiska, ale… Waszewski.
Nie wiemy.
Bardzo mało prawdopodobne, dlatego że to… Ale w każdym razie zataszczyli go w kilku do tego szpitala. Ale wiemy, że ten szpital nie był tak bardzo oszczędzony, jeżeli chodzi o walki.
Wtedy żeśmy się wyprowadzili z Elektoralnej na… […] To było trudne przejście, bo to jest jednak miejsce dużych ataków i ciągłej walki. Przeszliśmy dawniejszą ulicę, obecnie Trasę W-Z, ale doszliśmy […] na Miodową. Tak, dobrze, już to widzę. Przeszliśmy niskimi okopami, prawie że czołgając się, na kolanach, bo to było centrum miasta, więc było trudno je po prostu pokonać. I doszliśmy do ulicy Miodowej, w każdym razie [znaleźliśmy się] na tyłach obecnej Hipoteki. Co prawda nie było to jak gdyby luksusowe miejsce, ale ktoś tam nas tak posterował, bo to jest budynek, do którego się wchodzi chyba od Miodowej, w każdym razie równoległy do Hipoteki. A Hipoteka to jest budynek bardzo masywny, dobrze zrobiony, do dnia dzisiejszego są ślady wojny. Myśmy teraz niedawno z Jarkiem właśnie patrzyli, a ja mówię: „Zobacz, jak to możliwe, żeby po tylu latach nawet nie zamaskować tego”. No i w każdym razie tam żeśmy się udali, naturalnie tam w piwnicach byliśmy, ale było i mieszkanie, w którym, bywały dni, żeśmy byli.
I ciotka.
Tak, tak, całą rodziną. Całą rodziną żeśmy się tam dostali i żeśmy tam jakiś czas przebywali, właściwie nie jakiś czas, tylko do wyprowadzenia nas, kiedy się poddawało miasto.
Tak, tak. […] Od razu, jak żeśmy wyszli na tą Miodową i szliśmy, to był już duży szpaler ludzi. No i przeszliśmy przez całą Warszawę do Woli. […] I to była mieszanka ludzi. Do Woli i kościół, pamiętamy ten kościół na Woli. To chyba tuż przy kościele było oddzielanie mężczyzn, prawda. Tam było oddzielanie mężczyzn, już zabierali. Było jakimś drutem kolczastym przedzielone to miejsce i segregacja następowała szybko. [Potem] doszliśmy do Pruszkowa. Tam mnie się wydawało, że to nie jest Pruszków, ale […] w każdym razie nocleg był w warsztatach, w Ursusie.
Tak, nie wiedzieliśmy gdzie, oddzielono ich zupełnie. Natomiast matki z dziećmi no to były [razem]. I był pierwszy nocleg, może mniej luksusowy, bo można było do jakiejś obrabiarki przyłożyć ucho, no bo dosłownie taka była sytuacja.
Po tym pierwszym noclegu następnego dnia nas wrzucono do wagonów, tych odkrytych naturalnie, i pojechaliśmy w jakieś… Ja nie mogę sobie dobrze przypomnieć tej miejscowości, ale w każdym razie mnie się wydawało, że to był kierunek lubelski. Ale to musiał być nie lubelski, tylko musiał być…
Kieleckie. Tylko jaka miejscowość, to już nie pamiętam. Część wagonów odczepiano, część ludzi uciekało z tego pociągu, prawda, taka rzecz. I tam trafiliśmy, nie byłem do tej pory tam, do małej miejscowości. Dostaliśmy z władz (jakaś tam przecież gmina musiała być) przydział i ten przydział to był dla ośmiu osób. Pomieszczenie miało ośmiu metrów, dwie prycze dwuosobowe, znaczy po dwie osoby na każdej z pryczy były. I było tak, mama ze mną, ciocia z bratem i pani Balowa z dwoma synami i jednym osieroconym czy jakimś, w każdym bądź razie [kimś], kto nie miał dziecka. Tak że osiem osób dostało te [pomieszczenie].
Powinienem pamiętać, bo ja… Wie pani, początkowo to wszystko nie chce człowiek [pamiętać], ale powinien właściwie ratować.
Byliśmy parę miesięcy. Dostawaliśmy dwa litry mleka odciąganego, od właścicielki […] gospodarstwa. W każdym razie takie [było] żarcie. Jakiś tam chleb się gdzieś po sąsiedzku upiekło czy tam zboża było trochę, w każdym razie można było przeżyć.
Chyba przed zimą żeśmy… Wujek z Krakowa […] załatwił mamie pracę w Ludźmierzu, w górach w każdym bądź razie […], [koło] Nowego Targu. W każdym razie w takiej miejscowości załatwił jej pracę, bo wujek pracował w TZP.
To znaczy, to jest skrót od tytoniowego…
Tak, tak, bo to właściwie jak gdyby maszyna taka. I załatwił jej tam pracę, i cioci też.
Brat mamy.
Nie wiedzieliśmy. Jakieś ślady chyba były wtedy gdzieś [były], no bo to przez jednego wujka, przez drugiego wujka, gdzieś tam jakieś jednak te wiadomości przechodziły, częstokroć na poprzednie miejsce, gdzie byliśmy, i tak dalej. W każdym razie udało się wyrwać z tego miejsca. Parę miesięcy to było. W każdym bądź razie nie pamiętam, żebyśmy byli na zimę, na pewno.
Ale, przepraszam, kiedy?
Nie, nie, ja sobie nie przypominam, żebym ja chodził do szkoły. Dopiero jak żeśmy się przerzucili na drugą stronę Polski.
No w Lubelskie wtedy.
Tak.
To znaczy tutaj pojechaliśmy, to była mała miejscowość, gdzie my żeśmy siedzieli na wsi. […]
Mnie się wydawało, że te podziały to były wstępnie Pruszków, a potem [Ursus].
Tak.
Tak, ale to później, tak. Tam mama zaczęła pracować w fabryce tytoniowej […].
Nie, oczywiście, że nie. Tak, tak, tak. To wujek załatwił, że tam pracowała. Wiem, że to był okres zimowy, zawsze miała czapeczkę na głowie. Jak wracała z pracy, to zdejmowała tę czapeczkę i spod czapeczki leciały papierosy.
No tak, to były duże pieniądze, bo to na pewno było… W każdym razie duże pieniądze, za coś trzeba było żyć. […]
Pierwsze lata po wojnie spędziliśmy na Lubelszczyźnie.
Tak.
Na początek to ja chodziłem do szkoły mamusi, czyli przechodziłem tylko z jednego pomieszczenia do drugiego. A właściwie był czas, że było jedno pomieszczenie, w którym się wszystko odbywało.
Michów.
Bo jest i Miechów też, ale to jest Michów.
Tak, tak, tak, nie tak szybko. Odnalazł się późno, bo trafił do niewoli, tam pracował. I właściwie jak było zakończenie wojny, to wtedy dopiero, na zakończenie wojny, przyjechał. Tam była jakaś korespondencja pośrednio – z nami nie była, tylko przez wujka jakaś jednak łączność była. I przyjechał do nas, do Radości.
Tak. No bo nie było tu gdzie wrócić i wróciliśmy do Radości. W Radości był domek, taki letni w zasadzie, ale [był] ogród, fajnie było. To znaczy ojciec tam pewnego dnia pojawił się.
No, strasznie.
Nie, nie, zaraz po wojnie. Bo po niewoli to rozpuścili. Jak już ruscy wtargnęli, to udało mu się tam jechać jakoś i dojechał. Tak że tu się ojciec znalazł. Tylko ja jeszcze tutaj opuściłem, to się nazywało Pasaż…
Tak.
No właśnie, ja nic nie mówiłem.
Tak.
Czy Pasaż Simonsa był wcześniej? Tak. Chyba Pasaż Simonsa był wcześniej. Tak, bo po wyjściu z Pasażu Simonsa… No tam żeśmy przesiedzieli sporo, tak. No nie wiem, czy to nie był miesiąc, może niecały miesiąc, bo całe Powstanie to dwa miesiące przecież było. To w każdym razie żeśmy wtedy przeszli tymi okopami, nie przeszliśmy do… tak jak ja powiedział, że…
Tak.
Komfort.
Pasaż Simonsa to była jednak budowla bardzo mocna, bardzo trwała. Był duży oddział […] Powstańców. I była jak gdyby kotara, taka dwudziesto- czy trzydziestometrowa. I tu byli ludzie, tak, którzy tam spali w jakichś tam… No coś tam do spania było. W każdym bądź razie jakieś tam worki, nie worki jakieś. A tutaj byli Powstańcy, którzy tam ciągle się [pojawiali]. I my, ponieważ była ta kotara, to my żeśmy tam chodzili i nauczyłem się piosenek żołnierskich. Mogę zaśpiewać.
No w każdym bądź razie było to fajne.
Tak, tak. Przecież ojciec z nami był i tam spotkał swoich dwóch uczniów.
Tak, w powstańczym.
Próbował się angażować, ale ja nie wiem, bo w końcu chyba jeżeli tam coś robił, to z młodymi chłopakami. Jakieś takie wypady gdzieś może. Nie wiem, co oni tam czynili, nigdy żeśmy do tego nie wrócili, do tego fragmentu.
Mirosław.
No tak. I znowuż, tak jak pierwsze wyjście z tego bloku, co bomba walnęła tam – właściwie na szczęście albo na nieszczęście – w każdym bądź razie walnęła w piwnicę, w której mielibyśmy nocować i wyszliśmy, tak samo i tutaj była taka sytuacja, podobna bardzo, jeżeli chodzi o to wyjście. Bo ci, którzy wyszli… To znaczy potem snuło się, że prawdopodobnie Niemcy natrafili na to, że to są Powstańcy, i zaatakowali. Tak że Pasaż Simonsa został bardzo zniszczony, a my żeśmy też dwa albo trzy dni przed tym wyszli dalej, na Miodową. […] Ale znów to była inicjatywa: „Nie chcę, nic mi nie mówcie, musimy wyjść”.
Tak, tak. Jedno i drugie wyjście to było… No to jest jakiś kobiecy zmysł, który mówi: „nie wiem dlaczego, ale tak musi być”. Tak w skrócie można to sformułować. Co jeszcze? Aha, i to wtedy żeśmy wyszli. […] Ojciec [potem] przynosi i mówi: „No, Nata, wymyśliłaś”. Bo już Pasażu Simonsa nie ma. I wtedy żeśmy trafili z Pasażu Simonsa, na […] Miodową. Bardzo ładnie, bo to było właśnie to, co już powiedziałem, że to jest budynek sąsiadujący z klasztorem i kościołem z jednej strony, bo to już jest ten taki zakręt, a z drugiej strony, od strony południowej, to tam, gdzie teraz jest Trasa W-Z, no to została Hipoteka, której nie mogli zniszczyć. […]
To już właśnie wyjście, bo… A tam były różne nieprzyjemne wieści.
Znaczy nieprzyjemnych… No na przykład pompa była na podwórzu i to był bardzo duży skarb, że można było napompować sobie i zdobyć tą wodę, prawda. I tak zawsze tam parę osób pompowało tą wodę i jednego dnia matka z dzieckiem pompowała tą wodę i pocisk trafił w dziecko. I tak jak mówiłem, to była taka straszna rzecz, bo ona się darła w sposób nieludzki. Na tym podwórzu […] zrobiona była mogiłka tego dziecka. No takie różne rzeczy były. A szczęście drugie było, że bomba w tym budynku, bo to był budynek mieszkalny, gdzie żeśmy byli, ten sąsiadujący z Hipoteką, prawie że dziesięć metrów [dalej], to był bardzo lekki, ale dwu- czy trzypiętrowy. I między innymi pewnego dnia, nie wiem, gdzieśmy byli, patrzymy, a tu przy wejściu bomba sterczy, bez wybuchu. I potem już żeśmy do końca okrążali, żeby wejść na klatkę schodową.
Prawdopodobnie gdzieś [był], ale tutaj chyba zaangażowani byli w inne rzeczy. Bo tam spece podchodzili do tego w różny sposób, no ale wiadoma rzecz, że to [trudne], zresztą nie znali rozwiązań, przecież skąd.
Tak, tak, nie, to już jest bajka. Wtedy na wsi już jak byliśmy… Tylko to było właśnie do czasu, jak my żeśmy w jakiś sposób się dostali do tej Radości. W jaki, to już nie pamiętam, nie wiem, jak to było, wędrówka, ale w każdym razie [już było] fajnie.
Warszawa, 26 września 2024 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk