Jerzy Czuba „Zawisza”

Archiwum Historii Mówionej



  • Panie Jerzy, czy przed wybuchem Powstania miał kontakt z produkcją broni?

Nie. Nie miałem. Przed Powstaniem nie.

  • Był pan wykwalifikowanym ślusarzem?

Nie. Chodziłem do szkoły mechanicznej na Sandomierską i na przełomie 1943 i 1944 rozpocząłem pracę w Fabryce Narzędzi Pożarniczych „Strażak”. Pracowałem jako tokarz.

  • Pamięta pan wybuch Powstania?

Tak.

  • Gdzie pan wtedy był?

Na mieście, dokładnie nie pamiętam.

  • Kiedy zdecydował pan, że należy wykonywać czy naprawiać w warunkach powstańczych broń, amunicję? Jak do tego doszło?

W Fabryce Narzędzi Pożarniczych kierownikiem warsztatów był inżynier Klemens Zarębski, znajomy mojej rodziny. Z nim wyszedłem do Powstania szukać kontaktów, nawiązać kontakt z powstańcem. Nie mieliśmy kontaktu z oddziałem macierzystym. Dołączyliśmy do tych, których spotkaliśmy po drodze. Okazało się później, że to Batalion „Kiliński”. W Batalionie „Kiliński” byłem w kompanii wartowniczej. To właściwie taka służba nijaka. Klemens Zarębski nawiązał kontakt ze Zgrupowaniem „Gurt”, gdzie okazało się, że szukają kogoś do warsztatów naprawczych broni. W związku z tym poszliśmy. Po którymś dniu Powstania silnie przeziębiłem się, miałem silną gorączkę, podobno zapalenie płuc. W każdym razie lekarz powiedział, że nie wolno mi się przeziębić. Poszedłem z Zarębskim, pseudonim „Szczepaniak”, do Zgrupowania „Gurt”, 2. Harcerska Bateria Pelot, na terenie której zorganizowałem warsztat rusznikarski. Ponieważ były kłopoty z bronią, każdy egzemplarz warto było naprawić. W każdym razie ustaliliśmy, że w Fabryce Narzędzi Medycznych Jarnuszkiewicza na Grzybowskiej produkowano Steny. Poszliśmy i po szukaniu i rozmowach z pracownikami doszliśmy, że faktycznie są zapasy na części do Stenów. Oczywiście to szybko żeśmy przenieśli na teren baterii, która mieściła się Chmielna 61. W kotłowni urządziliśmy warsztat.

  • Jakie mieliście narzędzia, bo produkcja broni wymaga specjalistycznych narzędzi?

Właśnie. Na razie mamy części tylko. Doszliśmy do wniosku, że potrzeba narzędzi. Nie wiem skąd, unikat. Już po wojnie, tokarnia o napędzie nożnym, to faktycznie nie było takich, [była] szlifierka o napędzie ręcznym.

  • To działa na zasadzie maszyny do szycia?

Nogą się deptało i mniej więcej na tej zasadzie, z tym że jedną nogą. Zaczął się montaż. Okazało się, że niektóre części wymagały dorobienia, ale najważniejsze było to, że lufy były niegwintowane i nie miały wprowadzenia do naboju, to jest taki ślizg naboju do lufy. W związku z tym trzeba było przewiercić, bo lufa była węższa, pocisk by nie przeszedł. Nagwintowanie lufy to jest przeciągnięcie narzędzia.

  • Nie mieliście takich narzędzi?

Nie mieliśmy. W związku z tym trzeba było przeszlifować rozwiertak i rozwiertakiem przewiercić. Narzędzia potrzebne żeśmy wzięli, to była szkoła czy warsztaty kolejowe, na Chmielnej. Były dość duże narzędzia i stamtąd żeśmy przenieśli. Trzeba było zrobić jeszcze wprowadzenie, to już trzeba było pilnikiem robić. Zrobiło się to. Mieliśmy lufę dobrą. Wprowadzenie się wypiłowało.

  • Robiliście to na wzór zrzutowego angielskiego Stena?

Nie wiem, czy angielski, czy polski Sten, w każdym razie mieliśmy wzór Stena. Okazuje się, że kula wchodziła do lufy. Poszedłem przestrzelić. Okazało się – kula w lufie została, za mała była, rozwiercona. Już wiedzieliśmy, jak rozwiercić, rozwierciło się. Tam jeszcze było uzupełnienie, poprawa, w każdym razie było roboty.

  • Czy części, które pan miał z fabryki Jarnuszkiewicza, pozwalały na wykonanie kompletnych pistoletów maszynowych?

Właśnie mówię, lufy były niegwintowane, to najważniejsze. Jeszcze nie było muszki i szczerbinki, trzeba było dorobić. Szczerbinkę to nakręcę na lufy, lufę nakręcało się do Stena, po prostu wyżłobić rowek i wsuwało się muszkę, szczerbinka już była przy nakrętce umocowana. Oczywiście to zerowe celowanie. Jeszcze były jakieś drobiazgi, że trzeba było pasować. Zarębski kierował tym i jeszcze jeden powstaniec i ślusarz – cała ekipa.

  • Jak to działało bez gwintu?

Działał, strzelał, ale celność była zerowa. Po prostu strzelił. Przecież przewiercenie lufy, takiej mniej więcej długości, to było ciężko. Milimetry, ułamki milimetrów – albo było za wąsko (jak mówię, kula w lufie została), albo było za dużo rozwiercone. W związku z tym nabój w lufie biegł chaotycznie, to i chaotycznie leciało.

  • Jaki był zasięg strzału, w miarę skutecznego powiedzmy?

Nie sprawdzaliśmy zasięgu. Chodzi o to, żeby strzelał na bliskie odległości.

  • Generalnie nadawało się do walki na krótkim dystansie?

Oczywiście. Nie wiem, jak było, ale dowództwo przekazywało na pierwsze linie.

  • Ile żeście tych pistoletów zrobili?

Koło czterdziestu.

  • Czy inną broń żeście wykonywali?

Jeszcze próbowany był granatnik.

  • Właśnie, proszę powiedzieć o granatniku, jak żeście to zrobili, jak to działało?

Tym specjalnie się nie zajmowałem. Tylko tyle, że widziałem. Po prostu nie było z czego zrobić, więc z gum, z dwóch stron naciągało się korbką, jak gdyby rowek, gdzie granat leżał. To było mało używane, nie zdało egzaminu.

  • Naprawialiście broń niemiecką?

Przynosili do nas. Zarębski i ślusarz, okazało się, że był rusznikarzem, oni to naprawiali.

  • Czy miał pan kontakt z bronią sowiecką, z pepeszami?

Nie. Wiedziałem, co jest, ale nie.

  • Amunicję też żeście naprawiali?

Nie. Amunicji żeśmy nie naprawiali, bo to trudno było.

  • Podobno Ruscy, jak zrzucali amunicję, to była ze spadochronów zrzucana i była pogięta.

Tak. Była pogięta. To sobie sami powstańcy naprawiali w jakiś sposób. Trudno naprawić. Pogięta była, przypuśćmy gilza była wgnieciona, to jak ją naprawić. Stukać młotkiem czy czym, trudno by było. Przypuśćmy – do komory nabojowej wprowadzić, to się wprowadziło, tylko później wyciągnąć nie można było, bo się zakleszczało.

  • Tego typu historie, jak właśnie zacięta broń zakleszczonymi pociskami, trafiała do was, usuwaliście wady?

Mało, ale tak.

  • Czy robiliście granaty czy jakieś inne rzeczy?

Nie.

  • Poprzestaliście tylko na tych Stenach. Czy Sten, którego byśmy znaleźli, produkcji konspiracyjnej, jeżeli ma niegwintowaną lufę to znaczy, że był w pańskich rękach?

Prawdopodobnie.

  • Inne zakłady, które robiły, też robiły bez gwintów czy to była potrzeba chwili?

To była potrzeba chwili. To był półfabrykat przygotowany do dalszej produkcji. Nie słyszałem, ale gdzieś znaleźli pistolet po Powstaniu, przypuszczam, że to powstańcza produkcja. Nawet napisałem do gazety, że znaleziono pistolet. Prasa podała, że znaleziono pistolet i prawdopodobnie to był tej produkcji. Ale bez oddźwięku.

  • Jakie były pana dalsze losy powstańcze?

Poszliśmy do niewoli zwartym szykiem, że tak powiem. Wywieźli nas do Lamsdorfu. Obecne Łambinowice. Nieprzyjemnie było. Kilka dni nas wieźli w zaplombowanych wagonach o głodzie, tragiczne. Do Łambinowic nas dowieźli, to Niemcy miejscowi „rzucali mięsem” na nas, przeklinali. Obóz na olbrzymim placu. W każdym bądź razie, nie pamiętam szczegółów, były nieprzyjemne sytuacje. Sfotografowali nas i numery nadali. 158 miałem numer. Po dwóch czy trzech dniach wywieźli nas do Markt Pongau, stalag XVIII C. W obozie [były] rozmaite komenderówki, wozili nas. Przez kilka dni pracowałem w sztolni. Następnie wywieźli nas do miejscowości Tschupbach (moje nazwisko jest Czuba, a to Tschupbach) nad szwajcarsko-włoską granicę. Żeśmy budowali linię kolejową z Innsbrucku do Włoch. Pracowaliśmy. Było tak: szosa, droga, rzeka i myśmy budowali kolej i z dwóch stron góry. Już kwiecień był, wiedzieliśmy, że jadą samochody naładowane niesamowicie, osobowe, ciężarówki. Widać było, że to jest ucieczka. Kilka komenderówek, Francuzi, inni, Polacy też, wiedzieliśmy, że to jest już Szwajcaria. Ponieważ ci uciekali, to mówimy: „Nie ma co”. A już nas pilnowali, tak zwane leśne dziadki.

  • Kto to był?

Volkssturm. Starsi ludzie. Pilnowali nas. W sąsiedniej komenderówce Francuzi powiadomili nas, że po prostu wystrzelano Polaków. To mówimy: „Nie ma co chłopaki, idziemy”. Myśmy poszli. To było pięć kilometrów do granicy. Doszliśmy do granicy i Szwajcarzy nas nie wpuszczają. Nie, bo nie mamy dokumentów. Pokazujemy blachy, że jesteśmy jeńcami wojennymi, że mają obowiązek nas przyjąć. Ale nie. Awantura wystąpiła. Wyższy oficer przyjechał. W rezultacie wpuścili nas. Kwarantanna miesięczna. Później wcielili nas do 2. Korpusu, który z Francji przeszedł całą dywizją do Szwajcarii. Po prostu nie bili się, tylko przeszli przed Niemcami. Pracowali, bardzo dobrze mieli, uczyli się, studiowali, w 1940 roku przyszli. Nas włączyli do tego Korpusu. Powiedzieli: „Kto chce, [może] albo siedzieć w obozie nic nie robić, albo pracować”. Zdecydowałem się na pracę – kopanie torfu. Tutaj też dziw taki. Tamci Polacy mówili, że jesteśmy podpalaczami Warszawy. Nieprzyjemne były stosunki.

  • Myśleli, że jesteście dezerterami, bo uciekliście?

Co było to było, nieważne. W każdym razie w pewnym momencie zbiórka, przyszedł oficer radziecki. Tłumaczy nam, że Polska już jest, [że można] wracać do Polski, takie ble-ble. Myśmy oczywiście, powstańcy, nie wytrzymali, wstali i wyszli. Tamci mieli pretensję do nas, żeśmy tak potraktowali Rosjanina. Jeszcze jedna ciekawostka. Pomiędzy nami było dwóch braci, którzy się urodzili w Płocku, powstańcy oczywiście. Ebeniści. Nie pamiętam imion. Tłumacz w pewnym momencie przychodzi do nas, mówi do jednego ebenisty: „Ty się zbieraj, bo tu po ciebie przyjdą charasiacy”. Charasiacy to była żandarmeria szwajcarska. „Dlaczego?”. W dokumentach, jak spisywali, jeden powiedział Płock, a drugi powiedział Połock. Rosjanie oglądali dokumenty i doszli do tego i chcieli go wziąć, powiedzieli, że to jest ich obywatel, żeby zabrać. To ciekawostka, jak traktowani byli sowieccy jeńcy, którzy dostali się do niewoli – to woleli samobójstwo popełnić niż iść z powrotem. Myśmy raban zrobili, wyjaśniło się, nie wzięli chłopaka. Postanowiliśmy powędrować trochę dalej. Gdzie? Do Włoch. Pojechaliśmy pociągiem do granicy, bośmy zarabiali pieniądze, pracowali. Nie można powiedzieć, dobrze nam płacili. Za parę dni pracy miałem piękny zegarek. Jak żeśmy się dowiedzieli co i jak, dziesięciu nas było i żeśmy przeszli na zieloną granicę. Już po włoskiej stronie patrol żandarmerii nas złapał, znaczy włoskiej straży granicznej. Z powrotem. Mieliśmy większą ilość papierosów, bośmy wiedzieli, że papieros we Włoszech to wszystko. Żeśmy dali papierosów i puścili nas. Granicę żeśmy przechodzili koło jeziora, nie pamiętam, jakie to jezioro. W każdym razie tam, gdzie Mussolini uciekał, też koło jeziora. Dalej przez Włochy, mieliśmy papierosy i oczywiści franki szwajcarskie. Dowiedzieliśmy się co i jak i do 2. Korpusu. Błyskawicznie żeśmy się znaleźli. Już więcej było Polaków, którzy się zgłosili. Z Niemiec, z różnych stron uciekali do Szwajcarii, do Włoch. W ciągu dwóch, trzech dni wcielili mnie do 3. Karpackiego Pułku Artylerii Przeciwpancernej, znaczy 3. Dywizja była Karpacka. To żeśmy mieli na rękawie. Był napis Poland i była Karpacka Dywizja, biało-czerwona flaga i sosenka. Na ramieniu żeśmy mieli czarny prostokąt, biała tarcza, na białej tarczy krzyż czarny. To była odznaka 8 Armii angielskiej, w skład której wchodził 2. Korpus. Myśmy nawet ćwiczenia odbyli, trochę służba wartownicza. Wojna się skończyła, kto chce, to do kraju. Oczywiście my nie. Demobilizacja, zdanie broni. Broń żeśmy zdali, poza osobistą. Do Anglii. W Anglii Korpus Przysposobienia Cywilnego. Namawiali do pozostania, rozmaite kursy organizowali.

  • Nie myślał pan o tym, żeby zostać w Anglii?

Nie. Dlatego że rozmaite kursy kończyli, byłem na kursie kreślarzy. Ponieważ kończyłem szkołę mechaniczną, z mechaniką miałem do czynienia, akurat kurs kreślarzy [był], to na ten kurs [się zapisałem]. Skończyłem. Kolega chciał zostać. Nie był powstańcem, ale Polakiem był i chciał zostać, też kurs skończył. Ogłoszenie wyczytał, że potrzebują kreślarzy. Zgłosił się. I am sorry, but no. Nie, już mają. Trudno. Po paru dniach znowu jest to ogłoszenie, to samo. Idzie. Mówi: „Co jest?”. – „Pomyłka”. Doszedł do wniosku, że nie chcą Polaków. Natomiast chętnie brali Polaków do kopalni, do wyrębu lasów. Mówię: „To ja mogę i w Polsce”. Już nawiązałem kontakt z rodziną i przyjechałem. Skończyła się wędrówka.

  • Po powrocie do Polski nie miał pan nieprzyjemności w związku ze swoją działalnością?

Nie. Dlatego że na granicy spisywali strony: gdzie, co, kiedy, jak. Nawet trochę miałem nieprzyjemność, bo bardzo szczegółowo wypytywali i między innymi, kiedy przekroczyłem granicę, jakiego dnia przekroczyłem granicę. Z głupia frant mówię: „Którą? Czy Generalnej Guberni czy Polski przedwojennej czy Polski obecnej?”. – „Towarzyszu, tu nie ma żartów”. – „No nie ma żartów, tylko nie wiem, którą granicę?”. Poza tym to mnie wieźli w oplombowanym wagonie. W każdym razie to spisali, nie miałem [nieprzyjemności], ujawniony byłem. Zacząłem pracować dorywczo. Aż nareszcie wylądowałem w biurze „Prozamet”. To było biuro projektowania fabryk, kompletne obiekty przemysłowe projektowałem. Dalej pracowałem w biurach projektowych. Ostatnio pracowałem w Biurze Projektowym „Techmaprojekt”, gdzie byłem kierownikiem pracowni, poszedłem na emeryturę. Na jedną czwartą etatu pracowałem jeszcze do 1994 roku.

  • Na zakończenie naszej rozmowy, czy mógłby pan podsumować Powstanie Warszawskie i pański udział w Powstaniu? Czy jeszcze raz by się pan zdecydował na coś takiego? Dlaczego pan, młody chłopak, przystąpił do tego?

Jak to dlaczego? To była okupacja. Życie było ciężkie, człowiek wychodził na ulicę i nie wiadomo, czy wróci do domu. Łapanki, wywożenie w najlepszym wypadku do obozu pracy albo do obozu koncentracyjnego, albo na ulicach rozstrzeliwali. Można było wytrzymać? Nie było żywności, były kartki, ale na kartki to było mało. Szmugiel był tak zwany. Ludzie ze wsi przywozili, na wieś wywozili dobro, które mieli: zegarki, pierścionki, bo i pieniędzy nie było. To sprzedawali za żywność, żywność przywozili. Niemcy w pociągu czy gdzieś na granicy miasta zabierali to. Człowiek szedł, tracił mienie i nie wrócił. To były makabryczne warunki życia. Najważniejsze, że człowiek nie wiedział, jak wychodził na miasto, to czy wróci do domu, czy nie. W domu też nie wiadomo było jak, bo ni stąd ni zowąd w nocy wpadali i wyciągali.

  • Idąc do Powstania, myślał pan o tym, że może z tego Powstania nie wrócić?

Wydawało mi się, że wrócę. Nikt nie wiedział, jak będzie to długo trwało. Wydawało się, że dwa, trzy dni. Jakie były warunki? Tuż przed Powstaniem przede wszystkim wiadomo było, że już Sowieci podchodzą pod Warszawę. To już było oficjalnie wiadomo. Podawali, radio niemieckie i zresztą Londyn, który zawsze był, przecież wszyscy słuchali Londynu. Moskwa nadawała. Moskwa nawoływała do Powstania, już przecież były na Pradze oddziały Berlinga. Wydawało się, że jak wybuchnie Powstanie, to Rosja przejdzie na tą stronę i polskie oddziały, które tam były. Okazuje się, że nie. Oni się cofnęli i patrzyli, jak miasto ginie.

  • Dziękuję panu za rozmowę, dziękuję za pański wkład w to Powstanie, za te czterdzieści parę pistoletów maszynowych, które niewątpliwie przyczyniły się, że tak długo to Powstanie walczyło. Dziękuję bardzo.

Dziękuję.
Warszawa, 27 listopada 2007 roku
Rozmowę prowadził Robert Markiewicz
Jerzy Czuba Pseudonim: „Zawisza” Stopień: rusznikarz Formacja: Zgrupowanie „Gurt” Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter