Jerzy Piechalak „Siwy”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Jerzy Piechalak, pseudonim Siwy. Urodziłem się w 1930 roku, mieszkam w Warszawie. W czasie Powstania byłem w Śródmieściu.

  • Jaki oddział?


Rejon III, zgrupowanie „Zaremba”. Tam byłem łącznikiem od [intendentury] u rotmistrza „Sokoła”.

  • Proszę powiedzieć, gdzie się pan urodził?


Urodziłem się w Warszawie, tak jak mówiłem, w 1930 roku.

  • Gdzie mieszkał pan w Warszawie?


Mieszkałem cały czas w Warszawie, przy ulicy Hożej 59 mieszkania 12, do momentu, kiedy się ożeniłem i przeprowadziłem się w 1968 roku na Bielany.

  • Proszę pana, kim byli pana rodzice?


Moja matka była, jak to się mówi, przy mężu, natomiast ojciec pracował w Tramwajach Miejskich, był majstrem na sieci elektrycznej, bo był elektrykiem.

  • Czy miał pan rodzeństwo?


Nie. Rodzeństwa nie miałem, podobno starczyło, jak już jeden byłem.

  • Gdzie pan zaczął chodzić do szkoły, jaka to była szkoła?


Do szkoły powszechnej w Warszawie. Pierwsza szkoła to była na ulicy Młynarskiej, tam był cały kompleks budynków MZK i dla dzieci tramwajarzy, i tam skończyłem pierwszą klasę, pierwszą i drugą klasę. Z początku woziła mnie matka, później sam jeździłem, nawet tramwajem numer 11 z Chałubińskiego, to takie rzeczy tylko pamiętam z dzieciństwa. Znaczy wojna była, 1939 rok, po wrześniu i od nowego roku szkolnego, już pod okupacją, zacząłem chodzić dalej do szkoły powszechnej przy ulicy Kruczej, szkoła numer 40.

  • Jak pan zapamiętał 1 września 1939 roku?


W naszym podwórku była fabryka krówek, Łowysz-Kulesza się nazywał ten właściciel, wileńskie krówki. I pierwsza moja pamięć, bardzo mi się podobała, była ładna pogoda. I ludzie poszli do schronu, a ja poszedłem, na podwórku stały beczki po miodzie, bo sprowadzał ten gość do krówek. Brałem łyżkę i w beczce zanurzałem głowę i z dna wylizywałem miód, który mnie bardzo smakował. To było takie najprzyjemniejsze z pierwszego dnia. No i później bombardowanie. Dla mnie to było bardzo interesujące i jednocześnie widowiskowe, jak były stukasy i te syreny, ten lot nurkowy. Do piwnicy to nie dałem się zagonić. Ojca nie było, bo ojciec był w pracy, była tylko matka, nie mogła sobie dać rady. Powiedziała mi nie, bo ma mnie przysypać czy coś… Bo już widziałem przysypanych od czasu, jak były naloty ruskich, ruskie samoloty w czasie okupacji. Bo parę razy były w Warszawie takie małe, spore naloty nocne. I tak zapamiętałem ten pierwszy dzień wojny. Śmieszne to, ale prawdziwe, no.

  • A jak potem, w czasie okupacji, jeździł pan do szkoły? Od jakiego miesiąca zaczął pan chodzić do szkoły w czasie okupacji?


Nie pamiętam, kiedy się zaczął ten rok szkolny. W każdym razie 1 września nie, tylko chyba pod koniec października czy coś, tak że nie miałem żadnej przerwy. Tak jak szkoły otworzyły się z powrotem, tak zacząłem chodzić. A ponieważ chodziłem na ulicę Kruczą… Nie, właściwie na ulicę Hożą, pierwsze [klasy chodziłem] do tej szkoły. Na ulicę Hożą przy końcu, przy placu Trzech Krzyży blisko, no to chodziłem piechotą, bo mieszkałem na Hożej 59, a tam Hoża 13 była i chodziłem piechotą do tej szkoły. A później się w międzyczasie przenosiłem do tych powszechnych szkół, do czterdziestej i tak dalej. I w końcu rok przed Powstaniem przeniosłem się po sześciu klasach, nie chciałem już kończyć szkoły, tylko była szansa iść, obecnie to był poziom gimnazjum, ale to była zawodowa szkoła mechaniki i zegarmistrzowska na ulicy Chmielnej 52. I tam skończyłem pierwszą klasę i później wybuchło Powstanie.

  • Proszę pana, co pan zapamiętał z tych szkół, do których pan chodził? Jakie takie najprzyjemniejsze wspomnienia nauczycieli, uczniów? Jak to było?


Uczniów i w ogóle kolegów to tak pamiętam przez mgłę. No tylko taki był kolega Andrzej Czarski, później nawet słyszałem o nim po Powstaniu już, tam założył kółko harcerskie, no a to też tam się do tego koła zapisałem, na takie ćwiczenia chodziliśmy…

  • […] Ale tuż przed Powstaniem pan się zapisał do harcerstwa czy wcześniej?


Nie, dopiero jak zacząłem chodzić do tego gimnazjum właśnie, no to za Niemców nie było gimnazjum. No i tam właśnie do tego harcerstwa się zapisałem, ale później nawet powiedziałem temu Andrzejowi, ten nasz wódz, który był, że mnie to nie pasuje, bo to taka zabawa dziecinna była.

  • Na czym ta dziecinna zabawa polegała?


Przysposobienie wojskowe było, bo chodziliśmy tam i poligon (w okolicy Powązek, teraz to już nie wiem gdzie), i na przykład były pagórki takie, no i zmierzyć wysokość pagórka. No to wzrost, ile się miało i w jeden punkt się patrzyło, trzeba było podbiec do tego punktu, następny punkt i tak dalej. Określanie wysokości, krycie się, padnij, powstań, to wszystko takie rzeczy, śpiewanie piosenek, znaczy się, konspiracyjnych. Ja w ogóle nie byłem za tym, mnie to się nie podobało. Ja chciałem coś poważniejszego. Wolałem z kolegą, żebym się nie zagalopował tylko za daleko… Aha, jesteśmy jeszcze przed Powstaniem.

  • Przed Powstaniem jesteśmy.


No i po prostu powiedziałem: „Andrzej, ja nie będę tam przychodził”, a przysięgi jeszcze nie było żadnej. „Dobra, no to jak nie chcesz, to nie przychodź i koniec, ja cię nie zmuszę”. No i na tym się skończyło moje harcerstwo, bo nigdy mnie się nie podobało po prostu.

  • Co pan zapamiętał z okresu okupacji? Czy był pan świadkiem jakichś rozstrzeliwań, łapanek czy jakiejś innej historii?


Łapanek to było strasznie dużo, także trudno mnie wymienić jakąkolwiek.

  • Ale widział pan?


Widziałem i to bardzo dużo, bo po prostu był okres, że łapanki były na porządku dziennym. Z tym że ja miałem własną „firmę”, założyłem, biznesmenem już byłem.

  • W wieku trzynastu lat?


Tak. Zacząłem handlować papierosami. I jak był Dodatek Nadzwyczajny – Dodatkiem Nadzwyczajnym. Gazety, do tramwaju i: „Dodatek Nadzwyczajny, tam wielka bitwa pod Kurskiem”. Tak że już mówię, że miałem własną „firmę”, bo nawet sąsiadka w nocy do mnie przychodziła, bo palić jej się chciało te papierosy.

  • A skąd pan te papierosy brał?


Papierosy kupowało się na Kercelaku warszawskim. Były i oryginalne papierosy. Skąd oni brali? No kradli, nie ma co powiedzieć. I były tak zwane lipy, fałszywe papierosy robili. Lipy były tańsze, ale klienci to nie bardzo… stałym klientom się lipy nie dawało. No i handlowałem na ulicy, róg Hożej i Plater, blisko domu. Matka znalazła pracę, bo matka była z zawodu, z wykształcenia właściwie, z zawodu dietetyczką i znalazła pracę – jej znajoma sprzed wojny, folksdojczka, taka pani Betcher, dała pracę w obecnym Pałacu Prezydenckim. Tam się nazywał Deutsche Haus i tam przyjeżdżali ci dygnitarze niemieccy, no i matka tam dlatego poszła do pracy, bo można było kraść żywność, i przynosiła żywność. Ja się z matką spotykałem w kościele u wizytek czy gdzieś, klękaliśmy sobie w ławce, a matka wyciągała ze swoich kryjówek na ciele te różne frykasy, które tam zdobyła, oddawała w woreczek i ja jechałem do domu, matka do pracy z powrotem, bo na przerwę wychodziła. No i tak żeśmy żyli. Nawet tego jedzenia to nam starczało, tak że nawet dobrze było z tym dzięki matce.

  • A ojciec pana pracował cały czas?


Ojciec dalej pracował w tramwajach, no żeby po prostu mieć ten ausweis.

  • A proszę powiedzieć…


Rozstrzeliwania jakieś. No to tylko, znaczy się, byłem tuż po tym, jak już sprzątnęli trupy, róg Alei i Marszałkowskiej i krew jeszcze zasypana piaskiem i pilnowali Niemcy, żeby broń Boże się nie zatrzymać, pistolety nawet za pasem. Parabelki to nie mieli w kaburach, tylko za pasem. Chodzili, pilnowali i przepuszczali Niemców. Na własne oczy widziałem Żyda przy Senatorskiej gdzieś, uciekł z getta chyba, bo go prowadził wermachtowiec, nie esesman, wermachtowiec go prowadził za kołnierz. Żyd tak między dwudziestką a trzydziestką był. No i taki był murek, postawił tego Żyda pod tym murkiem, Żyd sobie stał spokojniutko, Niemiec odszedł parę kroków, karabin przeładował i strzelił mu w głowę. Żyd się przewrócił i Niemiec się na pięcie odwrócił i sobie poszedł, a trup został i ja już dłużej nie czekałem, no bo później wiadomo było, że tego… Ale ludzie się od razu, wie pani, jak to gapie – no, zawsze igrzyska ludzi interesowały. No ja też to na własne oczy widziałem. Łapanki no to bardzo duże, no bo człowiek szedł, nie wiadomo kiedy… Aha, jeszcze jak handlowałem papierosami, jak mówię, na Kercelak jeździłem do hurtowni po towar, to miałem tornister i worek, bo kiedyś się nosiło przed wojną worki, w worku były buty, no i tornister, książki, tego. To ja miałem tornister i worek – i tu miałem papierosy, i tu miałem papierosy. Jak była łapanka, okrążyli Niemcy, a często robili, to ja szedłem sobie, machałem tym workiem, szedłem na nich, przechodziłem, żaden mnie nie zatrzymywał, no bo szedł uczeń z tornistrem. No i później po tym to nawet kolega był starszy ode mnie (no, przeżył zresztą Powstanie, teraz straciłem kontakt, ale już dawno) i on był w organizacji i przenosił, spotkałem go raz na ulicy, bo kolegowaliśmy się, tylko on…

  • Pamięta pan, jak się nazywał?


Bogdan Borciński. On był na Pawiaku, tam była wpadka, cała komórka wpadła. On mieszkał Hoża, nie Hoża, Emilii Plater, róg Wspólnej, taki duży dom był, na facjacie mieszkali. Tylko tak się czuli bezpiecznie, że wie pani, jak przychodził tam ktoś z organizacji, no bo to cała rodzina, matka, ojciec, wszyscy byli. I jak przychodzili, to pukał do drzwi: „Kto tam?” – „Gestapo”, to otwierali drzwi, tego. No i rzeczywiście, zajechało gestapo rano i też: „Kto tam?” – „Gestapo” i wpuścili gestapo, i zwinęli ich. Ja poszedłem rano i gwiżdżę na podwórku, no bo nie będę szedł na szóste piętro, bo nie wiem, czy on jest. Gwiżdżę, gwiżdżę, a stróż wyszedł, mówi: „Nie gwizdaj, bo cię zara gwizną. Uciekaj stąd, bo ich w nocy aresztowali”. A ja o tym nie wiedziałem. I ten kolega właśnie, jak go pierwszy raz (już go znałem) spotkałem na ulicy, niesie torbę taką papierową, dużą. A w takiej torbie to ci handlarze nosili bułki paryskie. I ja mówię: „Co, przerzuciłeś się na bułki teraz, nosisz?”. On mówi: „Nie, coś ty”. Ja mówię: „A co nosisz?”. – „A pepeszę”. Ja mówię: „Nie wygłupiaj się, opowiadasz głupoty”. – „No to chodź ze mną”. I on z Nowogrodzkiej, Nowogrodzka róg Emilii Plater, tam były takie parterowe domy, takie baraki, tego i tam była jedna komórka, z której on przynosił do siebie do domu też tę broń. I jak później więcej trzeba było, to mnie wołał: „Jurek, chodź, przeniesiesz?” – „Przeniosę”. No i tak nam to w krew weszło, że to mnie się bardziej podobało niż harcerstwo. I wtedy poznałem broń, już wiedziałem, jak to jest, jak tego. Bardzo to interesowało takich chłopaków jak ja. No i właśnie tylko z nim takie rzeczy moje były konspiracyjno-partyzanckie, można powiedzieć. I to było na tyle, co pamiętam z tej okupacji.

  • Czy pamięta pan na przykład powstanie w getcie?


To bym pominął, pamiętam! Pierwsza rzecz to spalenizna i fruwanie papierów spalonych, liści. I to było takie, wie pani, jak teraz nawet patrzę… Bo dopiero o tym dowiedziałem się, jak kręciłem karuzelę. Bo takie wesołe miasteczko zrobili na Nowogrodzkiej przy Emilii Plater i tam majster ten od karuzeli pozwalał nam kręcić, a jak rozkręciliśmy karuzelę u góry, tam się wchodziło do tego, to żeśmy siadali i można było jeździć. I później po jakimś czasie można było na huśtawkach albo coś, za frajer, za darmo się przejechać. No i właśnie wtedy dowiedziałem się, że powstanie w getcie. „Co tak śmierdzi, co tak się pali?”, no i tam wyszło, że Żydzi zaczęli tam [walczyć]. No i później to powstanie coraz więcej, ta łuna, to wszystko – już wszyscy wiedzieli, co jest. Poszedłem tam z kolegą popatrzeć, jak to wygląda. Nie pamiętam nazw ulic teraz. Jak tam stanąłem, żandarmi dalej nie puszczali. I palił się ten dom. Moment jeden widziałem, jak ten na balkonie, trzecie czy czwarte piętro, mężczyzna wyszedł, taki już nadpalony trochę, wyszedł, popatrzył i skoczył na dół. To widziałem na własne oczy. A nastrój przed tym wśród kibiców to był raczej taki wesoły, wie pani. Takie… Jak ich nazwać? No tylko nazwać prostytutki, Polki, tam się wdzięczyły do tych Niemców, co tam tego. No to taki jakiś element tam był, że… no nie wiem. Tam popatrzyłem tylko i… Po prostu miałem dosyć tego. Miałem kolegę tam, kolegów, bo na Emilii Plater była cała rodzina Siapsów, byli Żydzi, szewc tam był, mydlarnia była, tam chodziłem, to wszystko żeśmy się znali. To ten Siaps to jak poszedł do getta, to nawet przychodził, to dawałem kartofle, a on przechodził tam w te przejście, co były dla ścieków, woda, no więc to…

  • Ale to był chłopak, tak?


To chłopak w moim wieku, kolega. I przychodził, coraz chudszy był, to go karmiłem, jeszcze się śmiałem: „Siaps, tyle tych kartofli to nie jedz, bo – mówię – się nie zmieścisz przez ten przepust”. Tak że wie pani, to się brało jeszcze po prostu… Jakby coś naturalnego. A że tam ktoś się czołgał, że kogoś zastrzelili, że tego… Jeździłem tramwajem, to tramwaj kursował przez getto, chyba to ósemka nawet była, Okopową tramwaj jeździł. Jeździłem na takie przejażdżki przez getto, tramwaj nie stawał tam, ale trupy na ulicach leżały, normalnie, na chodnikach, odsunięte. Bardzo dużo trupów było. A to jeszcze przed powstaniem w getcie. No i tak to wyglądało.

  • Czyli pan jako dziecko właściwie się przyzwyczaił do tej całej sytuacji?


Trudno mnie powiedzieć. Ja dzieciństwa to właściwie nie miałem, bo pierwsze moje spotkanie ze śmiercią to było takie, że w Ogrodzie Pomologicznym – Pomoligiczny, Pomologa to był ogród SGGW. Dobrze mówię? Tak, [Szkoły Głó1)nej] Gospodarstwa Wiejskiego. Na takim czworokącie – Emilii Plater, Nowogrodzka, Chałubińskiego, Wspólna. I tam drzewka owocowe były, owoce hodowali, eksperymentowali, różne tego. I później właśnie były wykopane okopy w 1939 roku i w tych okopach później, w 1939 roku już i po 1939 jeszcze ludzi chowali. I później były ekshumacje w czasie okupacji. Nie wiem, kto je prowadził, czy to było na prośbę, czy rodziny jakoś, czy tego. Te ekshumacje były, to też chodziliśmy tam i przyglądaliśmy się, jak to się wykopuje. Wykopywali ciała w pełnym rozkładzie. Pociągnął za rękę, to całe z ramieniem zostało mu w ręku, a nieboszczyk w dole. Tak że ja do śmierci to byłem przyzwyczajony, tak że to mnie wcale nie brało, że ten taki, ten urżnięty, to. No dalej, jedzenie na przykład, bo w 1939 roku, jeszcze jak było oblężenie Warszawy, to kiepsko było z jedzeniem. No to też sobie chodziłem… Jak chodziłem spacerować, bo tam sztukas podobno spadł, tu coś tam, to chodziłem po tej Warszawie, jak mogłem. Matka to tam biedna, ledwo tam żyła, no bo polazł i nie ma go. A kumpla takiego miałem – teraz w Norwegii umarł, bo mieszkał w Norwegii – to on cztery czy pięć lat starszy ode mnie i tak mnie prowadzał, o.

  • Pamięta pan nazwisko?


Jerzy Onaszkiewicz. No pamiętam, też mieszkał na Hożej. Później… Bo zapisał się do tego… dem Arbeitsfront, do tych, co budowali… Do Todta, organizacja Todta To byli ci, którzy budowali umocnienia różne, tego. I on przez to się tam zapisał, bo tam dużo tych starszych kolegów, takich osiemnastolatków się zapisało, bo dzięki temu, jak wyjechali na przykład do Jugosławii, to pryskali później do Szwecji, do tego, pouciekali, wybierali, żeby w Polsce nie być, uciekali tam.

  • Ale to już po wojnie, tak?


Nie, w czasie.

  • W czasie wojny?


W czasie wojny, w czasie okupacji.

  • I on też w czasie okupacji…


I on też tam się zapisał, nie wiadomo kiedy, puch, nie ma go. I później po wojnie, po wyzwoleniu to dopiero przyjechał do Polski nawet, przyjeżdżał, ja byłem u niego w Norwegii później.

  • W którym roku pan był u niego w Norwegii?


Jak można było za Gierka już wyjeżdżać. No to siedemdziesiąte lata były, nie wiem tylko, który [dokładnie]. Wtedy można już było lżej paszport dostać, to bez problemów. Jak zaproszenie ktoś przysłał, to… Sam byłem, z żoną byłem nawet tam też później, trzy lata później.

  • Teraz wróćmy do okupacji i do Powstania. Jak to się stało, że pan był w Powstaniu łącznikiem? Bo pan zrezygnował z tego harcerstwa.


Tak, z harcerstwa zrezygnowałem. No ale Powstanie… No więc jak Powstanie się zaczęło, pierwszy dzień Powstania, też mnie w domu nie było, to się przedzierałem z Nowego Światu na Hożą, a już strzelanina była w najlepsze, bo tam godzina „W”, siedemnasta… Wcale nie o siedemnastej się zaczęło, trzecia godzina już nie mogli… Pierwsza rzecz, to nie mogli wytrzymać, jak tam mieli widocznie Niemców, bo wpadki były znów przy przenoszeniu się, tak że już strzelanina była w najlepsze. Przez Aleje to się przeskakiwało. No i wróciłem do domu wtedy i też u nas strzelanina była pod dziesiątym, na Emilii Plater, to była fabryka dźwigów taka. I tam była jakaś drużyna czy kompania i ulicą Emilii Plater od dworca w stronę politechniki jechał tabor „ukraińców”. I zaatakowali ten tabor. I podobno wszystkich rozstrzelili. Znaczy się wszystkich tych [Powstańców], bo po prostu za duża siła była tych „ukraińców”. Znaczy to nie „ukraińcy”, to ci „kałmucy”, Mongołowie, wie pani, ci, którzy tam pomagali i przede wszystkim mordowali w Powstaniu, najwięcej ich było. Jeden z karabinem maszynowym sobie siedział, róg Plater i Hożej. Jak ja wracam tak od bramy do bramy, bo on tak się kręcił, i sobie postrzelał w tą stronę, postrzelał sobie serię, puścił w tą…

  • Ale mówi pan o tym „kałmuku”?


„Kałmuk”, tak, o tym „Kałmuku”. On tak sobie postrzelał, to ja tak przed wami do domu, do tej bramy, do furtki, wróciłem do domu, matka odetchnęła. I w nocy, wtedy zaczął chyba deszcz padać, tak, w nocy, no i przyszli pierwsi żołnierze po cywilnemu, znaczy się, pierwsi Powstańcy, panowie po cywilnemu, z pistoletami. I taki starszy pan był: „Gdzie są folsksfojcze? Są tu jacyś?”, ja mówię: „Jest, jest tu jeden”. Matka mnie walnęła, bo byliśmy w piwnicy, matka mnie walnęła pod żebro, „cicho”, tego, ja mówię: „Nie będę cicho”. To mówię, ten folksdojcz był – cała rodzina stróża tam byli, bo ten chłopak był Hitlerjugend i zawsze mieliśmy się na pieńku, zawsze mnie od polskich świń ubliżał. Ja mówię: „Skądżeś taki Niemiec się zrobił, jak po niemiecku nie umiesz? Ja lepiej od ciebie mówię”. No i taki starszy pan był coś, no i ja podszedłem i mówię: „Chciałem pomóc… Chciałem z wami iść – mówię – nie tu siedzieć w piwnicy” – „A matka co?”. Mówię: „No co, matka? No matka…”. – „A ojciec gdzie?” – „Nie ma ojca, z pracy nie wrócił, nie wiemy, co jest”. Już nie pamiętam tylko jak, czy na drugi dzień… „To czekaj, ja pomyślę”. To był rotmistrz „Jarema”. Zawsze mi się mylą, bo dowódca placówki, kompanii, która stała w szpitalu Świętego Józefa, to był „Jeremi”, a ten był „Jarema”. I on był taki… Nie wiem, czy to były służby specjalne, bo miał tylko takiego asystenta, adiutanta, jak to by teraz nazwał. Kawał chłopa takiego, starszego, już trzydziestoparoletni gość, to na tamte czasy to już dla nas był starszy gość, który miał żonę, dzieci, jak się okazało. I on sam urzędował. I wziął mnie do siebie później na drugi dzień. Tego momentu nie pamiętam, jak to było konkretnie, w każdym razie wziął mnie do siebie, mówi: „To będziesz ze mną, będziesz moim łącznikiem”. No i dobra. On mieszkał w altance u sióstr. Pod 55. [numerem] były siostry zakonne, tam taki teren był na Hożej. I tam w tej altance no to moja służba się ograniczyła do tego, że miałem dyżury w nocy. Stałem, początkowo z duszą na ramieniu, bo nie bałem się nic tego, tylko duchów, że jakiś mnie tu przyjdzie, bo to ciemno wszędzie. No to to się ograniczało i po jakichś dwóch, trzech tygodniach on mnie przesłał na ulicę Poznańską, już jak się uformowały te [drużyny], się zagospodarowały, to zgrupowanie już, to mnie przesłał na Poznańską i też do rotmistrza „Sokoła”. I ten rotmistrz „Sokół”, nie wiem, czy on był adiutantem, on był też jakiś specjalny, bo wie pani, był sam, cały czas był sam jeden. To ja już też zamieszkałem na Poznańskiej 12, żeby być u niego pod ręką, i też miał takiego jakby adiutanta, jakby asystenta, który z bronią zawsze tego. I u niego byłem tam łącznikiem i mnie wysyłał tam nieraz… Poszedłem tam do jednej placówki, do drugiej, coś tam zaniosłem, to już wie pani, tego, a miałem tam iść, zanieść, powiedzieć, przynieść, podać. I oprócz tego zawsze mówiłem, jak dalej szedłem gdzieś, to jak tam wygląda, ludzie co tam mówią, pytał mnie się. Z początku dobrze mówili, a później, w drugiej połowie Powstania to już ubliżali i się skończyło to, bo już ludzie mieli wtedy dosyć. I już tak [było] dobrze, że jak chodziłem, to miałem broń, nie użyłem jej, nie wyjąłem, ale miałem, widać było.

  • A jaką broń pan miał?


FN-kę z przedłużoną lufą.

  • Skąd tę broń pan miał?


A to sam sobie wykombinowałem, bo dać to mnie nie dali, bo dla takich [młodych] to było szkoda broni, bo broń szła na pierwszą linię. A ja sam wykombinowałem sobie.

  • W jaki sposób?


A tu kupiłem, tu dałem wódkę, tu to, tego, wie pani.

  • No ale kiedy pan tę broń kupił?


W czasie Powstania.

  • W czasie Powstania?


W czasie, tak. Od drugiego żołnierza. Miał zdobyczne, przecież broń nie była kontrolowana, było tego, jeszcze krótkiej broni… Wie pani, chciał na wódkę czy coś, czy wódki. No, pili ludzie wódkę też. No to sprawiłem sobie i miałem.

  • Jakie obrazy pan pamięta z Powstania?


W sensie?

  • No w sensie, jak pan widział Powstańców. Wspomniał pan również o cywilach.


No, wspomniałem. No wie pani, teraz jak patrzę, no to teraz się nie powinno o tym mówić, bo to teraz nie jest modne, bo teraz… Bo na przykład stosunek dowództwa do tej polskiej armii zza Wisły. Jak przyczółek otworzyli oni, na Czerniakowie tamci, ta pierwsza armia, to było tylko… Nie pamiętam, w rozkazie tego chyba nie było, ale było ogólnie powiedziane: „Broń Boże, jak przyjdą oficerowie, łącznikowi, żadnego entuzjazmu, żadnych uśmiechów, żadnego bratania się. Udawajcie, jakby nigdy nic, że nic się nie stało. Tak ktoś przeszedł sobie, poszedł, obcy” i tak dalej. Tak że już ten taki stosunek to był, no wie pani, nie bardzo. No i co dalej…

  • Jakie było najtrudniejsze przeżycie z czasów Powstania?


Najtrudniejsze… To w strachu byłem, bo szedłem na placówkę, na Emilii Plater, koło domu i był ostrzał z granatników. A to cholera taka pionowo leciała, bo to z góry. Ja miałem niemiecką bluzę wermachtowską, bo chodziłem w tej bluzie, bluza, beret niebieski z orzełkiem i saperki miałem. I tak jak przechodziłem tam, tak się wtuliłem w ścianę i walnął blisko, rozerwał się ten granat. I ja przez to głuchy byłem. I co najważniejsze, że na moim mundurze, jak stałem przytulony, to tu na brzuchu to miałem dziurki i pełno małych odłamków. Tak jak byłem przytulony, to to poszło koło mnie. I wtedy to dopiero po tym, jak to zobaczyłem, to się dopiero przeląkłem i naprawdę…

  • Ale nie został pan ranny?


Nie, na szczęście nie. I łaziłem po całej Warszawie. Nawet przeszedłem, to już byłem na przepustce, dostałem przepustkę od wodza swojego, za Aleje. Wie pani, przez Aleje ciężko było przechodzić, bo BGK, tam strzelcy wyborowi, karabiny maszynowe były i stale było to jedno przejście pod ostrzałem, a nie można było zrobić tunelu, bo linia średnicowa, tylko barykada była i taki wykop na pół metra może. I ta barykada ciągle była rozwalana, tak że pilnowali tam i regulowali ruchem, wojsko, raz z tej, raz z tej strony, pojedynczo, schylić się i jak – albo pod skos strzelą, albo mnie ustrzelą. Strasznie dużo tam ginęło ludzi przy przejściu.

  • Czemu pan na przepustce przechodził przez Aleje?


Bo się dowiedziałem, że ciotka jest, do ciotki poszedłem. Czy żyje i czy coś będzie o ojcu wiadomo. Bo mój ojciec był – znaczy jak później się okazało – był w tym czasie na Starym Mieście i miesiąc wcześniej wyszedł z Warszawy. Jak padła Starówka, no to tam kanałami wojsko wychodziło, a ojciec wyszedł z ludnością cywilną. Bo był cywilem, nie ma co tam… I z cywilną ludnością wyszedł i już go wywieźli do Niemiec wtedy.

  • Nic na ten temat nie wiedzieliście w czasie Powstania?


Absolutnie, absolutnie nic. Ojciec to tak jakby już był opłakany w pewnym sensie, bo wtedy się to wszystko odbywało szybko, nawet opłakanie to trwało szybciej aniżeli w normalnych czasach.

  • A mama pana gdzie była w czasie Powstania?


Mama była w domu, siedziała. Ja przychodziłem, bo nawet mój dowódca, pan rotmistrz, to mówił: „Idź teraz do matki, wolny jesteś – mówi – teraz masz tam, przyjdź za dwie godziny, a teraz idź tam do matki, co tam u matki, posiedź z matką trochę”. I właśnie jak się skończyło Powstanie, wtedy były legitymacje, dopiero dostaliśmy wszyscy, takie różowe kwadraciki i tam były już nazwiska, zdekonspirowane już było, nazwiska, pseudonim. I, proszę pani, już wiadomo było, że wychodzimy, bo już było zawieszenie broni, 1 do 3 października. Z tym że ja jeszcze przedtem, jak już było zawieszenie broni, to w południe poszedłem sobie, idiota, na spacer. I poszedłem sobie na Poznańską. Przy Nowogrodzkiej na poczcie byli Niemcy, tam była ziemia niczyja. Poszedłem tą ziemią niczyją, a na Nowogrodzkiej właśnie tam była końcowa stacja kolejki EKD, bo kolejka EKD dojeżdżała właśnie do Marszałkowskiej i tam miała końcową stację na ulicy Nowogrodzkiej. I tam w piwnicach tego właśnie byli „ukraińcy” SS, esesmani. Ja tam poszedłem, tak sobie spaceruję, patrzę, to wszystko jak tam wygląda, a tam mnie z kolei wołają: „Ej, partyzant” tamci Niemcy, ci „ukraińcy”… Bo ciągnęli, nie wiem, czy „ukraińcy”, ale już w mundurach SS, już mieli te mundury inne. No i jeden: „Chodź – mówi – tu w odwiedziny” i tak dalej. Już miałem iść, ale coś mnie tak tknęło i stamtąd poszedłem, bo przecież mogli mnie łeb urżnąć i tego, ale wróciłem i szefowi jak powiedziałem, że tam byłem, no to obrugał mnie od ostatnich, od gówniarzy, że: „Po co, co żeś szukał? Matkę masz jedną”. No i wyjście, mamy wyjść, teraz AK wychodzi.

  • Pan wychodził z wojskiem?


Właśnie mówię. I ja mówię: „Szefie, to pójdę, przygotuję się”. – „Nic się nie przygotujesz. Pójdziesz z matką”. Ja mówię: „Nie pójdę”. Do mnie rotmistrz… Ja mówię: „Nie pójdę i koniec”. A on mówi: „Pójdziesz, rozkaz ci daję, że pójdziesz”. A jeszcze w międzyczasie przyjął ode mnie przysięgę. Takie było, rotę wypowiedziałem, to wszystko i koniec. Nie było takiej uroczystości wielkiej, że dużo było, że tego. To tylko tak ładnie na filmach wygląda. A tak to po prostu byliśmy, dwóch świadków tam było i: „A ja ci daję rozkaz. A jak nie wykonasz, to ci w łeb strzelą, rozumiesz?”. Już się nauczyłem walić obcasami. Walnąłem obcasami: „Tak jest” i zacząłem płakać, i poszedłem do matki. I żeśmy wyszli z cywilami. I tak się moja epopeja w AK zakończyła.

  • Proszę powiedzieć, jak pan zdobył ubranie, w którym pan był w czasie Powstania, tę panterkę, buty, beret?


A to też tak samo kombinowałem. Tu zamieniłem, tu podmieniłem. Miałem trochę tej żyłki, bo jak mówię, byłem biznesmenem w czasie jeszcze okupacji, także… Bo ten mundur to nawet… Fajna ta bluza wermachtowska była – dużo kieszeni, ciepła jak było zimno. Tylko miała plamy krwi takie, ale to mnie nie przeszkadzało. Zaschło, próbowałem sczyścić, ale nie tego. No buty to miałem nie wiem skąd, już nie pamiętam, saperki, też niemieckie. A resztę swoje ubranie miałem, z domu, no a co.

  • A proszę pana, jeszcze wracając do Powstania, mówi pan, że tak pan dużo chodził po Warszawie.


Tak, tak.

  • Czy w czasie Powstania na przykład uczestniczył pan w mszy, czy widział pan pogrzeby Powstańców, czy mieszkańców cywilnych?


No, śluby, pogrzeby, no to nie, no to na porządku dziennym i o tym nie mówię po prostu.

  • Ale uczestniczył pan też w ślubach?


Jak [byłem] u sióstr, bo tam ogród taki mieli, chowali żołnierzy, to jak byłem wolny, jak byłem tam, to owszem, chodziłem. Taką mszę jedną pamiętam, chyba była 15 sierpnia, ale trudno mi powiedzieć, taką mszę pamiętam. To było całe zgrupowanie. Na Poznańskiej 12 to było, to był dom, kompleks budynków, tam było po BDM – Bund Deutscher Mädel, czyli wojskowe kobiety, te telefonistki różne, one tam mieszkały, ich hotel był. I tam zajęło to, ten cały rejon, dowództwo. I tam była ta msza. I wtedy był ostrzał Warszawy „grubej berty”. I to tak wyglądało… No, różnie to można było sobie tłumaczyć. W czasie tej mszy ksiądz tam, nie wiem, czy to podniesienie było, nie podniesienie, na środek podwórka, wszyscy byli pod dachami przytuleni tam, raczej do murów, pod balkonami, żeby nie tego. Taki kawał żelastwa dymiącego, czyli z tego pocisku kawał spadł na środek podwórka, przeturlał się i przed ołtarzem zatrzymał się i dymił. No i to tak jakoś wyglądało, to już później znak, nie znak, różnie. No różnie ludzie to tłumaczyli. Wtedy to zresztą łatwo było tłumaczyć wszystko, bo jednak była taka psychoza, bo jeszcze za okupacji, zanim się zaczęło Powstanie, to zawsze na niebie coś tam było. Ludzie, jeden podniósł głowę, to już wszyscy patrzyli tam, o, jakiś punkcik, a tam coś tam, zawsze, tu się już modlili, tu się nie tego. To już taka psychoza była, no.

  • W czasie Powstania chodził pan głodny czy nie? Jak to było?


Nie. Jakoś dawałem… No bo w stołówce było jedzenie, to się stołowałem. Matka coś tam zawsze dla synka upichciła, nawet kartofle jadłem raz, bo matka kupiła. Bo żołnierze zrobili nocny wypad z Pomologii, tam było Front Line Stehle na ulicy Wspólnej, wielka szkoła teraz, samochodowa szkoła, kompleks budynków. To tam było Frontleitstelle, czyli tam Niemcy, taki punkt był, gdzie z frontu przyjeżdżali Niemcy, się meldowali tam i na front wyjeżdżali stamtąd, byli odsyłani. I w nocy chłopcy poszli na wypad i nakopali kartofli. No i później kartofle, tak gdzieś koło kilograma, no może więcej, kartofli, to stały pół litra wódki, trzeba było zapłacić za to. I matka zafundowała i ugotowała kartofle, bo kartofli wtedy nie było nigdzie, nie było targów, nie było nic. Bo był jeszcze targ na ulicy Kruczej. Był taki bazar.

  • W czasie Powstania?


W czasie Powstania. Na ulicy Kruczej. Nie wiem, który numer, ale byłem tam. Można było kupić i sprzedać wszystko. Znaczy się przede wszystkim były pieniądze, złoto i żarcie. Słoiczek konfitury? A to tam parę dolarów albo pierścionek, albo coś. Wie pani, różni ludzie różne rzeczy kupowali i handel kwitł. Czarny handel, czarny rynek zawsze się wszędzie wcisnął i tam na Kruczej właśnie był. No dobrze, że po prostu dzielnica Śródmieście był jakoś względny spokój. Nie widziałem tego, ale podobno na Lwowskiej to matki chodziły z wózkami po ulicy, z dziećmi. Po ulicy! Tak było spokojnie, cicho, a obok Niemcy na Polu Mokotowskim.

  • Proszę pana, wyszedł pan z matką z Powstania.


Tak.

  • I gdzie dotarliście?


Proszę pani, wyszedłem z matką… Aha, bo jeszcze były te zrzuty.

  • A widział pan?


Jeden był amerykański, w dzień to było, te superfortece. Oj, rzucali, tych spadochronów było, oj, mówili wpierw „desant”, ale nie, później okazało się, pojemniki. A później się okazało, że prawie wszystko poleciało do Niemców. A tych superfortec to było bardzo dużo w każdym razie, bardzo dużo samolotów. To jasny, słoneczny dzień był, bo Amerykanie latali w dzień, Anglicy latali w nocy. Taka była [zasada], wiadomo od razu. Jak w nocy leciał Liberator – prawie tuż nad dachami te Liberatory latały – to wiadomo było, że to Anglicy. I oni zrzuty robili dobrze, bo z niskiej wysokości. I jeszcze trzeci zrzut, trzeci byli Rosjanie. Rosjanie robili bardzo celne zrzuty i nie robili dużymi bombowcami, dużymi jak ten Liberator, jak superfortece, tylko kukuryźnikami, tymi dwupłatowcami. I tak było słychać zawsze: „pryk, pryk, pryk, pryk, pryk”, takie prykanie, leciał, później cisza, ten wyłączał silnik, cisza i butnął worek, na przykład sucharów. Worek się rozpruł i te suchary – suchary czarne jak święta ziemia. No można może je było zjeść, ale takiego głodu nie było i nikt tego nie jadł. Może oni myśleli, że… A oprócz tego zrzucali amunicję też z tego, w pojemnikach takich w kształcie walca, ten dół miał jakby watą wypełniony, takie żeby amortyzacja była, jak uderzał o ziemię, bo bez spadochronów, bo to z niskiej wysokości. No i tę amunicję rzucali, ale tak różnie upadł ten pojemnik, tak że później amunicję trzeba było sortować. Nawet raz tam poszedłem pomóc sortować tę amunicję. Dalej ciekawostka była taka jeszcze – z ciekawostek, które widziałem, na ulicy Hożej 51, tak. Mleczarsko-jajczarskie zakłady (obecnie też tam chyba są, dawno nie byłem), tam była rusznikarnia. I byłem przy próbie prototypu własnej roboty granatnika. Granatnik polegał na tym: była rura, była dźwigienka, na końcu, na dole rury była dziurka, na tej dźwigience była ampułka z kwasem siarkowym. Jak się pociągnęło, to dziubek ampułki wpadał tam do dziurki i do dziurki lał się kwas siarkowy. A ładunek składał się z chloru z czymś, to już czysta chemia była. Ładunek tego chloru, nakładzione w torebkach i później pocisk właściwy. I pocisk właściwy też nie miał żadnych zapalników, tylko miał włożoną w dziurkę też metalowej rury tej średnicy, ile tam, sześć centymetrów, pięć centymetrów; rura stalowa, pocięta, zaspawane oba końce, w jednym mały otworek i tam wchodziła ampułka, też szklana, cieniutka, z kwasem siarkowym, że w momencie jak ten pocisk upadł, to ta ampułka się tłukła, reakcja następowała i wybuch. No, tylko to była taka broń, że jak się z niej strzelało, obsługa musiała uciekać, bo często wybuchł, znaczy się wyrzut i wybuchł tuż za lufą, na wysokości człowieka. No ale próby były. W każdym razie nie bardzo to wyszło, bo albo pocisk się nie rozrywał, albo się rozrywał. No i tam przestrzeliwali tę broń ze zrzutów. Tam często chodziłem się przyglądać, bo mnie bardzo pasowało to. Jak byłem żołnierzem, to mnie puszczano wszędzie, bo tak to jakbym po cywilnemu był, to bym nie wszedł. Zresztą tam byli znajomi tego mojego kolegi, co go wsadzili na Pawiak, tak że tam mnie znali, bo jego matka nawet tam pracowała przy granatach, przy wysypywaniu tam.

  • A ten kolega pana przeżył?


Przeżył, Pawiak przeżył. Przeżył Pawiak, był później w Niemczech… Nie w Niemczech, a w Szwecji. Szwecja brała na odżywienie, się dożywił dopiero, wrócił do Polski. Ale jakoś po prostu długo nie trwało u nas to, bo ja chodziłem do szkoły dalej, chciałem na studia iść jeszcze, a on polubił wódkę, po prostu nie miałem z nim wspólnego języka. Z takiej ogromnej przyjaźni, co bardzo cierpiałem, to żeśmy się rozstali tak, nie wiadomo, z dnia na dzień, bo mnie nie pasowało to. Parę razy później go widziałem jeszcze, ale cześć, cześć, tego i koniec.

  • Z mamą jak pan wyszedł z Powstania, to gdzie pan trafił?


Z mamą jak wyszedłem, proszę pani, to żeśmy uciekli. 3 [października] wyszliśmy, były noce… W sensie, dzień już krótki był, październik przecież, to już jest tego. I żeśmy szli na Włochy. Z tym że później jak żeśmy wyszli z Warszawy, to uciekliśmy z kolumny w bok, tam kartoflisko było jeszcze. I tam uciekliśmy i poprzez te pola orne, niezaorane, szliśmy gdzieś, żeby daleko być od nich, żeby po prostu uciec, bo nie wiedzieliśmy, co z nami będzie. No i akurat trafiliśmy, tam światło było, chałupa, no to idziemy do tej chałupy. Zapukaliśmy, ci gospodarze mówią: „Dobrze trafiliście”. – „A dlaczego dobrze?” – „No bo tu Niemcy – mówi – u nas mieszkają”. To my taki kawał szliśmy i do Niemców poszliśmy. Ale jacyś, co się rzadko zdarza, bo później w Niemczech to nie widziałem takich porządnych, dobrych Niemców, ale w każdym razie ci byli dobrzy. No i tak nawet po polsku jeden trochę mówił. No i dali nam jeść, mówi: „Co chcecie?” i puszki, mówi: „Bo my to mamy, Amerykanie nam zrzucili tego tyle, że my nie wiemy, co z jedzeniem robić, wszystko do nas tu pospadało”. No i tam nic nas nie trzymali, rano: „Idźcie sobie, co my z wami będziemy robili, co będziemy sobie głowę zawracać”. I puścili nas, trafiliśmy akurat do Pruszkowa… Dobrze mówię, do Pruszkowa. I w Pruszkowie, tam nie wiem, ile posiedzieliśmy, chyba z dwa dni w sumie i transport do Niemiec tymi bydlęcymi wagonami. I w Niemczech też mieliśmy szczęście, bo już jechaliśmy, to była… Wieczorem wyjechaliśmy, całą noc, później cały dzień i w nocy… Ale były przystanki już na terenie Niemiec, jak ktoś chciał się załatwić, bo pociąg stawał. Pilnowali, ale ludzie kucali, tylko z wagonu wychodzili i koedukacyjnie tam było, nie było tego, bo już jak trzeba, to i wstydu nie ma. I zajechaliśmy w nocy, oświetlone, coś światła, bocznica kolejowa, o, i gdzie jesteśmy. I jakoś skądś… W każdym razie od przodu pociągu, od parowozu już przyszła plotka, nie plotka: jesteśmy w Oświęcimiu. Bardzo „miłe” dla nas było od razu, no bo już myślimy sobie – koniec z nami. No i później się okazało, znów słychać doczepianie czy tego, parowozu, tego – wyjeżdżamy. No i co tam… I znów ci, co tam bliżej byli parowozu, bliżej Niemców, co język znali, no to powiedzieli, że na razie nas nie przyjęli, bo mają za dużo roboty z nowo przysłanymi. No i pojechaliśmy w głąb Niemiec, do Lipska. No i tam byłem pod Lipskiem w fabryce [niezrozumiałe], dwanaście kilometrów od Lipska. Fabryka zbrojeniowa, hamulce do czołgów się robiło. No i tam pracowałem do chyba osiemnastego… Nie pamiętam dobrze, kiedy Amerykanie przyszli. Z tym że zanim Amerykanie przyszli, to też żeśmy z tego obozu wyszli, żeśmy szukali, nie wiem czego, maszerowaliśmy znów dzień, noc.

  • Znaczy Niemcy was prowadzili, tak?


Właściwie to już sami, bo już bezhołowie takie było, wie pani.

  • Mama była razem z panem cały czas?


Tak, ze mną, ze mną, ze mną była matka. I później żeśmy w sumie w końcu wrócili do swojego obozu, bo jednak w naszym obozie było nam najlepiej, już mieliśmy swoje [miejsce], już człowiek się przyzwyczaił tam. I wróciliśmy, bo myślimy: „I tak przyjdą, coś z nami zrobią”. No i Amerykanie dawali tam przydziały jedzenia. No to było dobrze za pierwszych Amerykanów. A później przyszła ta administracja amerykańska i się skończyło dobrze, bo to byli niemieckiego pochodzenia ci Amerykanie. I znów, jak poszedł ten lagerführer nasz, polski już, do nich po przydziały, to mu powiedzieli: „Co ten lagier kowbojów jeszcze coś chce? Przecież mają w nocy”. A w nocy chodzili nasi do Niemców koło tego, tu wzięli krowę, tu świnię, tu wybili, żarcia było pod dostatkiem i znów to zamieniali na wódkę, na inne rzeczy. I tak się przetrwało. I później była armia zagraniczna. Jakiś przyjechał taki magik i tworzył armię zagraniczną. Kto był w AK, kto chce – bo byliśmy wszyscy z Powstania – kto chce, to może się zapisać do armii zagranicznej, to jest kontynuacja AK. No ale to jakoś zdechło samo z siebie, czy za mało było, czy po prostu… Też się zapisałem, ale nic nie było później. Później przyjechał tylko gość, młodych dzieci i młodzież, kto chce jechać do Wilhelmshaven, tam zajęły wojska generała Maczka, tam były polskie szkoły i tak dalej. I mówią: „Pójdziecie tam, będziecie się uczyć w szkołach, później możecie do Anglii pojechać, różnie”. No ale człowiek już był taki głupi… No może nie głupi, ale ja już chciałem do Warszawy. Tęskniłem za Warszawą, jak tu wygląda, jak tego. No ale trzeba było samemu, bo transportów Amerykanie nie organizowali. Musieliśmy piechotą [iść] tam ileś, ze sto parę kilometrów. Parę dni szliśmy, pchając takie wózki ze swoim dobytkiem. Sami szliśmy do strefy ruskiej. No i później w tej strefie ruskiej w nocy tam na transport do pociągu trafiliśmy. Ale tam w nocy to się działo jak w piekle – gwałty, krzyki, bicie z tymi ruskimi pijanymi. No i żeśmy jakoś… Już nie pamiętam dobrze, jak to było, w każdym razie pociągiem już później gdzieś na dachu ja, matka w środku, wróciliśmy do Legnicy na punkt repartiacyjny. Tam dostaliśmy papiery po sto złotych czy po parę i później już zwykłym, normalnym pociągiem przyjechaliśmy do Warszawy.

  • Pamięta pan, jaki to był miesiąc? Bo to było w 1945 roku?


Tak, ciepło. Amerykanie weszli gdzieś w sierpniu, wyzwolili nas.

  • 1945?


Tak, tak, w sierpniu. To było ciepło, cały czas było ciepło. Wiem, że cały czas chodziłem w koszuli.

  • Czyli był pan w Warszawie we wrześniu czy później? No bo pan mówi, że Amerykanie w sierpniu was wyzwolili.


Tak.

  • No a do Warszawy kiedy?


No to też już przyjechałem od razu po tym, no to może we wrześniu gdzieś, we wrześniu już.

  • I jak pan tą Warszawę znalazł?


No bo jak poszedłem na Stare Miasto, to, no wie pani, za gardło ściskało. Bo jak wychodziliśmy, była cała Warszawa, była cała, ale jak wróciliśmy, to już nie było Warszawy. W ogóle wyburzone przecież wszystko, wypalone było, a nie było tak, jak żeśmy opuszczali.

  • Jak sobie radziliście w pierwszych miesiącach?


No, to wie pani, trochę czy złota matka miała, czy coś tam, jakąś monetę, jakieś [rzeczy] w naszym mieszkaniu. A nasze mieszkanie ocalało, nasz dom, ale nasze mieszkanie było zajęte. I znów zajęli rodzice mojego kolegi z tego gimnazjum, co byliśmy w Szarych Szeregach. No ale jakoś… Prawie zgoda była, wpuścili nas do kuchni. Ich była czwórka, to mieszkali w pokoju, duży był pokój, a nas trójkę wpuścili do kuchni.

  • Czyli co, już ojciec był?


Z ojcem się znalazłem w Niemczech.

  • W jaki sposób?


W taki sposób, że w naszej sztubie, czyli w pokoju naszym, taki był pan Kazio, który miał dziewczynę – to był Poznaniak, ci to perfekt niemiecki znali – miał dziewczynę i jeździł znaczy do tej dziewczyny. A niemiecki znał, to przepustka dla niego to nie był problem, bo to byli przeważnie na ochotnika do roboty, bo to był cywilny obóz, nie koncentracyjny, a cywilny obóz pracy. I on pojechał tam i na noc został, bo zeszło mu się z tą dziewczyną. Na noc został i tam zgłosił się do biura tego obozu i tam go skierowali do tego pokoju, co mój ojciec był tam, jak się okazało. I on tam w tym pokoju był i coś się zeszło, że mówi, tam się pytają: „Z Warszawy tam są u ciebie?”, on mówi: „Są u nas z Warszawy, nawet z nami, w naszej sztubie to mieszka chłopaczek, mówi, taki perfekt, na broni to się tak zna, każdą broń wymieni, nawet… No w ogóle. Z Powstania” mówi. Mówi, że łaził, zwiedzał po Powstaniu. Nic nie mówił, bo nikt tam też się nie chwalił, że tam coś robił, wie pani, no bo jednak byli dalej w Niemczech. No i ten ojciec mówi: „Jak się nazywa?” – „No Jurek”. – „Ale jak dalej?”. Mówi: „Nie pamiętam nazwiska, na P jakoś”, no i ojciec mówi: „To pan się dowie”. Przyjechał, nam powiedział, no i się okazało, że to był ojciec. I ja pojechałem do ojca, on mnie załatwił przepustkę – pojechałem do ojca i wszedłem do tego pokoju, ojca nie poznałem. Jakiś taki cień człowieka. Ojciec był postawnym mężczyzną, ważył, średnio u ojca to było sto, sto dziesięć cały czas. A tu taki wyszedł w jakichś szmatach i na mnie patrzy, podobny do ojca. No i się okazało ojciec, ważył pięćdziesiąt parę kilogramów. W Powstanie tak schudł, był na Starym Mieście. No i później się starali i wzięli ojca do naszej fabryki, do mnie, tam gdzie my pracowaliśmy, bo potrzebowali elektryka, a ojciec był elektrykiem. No i wzięli go, przesłali tam, wszystko ten Kazio załatwiał tam z tymi Niemcami.

  • A pamięta pan, jak ten Kazio się nazywał?


Kazio, Kazio i [tylko] Kazio. Poznaniacy, dużo tam właśnie tych Poznaniaków było i to ochotnicy byli. No i tam przesiedzieliśmy do tego już. Później ojciec już tam był z nami no i jakoś przetrwaliśmy.

  • I razem wróciliście?


Tak. Z tym że naloty jak były, jakoś nas mijało, ale bardzo takie widowiskowe. Ten fosfor jak rzucali, to takie choinki różnokolorowe, to my z Powstania… Kto był tam, to ci tubylcy, autochtoni tego obozu, jak to nazwać, to pryskali do piwnicy, a my nie. A po co mamy się bać? Ma trafić, to i tu trafi, a to baraki i co tam, pójdzie do dołku. To podziwiali nas: „I wy tak się nie boita?”. – „A nie boita się”. A my siedzieliśmy sobie, tylko obserwowaliśmy te naloty. Też smutno było, jak w dzień Amerykanie przyjechali i widziałem dwie „fortece”, jak trafili i się zapaliły, i spadały. Strasznie smutny widok był dla nas.

  • Piloci się uratowali? Nie wiadomo?


Tego nie wiem, bo spadli nie u nas, gdzieś tam spadli, bo… No, dużo było tych wypadków, że zabijali, ci też mieli dosyć tych bombardowań.

  • Proszę pana, wróciliście do Warszawy, zamieszkaliście w tym swoim mieszkaniu…


No i zaczęło się.

  • Ojciec wrócił do pracy, do tramwajów, tak?


Tak, tak.

  • A matka?


Matka jak zwykle znalazła jakąś dorywczą pracę w swoim zawodzie, w zawodzie tym dietetyczki, ale to już nie było to.

  • A kiedy pan wrócił do szkoły?


No zaraz jak się zaczął nowy rok szkolny. Też się późno zaczął jakoś. I poszedłem na Sandomierską do gimnazjum, do drugiej klasy od razu, gimnazjum mechaniczne, i tam skończyłem tą Sandomierską. Później liceum, później trzeba na studia iść, ale… Bo ja też pracowałem, poszedłem do pracy już i liceum to już dla dorosłych kończyłem, dla pracujących. I wtedy nas z dnia na dzień… Przyszła lista, lista członków ZMP i kazali podpisywać. „Gdzie, z jakiej racji? przecież my nie jesteśmy z ZMP”. – „Już jesteście. Jak podpiszecie, już jesteście”. I nie było gadania. No to podpisaliśmy. Nawet mam gdzieś opinię na studia, którą dostałem: „Kolega Piechalak był członkiem niezdyscyplinowanym” i na studia mnie taką dali opinię.

  • Dostał się pan na te studia?


Do wojska poszedłem, bo akurat już mój rocznik był do wojska, pobór i w RKU ten szef tam mówi: „Jak nie zacząłeś, to zaczniesz sobie po wojsku. Nie ma leserów, nie ma. Ojczyźnie trzeba trochę posłużyć”.

  • A przyznał się pan, że był pan w Powstaniu?


Nie, na ten temat nie było mowy. Bo wie pani, by były tyły… No, nic właściwie nie robiłem, a bym cierpiał za tych, co robili dużo bardzo, no. Bo i z pracą, i tego, to już od razu… To już nie było to, trzeba było uważać z tym.

  • Czy po wojsku podjął pan dalszą naukę?


Skończyłem studia.

  • Jaki kierunek?


Na Politechnice Warszawskiej, studium technologiczne, ale nie magisterskie, tylko inżynierskie. I na tym skończyłem już. Jestem inżynierem mechanikiem, [to znaczy] nie jestem, bo byłem, bo teraz to już nie wiem, czy bym się w zawodzie gdziekolwiek nadał, bo pozapominało się już wszystko, wtórny analfabetyzm.

  • Był pan dzieckiem w czasie Powstania, ale dzieckiem niesfornym, jak pan mówi. Jak pan dzisiaj patrzy na Powstanie, jakie są pana refleksje?


Te, które nie są teraz modne, bo rzeczywiście, jak z perspektywy patrzę, to jednak była głupota. No trudno, co tu dużo nazwać. No, Niemcy uciekali… Chodziłem przed samym Powstaniem na przykład, to koło mnie było Ministerstwo Komunikacji obecne, co jest na Chałubińskiego – tam byli Niemcy. I trzy dni przed Powstaniem czy coś to już Niemcy uciekli stamtąd. Ja poszedłem, wyciągnąłem stamtąd takie biureczko małe, przytargałem do domu na Hożą, jakieś krzesła czy jakieś coś znosiłem do domu, mienie poniemieckie. Na Aleje Jerozolimskie chodziliśmy, przy Dworcu Centralnym obecnie, no to ze wschodu na zachód Alejami cały czas kolumna szła i to nie samochodów, a w konie, w furmanki – ci Niemcy uciekali po prostu. I to już wyglądało, że sami by uciekli, bo pryskali, tak że nie wiem. Tylko później, znaczy się, już polityka wlazła w to, że na przykład my przyjmiemy Niemców, przyjmiemy jako gospodarzy. Nic nie mieliśmy. Zresztą później, jak się okazało, w tych [komentarzach], teraz co mówią, że to w ogóle było bez porozumienia z rządem. Ale mniejsza z tym, to nieważne jest teraz, tylko jak ja to widziałem, teraz widzę z taką rezerwą. Wtedy podchodziłem do tego inaczej. Byłem młody, byłem dzieciakiem, byłem… No po prostu byłem właściwie starym dzieckiem już, bo pod względem psychicznym to już byłem dorosły. No to wtedy to z entuzjazmem – no bić Niemca, tego, nasi, to… A jednak ci nasi przestali bez przerwy zwyciężać i coraz było gorzej, coraz gorzej. Tak że nie wiem, no ale entuzjastą nie jestem. No trudno no, to nie była wina tych, którzy zginęli. A zginęli ci najlepsi, niestety. Zawsze giną ci najlepsi, a ci inni wystawiają dopiero piersi pod ordery.

Warszawa, 22 sierpnia 2019 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna

Jerzy Piechalak Pseudonim: „Siwy” Stopień: łącznik Formacja: Batalion „Zaremba-Piorun” Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter