Krystyna Chrostek „Mewa”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Krystyna Chrostek. Podczas Powstania nazywałam się swoim panieńskim nazwiskiem, czyli Krystyna Friedwald.

  • Proszę powiedzieć, gdzie i kiedy pani się urodziła?


We Lwowie, 8 maja w 1926 roku.

  • Proszę opowiedzieć coś o swoich rodzicach.


Mój ociec pracował w ZAIKS-ie […], o ile ja pamiętam – o ile ja pamiętałam, tak na pewno było ileś tam lat, ale coś innego musiał robić przedtem, tylko ja nie wiem, bo byłam za mała, żeby wiedzieć, i też mnie to nie obchodziło. No i oprócz tego miał skończone prawo, [studiował] w Krakowie. A moja mama była po prostu mamą, to znaczy taka przedwojenna mama, między wojnami mama to jest taka mama, co nic nie robi.

  • A miała pani rodzeństwo?


Nie.

  • Była pani jedynaczką.


Tak.

  • Czy we Lwowie poszła pani do szkoły?


Nie, ja miałam trzy lata, jak przeprowadziliśmy się do Warszawy.

  • I tam pani poszła do szkoły?


No jasne.

  • I gdzie się przeprowadziliście do Warszawy?


Już w ostatnich latach to mieszkałam na Poznańskiej, Poznańska 3, i ten dom do dzisiaj stoi, mieszkalny dom. Ale nie wiem, poza tym nie jestem panu [w stanie nic więcej powiedzieć]. Była szkoła w języku francuskim na Marszałkowskiej i do niej chodziłam. A gdzie mieszkałam wtedy, to nie wiem. Na Mokotowskiej, o, bo się przechodziło przez ulicę i była szkoła.

  • Proszę opowiedzieć, to był szczęśliwy okres, czy pani pamięta, jak wyglądała wtedy Warszawa?


No dla mnie wyglądała prześlicznie, jedyna była. Chociaż ja bardzo lubiłam też Lwów i często jeździłam do Lwowa, oczywiście podczas wakacji szkolnych.

  • Miała pani jeszcze jakieś dodatkowe zainteresowania, zajęcia?


Ja wiem… Ja byłam bardzo zajęta – język francuski, muzyka…

  • To była szkoła podstawowa z językiem francuskim czy to już było gimnazjum?


Nie, to była szkoła podstawowa z językiem francuskim – był wykładany język francuski, w ogóle mówiło się w szkole po francusku. Tam były dzieci z rozmaitych poselstw. To też pamiętam, bo nam na przykład kazali się nauczyć zegara, żeby ktoś nam pokazał w domu, jak się patrzy na zegar. No ale on przyszedł – chłopak – przyszedł do szkoły następnego dnia i umiał, ale po niemiecku. Bo on był z niemieckiej ambasady i on w domu mówił tylko po niemiecku, więc… Takie było życie wtedy.

  • Dobrze się państwu wtedy żyło?


Tak, dobrze, dobrze.

  • Proszę mi powiedzieć, czy pamięta pani ten moment, kiedy zaczynała się wojna?


O tak.

  • Mamy wrzesień 1939 roku. Proszę powiedzieć, gdzie panią zastał wybuch wojny?


Na wsi, na wakacjach jeszcze byłam i to było… nazywał się Krusz, ta wioska, z której pochodziła nasza służąca, i ona zabrała mnie na wakacje do swojego rodzinnego domu, co było absolutnie wspaniałe, bo tam wszystkie dzieci robiły to samo co ja, czyli pasły krowy, i bardzo było przyjemnie. Piekło się kartofle w ognisku i takie rozmaite rzeczy – bardzo było przyjemnie. Ja nie wiem, gdzie teraz jest Krusz, bo go nie mogłam znaleźć, jak byłam w Polsce. Pod Ciechanowem, a pod Ciechanowem nie ma Krusza, a ja wiem, że ten Krusz był pod Ciechanowem na pewno.

  • Potem może razem znajdziemy.


Może, dobrze. No i tam mnie zastał [wybuch wojny] i moja mama przyjechała ze swoimi znajomymi autem po mnie i po naszą Gienię.

  • I zabrali was…


Do Warszawy, tak.

  • Proszę powiedzieć, jak wyglądał początek wojny. Czy pamięta pani bombardowania?


Pamiętam, pierwsze najlepiej – w ogóle nie wiedziałam, co to jest. Coś hałasuje, leci, ludzie krzyczą i… bardzo nieprzyjemne, bardzo nieprzyjemne. Zadzwoniłyśmy z mamą do ojca do biura, że nie idę do szkoły. Ojciec mówi: „No pewnie, że nie! Przecież pół Warszawy się będzie paliło”. No i tak to było.

  • Czy tata został zmobilizowany do wojska?


Wie pan, ja panu powiem, co pamiętam, tak że nie ma... Jak nie pamiętam, to nie pamiętam, to nie powiem, bo po prostu nie wiem. Wiem tylko, że musiał jechać do Lwowa, do wojska. I to wszystko, co ja wiem.

  • Czyli tata wyjechał, tak?


Wyjechał 7 września.

  • Czyli była pani w Warszawie podczas oblężenia?


O tak, byłam w Warszawie podczas oblężenia.

  • Pamięta pani jakieś szczegóły z tego czasu?


Och, na przykład?

  • Czy owało jedzenia, prądu może, czy…


Wszystkiego owało. Nie było jedzenia, prądu chyba też nie było, nie pamiętam.

Podczas okupacji na pewno nie było prądu, to pamiętam, bo przy karbidówce lekcje odrabiałam.

  • Dobrze, wróćmy jeszcze nie do okupacji, tylko do oblężenia Warszawy, mamy 1939 rok, jest wrzesień.


Mój ojciec dobrnął do Lwowa i przysłał nam kartkę przez kogoś tam, kto jechał w drugą stronę, żebyśmy się szykowały na Lwów, bo on dostał pracę w tym samym urzędzie, czyli w tym…

  • W ZAIKS-ie.


Słucham?

  • W ZAIKS-ie, tak?


Jak to się nazywa… Ja za stara jestem na te rzeczy niestety…

  • Dobrze, zostawmy to. Mówiła pani wcześniej, więc to nam w zupełności wystarczy. Proszę powiedzieć, czy pamięta pani, kiedy pada Warszawa?


Nie, tak dokładnie tego dnia [nie pamiętam].

  • Czy pani została w Warszawie do…


Wtedy byłam w Warszawie. Zostałam w Warszawie przez pierwsze [miesiące], tuż przed pierwszym Bożym Narodzeniem wyjechałam do Lwowa.

  • Czy pamięta pani Niemców na ulicach Warszawy?


O tak, jak można ich zapomnieć.

  • Proszę powiedzieć, jak wyglądało to pierwsze zetknięcie z Niemcami.


Bardzo nieprzyjemnie. Bardzo nieprzyjemnie. Ja się ich specjalnie nie bałam, ale to nawet nie chodzi [o to], żeby się bać czy nie bać, tylko chodzi o to, że nikt tu ich nie prosił – „wynoś się do domu”. No, ale co na to można było [poradzić]. Mój ojciec, jak jeszcze był w Warszawie, a i później, jak był w Warszawie drugi raz, to nigdy nie mówił po niemiecku, chociaż świetnie znał niemiecki. Nigdy nie mówił po niemiecku. „Nie moja rzecz, oni tu przyjechali, niech się uczą po polsku i już” – taką zemstę miał. Innej nie mógł…

  • Czy spotkały panią wtedy jakieś nieprzyjemności ze strony niemieckiej?


Nie. Nie.

  • Jak wam się udało dotrzeć – pani z mamą – do Lwowa?


Ojciec przepłacił kogoś, kto te rzeczy załatwiał, i jechał z nami, bo to jest – i jego płaszcz, i to, i tamto, i owo, i rzeczy, które były absolutnie potrzebne. Bardzo zimna była ta zima, nawet początek, ogromnie zimno było. Pamiętam doskonale, że było bardzo strasznie zimno. No i potem przejechaliśmy przez Bug, i do pociągu, i do Lwowa.

  • I we Lwowie pani poszła do szkoły?


Oczywiście. Poszłam do szkoły Olgi Filipik, [tak] nazywała się szkoła i była jedną z trzech w języku wykładowym polskim.

  • Czy pamięta pani, jak wyglądał wtedy Lwów? Lwów nie był jeszcze wtedy niemiecki?


Nie, nie był niemiecki, był rosyjski. Rosjanie byli… Wszędzie byli Rosjanie, i w mieszkaniach…

  • To też była okupacja, czuć było, że to jest…


Okupacja – dla nas to była okupacja. Jakkolwiek oni tego nie nazywali, to była okupacja.

  • Czy ze strony rosyjskiej jakieś nieprzyjemności…


Też. No, o tyle, że wywozili ludzi na Wschód, wywozili uciekinierów, tak zwanych uciekinierów, tak jak myśmy byli, ale nigdy nie wywozili samych dzieci. Nie, nie, nie Rosjanie. Same dzieci zostawały w domach. Tak że jak była kwestia, że będzie wywózka… A moja mama pracowała w jakimś biurze i nie pamiętam jakim. Moja mama pracowała w jakimś biurze i tam pracował taki Rosjanin (bardzo nieduży, mi się wydaje, że był garbaty, ale nie przysięgnę) i on zawsze mamę uprzedzał. Nie tylko mamę, uprzedzał ludzi, że będzie wywózka dzisiaj w tej i w tej dzielnicy Lwowa, żeby się oddzielić od dzieci. No i tak było.

  • Czyli jak była rodzina rozdzielona, to nie wywozili?


Dzieci nie wywozili, rodziców by wywieźli, jakby ich złapali, ale dzieci nie.

  • Czyli pani wtedy zostawała sama w domu?


Zostawałam sama w domu.

  • A rodzice gdzie…


Do znajomych gdzieś, rozmaicie, w inną dzielnicę na pewno.

  • Czy Rosjanie chodzili po mieszkaniach? Jak to wyglądało?


Tak, tak. Właśnie exactly tak – chodzili po mieszkaniach i wyciągali ludzi.

  • Od mieszkania do mieszkania?


Tak, Dawali ileś tam minut na spakowanie się, tak zwane spakowanie się – jak człowiek był uciekinierem, to niedużo miał do pakowania, więc się spakował i pojechał.

  • Do którego momentu była pani we Lwowie?


Do momentu, kiedy Niemcy weszli do Lwowa, jak się już zaczęła wojna niemiecko-rosyjska. I jak Niemcy weszli do Lwowa, to mój ojciec był chory, miał wylew krwi do mózgu, leżał w szpitalu, a mama i ja wróciłyśmy do Warszawy.

  • Dokąd? Proszę opisać, jak w ogóle wyglądała podróż do Warszawy.


No, powiem, co pamiętam… Jechałyśmy pociągiem i nie można było nigdzie dostać wody do picia. Strasznie byłam spragniona i to pamiętam najlepiej, że byłam i głodna, i spragniona.

  • A długo trwała taka podróż?


Nie, bo ja wiem… Nie, nie powiem panu.

  • I dotarła pani do Warszawy. Proszę opowiedzieć wrażenie, jakie miała pani po…


Z Warszawy?

  • Tak, z powrotu do Warszawy.


Byłam w domu znowu, bardzo się ucieszyłam. Poszłyśmy do babci, do cioci, do rodziny, takie rzeczy.

  • Czy po powrocie do Warszawy podjęła pani znowu naukę?

 

Nie od razu, bo nawet nie wiedziałam… Moja szkoła była zburzona, ja nie wiedziałam, gdzie jest ta szkoła, jeżeli [w ogóle] jest i prowadzi dalej naukę. No nie wiedziałam. Nagle na ulicy spotkałam swoją wychowawczynię z gimnazjum, ona się rzuciła na mnie, ja na nią i powiedziała mi, wytłumaczyła mi, co się teraz dzieje w Polsce, w Warszawie znaczy, że są szkoły podziemne i że ja do tego…

[przerwa w nagraniu]

  • Spotkała pani swoją wychowawczynię na ulicy…


I powiedziała mi, gdzie przyjść następnego dnia, a ja mówię: „Ale ja nie mam żadnych pieniędzy” – ja to do dzisiaj pamiętam, do dzisiaj pamiętam. A ona powiedziała: „To nie szkodzi, młodzież trzeba wykształcić, a jak twój tatuś przeżyje wojnę, to nam zapłaci”.

  • I to były tajne komplety, tak, takie tajne nauczanie?


Tak.

  • I gdzie to było, jak to się odbywało?


A to było ciekawe, widzi pan. Gdzie to się odbywało – to się odbywało codziennie w innym mieszkaniu moich koleżanek i byłam na każdych przedmiotach jak w szkole. Przychodziła nauczycielka czy nauczyciel i uczyli nas. Dyrektor gimnazjum uczył nas łaciny, bo on kiedyś ongiś był profesorem od łaciny, tak że… Tak czy inaczej nic mi nie zostało w głowie z łaciny.

  • Tak jak mi.


No, normalnie, przeciętnie.

  • I czy tutaj, podczas tego tajnego nauczania, pierwszy raz spotkała się pani z konspiracją?


Pierwszy raz, znaczy pierwszy raz za niemieckich czasów, nie we Lwowie, a w Warszawie.

 

  • I jak wyglądała konspiracja, jak się w ogóle pani dowiedziała, że istnieje konspiracja, że jest podziemie?


Poszłam do mojej byłej – przed wojną – komendantki z…

  • Hufca?


Tak.

  • Bo była pani harcerką. Proszę o tym opowiedzieć.

 

No, byłam harcerką przed wojną, tylko co mi się udało nos wsadzić w to, bo byłam jeszcze bardzo młoda. No i podczas wojny oczywiście to robiłam, co mi kazali, znaczy to zanieś, to przynieś, to... Uważaj, przede wszystkim uważaj. Czasami się szło pod obstawą. Wie pan, co to jest?

  • Czyli ktoś panią asekurował, ktoś z panią szedł, ale niekoniecznie przy pani, tylko…


Nie przy mnie. Po drugiej stronie ulicy albo za mną, albo ich było więcej. Zależy, co ja miałam przy sobie, jak ważne były rzeczy, które gdzieś niosłam.

  • Co pani przenosiła?


Nie wiem, nigdy nie wiedziałam.

  • To były meldunki, to były papiery czy…


Papiery, ale co to było, to nie powiem, bo nie wiem.

  • A do kogo pani to nosiła?


Do rozmaitych domów, gdzie na pewno mieszkał ktoś ważny i tyle.

 

  • Czy pamięta pani tylko szkołę i obowiązki związane z konspiracją, czy były też takie momenty szczęśliwe, gdzie pani się bawiła?


No pewnie, że tak. Pewnie, że były. Przecież ja byłam normalną dziewczyną, która lubiła chłopaków, więc zawsze było coś do roboty.

  • Gdzie się spotykaliście, jak spędzaliście czas?


No, powiedzmy, w lecie czy na wiosnę to poza Warszawą wąchaliśmy kwiatki. Nie no, było bardzo przyjemnie. Były takie przyjemne momenty, nie za dużo ich było, ale były. Takie normalne, powiedzmy, o.

  • Warszawa była niebezpiecznym miastem, na przykład były łapanki. Czy była pani świadkiem może jakiejś niebezpiecznej sytuacji?


Byłam w łapance! Złapali mnie kiedyś, nie wiem po co, wsadzili do samochodu i byłam pierwsza w tym samochodzie i ten Niemiec wypuścił mnie. Ja nawet jego twarzy już teraz dobrze nie pamiętam, ale kiedyś pamiętałam bardzo dobrze. On mnie po prostu wypuścił, [powiedział]: „Uciekaj”.

  • To była jedyna taka sytuacja czy były inne? Czy straciła pani może kogoś bliskiego, przyjaciela, w takich okolicznościach?


Straciłam dużo ludzi mi bliskich, znaczy przyjaciół, znajomych rozmaitych. Wiadomo było – tam nie chodź, bo tam aresztowali, tu nie chodź, bo już nie ma nikogo, nie ma do kogo chodzić. No i takie rzeczy.

  • Gdzie pani mieszkała do czasów Powstania?


Poznańska… A nie, na Poznańskiej mieszkałam przez pewien okres czasu, mieszałam przed wojną, a potem mieszkałam… Sienna 25, u mojej koleżanki szkolnej.

  • Razem z mamą czy…


Nie, sama. Bez mamy, mama mieszkała zupełnie gdzieś indziej.

  • Pani była bardzo młoda wtedy, pani miała piętnaście, szesnaście lat.


No co zrobić? Była wojna.

  • I tak wyglądało pani życie do Powstania. Czy przed Powstaniem jeszcze czuć było, że coś wybuchnie, miała pani jakieś informacje?


O tak, absolutnie czuć było, że coś wybuchnie, że będziemy się jeszcze bronić, wyrzucimy szwabów z kraju. My – to znaczy my młodzi.

  • Proszę powiedzieć, kiedy się pani dowiedziała, kiedy pani poczuła, że zbliża się…


Że coś się dzieje, tak?

  • Że coś się dzieje.


Może w czterdziestym drugim roku już nawet. Mojego ojca zabili wtedy, w 1942 roku, Niemcy zabili…

  • Zatrzymajmy się na chwilę przy tym. Jakie to były okoliczności?


Przyszli Niemcy do domu i zaczęli go bić kolbami, kolbami! A mamę i mnie postawili przy ścianie z rękami do góry. I tyle.

  • Czyli ojca tak naprawdę zabili na pani oczach?


Zabili, tak. I wzięli ze sobą – po co, to już ja nie wiem. Żołnierze przyszli – ja nawet byłam zadowolona z tego powodu, ja nie wiedziałam… Ja bym nie wiedziała, co zrobić z ciałem.

  • I to było w którym roku?


W czterdziestym drugim, 12 sierpnia 1942 roku,

  • Czyli czuła pani, że…


Już wtedy się wiedziało, że my im nie przebaczymy tak łatwo. Ja im w życiu nie przebaczę, to jest inna rzecz.

  • Czyli to pchnęło panią w kierunku konspiracji i potem do udziału w Powstaniu Warszawskim?


Nie, ja już byłam popchnięta samym tym, że oni są, to wystarczyło. No i już się wiedziało o obozach, już przecież każdy wiedział. O obozach, o zabijaniu, o… I to już było po powstaniu getta.

  • Zatrzymajmy się przy tym. W pewnym momencie powstaje getto, jest wydzielona część Warszawy…

 

O, to już dawno! To w trzydziestym dziewiątym roku, jeszcze przed Bożym Narodzeniem zaczęli robić.

  • Czy widziała pani mury, widziała pani ludzi?


Widziałam mury, widziałam ludzi przechodzących, przyjeżdżających… nie przyjeżdżających – szło to piechotą, pchali Niemcy. Nie do przebaczenia, wie pan. Jeszcze powiem jedną rzecz, co jest nie do przebaczenia – jakieś dziecko żydowskie uciekło, takie nieduże, małe z getta i Niemiec złapał na moście i rozbił temu dziecku głowę o mur na moście. No, to jest nie do przebaczenia i nie do zapomnienia. Nigdy.

  • Wróćmy do momentu, kiedy wybucha powstanie w getcie. Jak pani to zapamiętała? Skąd się pani dowiedziała, pani widziała, słyszała?


Ja widziałam, Sienna – to połowa była w getcie, a połowa była po polskiej stronie. Słychać było strzały, krzyki i przerzucali – znaczy Żydzi przerzucali dzieci przez mur, ludzie łapali i zabierali do domu – niektórzy. Widziałam, widziałam na własne oczy, tak że… To są straszne rzeczy. Człowiek by chciał zapomnieć i nie może.

  • Co pani jeszcze pamięta z tego okresu powstania w getcie? To powstanie jakiś czas trwało, było tłumione, potem getto było likwidowane. Te dymy jednak długo były nad gettem.


Ale co było w getcie, co nam w Warszawie się bardzo przydało w Powstaniu: tam była woda, tam można było wyciągnąć wodę ze studni albo w ogóle, gdzie nie było w ogóle wody. W Warszawie przecież nie było wody, to było najgorsze.

 

  • Pada powstanie w getcie, zaczyna pani przygotowywać się do Powstania…


Nie wiedziałam, do czego. Do czegoś.

  • A jak wyglądało szkolenie?

 

Wie pan, to rozmaicie. Myśmy na przykład – my, dziewczęta – byłyśmy pomocą dla chłopców, którzy mieli broń albo nie. Mam nadzieję, że mieli, nigdy się nie pytałam, to jeszcze są pytania, na które nie ma odpowiedzi w ogóle. Ale myśmy jeździli do lasu, gdzieś za Warszawę – i oni tam trenowali. I myśmy wracały po następną partię chłopaków.

  • Aha, czyli jeździłyście pani troszeczkę jako eskorta.


Jako eskorta.

  • Żeby nie jechali sami chłopcy?


Tak, tak, to zawsze niebezpieczne, a tu roześmiana dziewczyna, to inaczej.

  • A pani czego uczyła się podczas konspiracji?


W gimnazjum.

  • Alę mówię o konspiracji, czy pierwsze szlify medyczne pani zdobyła tam, czy…


Tak, tak.

  • Proszę opowiedzieć.


Nauczyli mnie, jak się bandażuje rękę, jak się bandażuje głowę, i w ogóle co się robi, kiedy się bandażuje, bo to trzeba… Skąd ma człowiek wiedzieć takie rzeczy? Tego nauczyli i to było wieczorami, w prywatnych mieszkaniach takie były lekcje.

  • Czy tylko uczyła się pani bandażować, czy coś jeszcze było? Nosiła pani meldunki, czy…


Tak. Nauczyłam się, nauczyli mnie, że robisz, co ci każą. Jak ci każą, to widocznie mają rację. I rób, od tego jesteś, to się robiło.

  • Dobrze, gdzie panią zastał wybuch Powstania? Czy pani wiedziała o tym, że Powstanie wybucha, czy…


Tego dnia nie. To miało być o zupełnie innej godzinie. I byłam… Gdzie ja byłam… Mieszkałam wtedy na Siennej, u mojej koleżanki, a poszłyśmy kupić sandałki na targ. I tam nas zastało Powstanie. Już jak tylko słyszałam te odgłosy, to już wiedziałam, co to jest.

  • I wróciłyście do domu, czy…


Nie, ja nie, bo poszłam do Marszałkowską do… jak to się nazywało, Boże… Taki był… Ja tam trafię na ślepo, a po prostu [uciekła mi nazwa]. Poszłam się zameldować, że jestem, że nie mogę dojechać do Pragi, bo już nie można było.

  • Bo pani punkt zborny był na Pradze?


Na Pradze.

  • A do kogo poszła pani zameldować?


Właśnie, jak się nazywało to biuro do tego… do tego, co pieniądze kradł potem. Na przykład raz – już przeskakuję z tematu na temat – ale raz odmówiłam wykonania rozkazu, który on mi dał. Bo on chciał, żebym szła na Stare Miasto, żeby zobaczyć, czy jego siostrzeniec żyje. No, to nie jest mój interes, więc powiedziałam, że nie pójdę. I tyle, i nie poszłam.

  • A jeszcze wróćmy… Organizuje się Powstanie, ludzie dopiero się odnajdują, jest troszeczkę chaos na początku – jak to wygląda, te pierwsze dni? Proszę opisać, co pani wtedy robiła.

 

Ja byłam wielbłądem wtedy. Od razu na samym początku, byłam wielbłądem. W jedną stronę się nosi broń, a w drugą stronę jedzenie. Bo tam nie ma jedzenia, a jest amunicja, a tu nie ma amunicji, a jest trochę do zjedzenia, więc…

  • A dokąd pani nosiła?


Po drugiej stronie Marszał… nie, nie Marszałkowskiej, a Alej. Po drugiej stronie Alej, bo ja byłam bliżej parku, więc po drugiej stronie Alej.

  • I pamięta pani, do kogo nosiła ten…


Odbierali ode mnie. Nie, ani żadnych nazwisk nie było, ani nie pamiętam – ale ich nie było w ogóle, nikt nie operował nazwiskami, przynajmniej w mojej branży.

  • Pojawiają się pierwsi ranni, pierwsze strzały, zaczyna być niebezpiecznie. Proszę powiedzieć, jak to…


No, to trzeba było biegnąć ulicą, prawda, pomiędzy tymi [miejscami], gdzie pana dziadek bronił, to się biegało. Biegać to ja wtedy mogłam bardzo dobrze.

 

  • Czy nosiła pani również meldunki?


Nie, a przynajmniej nie pamiętam, nie.

  • I do którego momentu Powstania zajmowała się pani przenoszeniem różnych rzeczy?

 

Do kiedy coś było do przenoszenia, bo już nie było potem nic. Tak że nie było po co być „wielbłądem”, tylko robiło się w takiej maszynce od kawy owies dla żołnierzy na kaszę. To była straszna kasza, to się nazywało kasza „plujka” i [te określenie] miało rację, bo [wypluwało się] same te łuski. Ale jedli. Im się nosiło na barykady i dawało im się jeść, znaczy dawało im się jeszcze, póki ciepłe, żeby zjadł biedaczek, a samemu się stawało przy karabinie, z wielka przyjemnością. To była moja największa przyjemność w Powstaniu.

  • A strzelała pani?


Tak, bardzo lubiłam.

 

  • Chłopaki dawali postrzelać?


Dawali postrzelać, a oni jedli w międzyczasie. Dawali postrzelać trochę, ale nie za dużo, tylko troszkę. Ale bardzo lubiłam to, bo mi się wydawało, że za każdym razem zabiję szwaba, chociaż to nie była oczywiście prawda.

  • Ale udało się pani trafić jakiegoś?


Przypuszczam. Nie wiem, nigdy nie widziałam nikogo, żeby padł od mojego strzału.

  • I oprócz noszenia jedzenia, robienia jedzenia, przenoszenia różnych rzeczy z miejsca na miejsce, czy jeszcze pani jakieś zadania wykonywała, w sanitariacie na przykład, czy sanitariuszką pani również była?


Ale nic nie wykonywałam, oni nic mi nie kazali, nigdzie mnie nie posłali – no to nie.

  • Czy spotykaliście się wieczorami, czy były takie wieczory, gdzie mogliście chwilę odetchnąć?


Oczywiście – pośpiewać, być na mszy, rozmaite takie rzeczy były.

  • Proszę opowiedzieć nam o tych spotkaniach.


Bo ja wiem, jak to powiedzieć. To było takie… takie nieludzkie zupełnie. To było w jakimś małym pokoju, zebrało się kilka osób razem, ktoś zaczął śpiewać i poszło dalej. Ale najprzyjemniej było, jak przychodził ksiądz i mówił, że się nie trzeba spowiadać, tylko prosto do pana Boga, własnym językiem i nic więcej od niego nie wymagać, bo nikt nie jest potrzebny.

  • Czy miała pani sympatię w Powstaniu?


Tak.

  • Proszę opowiedzieć.


Nazywał się Jurek i był moim pierwszym kolegą, takim sympatycznym. Potem on został w Warszawie, jak mnie już wywieźli do Niemiec, i on mieszkał w Lublinie – w ogóle mieszkał w Lublinie, był wysłany do Warszawy na Powstanie. On już nie żyje.

  • Ale przeżył Powstanie?


Tak, przeżył Powstanie i skończył chemię potem. Ja go wsadziłam na tą chemię, to nie było takie trudne, w Gdańsku.

  • Czy mieliście takie momenty, że mogliście się spotkać gdzieś ze sobą?


O tak, oczywiście. Pocałować się, czemu nie, to były tamte czasy, kiedy człowiek był młody i nadawał się do tych rzeczy.

  • Czy od pewnego momentu czuć było, że to Powstanie nie idzie w dobrym kierunku?


Powstanie jak natychmiast nie pójdzie dobrze, to już nie pójdzie dobrze, to każdy wie jeszcze z historii. No już jak poszło przez dwa tygodnie i nam dobrze nie szło, no to nie szło i już nie będzie szło. Ale jak przylatywały samoloty z Anglii, to była radość.

  • Proszę opowiedzieć o zrzutach.


No za dużo ja tego nie widziałam, tak że… Ale trochę widziałam, jak zrzucali paczki, tylko że zrzucali tam, gdzie trzeba, zrzucali Niemcom prosto w łapy. Ale to byli nasi – to było takie ważne, że to są nasi.
Jak ja potem byłam w Berlinie w obozie niemieckim, to jak przelatywali nasi, to bardzo było przyjemnie, wcale się nie bałam, ani troszeczkę. Do głowy mi nie przyszło, że mogą mnie zabić – no jakże, mój? Z jakiej racji moi mają mnie zabić?

  • Wróćmy jeszcze do samego Powstania. Czy jakaś prasa pokazywała się, coś czytaliście, docierały do was jakieś informacje?


Codziennie były informacje. Takie chłopaki przynosiły, takie, o takie w wieku pana syna [dziewięcioletnie], to to wszystko roznosiło listy od przyjaciół, szczególnie od rodziny i te – pisane takie w jednej takiej…

  • Takie gazetki?


Gazetki.

  • Może pani pamięta, jak się nazywały? Bo był „Biuletyn Informacyjny”…


Był. Ale ja nie pamiętam sama, tak że nie mogę panu powiedzieć.

  • A czy dochodziły informacje z różnych dzielnic, to znaczy ze Starego Miasta, z Żoliborza, z Woli?


Dochodziły, co się dzieje, że ta [dzielnica] upadła, że ta upadła. Oczywiście.

  • A pamięta pani może moment, kiedy została zdobyta PAST-a?


No to w zasadzie na samym początku Powstania, PAST-a została…

  • To był jeden z największych sukcesów powstańczych. Pamięta pani o ogóle?


Nie tyle, żeby… Pamiętam, ja pamiętam, jak PAST-a została zabrana Niemcom, ale do opowiadania to jest za mało, że człowiek pamięta, nie jestem w stanie – mówię panu, że jestem za stara na te rzeczy.

  • A może pani pamięta operatorów Biura Propagandy i Informacji, czyli panów, którzy chodzili z kamerami? A może była pani w kinie, widziała pani jakiś film?


Po wojnie?

  • Nie, w czasie Powstania.


Nie, nie. Do głowy by mi nie przyszło iść do kina. A jaki był film?

  • Wyświetlane były kroniki kręcone podczas Powstania.


Aha. Nie, nie widziałam, nie widziałam.

  • A była pani może na jakichś spotkaniach kulturalnych w Śródmieściu, Fogg na przykład śpiewał? Czy coś takiego, takie informacje dochodziły do pani?


Nie.

  • Dobrze, a przychodzą informacje, oczywiście padają dzielnice, pada Wola, pada Stare Miasto, ludzie przechodzą kanałami. Czy widziała pani ludzi ze Starego Miasta?


To widziałam. No bo jak człowiek wie, gdzie jest właz i wyłaz, no to jak czasem przechodzi koło tego, akurat ludzie wychodzą, no to to było brudne, to był straszny widok, naprawdę był straszny. To było takie brudne i takie głodne i jak tylko człowiek miał coś, to się dzielił. Tylko trzeba było mieć, żeby się dzielić.

  • Niemcy oczywiście zajmują dzielnicę za dzielnicą. Czy pamięta pani, jak zaczynają bombardować Śródmieście?


O tak, no ja byłam w Śródmieściu wtedy, bardzo dobrze pamiętam.

  • Proszę opowiedzieć.


No, co tu opowiadać – bombardowali.

  • Chowaliście się do piwnicy?


Nie. No bo się zawali piwnica i po co mi to? Po co mi być tam w środku?

  • A ludność cywilna – gdzie była, były jakieś kontakty, pomagała?


Nie powiem, żeby pomagała, ale nie przeszkadzali – to na pewno. Ja uważałam, że się bardzo ładnie zachowują, bo każdy ma rodzinę, każdy ma jakieś dziecko, każdy ma jakąś mamę gdzieś, prawda, i się denerwuje o to.

  • Pani cały czas była w Śródmieściu w tym jednym miejscu. Proszę powiedzieć, jak to Powstanie, bo to Powstanie też trwało, coraz większe były problemy z jedzeniem…


Oj tak!

  • Z wodą.


Tak, z wodą były największe. Myśmy chodzili do getta po wodę, to w takie wiaderko małe się brało i się przenosiło [niewiele] w nim, bo się cały czas upadało, żeby nie zastrzelili.

  • Czyli to była niebezpieczna wyprawa?


Niebezpieczna wyprawa, ale bez wody nie można żyć. Wodę do tej zdechłej kaszy – trzeba było też ją zdobywać.

  • I nosiła pani wodę, tak?


Tak, tak.

  • Kiedy było czuć, że Powstanie już nie ma amunicji, że Powstanie już musi upaść? Czy w ogóle dopuszczaliście taką myśl do siebie, rozmawialiście o tym w jakiś sposób?


Nie.

  • Do końca była wiara?


Że przyjdą z Zachodu, nam pomogą.

  • A nie rozmawialiście o tym, że ze Wschodu idzie front?


No oczywiście, że tak.

  • Po stronie praskiej już były wojska…


Już stali Rosjanie po stronie praskiej.

  • Miała pani jakąś koleżankę, z którą razem wykonywała zadania podczas Powstania?


No tą Julę, z którą mieszkałam, Lubomira się ona nazywała, czyli Jula. Ona nie żyje już.

  • Ale przeżyła Powstanie razem z panią?


O tak. Przeżyłyśmy razem, byłyśmy w tym samym obozie w Berlinie. Wie pan, jak sobie przypomnę, że jak przelatywali Amerykanie i Anglicy, było bardzo fajnie. Ja bardzo lubiłam, jak oni przylatywali i bombardowali mnie – bardzo proszę. Zupełnie inne uczucie, niż jak Niemcy bombardowali nas, bo oni chcieli nas zabić, a ci nie, więc…

  • Czy poruszając się po Warszawie za jedzeniem, za wodą, odwiedziła pani jakieś inne dzielnice? Gdzie pani była najdalej podczas Powstania?


Nie, [tylko] na Marszałkowskiej.

  • A jakbym miał zadać pani takie pytanie, co było najtragiczniejszym momentem Powstania?


Że upadło, to było najtragiczniejsze. I że nas zabierają cholera wie dokąd i po co.

  • Jak pani zapamiętała ten moment, kiedy się dowiedzieliście, że jest zawieszenie broni, że jest…


Przestali strzelać – wszyscy, i my, i oni. Już nikt nie strzelał, zrobiło się cicho, bardzo nieprzyjemne. No i potem był rozkaz, że następnego dnia czy dwa dni później, już nie pamiętam, mamy wyjść. Niemcy każą wyjść z Warszawy.

  • Czy był wybór, czy wyjść z ludnością cywilną, czy z żołnierzami?


Myśmy miały do wyboru, [to znaczy] dziewczęta.

  • Kto panią o tym poinformował?


Nie pamiętam.

  • A czy w jakiś sposób przygotowywano was do tego, wydawano wam dokumenty?


Nie, żadnych dokumentów.

  • Pieniądze?


Ten major nas zawołał do swego biura, do pokoju, że wypłacają nam żołd, że: „Proszę, tu są pieniądze”.

  • Ile to było pieniędzy?


[Nie pamiętam].

  • A w jakiej walucie to było?


W polskiej, w polskiej walucie. Nie przedwojennej, w wojennej polskiej, która nic nie znaczyła.

  • Jak była pani ubrana podczas Powstania?


W spódniczkę i w bluzkę.

  • Potem wrzesień, już było zimniej…


No to się wzięło trochę rzeczy, miało się sweter i płaszcz. Zapakowało się jak normalna harcerka, że musi mieć i talerz, i łyżkę, bo łyżką można wszystko zjeść – jak coś jest do zjedzenia, i jedną pidżamę, i jeden sweter, co tam może człowiek udźwignąć, to miał.

  • I tak pani poszła do niewoli.


Tak.

  • Proszę opowiedzieć, jak to wyglądało. Gdzieś się zebraliście i razem wyszliście?


Dom po domu oni opróżniają, opróżniali. Wszystkich na ulicę, a potem się szło do… No, jak się nazywa..

  • Pruszków.


Do Pruszkowa, szło się do Pruszkowa i tam się czekało ileś tam godzin, nie za długo, może dwie czy trzy godziny, i nadjeżdżał pociąg.

  • Czyli – przepraszam bardzo, że przerywam – wyszła pani z ludnością cywilną?


Tak, tak. A dlaczego, to też nie wiem, bo to głupota była z mojej strony, ale dlaczego mnie w ogóle do głowy strzeliło, żeby wyjść z ludnością cywilną, to nie wiem, po prostu nie wiem.

  • Po prostu sobie pani wychodziła z koleżanką i…


I takeśmy wyszły, tak. Z jej matką, z jej ojcem, z jej bratem.

  • To w takim gronie pewnie było bezpieczniej.


Prawdopodobnie.

  • I trafiła pani do Pruszkowa na piechotę, tak?


Na piechotę do Pruszkowa.

  • I jak ta droga wyglądała? Widziała pani Warszawę zburzoną, proszę opowiedzieć.


To jest wręcz nie do opisania, bo to było miasto, które leżało w gruzach. Jeszcze niektórzy ludzie ranni [leżeli] na ulicy, i my idący, bo nie mieliśmy możliwości nie iść, poganiani przez Niemców – strasznie wyglądało, nie do zapomnienia.

  • A jak sam obóz w Pruszkowie wyglądał?


To w zasadzie nie był obóz. Ja byłam w każdym razie na peronie i nie wiem, czy to był pierwszy pociąg, drugi czy czwarty, ale przyszedł i zaczęli nas wpędzać do tych wagonów bydlęcych.

  • I dokąd was wywieźli?


Pod Berlin, do obozu… I tam byłam dwa dni, nie wiem, jak się nazywał [obóz], nie pamiętam w tej chwili. […]

  • Długo trwała ta podróż z Pruszkowa pod Berlin?


Owszem, długo trwała, bo to też bez wody i bez jedzenia, i bez wyjścia do ubikacji, co wcale nie było śmieszne. I znalazłam chłopca w tym… młodszego od siebie z pięć lat, Danek Pernak się nazywał (jest w Warszawie teraz, do teraz). Znalazłam go w wagonie i już byliśmy razem. Przez cały czas mówiłam Niemcom, że to mój brat, a on mówił mi „siostra” i już.

  • Poznaliście się po prostu w drodze pod Berlin.

 

Do obozu, tak. No i potem następnego dnia czy dwa dni później przyszli Niemcy w mundurach, takich innych trochę, nie żołnierskich, i wybierali sobie ludzi do roboty. Ci się nadają najwyraźniej najlepiej na wieś, kopać pod zwierzętami, a mnie i Danka zabrali do fabryki.

  • Co to była za fabryka?


To była fabryka [niezrozumiałe]… To jest [wytwórnia] takich małych kółek i małych rzeczy do samolotów, hartowanie tego. To była tego rodzaju fabryka.

  • Co pani robiła w tej fabryce, proszę opowiedzieć.


Wie pan, no hartowałam, brałam to w takie duże nożyce i [wkładałam] do ognia i do oleju.

  • To była ciężka praca?


Bardzo ciężka praca.

  • Ile godzin musiała pani pracować dziennie?


Dwanaście.

  • A w jakich warunkach? Jak wyglądało wyżywienie, w jakich warunkach musiała pani żyć?


Pan mówi o wyżywieniu, jakby to naprawdę było wyżywienie. Oni dawali rano zupę, która składała się z wody i tam pływały jakieś jarzynki i to samo wieczorem.

  • A czy można było zdobyć żywność jakoś inaczej? Polacy zawsze kombinowali, zawsze…


No kombinowali. To był międzynarodowy obóz, tam była cała Europa. I Francuzi, Belgowie, byli wszyscy.

  • Pani znała języki, znała francuski. Czy to pani jakoś pomogło?


No oczywiście. Tłumaczyłam, w ogóle byłam przez jakiś czas tłumaczem, aż mi się nie chciało.

  • Proszę opowiedzieć coś z obozu, może pani pamięta Wigilię.


Bardzo dobrze ją pamiętam. To był czterdziesty czwarty rok i była Wigilia i przecież my nie jemy mięsa na Wigilię – to jest jedyny dzień, kiedy nam dali mięso. Chyba nikt nie jadł, ja na pewno nie, ale kto to widział w Wigilię mięso dawać! Podobno we Włoszech je się mięso na Wigilię. I to było ważne dla mnie, dlatego nie… A, orkiestra – nie sprowadzili, tylko taką urządzili sobie z niektórych z nas, którzy umieli grać na rozmaitych instrumentach, żeby ta orkiestra grała. I proszę tańczyć, bo jest Wigilia. No to nikt nie tańczył, tutaj absolutnie nie, znaczy nie z Polaków. No i…

  • Czy ktoś pani pomagał, ktoś w jakiś sposób…


Nie.

  • Nie?


Nie, kto mógł pomóc? Czym? Nikt nie miał nic. Ach, ja znalazłam gałąź z choinki, dużą gałąź, najwyraźniej z dużej choinki i zaciągnęłam ze sobą do obozu. I wstawiliśmy w zydel, ja pamiętam, w tę dziurę w środku, niektóre kobiety jeszcze miały trochę waty, poukładały jak śnieg – i zaczęliśmy śpiewać kolędy. I to poszło dalej, […] z baraku do baraku, z baraku do baraku, każdy śpiewał w swoim języku – i to było śliczne. Po prostu to pamiętam bardzo dobrze, to było bardzo ładne.

  • Pamięta pani jakąś wyjątkową sytuację z czasów obozowych?


To dopiero jak Rosjanie przyszli i zaczęli gwałcić, to pamiętam też, bośmy się… myśmy się podzielili, na samym początku…

  • To za chwileczkę jeszcze dojdziemy do tego. A kiedy było czuć, że idzie front, że się kończy, były jakieś sygnały, że…


Nie, przynajmniej ja nic nie wiem o żadnych sygnałach, natomiast przyszli Rosjanie i byli…

 

  • Nagle pojawili się Rosjanie?


Mhm, mhm.

  • I jak to, proszę opowiedzieć teraz, jak to wyglądało?


Dawali jeść, bo myśmy już w ogóle nic nie mieli, już nawet Niemcy nam nie dawali, bo nie było… Już nie było ich, tych, co zabijali, bo oni uciekali i oni wszyscy…. Wie pan, normalnie, jak wojna. Przyszli Rosjanie i dawali puszki, rozdawali nam puszki. W tych puszkach była bardzo tłusta wieprzowina, której myśmy nie mogli strawić, bo myśmy byli tak zagłoszeni, że myśmy nie mogli jeść mięsa, w dodatku tłustego.

  • To było wyzwolenie, czy…


Bo ja wiem. Do pewnego stopnia [tak], bo można było do domu iść. Następnego dnia żeśmy poszli do Polski z powrotem, piechotą.

  • A jak się zachowywali ci Rosjanie?


Okropnie! Gwałcili dziewczęta strasznie, byli zalani, pijani… okropnie!

  • Czyli trzeba było się chować przed nimi?


Tak, ja właśnie chciałam powiedzieć panu, że na samym początku obozu myśmy się podzielili na mężczyzn i kobiety, w jednym pokoju ci, w jednym pokoju ci. Jak oni zaczęli gwałcić, tośmy my, młode dziewczyny, przeszłyśmy do pokoju panów i spałyśmy pod materacami, pod…. Tak że jak szukali, szukali, to…

  • Bo Rosjanie wpadali w nocy?


No, nie tylko, ale w nocy też.

  • I wyciągali po prostu…


Tak, oczywiście. Oczywiście.

  • I kiedy, proszę teraz powiedzieć, bo postanowiła pani wracać do domu, do Polski…


Do Polski, tak, chciałam mamę znaleźć. Ale mama była aresztowana i już nigdy jej nie widziałam, to widocznie zginęła podczas wojny, już nie wiem.

  • Czy sama pani postanowiła wracać, czy była jakaś grupa ludzi, z którymi…


Grupa ludzi. Grupa ludzi.

  • Jak to wyglądało?


Trzydzieści nas, trzydzieści osób mniej więcej zdecydowało, że wracamy, nie zostajemy w Berlinie, wracamy do Warszawy. To były straszne czasy, zaczęliśmy iść piechotą, nie wszyscy doszli razem, dlatego że ludzie starsi nie mogli dotrzymać nam kroku, myśmy jednak byli młodzi, no i myśmy doszli pierwsi. Zatrzymywaliśmy się na noc w zupełnie opustoszałych wioskach, bo już Niemców tam nie było. Albo już Rosjanie wybili, albo tamci uciekli, albo-albo, a i to, i to pewnie. Szukaliśmy czegoś do zjedzenia po domach. Zawsze się coś znalazło, jakieś zgniłe kartofle czy jakaś kasza, czy coś, coś się zawsze znalazło. Potem się umyło garnki dla następnych, co przyjdą, i poszliśmy dalej. Ale Rosjanie wpadali w nocy i wyciągali dziewczęta, żeśmy się trzymali, leżeli wszyscy razem, chłopak, dziewczyna, chłopak, dziewczyna i trzymali się za szyję – to mój mąż, to mój mąż! Wszystko jedno.

  • Czyli Rosjanie cały czas tak naprawdę prześladowali was?


Naprawdę, prześladowali nas. Nie wiem, czy oni to uważają za prześladownictwo, czy w ogóle to jest ich normalny tryb życia, tego już nie wiem.

  • To były proste chłopaki…


Pewnie, że były proste chłopaki… Ale cały czas [chcą] dokumenty i dokumenty. Ja ci dam dokument, ja ci dam ten niemiecki paszporcik, ale co ty przeczytasz? Nic. Nie robiło nam różnicy, ci udawali te rzeczy, oni przecież nie umieli czytać po naszemu, no więc…

  • I dotarła pani w pewnym momencie do granicy Polski.


Tak, koło Poznania. I tam stały chłopki z wodą, dawali nam wodę, ale trzeba coś im było dać, a myśmy nic nie mieli przecież, my z obozu…

  • Oni sprzedawali… chcieli sprzedawać tą wodę?


Nie tylko chcieli, tylko sprzedawali tą wodę.

  • To byli Polacy?


Polacy. Oni myśleli, słowo daję, oni myśleli, że myśmy się wzbogacili w tych Niemczech, żeśmy kradli z tych… Nic, myśmy nic nie brali. Nic.

  • I dokąd pani szła?


Do Warszawy. I doszłam pod Poznań. Na dworcu kolejowym szedł kolejarz, trzymał do góry tak tą lampę, takie wielkie łzy mu leciały po twarzy: „Proszę państwa, wojna skończona”. I wojna była skończona. A myśmy nawet tego nie wiedzieli, nie wiedzieliśmy nic.

  • Czy potem pociągiem już pani jechała?


Tym pociągiem jechałam. „A dokąd ten pociąg jedzie, proszę pana?” – „Do kiedy są szyny, tam jedzie!” – „Do Warszawy?” – „No, mam nadzieję, że do Warszawy w końcu dotrze”. No i tak dojechaliśmy.

  • Dotarła pani do Warszawy?


[Tak].

  • Po jakim czasie?


Może dwa dni?

  • Wraca pani do Warszawy. Jaki to był widok?


Straszny, bo Warszawy nie było w ogóle.

  • Weszła pani do Warszawy, czy oglądała pani Warszawę z daleka?


Nie, weszłam do Warszawy, ale…

  • Znalazła pani swój dom?


Znalazłam swoją ciocię, która straciła córkę podczas Powstania, więc to nie było przywitanie, jak sobie wyobrażałam. Moja ciocia to jest najstarsza siostra mojej matki. No i tyle.

  • Miała pretensje do pani, że pani uczestniczyła w Powstaniu, czy..


Miała pretensje, że ja przeżyłam, a Inka nie. No, ja myślę, że tak było. Potem ja wyjechałam do Anglii, a ona wyjechała do Australii.

  • Wróciła pani do Warszawy i co dalej, trzeba jakoś żyć, jakoś się organizować. Znalazła pani kogoś z rodziny?


Tak, tą ciocię właśnie, która pracowała w Czerwonym Krzyżu, w takiej placówce Czerwonego Krzyża, gdzie gospodarowała.

  • Jak się ciocia nazywa?


Kielska. Karolina Kielska.

  • Ona pomogła pani?


O, oczywiście.

  • To znaczy? Dała pani mieszkanie, jedzenie?


[Tak]. A potem ludzie idący na przykład z południa Polski zatrzymywali się w Czerwonym Krzyżu, żeby odpocząć, żeby coś zjeść…

  • Gdzie to było?


Nie wiem, w Śródmieściu. Ale nie powiem panu [dokładnie].

  • Czyli dookoła ruiny…


I taki domek, też ruina, tylko jeden pokój taki duży tam był i ludzie go używali do wszystkiego.

  • Jak długo pani tam była?


Nie tak długo, kilka dni, dlatego że przyjechała czołówka PCK z Lublina, przyjechała, jechali nad morze, do Gdańska i ja się zabrałam z nimi do Gdańska.

  • Samochodami jechali czy…


Tak, tak, chwała Bogu.

  • Dotarła pani do Gdańska. Proszę opowiedzieć, jak Gdańsk wyglądał?


Nie bardzo inaczej niż Warszawa, też był zupełnie zburzony. Gdańsk… Gdynia nie była taka zburzona jak Gdańsk.

  • I zatrzymała się pani w Gdańsku?


W Gdańsku.

  • Jak długo?


O, długo, zatrzymałam się do 1947 roku.

  • Proszę opowiedzieć, co pani robiła w Gdańsku. Miała tam pani jakichś znajomych, rodzinę?


Nie, ale mieszkałam w Czerwonym Krzyżu, wieczorami chodziłam do liceum, bo chciałam zdać dużą maturę, żeby móc pójść dalej, a w ciągu dnia pracowałam. Trzeba było żyć z czegoś, nie?

  • A co pani robiła?


Pracowałam w biurze, ale powinnam była umieć pisać na maszynie, ale nie umiałam, to wszystko trwało godzinami, nim ja coś napisałam.

  • Jednym palcem pani pisała?


Jednym palcem. Tymi dwoma. No, ale nam dawali jeść w szpitalu Świętej Marii, to był szpital… Tam Rosjanie chodzili, też porywali, więc trudno było wyjść z domu, samemu nie można było, samej dziewczynie – w życiu! Już nie wróci.

  • Kiedy pani zdecydowała, że trzeba wyjeżdżać?


Bliźniaczy brat mojej matki, który był w Anglii, zdecydował… On dostał od króla obywatelstwo angielskie za jakiś swój wynalazek, bo był inżynierem ze Śląska, jakiś tam wynalazek, coś do koszulki, którą… To się naprawdę nazywa koszulka po polsku i to jest w armacie – i to wszystko, co ja wiem. Coś tam wymyślił, nie wiem, że to nie przenosiło, coś tam robiło, co powinno było, i z tego powodu po wojnie dostał obywatelstwo angielskie, nie starał się o nie – dostał, i wtedy mógł mnie sprowadzić.

  • Jak się nazywał?


Kielski też.

  • A jak imię?


Stanisław.

  • I jak pani dostała się do niego? To było łatwe?


No wie pan, może dla mnie nie było trudne, po prostu nie tyle, że było łatwe, ale nie było takie trudne, bo ja go… Ciocia mi dała jego adres w Anglii, ja napisałam jemu, że żyję i że mama nie, i on do mnie napisał: „Ja będę się starał cię sprowadzić”. No i starał się, potem przyszły papierki, telefony i papierki z Warszawy z… Jak nazywało się to biuro, co dawało paszporty?

  • Urząd Paszportowy.


Tak? To nie, to jakoś [inaczej], a może… W każdym razie od nich dostałam paszport, musiałam pojechać do Warszawy go odebrać, no i …

  • Jak to wyglądało technicznie?


Poszłam tam do biura i dostałam paszport.

  • Gdzie było to biuro?


W Warszawie… Z pamięcią to ja źle stoję.

  • Była jakaś kolejka, trzeba było czekać jakoś długo czy po prostu pani poszła i…


Nie pamiętam, żebym czekała, to widocznie nie czekałam.

  • I wróciła pani wtedy z powrotem do Gdańska z paszportem?


Wróciłam do Gdańska i dostałam wizę od nich w Gdańsku, z tym że – to pamiętam bardzo dobrze – ten urzędnik w angielskiej instytucji mówił ślicznie po polsku. Ja się go zapytałam, skąd on tak świetnie zna polski, a on na to, że z uniwersytetu, bo się uczył w Anglii jeszcze.

  • A pani mówiła po angielsku?


Nie.

  • Tylko po francusku?


Tylko po francusku, i to niedobrze w dodatku, bo nie pamiętałam już dobrze.

  • Jak pani się dostała do Anglii?


Tym okrętem, co się nazywał „Śląsk”.

  • Długo pani płynęła do Anglii?


Nie, dwa dni czy coś. Nie, niedługo.

  • Proszę opowiedzieć to pierwsze wrażenie. Gdzie wysiada pani w porcie?


W Londynie, wujek na mnie czeka.

[przerwa w nagraniu]

  • Wróćmy do momentu, kiedy pani przybija do portu w Londynie, wychodzi i widzi Londyn.


Widzę swojego wujka przede wszystkim, on jest bliźniaczy brat mojej mamy.

  • Jakie wrażenie na pani zrobił Londyn?


Też był zburzony, bardzo był zburzony, szczególnie śródmieście. No ale nie tak jak Warszawa czy Gdańsk, nie do tego stopnia. Jedzenie było na kartki. Nie tylko jedzenie, ale buty i spódniczki czy swetry, wszystko było na kartki.

  • Zamieszkała pani w samym Londynie?


Tak.

  • Pamięta pani, gdzie?


Nie, nie pamiętam, oprócz tego, że to był domek należący do Polaków, i że w każdym pokoju mieszkała inna rodzina. I ja też, w jednym pokoju. Do użytku była jedna łazienka, jedna kuchnia, jeden pokój stołowy i wszyscy jedli razem, i tyle.

  • To było łatwe życie czy nie?


O nie. To się pracuje inaczej niż w naszej części Europy.

  • A gdzie pani pracowała?


W szpitalu, jak już pracować, to w swoim zawodzie. Znaczy jeszcze nie miałam zawodu, ale miałam ochotę na ten zawód, więc sobie pracowałam w szpitalu.

  • Sama pani się zatrudniła czy wuj pomógł?


Wuj oczywiście. Ja nie znałam języka, jak się nie zna języka, to się jest beznadziejnym, beznadziejnie przecież.

  • Ale zaczęła się pani uczyć?


No oczywiście.

  • Kiedy poczuła się pani swobodniej?


Jak poznałam język, jak poszłam na uniwersytet, to zaraz się poczułam swobodnie.

  • Na jaki uniwersytet pani poszła?


Na londyński, poszłam na fizykę.

  • A jak pani się dostała, to były trudne egzaminy?


Nie, dla mnie nie były trudne, bo ja bardzo lubię fizykę i znałam ten przedmiot, więc nie było mi trudno. No i fizykę można zdać, jak się zna jeden język, to wystarczy, to nie trzeba szukać innych języków, tylko trzeba zrozumieć pytanie, to jedynie było.

  • I studiowała pani… Skończyła pani fizykę?


[Tak].

  • Czy na tym pani skończyła studia?


[Tak].

  • Czyli pani…


Wystarczy, wystarczy…. No potem poszłam do pracy, potem poznałam swojego przyszłego męża i już nie miałam czasu na studia.

  • Czyli skończyła pani studia. Jak wyglądał ten okres studiowania, to był ciężki okres?


Nie, niespecjalnie.

  • Korzystała pani z życia?


Nie było za co, wie pan, korzystać z życia. Trzeba było mieć pieniądze do tego, no to było gorzej trochę.

  • Czyli żyła pani skromnie?


Owszem, skromniutko.

  • Przez cały okres studiów?


Prawie. Nie, tak nie było źle, no to przecież człowiek miał co jeść, miał się w co ubrać…

  • A gdzie pani spędzała czas wolny, co pani robiła?


Ja się uczyłam dużo, wie pan. Uczyłam się dużo, no potem, jak Janka poznałam, to już nie miałam tyle czasu na naukę czy na czytanie, czy coś… Ja bardzo dużo czytam i zawsze czytałam, całe życie i teraz czytam i nie umiem żyć bez [czytania]. Ja nie umiałabym żyć bez oczu na przykład, nie wiem, co bym zrobiła, ale nie chciałabym żyć.

  • Wróćmy do Janka, gdzie pani poznała Janka?


Na przyjęciu zawsze się spotyka jakichś... O, ja mieszkałam wtedy pod Londynem i poszłam kiedyś do kościoła, jak normalny człowiek w niedzielę, i spadła mi książeczka, modlitewnik upadł mi i pani siedząca obok mnie podniosła, popatrzyła, uśmiechnęła się i oddała mi. To była Polska oczywiście, dlatego się uśmiechnęła, że po polsku… książeczka była po polsku… To była córka generała, zaraz, jak on się nazywał….

  • Bora?


Nie… Ech, ja sobie przypomnę, prawdopodobnie dzisiaj jeszcze może…

  • Generała z Powstania?


Przed wojną jeszcze ten generał… Oj, jedna jego córka zginęła podczas Powstania, jedna poszła do zakonu, a ta była mniej więcej w moim wieku, jakeśmy się zaprzyjaźniły… Rudnicki! Zna pan to nazwisko?

  • I ona zaprosiła panią…


I ona zaprosiła mnie na jakieś tam przyjęcie, ja pojechałam… Poszłam i tam poznałam Janka.

  • Jak to wyglądało? Jak pani poznała Janka? On do pani podszedł?


Tak, raczej. Żeśmy się zaprzyjaźnili, a potem żeśmy się pobrali. Okoniewski się nazywał, tak jak się moi synowie nazywają, bo to są jego dzieci.

  • I zamieszkaliście razem w Londynie?


W Londynie, tak.

  • A gdzie pani podjęła pracę już po studiach?


Pod Londynem, tak że jechałam autobusem do stacji kolejowej, koleją za Londyn i tak samo z powrotem. I wszystko było ok, na wszystko człowiek miał energię i siłę, bo był młody, no to miał.

  • I jak długo pani była w Anglii?


Ja przyjechałam do Anglii w czterdziestym siódmym roku i w pięćdziesiątym wyjechaliśmy, w grudniu 1950 roku, w samym końcu.

  • A skąd decyzja o wyjeździe?


Ja chciałam mieć dzieci, ale nie w Europie. Co dwadzieścia lat wojna… Nie, jeżeli nie muszę. Więc chodziliśmy od… Poszliśmy do australijskiego konsulatu, ambasady w zasadzie, i do amerykańskiej, i że – gdzie nam dadzą najpierw wizę, tam pojedziemy. I żeby się już nie trzeba było innego języka uczyć, no to tam, gdzie mówią po angielsku, [także składaliśmy] do Kanady, wszędzieśmy składali w zasadzie, ale Amerykanie dali nam paszport, znaczy wizę najpierw. Żeśmy przyjechali tu, mieliśmy sto dolarów ze sobą i to wszystko. I żadnych… I nikt nas nigdzie nie propagował, bo nikogo nie znaliśmy tu. Jakoś przeżyli.

  • A jak dotarliście do Ameryki?


Jak to jak? Samolotem. Nie, myśmy przyjechali jeszcze [statkiem] „Queen Elizabeth”. „Queen Elizabeth” przyjechaliśmy.

  • To piękny liniowiec.


Tak. Oczywiście na samym dole, bo było najtaniej, no aleśmy przyjechali.

  • I dokąd przyjechaliście, do jakiego portu?


Do Nowego Jorku.

  • No i wychodzicie państwo razem w Nowym Jorku, macie sto dolarów w kieszeni…


I to wszystko, żadnych znajomości.

  • I jakie były pierwsze wasze ruchy?


Zobaczyć miasto. Ja zawsze ciekawa byłam zobaczyć, co to za miasto. No tośmy chodzili, oglądali, i… Co można było kupić w Nowym Jorku w każdej ilości, to banany.

  • Jak pani zapamiętała to pierwsze wrażenie z Nowego Jorku?


Że bardzo duże, bardzo hałaśliwe i okropnie ciepłe. Wszystkie pokoje w hotelu były tak gorące, że nie można było wytrzymać – to pamiętam, takie bzdury. O, Janek był w wojsku polskim pod rządem, że tak powiem, angielskim czy amerykańskim, już nie wiem, ale był w polskim wojsku podczas wojny i był z kolegą, który na ochotnika przyjechał z Ameryki do Anglii i wpisał się do polskiego wojska, bo jego ojciec był Polakiem, to było… W Rochester on mieszkał… I dodzwoniliśmy się do niego, już nie pamiętam jakim cudem, i on mówi: „Natychmiast wsiadajcie w pociąg i przyjeżdżajcie”.

  • A pamięta pani, jak on się nazywał?


Na pewno zaraz sobie przypomnę… Lorentz. L-O-R-E-N-T-Z. Ożenił się z Polką w Anglii jeszcze i w dodatku Janek – mój Janek – i Olga byli w tej samej szkole przed wojną, więc to nam bardzo…

  • Olga, czyli żona?


Tak, żona Poldka Lorentza.

  • I zamieszkaliście u nich?


No, kilka dni… No nie ma jak… Dwoje dzieci mieli malutkich i domek, co prawda, ale to nie było w porządku, tak nie jest w porządku komuś spaść na głowę.

  • No, co dalej w takim razie?


No trzeba… Ja poszłam do pracy od razu, dostałam prace w swoim zawodzie i tyle.

  • A gdzie pani dostała tą pracę, gdzie pani pracowała?


W szpitalu oczywiście, a gdzie się pracuje… w szpitalu.

  • Bo pani skończyła fizykę…


Ale, ale, ale – taką szpitalną. Fizyka z fizyką się nie łączy, to nie jest to samo.

  • Rozumiem. Dostała pani pracę. Czy Janek też dostał pracę?


Tak, ale ja lepszą. Bo ja byłam bardziej potrzebna po prostu, niż Janek, który… Nie wiem, już nie pamiętam, co robił, w jakimś biurze pracował, jakieś coś… nie wiem.

  • I gdzie się osiedliliście?


W Rochester.

  • Pierwszy dom gdzie był?


Mieszkanko! Mieszkanko malutkie mieliśmy i tam nam się urodził jeden syn, drugi syn…

  • Czy Ameryka była gościnna dla pani?


Bardzo, ale okropnie tęskniłam za Europą. Przez pierwszy rok to było… To był ciężki rok, jest ciężki rok dla tak zwanego uciekiniera, prawda. Nie wiem, czy pan był kiedyś uciekinierem?

  • Żyłem w taki czasach, że nie musiałem uciekać.


Nie musiał pan, bardzo dobrze. To nie jest potrzebne nikomu do szczęścia. W Rochester jest dużo Niemców. Jest niemiecka dzielnica, jest polska dzielnica, jest dzielnica ukraińska, dzielnica rosyjska, strasznie tego dużo wszędzie. No, mój młodszy syn zachorował bardzo ciężko i trzeba było wyjeżdżać z tego klimatu, żeśmy pojechali do Kalifornii. Po prostu pojechaliśmy.

  • Zmieniła pani pracę?


Tak, też tam dostałam pracę przecież.

  • To jeszcze o jedną rzecz muszę zapytać, taką techniczną.


No słucham.

  • Co pani robiła w szpitalu konkretnie?


O! Rentgenoterapię. Co znaczy terapię… Znaczy ja tylko pracowałam z ludźmi chorymi na raka, tylko i wyłącznie. I tym się zajmowałam.

  • Czyli pani jest rentgenologiem?


No, ja nie jestem lekarzem, więc… Ja jestem technikiem.

  • Aha, pani jest technikiem medycznym?


Tak.

  • Rozumiem. I ile była pani czasu w Kalifornii?


Ze cztery lata chyba.

  • I z powrotem do Nowego Jorku?


Tak. My żeśmy się rozeszli z Jankiem i ja chciałam wyjechać z Kalifornii – i wyjechałam na posadę już tu.

  • Zabrała pani synów ze sobą?


No pewnie! Ja bym dzieci moje oddała? W życiu! To się jeszcze nikomu nie zdarzyło, żeby moje dzieci mi zabrał.

  • To nie było łatwe, samej wychowywać dzieci i pracować?


Nie, nie. Toteż nie mówię, że to było łatwe, ale można zrobić, jak się chce.

  • Gdzie pani się wprowadziła? Do samego Nowego Jorku czy gdzieś pod?


Nie, pod Nowy Jork, tak jak tu, tylko nie tu. Miejscowość nazywa się Pelham, bo tam są bardzo dobre szkoły. Ponieważ nie stać mnie było na prywatną szkołę, a na pewno nie chciałam posłać do Harlemu do szkoły, no to trzeba było się starać inaczej.

  • Czy dochodziły do pani jakieś sygnały z Polski? Czy miała pani informacje, wiedziała pani, co się dzieje w Polsce, jak…


Tak, absolutnie. Absolutnie.

  • Czyli pani wiedziała, że podjęła słuszną decyzję?


O tak.

  • Nie żałowała pani tego wyjazdu?


Nie, nie. Nie żałowałam.

  • A z kim pani miała kontakt w Polsce?


Z tą Lulą, z którą mieszkałam podczas wojny i miałam taką przyjaciółkę Oleńkę, Aleksandra Nowicka i ona Lulę spotkała gdzieś w jakimś sklepie i zapytała o mój adres, Lula jej dała, ona do mnie napisała i tak się zaczęła nasza przyjaźń. No, przyjaźń była zawsze, ale to spotkanie znowu po wojnie. No i jej dzieci nazywają mnie „ciocia”, ja jestem ciocia, ja jestem w ogóle ciocia na pół świata. Na ślubie ich córki właśnie był mój syn z żoną w zeszłym roku. To było dla mnie bardzo ważne.

  • Bo ma pani jeszcze córkę, tak?


Nie, mam synową.

  • Synową.


Bardzo chciałam córki zawsze, no ale człowiek bierze do domu, co Bozia dała i tyle, nic więcej na to nie może poradzić.

  • Czy dochodzą do pani informacje takie, jak Solidarność, strajki, stan wojenny?


Och, no oczywiście, na litość boską! Podczas stanu wojennego rozprowadzałam tutaj ludzi, oni lądowali w Kanadzie… z Kanady trzeba było posłać auto, żeby odebrać ich i potem z powrotem to samo, autem do Kanady.

  • Czyli pani pomagała emigracji politycznej z Polski, tak, tym uciekinierom nowej generacji?


No pewnie, no pewnie. Jak człowiek mógł, to pomagał.

  • Potem przychodzi 1989 rok…


No…

  • Czy pani czuła, że coś się zmienia?


W ogóle nie chciało mi się wierzyć, że to tak szybko poszło, bo to poszło piorunem – jeśli chodzi o politykę, to strasznie szybko.

  • Czy była pani w jakiś sposób szczęśliwa, że…


No pewnie.

  • Czy pomyślała wtedy pani o tym, żeby odwiedzić Polskę?


Tak.

  • To proszę mi powiedzieć, kiedy pierwszy raz pani odwiedziła Polskę?


A nie pamiętam, kiedy dostałam paszport, ale wtedy pojechałam do Polski pierwszy raz.

  • To były lata dziewięćdziesiąte?


Chyba tak.

  • Proszę opowiedzieć. Leci pani do Polski, ląduje pani na Okęciu, zgaduję…


Na Okęciu.

  • Pierwsze wrażenie?


Że jestem w domu. To jest bardzo ważne, że ja w końcu mam ten dom. Jestem w domu i to jest mój dom.

  • Ktoś na panią czekał?


Moja kuzynka czekała na mnie, może pan zna – Irena Kwiatkowska.

  • Ta aktorka?


Tak.

  • To jest pani kuzynka?


Tak.

  • Niesamowite.


Czemu? Ona już też nie żyje. Ludzie wszyscy umierają, a ja żyję i żyję, no!

  • To po to, żeby nam opowiedzieć tę historię.


O, chyba że po to.

  • I gdzie pani pojechała? Ląduje pani w Warszawie – i gdzie pani pojechała?


Do niej do domu. Bardzo ładne mieszkanie miała. I domek pod Warszawą, ale tam nie byłam w ogóle, bo mnie Warszawa obchodziła, nic więcej. I chodziłam, i chodziłam, i chodziłam…

  • Jak pani tą Warszawę widziała?


Starałam się zobaczyć tą Warszawę przedwojenną, co było nie do zobaczenia, bo już jej nie było, prawda, tej Warszawy nie było. Ale ogromnie mi się podobało to, co było, ogromnie mi się podobało.

  • I jak długo była pani w Polsce za pierwszym razem?


Miesiąc. Miałam miesiąc urlopu.

  • Wraca pani do Ameryki – czuje pani, że coś zostawia w Polsce?


O tak, jeszcze jak! Pół serca. Oczywiście, że tak.

  • Ląduje pani w Nowym Jorku. Czy ma pani wrażenie, że jest w domu?


No… bo dzieci tu są, wie pan. Tu bardzo ładnie witają człowieka – Welcome home. To jest bardzo przyjemne powiedzenie i ja zawsze lubię tego posłuchać.

  • Czyli czuje się pani tutaj szczęśliwa?


Tak, tak. W miarę, ale tak.

  • Czyli część pani serca zostało w Warszawie, ale tu jest w tej chwili pani dom?


Oczywiście, oczywiście. Tu jest mój dom. To jest dom mojego drugiego męża.

  • Gdyby chciała pani określić swój największy sukces życiowy…


Że jakoś udało mi się te dzieci wychować, wie pan, to jest chyba sukces, bo to nie jest takie proste ani łatwe.

  • No z pani opowieści wynika, że dzieci były priorytetem, szukała pani miejsca do życia, żeby szkoła była lepsza, żeby…


Absolutnie, absolutnie, zawsze miały pierwszeństwo dzieci. No bo kto ma mieć pierwszeństwo, toż ja już jestem starsza i… Teraz to już nie ma o czym mówić. Moja wnuczka – ja mam wnuczkę w Kalifornii, to jest córka mojego starszego syna, Tomka, nie tego, co tu mieszka – dzwoniła do mnie przedwczoraj, że jest w ciąży, to jest wielka radość, bo kilka lat już są po ślubie i jakoś nic nie było. Nie tylko, że jest w ciąży, ale jest w ciąży z dwojaczkami, o proszę.

  • Podwójna radość.


Podwójna radość. I mają się dzieci urodzić w czerwcu.

  • Czy dzieci pani mówią po polsku?


W miarę, to taka polszczyzna…

  • A odwiedzały Polskę?


Nie, mój młodszy syn, nie ten, który mieszka ze mną, on nie cierpi latać. Absolutnie nie cierpi latać.

  • Ale starszy był?


O tak, starszy był.

  • Co pani opowiadał, jakie miał wrażenia?


Och, obydwoje, on i jego żona, mieli wrażenie, że cudny kraj. Ja też tak uważam. Szczególnie, że im [Polakom w Polsce] się udało, nie tylko im, to pierwszym w Europie udało się zerwać te… te straszne więzy, co na nas położyli. Dobrze, przyjemnie.

  • Czyli w jakiś sposób jest pani dumna?


No pewnie, że tak. No i dumna jestem z tego, co niektórzy z nich robili podczas wojny. Bardzo dumna. Ja byłam w Izraelu i widziałam to drzewo. Był pan kiedyś w Izraelu?

  • Niestety nie, ale wiem…


Ale radzę pojechać, jeżeli możecie, to jest interesujący kraj. Ja byłam w teatrze, gdzie mówią oczywiście na scenie po hebrajsku, ale są napisy wszędzie po angielsku, tak że wszystko pan wie, co się dzieje na scenie. To jest bardzo… Bo skąd ja po hebrajsku, ja ani słowa nie znam, ale…

  • Nie rozmawialiśmy jeszcze o jednej rzeczy – pani po wielu, wielu latach odnalazła się z rodziną, proszę opowiedzieć o tym.


Jak ja byłam w Berlinie, to posyłałam kartki do Polski, do rozmaitych miast, czy może są zarejestrowani tacy a tacy, i ta adwokatka, którą wynajęła moja kuzynka, znalazła moje nazwisko w tym… w telewizji, właśnie szukającej rodziny i przyjaciół sprzed Powstania i ona… jak to odbyło się, czy ona… komu ona dała znać… musiała komuś dać znać po prostu.

  • Ale zadzwoniła do pani? Ten pierwszy kontakt, proszę powiedzieć, jak to wyglądało.


O piątej rano zadzwoniła do mnie moja młodsza kuzynka i mówi: „Krysia?”, ja mówię „Tak”, a ona mówi: „A która u ciebie godzina?”. To nie do zapomnienia, pierwsze słowa, piąta rano. „A kto pani jest?” – ja się jej pytam. Ona mówi „No Lilka!”. Ja mówię „Lilka, ty żyjesz?!”. Bo ich wywieźli – to są dzieci mniej więcej w moim wieku, ona jest młodsza ode mnie trochę, ta Lilka, Elka jest starsza, a ja jestem w środku – ich wywieźli ze Lwowa do Rosji. Z tym że z Rosji ta Lilka, ta młodsza napisała do mnie, że po mnie zaraz przyjeżdżają, żeby mnie wziąć do domu dziecka, Eli nie wezmą, bo jest za stara, uważają, a rodzice leżą na podłodze, umierają z głodu. Więc co ja mogłam sobie myśleć? Że umarli, prawda? Że może Lilka wyszła za mąż, jak był czas, za jakiegoś Rosjanina, bo tak jest wychowana, w Rosji, w domu dziecka, to taki sierociniec, więc mi do głowy nie przyszło. Ja bym nawet nie wiedziała, jak ich szukać, to nie moje cup of tea, to mojej starszej kuzynki, co to wszystko potrafi, jak chce. Więc ona…. Jej rodzice umarli podczas wojny, jeszcze w Rosji. Wujek umarł z głodu, wujek to był brat mojego ojca, właściwie stryjek się mówi. I… o co to chodziło…

  • Co się z nią działo. Była w tym domu dziecka i jak ją losy pchnęły dalej?


Siostra jej samej nie zostawiła, siostra o nią dbała cały czas. Są trzy lata różnicy między nimi. I wróciły do Polski z takim transportem – po wojnie – z takim transportem dzieci, bo był taki podobno – z Rosji do Europy. No i z takim transportem wróciła, wróciły i w Polsce nie zastały specjalnie stosunków takich, żeby były do życia. No, im było bardzo ciężko, chciały wyjechać i wyjechały do Izraela, ale wyjechały bez paszportów, po prostu tak jak uciekinierzy, i tam wyszły za mąż. I powiedział wtedy ichniejszy prezydent Izraela, powiedział wtedy, że tyle ludzi zginęło, że należy to odrobić – jak ktoś wychodzi za mąż, to przynajmniej czworo dzieci! Tak przynajmniej, to jest… tak rutyna. No to Ela oczywiście miała czworo dzieci, Lila troje, to też wystarczyło i to wszystko trzeba było utrzymać. Te dzieci Eli to wszystko wykształcone, wszystko ma uniwersytety pokończone, wszystko tak jak trzeba.

  • Czyli ona z Izraela do pani zadzwoniła?


Tak.

  • I co dalej, jak się spotkałyście?


Ja myślałam, że ona dzwoni z Polski, i ja mówię: „Gdzie ty jesteś, w jakim mieście?”. – „No, w Tel-Awiwie”. Ja mówię: „ Gdzie? Co ty robisz w Tel-Awiwie?!”, ona mówi: „Mieszkam”. No i ja zadzwoniłam – ona mi dała telefon – do jej starszej siostry Eli, z którą jestem w większej przyjaźni i w większym zrozumieniu, i ona mówi: „To my do ciebie natychmiast przyjeżdżamy”. Ja mówię: „O nie, wyście już były w Stanach?” – „Byłyśmy”. – „No to już wystarczy. Teraz ja pojadę do Izraela, bo ja jeszcze nie byłam i jestem ciekawa zobaczyć”. No to musiałam… Mąż już nie był taki zdrów, więc wynajęłam tu kogoś na tydzień, mieszkał, gotował i robił wszystko, co trzeba dla niego, a ja sama pojechałam do Izraela na tydzień. Wysiadam z samolotu, wychodzę tam, gdzie są ludzie, a tam jest…

  • To jeszcze raz, wysiada pani z samolotu…


[Wysiadam] z samolotu, idę tam, gdzie ludzie czekają, a tam jest bardzo duża grupa ludzi, którzy cały czas się patrzą na schodki, którymi ja miałam zjeżdżać, patrzę się, patrzę – a to chyba Elka, to chyba Lilka, to chyba… Ja wiem, ostatni raz widziałam je sześćdziesiąt pięć lat temu, tak że trudno mi powiedzieć na pewno, kto jest kto. No i zeszłam na dół i mówię: „Ela, kto to jest?”. – „To jest twoja rodzina” – ona mówi. Było bardzo przyjemnie. Tyle ludzi, no bo tutaj czwórka, tutaj trójka, to się wszystko przecież mnoży cały czas, ona miała już praprawnuków. Teraz moja Emy będzie miała dzieci, ależ jest szczęśliwa z tego powodu… […]

Eastchester, Stany Zjednoczone, 11 grudnia 2013 roku R
Rozmowę prowadził Jan Radziukiewicz
Krystyna Chrostek Pseudonim: „Mewa” Stopień: strzelec, łączniczka, sanitariuszka Formacja: Obwód I Śródmieście Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter