Leonard Ranc „Grajcarek”

Archiwum Historii Mówionej
  • Co pan robił przed 1 września 1939 roku?

Od 1936 roku należałem do 22. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej. Przed samym wybuchem wojny... Dlatego że miałem rower, to zostałem powołany jako goniec przy Lidze Obrony Kraju. Byłem gońcem w sztabie dzielnicy na Grochowie, na Boremlowskiej i jeździłem z poleceniami, rozkazami do różnych instytucji. Jak już była mobilizacja, to miałem dyżury na Dworcu Wileńskim, jak odchodziły transporty wojska do jednostek tych zmobilizowanych żołnierzy, to myśmy z harcerzami roznosili do wagonów herbatę, różne napoje i jedzenie.

  • Gdzie chodził pan do szkoły?

Chodziłem do 181. szkoły na Grochowie na ulicę Siennicką.

  • Jak zapamiętał pan wybuch wojny?

Wybuch wojny pamiętam z tego, że najpierw mówiło się rano, że to są ćwiczenia, bo nadleciały samoloty. Pierwsza bomba upadła w miejscu, gdzie jest teraz rondo Wiatraczna.

  • I tego dnia nie poszliście do szkoły?

Już nie poszliśmy do szkoły, tak.

  • Czym zajmował się pan w czasie okupacji przed Powstaniem?

W czasie okupacji byłem w „Szarych Szeregach”. Od 1939 roku, jak tylko się zawiązała nasza drużyna już w stanie wojny, to druh Przyjemski zorganizował nas na Grochowie. Myśmy się zorganizowali, [opiekowaliśmy się] grobami żołnierzy, zbieraliśmy oporządzenia wojskowe na czas okupacji, później przeszliśmy szkolenie w kierunku łączności. Myśmy jako „Szare Szeregi”... Ja byłem w średniej grupie, bo „Szare Szeregi” były podzielone na trzy grupy: na GS („Grupy Szturmowe”), BS („Bojowe Szkoły”) i najmłodsza grupa – „Zawiszacy”. Ja byłem w tej średniej – „Bojowe Szkoły”. Myśmy zajmowali się szkoleniem w ramach łączności, ale później stworzyliśmy mały sabotaż [tak zwana akcja „Wawer”]. Myśmy robili napisy na ulicach, roznosiliśmy ulotki i rzucaliśmy, robiliśmy napisy na murach, roznosiliśmy po klatkach schodowych obwieszczenia.

  • Jakie to były napisy? Jakiej treści to były ulotki?

Napisy to były: „Pomścimy Pawiak!”. Słynna kotwica. Jedna kotwica, którą namalowałem długo była na fabryce „Wedel”, jeszcze długi czas po wojnie była, dopiero jak remont zrobili, to skasowali. Przeważnie to ładnie wyglądało, jak myśmy pisali na weterynarii „Pomścimy Pawiak”, bo tam był taki długi pas muru i tam żeśmy pisali. Na chodnikach żeśmy pisali.

  • Gdzie pan mieszkał w tym okresie?

Mieszkałem na Grochowie, na Wiatracznej.

  • Od kiedy uczestniczył pan w konspiracji?

Od 1939 roku, prawie od początku. Cały czas w „Szarych Szeregach”.

  • Gdzie zastał pana wybuch Powstania?

Wybuch Powstania... Byłem skoncentrowany na Pradze, na Kowieńskiej, tam miałem punkt, składnicę meldunkową, to jest IV Rejon.

  • I 1 sierpnia dotarł pan bez problemu?

Tak. Myśmy już byli dzień wcześniej popołudniu, 31 sierpnia już zajęliśmy swoje stanowisko.

  • I czekaliście?

I czekaliśmy na Powstanie.

  • I tam przez cały czas walczył pan w czasie Powstania?

Tak. To znaczy przez pierwsze pięć dni. Później z rozkazu pułkownika Żurowskiego wycofaliśmy się do domów i skierowali „Szare Szeregi” do lasów na północ [koło Choszczówki], żeby się przedostać do piekiełka i potem na pomoc Warszawie. To nam się nie udało. Byliśmy tam parę dni i natknęliśmy się na Niemców i stoczyliśmy walki. Rozbili nas. Część poszła w jedną stronę, część [w drugą]. Ja z kilkoma kolegami wróciliśmy na Pragę.

  • Na czym jeszcze w ciągu tych pierwszych pięciu dni polegała pańska działalność?

[Roznosiłem] rozkazy odpowiednim jednostkom, plutonom od dowódcy VI Obwodu.

  • Z jakimi trudnościami wiązała się ta służba?

Musieliśmy uważać, bo zaraz pierwszej nocy Niemcy z koszar przy ulicy 11 Listopada wypuścili na domy tak zwanych gołębiarzy, snajperów, strzelców wyborowych i oni tam cały czas [obserwowali okolicę]. Gdy ktoś szedł ulicą, to oni strzelali i zabijali. Na to trzeba było uważać, jak się szło gdzieś z rozkazem do jakiegoś plutonu.

  • Jak zapamiętał pan reakcję ludności cywilnej na Powstanie?

Pierwsze dni to był entuzjazm, że wreszcie się zaczyna, że my cały czas podczas okupacji byliśmy przygotowani na ten dzień walki z Niemcami. Cały czas pod tym kątem się szkoliliśmy. Jak nadeszła godzina „W”, że z Niemcami [można było] zacząć otwarcie walczyć, to każdy się cieszył, że już wreszcie ta wolność przyjdzie, tym bardziej że oddziały sowieckie już były prawie na obrzeżach Warszawy, bo kilkanaście kilometrów przed Warszawą już były czujki sowieckie.

  • I mieliście nadzieję, że z tamtej strony przyjdzie...

Zaczynając tą walkę, byliśmy przygotowani nawet na parę godzin walki z Niemcami. [Myśleliśmy], że jak Sowieci się dowiedzą, to przyjdą jeszcze szybciej. Chcieliśmy wykonać ten rozkaz i wpuścić ich do wolnej już Pragi. To się nie udało, bo kiedy się dowiedzieli, że u nas wybuchło Powstanie, to zatrzymali się na obrzeżach Warszawy, wycofali się pod Radzymin. To wszystko trwało do września.

  • Miał pan w czasie Powstania kontakt z ludźmi innej narodowości niż polska?

Tak. Kiedy szedłem z Kowieńskiej na Grochów i na Szwedzkiej zatrzymali mnie Ukraińcy, patrol ukraiński, bo oni już wyszli na ulice. Zatrzymali mnie do sprawdzenia. Całe szczęście, że miałem dowód, bo uczyłem się w PZO i chciałem sięgnąć po dowód, no to oberwałem od Ukraińca, ale on sam wyciągnął ten dowód… Powiedziałem, że idę do fabryki demontować maszyny, i puścili mnie.

  • Jak zapamiętał pan żołnierzy strony niemieckiej?

Przeżyłem już z nimi całą okupację… Ale z Powstania czy w ogóle z wojny?

  • Z Powstania i w ogóle.

Mam takie wspomnienie z okupacji. Mieszkałem na Wiatracznej. Na rogu Grochowskiej i Wiatracznej była piekarnia Reicherta i codziennie [rano] ludzie się zbierali, na Wiatracznej tworzyła się kolejka za chlebem, dopiero [po połuniu] chleb sprzedawali. Jeszcze wtedy mieszkało na Grochowie bardzo dużo Żydów. To taki „żydowski raj”, tak się nazywał przed wojną. I taki mały Żyd biegł, [nazywał się] Cebula – nawet z nim do klasy chodziłem. On mieszkał, tak jak ta kolejka stała, po prawej stronie Wiatracznej i z tej lewej biegł do domu. Na rogu ulicy stał folksdojcz, który był Werkschutzem w PZO.

  • Co to znaczy Werkschutzem?

Strażnik fabryczny w PZO. On zawsze się ustawiał z karabinem (taka latarnia była na rogu) i straszył ludzi, że strzeli. Jak kolejka się ustawia, to jeden stoi tu, drugi tu, a on chciał, żeby był szereg. No i wtedy też ten karabin oparł o latarnię i zaczął krzyczeć na ludzi, a to się wszystko chowało i w tym trakcie strzelił. Ten Żyd biegł [do domu] a temu się wydawało, że do kolejki biegnie, strzelił i zabił go przy tej kolejce. Taki miałem pierwszy obrazek, jak mojego kolegę zabili Niemcy.

  • Czy z okresu Powstania miał pan jakieś podobne wspomnienia?

Nie, szczególnie specjalnie nie.

  • Jak wyglądało pana życie codzienne w czasie Powstania?

Cały czas podczas Powstania byłem na Kowieńskiej. Później przeszedłem na Grochów i z Grochowa wycofaliśmy się w lasy do Henrykowa i mieliśmy tam przejść... Później wróciłem na Pragę i tu już nastąpiło wyzwolenie. Oddziały polskie i sowieckie weszły na Pragę.

  • Jaka atmosfera panowała w pana oddziale?

Każdy był szczęśliwy, że już się skończyła okupacja, że lada chwila będziemy wolni. Nikt nawet nie pomyślał, że to się tak tragicznie skończy.

  • Przyjaźnił się pan z kimś szczególnie podczas Powstania?

Oczywiście, tak. My mamy swój krąg harcerski. Właśnie ludzi z 22. drużyny, dawnych harcerzy przedwojennych, z „Szarych Szeregów”. Jesteśmy w stowarzyszeniu „Szarych Szeregów” i co miesiąc się zbieramy, widujemy się.

  • Czyli te przyjaźnie przetrwały?

Przetrwały, tak.

  • Czy podczas Powstania zapamiętał pan, aby uczestniczono w różnych formach życia religijnego, w mszach?

Nie, bo to był krótki okres, to nie było takiego [wspomnienia].

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?

Że musiałem się wycofywać, zakończyć to Powstanie, że się nie udało. To było takie przykre, że człowiek tyle lat się szykował na te Powstanie. Różne są na ten temat rozumowania. Jedni mówią, że to było niepotrzebne, że po co, że wymordowali. Ale w tedy w tym czasie, kiedy się zaczynało Powstanie, to nikt się nie zastanawiał, czy to potrzebne, czy nie? Rozważać można później na spokojnie, ale to był taki moment, że każdy właśnie czekał na tą chwilę i chciał walczyć. Tak samo i ludność cywilna była zadowolona, szczęśliwa, bo nareszcie zobaczyli polskie flagi na domach, że już ta wolność się zbliża. Dopiero jak się zaczęła tragedia, kiedy Niemcy mordowali ludzi, to dopiero każdy miał inne zdanie na ten temat. Ale pierwsza była taka euforia, że nadchodzi ten czas [wolności].
  • Pana rodzeństwo też brało udział w Powstaniu?

Też, tak. Cała rodzina. Na przykład mój dom był taką ostoją. Myśmy w czasie okupacji zawsze się zbierali piątkami, były takie sekcje i tylko tych pięciu ludzi się znało, reszty się nie znało. Inaczej ja, bo byłem gospodarzem hufca, przetrzymywałem kroniki, sztandar naszych „Szarych Szeregów”. U mnie odbywały się spotkania drużyn całego hufca, to znaczy drużynowych i zastępców. Mój lokal był zawsze otwarty. Jak gdzieś ktoś nie mógł, to u mnie się odbywało. [Nie] zawsze każdy mógł udostępnić lokal. Moja rodzina wiedziała o tym, [o zdjęciu ze sztandarem]. Byłem chorążym tego sztandaru. W 1943 roku w sierpniu było poświęcenie sztandaru przez naszego księdza kapelana. I ja ten sztandar przetrzymywałem. Dopiero po wojnie jak byłem na froncie, przyszedł kolega i od mojej mamy ten sztandar zabrał. Po wojnie ten sztandar używała drużyna 22. [...] Nawet na pierwszym zlocie sztandar został odznaczony Medalem Zwycięstwa i Wolności.

  • Co działo się z panem po zakończeniu Powstania?

Przyszedłem do domu, okazuje się, że już się o mnie pytali. Zgłosiłem się do wojska. Taki rozkaz wydał pułkownik Żurowski, żebyśmy się zgłosili do wojska.

  • Jeszcze w 1944 roku?

Tak, w 1944 po zajęciu Pragi. Nawet pułkownik Żurowski umawiał się z dowódcami 1. armii, żeby stworzyć z akowców 36. pułk piechoty, który przed wojną był w koszarach na 11 Listopada. Ale oszukali go, nie stworzyli, tylko wszystkich powstańców z Pragi przydzielali do różnych jednostek.
Wywieźli mnie do Lublina na Majdanek, wzięli mnie do szkoły podoficerskiej zwiadu, przeszedłem kurs i skierowali mnie do 13. pułku piechoty do zwiadu i byłem zwiadowcą. Zacząłem taką swoją przygodę wojenną od forsowania Nysy. Później byliśmy w okrążeniu, tam zginął dowódca 5. dywizji, generał Waszkiewicz. Myśmy się później z tego okrążenia też wydostali i szliśmy do Czechosłowacji na wyzwolenie Pragi czeskiej. Zatrzymali nas 11 maja pod czeską Pragą. Wycofali nas na granicę w Słubicach. Tam stałem w straży granicznej.

  • Co stało się z pana rodzeństwem?

Nas było siedmioro braci. Dwóch braci podczas Powstania zabrali Niemcy, jednego do obozu w Mauthausen, drugiego, młodszego do Flossenbürg. Młodszy brat zginął w marszu śmierci, jak likwidowali obóz we Flossenbürg i wszystkich przeganiali gdzieś dalej. W tym marszu śmierci zginęło 120 000 więźniów. Zabijali ich po drodze. Który nie mógł iść, to dobijali na drodze. Tam zginął mój brat i jest wypisany na tablicy w Muzeum Powstania Warszawskiego. Drugi brat, starszy, był w Mauthausen. Pracował na robotach na torach kolejowych. Jak alianci niszczyli te tory, to oni naprawiali. Podczas jednej naprawy w kwietniu 1945 roku bomba zabiła go na torach. Też jest na tablicy.

  • W jakich oddziałach walczyli w czasie Powstania?

W harcerskich oddziałach, w GS-ach.

  • Co działo się z panem po maju 1945 roku? Czy był pan represjonowany w jakiś sposób?

W 1945 roku byłem na granicy. W 1946 roku 6 marca dowódca naczelny wydał rozkaz 043 o zwolnieniu wszystkich małoletnich żołnierzy. Ja właśnie byłem żołnierzem małoletnim [„synem pułku”] i zwolnili mnie do domu ze względu na naukę. Wypuścili nas w mundurach, nie dawali cywilnych ubrań. Przyjechałem do domu. Jak przyjechałem, zaraz się mną zainteresowało UB. Przychodzili do mnie i wzywali mnie na Cyryla i Metodego – dlaczego ja się nie ujawniłem? [...] Mówię: „Jak przyszedłem do wojska, to się nie musiałem ujawniać” – tak uważałem. Męczyli mnie i oprócz tego jeszcze mnie taki oficer namawiał, żebym wstąpił do UB. Chyba ze trzy miesiące za mną chodzili i wzywali mnie na Cyryla i za każdym razem musiałem podpisywać oświadczenie, że nikomu nic nie powiem, co się u nich dzieje. Nie dałem się przekonać. Tłumaczyłem, że mnie to nie interesuje, mam swój fach, ja się chcę dostać do PZO do pracy. Wreszcie mi dali spokój. Zgłosiłem się do PZO do pracy, tam się okazało, że nie przyjmą mnie, aż się zapiszę do PPR-u. Odmówiłem. Nie zapiszę się, bo mnie to nie interesuje. Nie chcieli mnie przyjąć do pracy. Koledzy, z którymi pracowałem, mówią: „Ty napisz takie oświadczenie do PPS-u – bo w tym czasie były dwie partie PPS i PPR. – Napisz do PPS-u, że ciebie szantażują, że nie chcą cię przyjąć do pracy, a pracowałeś”. Napisałem takie oświadczenie. Przewodniczącym był pan Godlewski. Napisałem takie oświadczenie i od razu mnie przyjęli. Pracowałem do 1950 roku. Do tego czasu, kiedy połączył się PPR z PPS-em i to moje oświadczenie widocznie dostało się [w ich ręce], jak oni to połączyli. Wtedy zemścili się na mnie. W 1950 roku wezwali mnie, wtedy fabryki były obstawione KBW, w każdej fabryce było wojsko – w fabrykach wojskowych – i był referat UB. Wezwali mnie do UB i ten oficer powiedział, że dla mnie pracy w PZO nie ma, zwalniają mnie z pracy. Wyrzucili mnie. Początkowo nie wiedziałem dlaczego. Pytałem się i do dyrektora chodziłem, ale dlaczego, to nikt nie mógł mi powiedzieć. Tłumaczyłem, że przecież mam roboty jeszcze na dwa tygodnie, bo na montażu pracowałem. Oni mnie od razu zwolnili, zabrali przepustkę i już nie wolno mi było wejść na oddział. Po jakimś czasie dopiero się zorientowałem, ktoś mi podpowiedział, że przecież napisałem oświadczenie i jak oni dostali w łapy to oświadczenie, to wyrzucili mnie z pracy. Wzywali mnie na Cyryla i pytali, dlaczego odszedłem z pracy? Mówię: „Nie odszedłem z pracy, tylko mnie wyrzucili z pracy”.

  • Jak z perspektywy lat ocenia pan Powstanie Warszawskie?

To była jedyna rzecz, na którą czekaliśmy i którą zrobiliśmy. Chyba ofiar było bardzo dużo, tego się nie spodziewaliśmy, ale charakter tego, że człowiek jak czeka na coś tyle lat, to czeka, żeby to się pełniło – to życzenia, ta nadzieja. Uważam, że to było potrzebne. Niepotrzebne było z tego względu, że tyle ofiar zginęło, ale ofiary cały czas były, cały czas ginęli ludzie i w łapankach, i rozstrzeliwali – na to byliśmy skazani, bo u nas za wszystko była kara śmierci. Tak samo groziło przecież [moim bliskim]. Jak u mnie się zbierali [na zbiórki], to cała moja rodzina była narażona na to, że nas rozstrzelają, jeśli się dowiedzą i złapią. Uważam, że Powstanie było potrzebne.



Warszawa, 19 grudnia 2008 roku
Rozmowę prowadzi Anna Andruszkiewicz
Leonard Ranc Pseudonim: „Grajcarek” Stopień: kapral, łącznik Formacja: Obwód VI Praga, Rejon IV Dzielnica: Centrum, IV rejon

Zobacz także

Nasz newsletter