Maria Dębowska „Ilonka”

Archiwum Historii Mówionej

Maria Dębowska, urodziłam się w 1922 roku.

  • A gdzie?

[…] Urodziłam się w Łomży.

  • Proszę opowiedzieć o swoich latach dziecinnych, o dzieciństwie, co działo się przed wojną?

Przed wojną mieszkałam w Łomży. Dziewięć lat tam mieszkaliśmy. Potem mieszkałam z rodzicami w Białej Podlaskiej, potem w Siedlcach i wreszcie w Warszawie od 1936 roku.

  • A dlaczego pani tak często zmieniała miejsce zamieszkania?

Ojciec zmieniał pracę. Na początku, jak się urodziłam, rodzice pracowali oboje w gimnazjum. Potem tak było, że niechętnie patrzono na to, że dwie osoby z tej samej rodziny pracują i mama przestała pracować w gimnazjum. Ojciec potem był już urzędnikiem, nie nauczycielem, i zmieniał pracę. Pracował w Białej Podlaskiej, pracował w Siedlcach, a w końcu dostał pracę w Warszawie.

  • Czy miała pani rodzeństwo?

Miałam rodzeństwo, miałam dwie siostry młodsze ode mnie oraz z drugiego małżeństwa ojca dwóch braci, bo ojciec żenił się dwa razy.

  • Gdzie w Warszawie mieszkaliście?

Krasińskiego 18 na Żoliborzu. Tam chodziłam do szkoły imienia Piłsudskiej. Jak mówią absolwentki, jesteśmy od Piłsudskiej, od Sempołowskiej z Piłsudskich.

  • Jaka była szkoła przedwojenna?

Szkoła przedwojenna imienia Aleksandry Piłsudskiej.

  • A jak było w szkole? Jaka była szkoła?

Uważam, że była to bardzo dobra szkoła. Mieli takie podejście, na przykład nigdy nie było żadnych prezentów dla nauczycielek, nigdy nie obchodziło się żadnych imienin nauczycielskich. Byli bardzo sprawiedliwi i były, bo to były nauczycielki, tam chyba był tylko jeden nauczyciel, ale go nie pamiętam, w każdym razie uczyły bardzo dobrze. Tak uważam, że uczyły bardzo dobrze i nastrój w szkole był dobry. Mam jak najlepsze wspomnienia od Aleksandry Piłsudskiej. Potem należałam jeszcze do koła absolwentek, to już po wojnie. Jakiś czas uczyłam u Sempołowskiej, łaciny uczyłam. To już byłam wtedy na emeryturze i miałam pół etatu z łaciny u Sempołowskiej, ale była to bardzo dobra szkoła, moim zdaniem. Mam jak najlepsze wspomnienia.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny, 1939 rok? Co pani wtedy robiła?

Wtedy już mieszkaliśmy na Bielanach i przez radio usłyszeliśmy, że rozpoczęła się wojna, i to tylko tyle. Co mogę powiedzieć więcej?

  • A widziała pani bombardowania? Dotknęło to panią jakoś?

Myśmy potem byli jakiś czas na Żoliborzu, przeszliśmy na Żoliborz i mieszkaliśmy w czyimś mieszkaniu, nie pamiętam, dlaczego akurat tam. A potem wróciliśmy na Bielany i rozpoczęła się już okupacja. Pamiętam zaciemnienia, to pamiętam. Pamiętam jeszcze jedną rzecz z wybuchu wojny, należałam wtedy do harcerstwa i myśmy mieli dyżury na Dworcu Gdańskim. Przyjeżdżały transporty żołnierzy na front, a myśmy im do pociągu wynosiły żywność, opatrunki. To miałyśmy takie harcerskie dyżury. Byłam na Dworcu Gdańskim chyba dwa czy trzy razy. Ojciec mnie na ten dworzec odwoził i tam byłam. To było związane z wybuchem wojny, bo już się wojna zaczęła wtedy.

  • A z czego żyliście w czasie okupacji? Czy tata był dalej urzędnikiem?

Ojciec pracował, pamiętam, że pracował w ZOM-ie jakiś czas. Pracował jako urzędnik. My starałyśmy się dorobić różnymi pracami, na przykład pamiętam, że handlowaliśmy chlebem. Polegała rzecz na tym, że się szło na Marymont, gdzie była piekarnia, to trzeba było tam rano pójść, brało się chleb stamtąd i roznosiło się potem po domach. Dzięki temu wypadało tak, że jeden bochenek chleba był dla nas za darmo. Tośmy chodziły z Teresą, z moją siostrą, na zmianę, jednego dnia ja, drugiego dnia ona. Potem jakiś czas handlowaliśmy słodyczami, już nie pamiętam, co to za słodycze, ale chyba jakieś babeczki. Potem rodzice doszli do wniosku, że to się nie opłaca, bo handel szedł w domu, kupowałyśmy te babeczki i później kupowałyśmy dla siebie. Tak że z babeczkami się skończyło, ale chlebem handlowaliśmy jakiś czas, handlowaliśmy olejem, dawałam korepetycje, to tyle co [pamiętam].

  • A uczyła się pani dalej w czasie okupacji?

Zdałam maturę w czasie okupacji na kompletach w 1942 roku. To był bardzo dobry okres, jeżeli chodzi o uczenie się. Mam jak najlepsze wspomnienia z kompletów właśnie, bo Sempołowska, czyli Piłsudska wówczas, organizowała tajne komplety i myśmy chodziły na te komplety i tam zdałam maturę. Człowiek się bardzo dużo nauczył na tych kompletach, dlatego że to była mała grupa. Na takim komplecie to było siedem, osiem osób i każdy musiał odpowiadać i każdy musiał się uczyć. Uczył się tylko ten, co chciał. Kto nie chciał, to się nie uczył, więc uczyłam się na kompletach u Sempołowskiej, wówczas u Piłsudskiej – nie u Sempołowskiej, bo Sempołowska to była po wojnie dopiero. Nasze nauczycielki przedwojenne uczyły na tych kompletach, a prócz tego to była szkoła ogrodnicza, ta była jawna. Obok uczyły tam te nauczycielki, które były przedtem u Piłsudskiej i uczyły na kompletach i tam zdawałam maturę.

  • Rozumiem, dobrze. To teraz może przejdziemy do konspiracji. Gdzie i kiedy, poprzez kogo pani się zetknęła z działalnością konspiracyjną?

W konspiracji działała cała moja rodzina. Byłam w harcerstwie tajnym, to jedno, a drugie, rodzina moja brała udział w tak zwanej akcji „N”. I mama była w konspiracji, i ojciec był w konspiracji. Myśmy adresowali koperty do Niemiec, gdzie się wysyłało propagandowe materiały. Przychodziła do nas łączniczka, odbierała, a naszym zadaniem było tylko adresowanie kopert, według książki telefonicznej z Niemiec, pamiętam z Monachium, München. To była nasza praca. Poza tym byłam w harcerstwie i były kursy „peżetek”, u nas się odbywały. I to tyle, co pamiętam.

  • Na czym te kursy polegały?

Pamiętam, że pierwszy kurs „peżetowski”, bo „peżetki” były przewidziane, że będą potem prowadzić gospody dla żołnierzy, więc był kurs gotowania między innymi, a poza tym to nie pamiętam. Pamiętam tylko, że to się u nas odbywało, te kursy. Pamiętam, że u nas w domu była skrytka i chyba tam została. Była skrytka na różne materiały przechowywane, jak „Biuletyn Informacyjny” i różne. A więcej – to dawne czasy – nie pamiętam po prostu.
  • Jak pani zapamiętała 1 sierpnia 1944 [roku], wybuch Powstania?

Wybuch Powstania zapamiętałam w ten sposób, że już przedtem, przed Powstaniem, pod koniec lipca już dostałam przydział, że będę na Pradze, bo liczyło się na to, że z Pragi przyjdzie pomoc Rosjan. Przyjaciele obiecali, że nam pomogą i dlatego uważano, że Powstanie rozpocznie się na Pradze. Dostałam przydział na Pragę i moja siostra dostała przydział na Pragę, razem ze mną. Ostatnią noc przed Powstaniem spędziłyśmy na ulicy Pańskiej, bo już przyszliśmy tutaj, na ulicę Pańską i tam nocowałam u koleżanki, którą potem spotkałam jako nauczycielkę, Jeżowską. To była ta ostania noc, już nie nocowałam w domu na Bielanach. Rodzicie dostali także przydział wojskowy do Śródmieścia i ojciec, nie wiem nawet dokładnie gdzie, ale wiem, że ze Starzyńskim miał jakiś kontakt. W każdym razie moja cała rodzina brała udział w Powstaniu. 1 sierpnia jeszcze poszłyśmy z siostrą do domu, padał deszcz, to pamiętam, takie głupie szczegóły się pamięta. Padał deszcz, pożegnałyśmy się z rodziną, została tylko babcia z najmłodszą siostrą w domu, a myśmy poszły na swój przydział, na swój kontakt, tam gdzie nam naznaczono. Ponieważ miałam przydział na Pragę, to musiałam się przedostać na Pragę. Pamiętam, tuż przed Powstaniem, jak szłyśmy przez most Kierbedzia i ludzie naprzeciwko szli w stronę Warszawy i ktoś popatrzył na nas, jak szłyśmy tak jakby pod prąd, i powiedział: „To głupie, nie wiedzą dokąd uciekać”. A myśmy szły na swój punkt, jakby pod prąd. Dostałam przydział w szkole Rzeszotarskiej i tam byłyśmy. Jak Powstanie wybuchło na Pradze, to pamiętam, że z tej szkoły z okien patrzyłyśmy, jak żołnierze z karabinami biegną, ale Powstanie na Pradze upadło od razu i zeszłyśmy do konspiracji. Tam przenosiłyśmy broń i przenosiłyśmy wiadomości właściwie konspiracyjnie. Stąd pamiętam przenoszenie broni. Tak trwało, tak byłyśmy w jednej szkole, potem w drugiej szkole na Pradze. To już wtedy było po wybuchu Powstania i zostaliśmy odcięci od Warszawy. To już było po wybuchu Powstania, tak.
Zaraz, jeszcze muszę sobie przypomnieć. Aha, pamiętam tylko takie fragmenty, jak na przykład przenosiłyśmy broń z Pragi centralnej na peryferie Pragi. Przenosiłyśmy broń i przenosiłyśmy wiadomości. To broń przenosiło się [w następujący sposób]: w kaszy zasypane były automaty i w jakiejś torbie [wsadzone] i przykryte jarzynami. Szłyśmy we trzy, pierwsza nie niosła nic, a dwie następne szły i już były obciążone bronią. Najbardziej bała się ta pierwsza. Bała się o nas oczywiście. Pamiętam, że byłam już tak tym zdenerwowana, że jak doszłyśmy na ten punkt, gdzie w końcu miałyśmy broń złożyć, to powiedziałam jej, że już my same dojdziemy. Tego nie powinnam robić, bo to było wbrew rozkazowi. Ale szłam i miałyśmy taki rozkaz, że jak by Niemcy zatrzymali pierwszą z nas, to ta druga miała się cichcem usunąć. Przede mną szła siostra i pomyślałam sobie, że byłoby mi bardzo trudno, jak by siostrę zatrzymali, żeby udać, że jej nie znam i cichcem się gdzieś schować. Na szczęście nas nie zatrzymali. Ale był taki moment, że szłam pod wiaduktem z siostrą i broń niosłam i patrzę, a ona się zatrzymuje, a jej się urwało ucho od torby po prostu i stanęła, a ja myślałam, że Niemcy ją zatrzymali. Tak że zgromadziliśmy tam broń i potem już było wiadomo, że są oddziały, które przechodzą na drugą stronę Wisły.
Nasza władza, Zofia Wysokińska, pseudonim „Hanka”, to była też „peżetka”, mogła przedostać się na drugą stronę Wisły pod dowództwem „Zdzisława”, to był jego pseudonim, i mogła ze sobą wziąć dwie osoby, bo myśmy wszystkie na Pradze [były]. Wtedy ona wybrała nas dwie, mnie i moją siostrę, długi czas zresztą nasz oddział nie wiedział, że jesteśmy siostrami. Nigdy się nie pomyliłyśmy, mówiłyśmy sobie po pseudonimie i tak było.
Dostałyśmy przydział do oddziału, który przechodził, tylko pamiętam pseudonim dowódcy, „Zdzisław”. Przeprawa – najpierw szliśmy na punkt na… Gdzie to było? Przeszło się na Sadybę potem. Przejście przez Wisłę opisałam dokładnie w książce Skiwskiej „Przeprawy przez Wisłę”. Dostałyśmy tam ten przydział i pamiętam, że poszłyśmy na punkt, gdzie nam przydzielono opaski powstańcze, miałyśmy je przenieść, i broń, granaty. Poszłyśmy do punktu, gdzie broń była ukryta w ogrodzie, po prostu pod jakimiś roślinami. W pewnej chwili podniosłam głowę i popatrzyłam na dom, z którego wyszłyśmy, konspiracyjne mieszkanie, a w oknie przylepione twarzyczki dzieci, które to warszawskie dzieci doskonale zdawały [sobie] sprawę, kto i po co do ogrodu przyszedł. Tak to było. Wyszliśmy wieczorem. Pamiętam tylko, że powiedziano nam, żebyśmy się nie ubrały w nic białego, bo biały widać w ciemności. Rzeczywiście, tego do tej pory nie wiedziałam. Dopiero wieczorem wyszliśmy wszyscy, to było trzynaście osób w tym oddziale z Pragi. Przeszliśmy w jednym, pamiętam, że przez… Szłyśmy… Gdzie to mogło być? Przez Wał Miedzeszyński przechodziło się między innymi i przez jakieś zatoczki przechodziłyśmy i powiedziane nam było, że nie wolno rozmawiać przez całą noc, choćby nie wiem co, nie można wydać z siebie głosu. Każdy dostał przydział broni do przeniesienia. Pamiętam, że miałam granaty w plecaku i jeden zgubiłam i byłam bardzo przejęta. Doszłyśmy do Wału Miedzeszyńskiego, chyba to Wał, a może już po Wale Miedzeszyńskim, nie pamiętam. Siedział mężczyzna przed domem, to było już wieczorem i tak patrzył, jak ten oddział szedł, trzynaście osób, jedenastu chłopców, nie, dziesięciu chłopców, i nas było trzy. Jak zobaczył kobiety, to zawołał spontanicznie: „A ta tu po co?!”. Takie pamięta się głupie szczegóły.
Przeprawa przez Wisłę trwała całą noc. [To było 23 sierpnia 1944 roku]. Podzieliliśmy się na dwie grupy, bo na łódce się tyle mieściło. Pierwsza łódka popłynęła, a my zostałyśmy i czekając na drugą, nie wolno było się odzywać. Siostra potem napisała wiersz pod tytułem „Wartownik” o tej nocy, gdzie siedziało się i patrzyło w wydzielony fragment przejścia i obserwowało, czy Niemcy nie nadchodzą, czy ktoś nas nie widzi. Siedziało się jak na warcie. Pierwszy transport przepłynął przez Wisłę i wzięli nas do tej łódki. Myśmy były w drugim transporcie, Teresa i ja. Teresa, moja siostra, „Jagienka”, i ja, „Ilonka”, i Zosia Wysokińska, nasza władza, „Hanka”, pod dowództwem „Zdzisława”, jak powiedziałam. Kiedy już dopłynęliśmy tak mniej więcej na połowę rzeki, łódź stanęła na mieliźnie, bo to było wtedy lato, woda była niska. A jeszcze pamiętam, że cały czas reflektorami oświetlano Wisłę. Jak dojechaliśmy do mielizny, tośmy się zatrzymali. Trzeba było wysiąść i stanąć na mieliźnie, łódź przepchnąć, a w każdej chwili, reflektory mogły nas oświetlić. Jak przepłynęliśmy przez Wisłę, to tylko tyle nam nakazano, że: „Jak będzie reflektor, to padnij!”. Wtedy nie widać sterczącego z daleka człowieka. Przez moczary, przez druty kolczaste się tam szło, przez jakieś… Nie wiem, to było w okolicach Sadyby, ta przeprawa. Przez całą noc się tak szło i jak tylko był reflektor, to padnij. Jak były tam rowy melioracyjne, to chłopcy przeskakiwali, a my nie potrafiłyśmy tyle skoczyć, tośmy wchodziły w ten rów i wychodziły na drugiej stronie mokre i nie zwracające już na to uwagi. Nad ranem doszliśmy o świcie do polskiego posterunku, potem byłyśmy na forcie. Nie wiem, czy to był fort Sadyba, czy to był fort Mokotowski. Tam niedaleko był cmentarz, to zapamiętałam. I byłyśmy potem na tym forcie. Jak się przechodziło przez Wisłę…
Aha, właśnie, co chciałam powiedzieć, bo to była scena jak z filmu. Kiedy już dotarłyśmy rano do polskich przystanków, do polskich siedzib i do tych kwater, to doszliśmy do oddziału polskiego i tam był jakiś wał. To było w okolicach Sadyby, był wał i na szczycie tego wału… Do tego wału prowadziły schody, to już była polska strona, przeszłyśmy te niemieckie tereny nad Wisłą, i na samym szczycie biało-czerwona chorągiew. To było takie aż sentymentalne może, ale tę scenę zapamiętałam i pomyślałam sobie, że niczym było to przejście przez Wisłę, ale tych schodów, to już nie przejdę.
Potem siedziałyśmy tu, przy Puławskiej, na [placyku], taki placyk okrągły był w klatce schodowej, czekałyśmy na przydział, a potem dostałyśmy przydział na Mokotów. Tam byłyśmy na kwaterze, przenosiłyśmy znowu jakieś wiadomości, chyba broń też, ale nie pamiętam, czy broń także. Tam byłyśmy aż do upadku fortu. Na forcie byłyśmy do upadku Mokotowa, kiedy to 2 września było. To było 2 września chyba, tak. Wtedy nasza władza na forcie powiedziała nam, żebyśmy… Nie, wtedy jeszcze próbowałyśmy się wydostać do kanału i uciekać z Mokotowa do Śródmieścia poprzez kanały, ale moja siostra została ranna i myśmy się zatrzymali. Zatrzymałyśmy się we trzy z Zosią Wysokińską i my dwie, nie weszłyśmy do kanału, a cała reszta tego oddziału, który z nami przez Wisłę przechodził, dostała się do kanału. W kanale wszyscy zginęli, został jeden, „Bronek”, i został drugi, nie pamiętam jego nazwiska, został potem lekarzem laryngologiem […]. Jak napisałam o przeprawie przez Wisłę, to napisałam, że ocalał, a on ocalał dzięki temu, że cały ten oddział, jak Niemcy wrzucali granaty do kanału, to pod jedną stronę kanału wszyscy poszli i tam zginęli, a jeden poszedł po drugiej stronie i ten ocalał, ten „Bronek”. Wszyscy zginęli w kanale, a my poszłyśmy na fort.
Razem z ludnością cywilną szłyśmy. Wtedy nasza władza kazała nam zakopać nasze opaski powstańcze i dołączyć się do ludności cywilnej. Ludność cywilna szła w kierunku Pruszkowa, myśmy po drodze uciekły z tego transportu. To pamiętam. Niemcy kazali się zatrzymać wzdłuż drogi, cała ta ludność siedziała przy tej drodze, a po drugiej stronie były już wysiedlone chałupy. Podeszłam do Niemca i zaczęłam z nim po niemiecku rozmawiać, a tymczasem moje towarzyszki uciekły do pustej chałupy, on się odwrócił i ja do nich tam dołączyłam [...]. Siadłyśmy w tej pustej, wysiedlonej chałupie tak na podłodze, a tymczasem transport ruszył dalej. Niemiec sprawdził sąsiednią chałupę, naszej nie. I tylko tak się przesuwali i szli, i szli, cały ten transport w kierunku Pruszkowa, a my zostałyśmy w tej chacie. Rano wyszłyśmy na podwórze, patrzymy, a tam parę osób, takich jak i my, ukryło się w stodole. Oni się bali nas, a my ich. Na tym się skończyło Powstanie. Już w Pruszkowie nie byłam, bo myśmy uciekły przedtem. Potem moja siostra pracowała w Ursusie w szpitalu.

  • A kiedy pani spotkała się ze swoimi rodzicami?

Z rodzicami spotkałam się już po Powstaniu. Myśmy zamieszkały u takiej gościnnej Marysi w Ursusie, która była właścicielką domu, ale młoda była, taka w moim wieku, i nas przyjęła pod swój dach. A tymczasem rodzice moi wyszli z Warszawy, mama też wyszła, nie wiem, czy z ludnością cywilną. W każdym razie już wyszli poza Warszawę i myśmy się jakoś skontaktowały. A, już wiem. W Ursusie był wójt, który znał ojca z czasów okupacji i jakoś nas zawiadomił czy rodziców zawiadomił, że jesteśmy w Ursusie, i rodzice do Ursusa przyszli po trochu. Znaczy ojciec osobno, matka osobno. Pracowałam w gminie w Ursusie, a siostra pracowała w szpitalu jako sanitariuszka, znała się już na tym. Pracowała w szpitalu.

  • Pani Mario, dlaczego pani poszła do Powstania?

Trudno mi odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego?”. Żeby walczyć o Polskę, tak wzniośle mówiąc. Z tym że nie jestem z natury odważna. Jeszcze pamiętam, jak byłam dzieckiem i myśmy o wojnie w szkole się dowiadywały, to koleżanki moje tuż przed wojną dziarsko mówiły, że chcą [ginąć] za ojczyznę, a ja myślałam sobie, że bym nie chciała wcale zginąć za ojczyznę, ale byłam w Powstaniu, chociaż bałam się wojny. Z kursów „pedetowskich” to pamiętam pierwszy wojskowy kurs. Zaczął się od tego, że nam powiedziano, co to jest odwaga i to sobie zapamiętałam przez tyle lat – odwaga jest to opanowanie strachu. Tylko tyle i aż tyle. Tak sobie to po prostu [zastosowałam] i dlatego poszłam do Powstania. A poza tym to była może i tradycja rodzinna, bo rodzice byli w Powstaniu i nas tam też wciągnęli, byli w konspiracji. W domu była skrytka, rodzice należeli do konspiracji. Przysięgę składałam na ręce znajomego w moim rodzinnym domu – Kazimierz Gorzkowski, był dosyć znany potem w harcerstwie i w akcji „N” był znany, chyba. I to tyle.

  • Dziękuję pięknie za rozmowę.

Nie wiem, czy to dobrze powiedziałam?

  • Wspaniale.

A jeszcze taka jedna rzecz na koniec – moja siostra pisała wiersze na temat wojny i na temat Powstania. Już nie żyje, umarła zaraz po wojnie. Pamiętam taki wiersz „Do świętej Barbary”, który kończył się takimi słowami, wcale nie wzniosłymi: „I daj, żeby nigdy więcej…”. Nie, nie tak. Muszę wrócić. „Święta Barbaro, patronko podziemi, bądź zawsze z nami, a gdy będzie już można, wywiedź nas na słońce w dzień szczęśliwy, w który dziś nie wierzę, i daj, żeby nigdy więcej żadna dziewczyna nie była żołnierzem”. To było takie inne podejście, ale myśmy były przecież w konspiracji i brałyśmy udział w Powstaniu. Ale moi rodzice brali udział w pierwszej wojnie światowej i u nas nie było tylko takiego nastroju: „Walczmy i cieszmy się, że walczymy”. „Żeby żadna dziewczyna nie była żołnierzem”. Ale trzeba walczyć, trzeba iść. Może to tak było, jakoś inaczej niż gdzie indziej.

  • Dobrze.

Opisałam to w książce „Przeprawy przez Wisłę” Skiwskiej, tam są też moje wspomnienia [przeprawy] przez Wisłę. [W tej książce są pomylone nasze pseudonimy. Powinno być: Zofia Wysokińska „Hanka”, Maria Dębowska „Ilonka”, Teresa Dębowska „Jagienka”].



Warszawa, 17 marca 2010 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Rosłon
Maria Dębowska Pseudonim: „Ilonka” Stopień: peżetka, służby pomocnicze Formacja: Pomoc Żołnierzowi Dzielnica: Praga, Sadyba Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter