Maria Goetzen-Pirim „Maja”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Maria Goetzen-Pirim, urodzona 11 sierpnia 1926 roku w Warszawie, pseudonim „Maja”, stopień szeregowiec, zgrupowanie „Gustaw”.

  • Co pani robiła przed wybuchem wojny? Gdzie się pani urodziła?

Urodziłam się w Warszawie i chodziłam do szkoły do sióstr nazaretanek na Czerniakowie. Tam cały czas do Powstania chodziłam do tej szkoły.

  • Gdzie pani mieszkała?

Na Wareckiej 9, wprost jak się wychodziło z kanałów.

  • Miała pani rodzeństwo?

Tak, miałam brata bliźniaka, który zginął w Powstaniu i mam trzy siostry. Jedna była w Powstaniu ze mną, a dwie były jeszcze młodsze, więc nie brały udziału.

  • Jak siostry mają na imię?

Jedna Rita, ta która była w Powstaniu ze mną, Ewa i Antonina.

  • Pani brat jak miał na imię?

Lucjan.

  • Czym zajmowali się pani rodzice?

Mój ojciec miał przedsiębiorstwo budowlane w Warszawie, był inżynierem.

  • Nie pamięta pani jak się nazywało to przedsiębiorstwo?

Mam papiery gdzieś, już nie pamiętam, ale w każdym razie jego nazwisko było, Jan Goetzen Przedsiębiorstwo Budowlane.

  • To jest nazwisko niemieckie, tak?

Nazwisko niemieckie, ale ta rodzina już od dawna była w Polsce.

  • Czy wie pani może, jak rodzina Goetzen znalazła się w Polsce?

Nie, nie pamiętam. Mój ojciec był wielkim patriotą i zawsze uważał, że jest Polakiem. W czasie okupacji czasem Niemcy starali się wykorzystać jego niemieckie pochodzenie w pewnym sensie, ale i mógł zatrudnić w swoim przedsiębiorstwie niektórych młodych ludzi i dać im papiery, że pracują i wtedy byli chronieni trochę jak były łapanki. Tak że w tym sensie, że miał niemieckie nazwisko, to trochę pomagało uchronić pewnych młodych ludzi.

  • To byli po prostu jacyś bardzo dalecy przodkowie, a krew płynęła już polska?

Tak, naturalnie tak.

  • Proszę powiedzieć, jak pani zapamiętała wybuch wojny, 1939 rok?

Jako dziecko, byliśmy jeszcze bardzo młodzi i dla nas to było wielkie wydarzenie i co będzie dalej. Później starsi ludzie może to odczuli, wiedzieli, czym to się kończy i co ich czeka, a młodzi raczej zastanawiali się, co będzie dalej i było to coś bardzo nowego, nagle co się dzieje. Od razu było widać samoloty, pierwsze, które się widziało, to były samoloty, które leciały na Warszawę i pierwsze bomby.

  • Szkoła, do której pani chodziła, to jest szkoła z tradycjami, ona istnieje do tej pory.

Tak, na Czerniakowskiej w dalszym ciągu. To jest bardzo duży budynek. Ona była uważana za bardzo dobrą szkołę.

  • Jak wyglądał pani pierwszy kontakt z konspiracją?

W 1943 roku, też przez koleżanki, przez brata ciotecznego, który już był w konspiracji.

  • Brat jak się nazywał?

Brat cioteczny, Ziółkowski Andrzej.

  • On po prostu zaproponował pani, tak?

Tak, wtedy się proponowało, były kontakty ukryte, szło się do jakiegoś mieszkania prywatnego, tam dopiero się składało przysięgę i potem tam było szkolenie.

  • Czy pani pamięta jak składała przysięgę?

Nie, pamiętam że była, ale jak, to już nie pamiętam, w jakiś normalny sposób. Później było szkolenie sanitarne, żeby przygotować nas do…, wiadomo było, że będzie Powstanie i wszystko w tym celu było robione. Tak, to trudno powiedzieć, bo właściwie nikt się nie znał, były pseudonimy, tak że trudno powiedzieć, z kim się miało do czynienia.

  • W konspiracji był też jeszcze pani brat bliźniak i starsza siostra?

Moja siostra była i mój brat bliźniak, tak, tylko nie w tym samym… mój brat bliźniak, to już nie pamiętam gdzie był, w każdym razie w czasie Powstania rozeszliśmy się, on był ranny, później był wywieziony do Niemiec z grupą rannych i tam umarł.

  • Ale to było już po Powstaniu?

Umarł już gdzieś w obozie, nawet już nie wiem gdzie.

  • Z ran odniesionych w Powstaniu?

Tak, dostał postrzał w brzuch, a mój brat cioteczny, Andrzej Ziółkowski, dostał też postrzał w brzuch i umarł po kilku dniach, zmarł dlatego, że nie mogli go ocalić.

  • W czasie Powstania?

W czasie Powstania, jak był atak na komendę […], na Krakowskim Przedmieściu. On był w batalionie szturmowym, tak że miał pierwszą akcję.

  • A pani starsza siostra?

Moja starsza siostra była też u „Gustawa” i ona była na Starym Mieście, od początku była na Starym Mieście.

  • Jak pani zapamiętała godzinę „W”, wybuch Powstania Warszawskiego, pierwszy dzień?

Jak to zapamiętałam? To była wielka radość i było wielkie podniecenie.

  • Ale czy żegnała się pani z rodzicami, czy powiedziała pani, że wychodzi do Powstania?

Nie, wyszłam z moim bratem, poszliśmy szukać naszego batalionu. Nasze mieszkanie było naprzeciwko Poczty Głównej i zaczęła się właśnie walka o pocztę i pamiętam, że nawet kule do mieszkania wpadły, więc to już był początek. Trudno było znaleźć nasze oddziały, bo właściwie to niektóre miejsca były zajęte przez Niemców, niektóre przez Polaków. W każdym razie pierwsze wrażenie to była wielka radość dla nas wszystkich.

  • Pani zdążyła na swój punkt, gdzie pani miała dojść?

Nie zdążyłam.

  • Gdzie to było, gdzie pani miała się stawić?

Miałam się stawić, już nie pamiętam na jakiej ulicy, w każdym razie jak wyszłam, to już były walki w Śródmieściu i znalazłam się gdzieś, gdzie byłam potrzebna jako łączniczka, więc zaczęłam tam. Brat poszedł gdzieś indziej, właściwie już nie pamiętam nawet, gdzie, jak nasze losy się rozeszły.

  • Tak że w pierwszych dniach Powstania była pani z tym batalionem, tak?

Tak, bo po drodze ich spotkałam i oni prosili żeby z nimi zostać jako łączniczka. Z nimi poszłam na Stare Miasto, tam dopiero spotkałam wszystkich, moja siostra tam była, tam był batalion „Gustawa”.

Ale pani została z tym batalionem, który pani spotkała?Zostałam z nimi i dopiero po powrocie kanałami do Śródmieścia, byłam z powrotem z batalionem „Gozdawy”.

  • Jak pani zapamiętała walki na Starym Mieście?

Jeden koszmar, codzienny koszmar. Jak wróciliśmy do Śródmieścia, to w ogóle nam się wydawało, że to jest raj, spokój, a tam to był jeden koszmar. Ludzie umierali tak jak muchy.

  • Na Starym Mieście gdzie pani miała kwaterę?

Już nie pamiętam tej ulicy, ale później na Miodowej byłam, przenosiła się kwatera.

  • Pani pełniła funkcję łączniczki?

Tak.

  • Gdzie pani przechodziła z meldunkami? Tylko na terenie Starego Miasta?

Nie, raz przechodziłam przez getto, które się paliło. To znaczy nie doszłam, przeszłyśmy pierwsze barykady i później z koleżanką szłyśmy przez getto, które całe się paliło, ze wszystkich stron był tylko ogień, no i tam byli Niemcy. Jak skręciłyśmy w ulicę, nagle wpadłyśmy nos w nos z posterunkiem niemieckim, który krzyczał: Halt! Halt! i zaczął strzelać. Tak że bardzo szybko biegłyśmy i wpadłyśmy do jakiejś dziury po bombach, żeby się ukryć. Ponieważ to był wieczór, więc jakoś stamtąd później wyszłyśmy i wróciłyśmy. Nie przeszłyśmy wtedy, dlatego że to było zupełnie niemożliwe. Ale tak to chodziłam w różne strony nie przechodząc kanałami, miałam koleżanki, które chodziły kanałami ze Śródmieścia na Stare Miasto. Ja byłam raczej ograniczona w granicach Starego Miasta.

  • Pamięta pani te koleżanki, które przechodziły właśnie, były łączniczkami?

Hanka Faranowska, ona nawet była odznaczona Virtuti Militari, Lehr-Spławińska ona się chyba nazywa teraz, to była moja koleżanka ze szkoły jeszcze od sióstr.

  • […] Stare Miasto, pani mówiła że to był jeden wielki koszmar.

Tak. Jeden wielki koszmar.

  • Jak było z wyżywieniem, z wodą?

Nawet nie mam wielkich wspomnień, dlatego że czasem się nie spało przez dwie noce, spało się na bruku, tam gdzie się upadło. Rozmawiało się z kimś, bomba padała, ten ktoś ginął od razu. Tak że, to był w ogóle jeden wielki koszmar, albo jak Niemcy …To było okropne, właściwie codziennie były takie wypadki, że ludzie byli paleni miotaczami ognia, to był straszliwy widok, pierwszy raz widziałyśmy ludzi płonących i nie było właściwie żadnej możliwości im pomóc. Tak że to są takie różne codzienne wypadki przez cały okres. Bombardowanie, chodziło się po gruzach, nic nie było wiadomo, jaką ulicą się idzie, bo to były same gruzy. Trudno było się zorientować nawet, gdy się było łączniczką, jak iść, dlatego że już nie było ulic, tylko było wszystko zrujnowane.

  • Jak pani zapamiętała swój dzień urodzin?

Była piękna pogoda, było śliczne jasne niebo i nagle cisza, akurat szłam gdzieś z meldunkami, usiadłam sobie, a tam widzę zburzone domy i szyny zardzewiałe na tle niebieskiego nieba, to były bardzo dekoracyjne, a tam gdzie trzeba było przebiec, trup leżał, bo tam był obstrzał. Siedziałam i sobie pomyślałam: „Polecę czy nie polecę?” Na razie był taki ładny dzień i chwila spokoju.

  • Ale było jakieś szczególne święto? Znajomi wiedzieli?

Nie, nie było czasu na takie świętowanie. U nas […] nie obchodziło się urodzin, nie było czasu na to. Trzeba powiedzieć, że na Starym Mieście, to było od samego początku walenie, bombardowanie od rana do wieczora. Później czasem wieczorem ataki niemieckie, tak że właściwie nie myślałam nawet o tym, żeby były jakieś uroczystości.

  • Była pani ranna?

Nie.

  • To miała pani dużo szczęścia.

Bardzo często miałam to, że bomba wpadła tam, gdzie byłyśmy i czekało się, że wybuchnie i nie wybuchła. Tak że były takie okazje, że ludzie ocaleli mimo, że było bombardowanie codzienne.

  • Miała pani kontakt z siostrą?

Z siostrą tak. Na przykład, jak ten czołg wybuchł, to moja siostra tam była i ona była ranna od tego.

  • Później leżała w szpitalu?

Nie, bo ona była tylko ranna od szyby, od szkła miała poranienie, ale bardzo dużo kolegów i koleżanek zginęło wtedy. Nawet znalazły się ciała na drugiej ulicy, zresztą wszyscy znają tą historię, tak że wiedzą, że to było okropne.

  • Pani siostra jaką funkcję pełniła u „Gustawa”?

Ona była sanitariuszką.

  • Jaki miała pseudonim?

Pseudonim „Rita” i „Małgorzata”, ale była Rita i miała ten sam pseudonim.

  • Ile ona miała lat?

1924 rocznik, miała dwa lata więcej.

  • Później przyszedł rozkaz do wycofywania się kanałami?

Tak, ona się wycofała z „Gustawem”, a ja jeszcze byłam tam z koleżanką i z rannym kolegą. Ta koleżanka, która stale była ze mną w łączności, to miała właśnie tego kolegę, przyjaciela…

  • Jak ona się nazywała?

Już nie pamiętam, Zosia? Nie pamiętam jak się nazywała. W każdym razie ona miała kolegę rannego i czekałyśmy, że może będzie można w jakiś sposób przejść, no i w ostatnich chwilach poszłam zobaczyć czy będzie jeszcze można wejść do włazu, ale już Niemcy przychodzili i chciałam do niej wrócić, ale już nie mogłam wrócić, tak że ona prawdopodobnie została tam ze swoim kolegą i nie wiem, co się z nimi stało.

  • W którym to było miejscu?

Koło Placu Krasińskich.

  • To był ostatni moment, żeby wejść przez właz?

Nie wiem, czy to był ostatni moment, bo wiele ludzi mówiło, że byli w ostatniej chwili, więc może było jeszcze jakieś inne przejście, po tym, ale wydawało mi się, że to było jedno z ostatnich.

  • Jakie wrażenie było pani jak pani weszła, gdzie pani ma iść?

To wszystko było jakimś takim automatem, bezmyślnym automatem, tylko trzeba było tak robić, jak można było. Wszyscy byliśmy bardzo wyczerpani fizycznie i zmęczeni, bo nie było normalnej nocy, ani normalnego jedzenia, tak że tak się szło kanałem właściwie jak automat. Byłam zadowolona, że wyszłam na Wareckiej, przed samym moim domem, więc mogłam się zobaczyć z rodziną.

  • Skąd pani wiedziała, że tutaj trzeba wyjść?

Nie byłam sama, tam byli przewodnicy. Jeszcze do nas dołączyła grupa Żydów, którzy z getta się [wyrwali] i trzeba było bardzo uważać, żeby nie krzyczeli, żeby nie było [hałasu]. W każdym razie byłam szczęśliwa jak wyszłam i akurat do domu, wtedy jeszcze mój dom stał. Poszłam na piąte piętro, bo mieszkaliśmy na piątym piętrze, żeby się wykąpać i akurat zaczęło się bombardowanie, zaczęli bombardować Śródmieście.

  • Pani siostra już tam była?

Moja siostra już była, bo ona wyszła z pierwszą grupą.

  • Dokładnie, gdzie pani dom stał na Wareckiej?

Warecka 9, to jest na wprost włazu. Nie wiem dlaczego pokazują, że to wejście było na Warecka – Nowy Świat. Wcale nie tam było wyjście, tylko wyjście było na Wareckiej, prawie koło Warecka 9, ale teraz nie wiem, dlaczego pokazują, że wyjście było na Nowym Świecie, na Warecka – Nowy Świat.

  • Ile tam było, mniej więcej, do Nowego Światu?

Nie wiem, ile metrów, ktoś mi powiedział: „To ci się zdaje.” Ale moje koleżanki z Anglii też pamiętają doskonale, że wychodziłyśmy na Wareckiej, naprzeciw Warecka 9, a nie Warecka – Nowy Świat.

  • Bo to był dom, gdzie pani mieszkała?

Tak, naprzeciw był mój dom, tak że od razu poszłam do domu i rodzina moja jeszcze tam była w piwnicach, jeszcze był spokój, ale następnego dnia zaczęły się bombardowania i zaraz nasz dom został zrujnowany.

  • A pani dalsze losy w Śródmieściu?

W Śródmieściu byłam jako łączniczka i chodziłyśmy na barykady, żeby… jak to powiedzieć… każdy miał swój dyżur na barykadach.

  • Gdzie pani kwaterowała?

W Prudentialu...

  • Miała pani wolne chwile, żeby na przykład pójść do rodziców, wyspać się?

Wtedy zaczęło się już to samo piekło w Śródmieściu, tak że rodziców widziałam, widziałam rannych kolegów, ale już trudno było mieć normalne kontakty.

  • Pani najgorszy dzień w Powstaniu Warszawskim?

Najgorszy, jak dowiedziałam się, że mój brat cioteczny umarł, został ranny i tam umarł. Widziałam dużo rannych i umierających, i kolegów, i koleżanki, ale tu już bardziej ktoś bliski, to już wtedy się odczuwa trochę inaczej.

  • Pani dobre wspomnienia z Powstania?

To jak wyszłam z kanałów, i mieszkanie jeszcze było, i woda jeszcze była, mogłam się wykąpać, i jeszcze widziałam się z rodziną, to jest najważniejsze.

  • Jak później z wyżywieniem było w Śródmieściu?

Już nie pamiętam, prawdopodobnie złe, jak zwykle, ale jakoś nie zwracałam specjalnie uwagi jakie wyżywienie było. Jak było coś do zjedzenia, to było, jak nie było, to nie było. Nie pamiętam, nigdy nie miałam jakiegoś takiego strasznego głodu, zawsze coś było czy cukier. Miałam niemiecką bluzę z kieszeniami i tam zawsze miałam dużo cukru czy jakichś rzeczy do podgryzania.

  • Później moment upadku Powstania Warszawskiego. Czy pani miała wybór?

Miałyśmy wybór, to znaczy nam też proponowali: „Jeżeli chcecie zostać”, ale uważałyśmy, że już trzeba do końca to kontynuować. Jak się raz zaczęło, to trzeba być solidarnym. Później cała historia, to tak samo wyjechałyśmy pociągami, wszystkie obozy.

  • Pani siostra też?

Moja siostra też, byłyśmy razem.

  • Później też Oberlangen?

Też Oberlangen, z tym że w Oberlangen później jak byłyśmy oswobodzone, to pewnej grupie zaproponowano wyjazd do Anglii, do lotnictwa. Znalazłam się z siostrą w tej grupie, więc pojechałyśmy do Londynu i byłyśmy wcielone do pomocy lotniczej, do lotnictwa polskiego. Do demobilizacji byłam w lotnictwie.

  • Pani rodzice wyszli i młodsze siostry wyszły razem z ludnością cywilną, tak?

Tak, z ojcem z moją całą rodziną. Też przeszli przez Rzeszów, nie wiem, w każdym razie mój ojciec miał wypadek przed samym Powstaniem, ponieważ jeździł, miał też roboty w Krakowie, jeździł pociągiem i ten pociąg został wysadzony w powietrze. Znalazł się na samej górze wagonów z nogą na ramieniu, tak że miał złamaną nogę zupełnie i rękę. Chodził o kulach przed samym Powstaniem. Jak ich wyprowadzali, to mimo wszystko trafił na jakichś Niemców, na oficera niemieckiego, który jak widział, że to jest człowiek o kulach i stara babcia, i dzieci, to jakoś wprowadził ich do pociągu i pojechali.

  • Kiedy pani nawiązała pierwszy kontakt z rodziną?

Po wielu latach, chyba po dwudziestu latach. Pisemny to miałam już jak byłam w Anglii. Ojciec chciał, żebym wracała do polski. Miałam rodzinę też w Anglii, i ciotkę, i wujka, który był u Andersa, wtedy byli w Anglii.

  • Jak się nazywali?

Zygmunt Madejski.

  • A ciocia?

Ela Madejska. Oni chcieli żebym została w Anglii i zapisali mnie na Uniwersytet i chciałam tam studiować, ale moja siostra w międzyczasie wyjechała do Brazylii, tak że chciała koniecznie żebym do niej przyjechała. Pomyślałam, że może dobrze jest pojechać, zobaczyć jak tam jest.

  • Dlaczego siostra się zdecydowała żeby jechać?

Dlatego, że ona poznała kogoś, oficera polskiego i wtedy można było wszędzie wyjechać, gdzie się chciało, tym bardziej że to państwu Anglicy płacili, żeby Polacy wyjechali dokąd zechcą. Spodobało im się nagle, widzieli film o Brazylii, widzieli że to piękny kraj, zdecydowali, że tam pojadą i pojechali.

  • Pani też do nich dołączyła?

Po demobilizacji pojechałam tam.

  • Skąd później Francja?

Tam poznałam Francuza i wyszłam za mąż.

  • Dlatego wróciła pani razem z nim?

Po pewnym czasie mój mąż chciał wrócić do Francji i wtedy wróciłam.

  • Kiedy pani pierwszy raz przyjechała do Polski?

Nie pamiętam daty, ale po jakichś dwudziestu latach mniej więcej.

  • Spotkała się pani wtedy z rodziną?

Tak, pisemnie byliśmy zawsze w kontakcie, ale tak to przyjechałam pierwszy raz. Przyjechałam z dziećmi, tak że to był już wielki wyczyn, bo miałam czworo dzieci.

  • Mówią po polsku?

Chodzili na naukę języka polskiego, szczególnie moi chłopcy jak przyjeżdżali do Polski na Uniwersytet na naukę języka polskiego dla cudzoziemców. Mieszkałam z teściami i bardzo trudno było mówić językiem, którego oni by nie rozumieli, więc żeby nie było żadnych nieporozumień to się raczej mówiło po francusku.

  • Proszę powiedzieć skąd pseudonim „Maja”? Pani sama go sobie tak wybraa, czy tak wszyscy do pani mówili?

Tak wszyscy do mnie mówili, nawet w szkole, tak że to był pseudonim najprostszy do znalezienia.

  • Co pani sądzi o Powstaniu Warszawskim?

Sądzę, że to było jedyne wyjście w sytuacji, jaka była. Jak się jest młodym i ma się bardzo dużo entuzjazmu i gotowym się jest swoje życie poświęcić na jakiś cel, który się uważa, że jest godny tego…

  • Poszłaby pani drugi raz do Powstania?

Gdybym była w tym wieku, bo wtedy się tylko emocjonalnie podchodzi do tego, tylko emocjonalnie.

  • Co pani sądzi na temat Muzeum Powstania Warszawskiego?

Bardzo interesujące, bardzo mi się podobała ta czarna ściana i tylko oświetlone uśmiechnięte twarze młodych ludzi i dwa groby bardzo skromne, dziewczynki i chłopca. Uważam, że to jest właściwie najbardziej reprezentacyjne miejsce.
Francja, 31 marca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Maria Goetzen-Pirim Pseudonim: „Maja” Stopień: szeregowiec Formacja: Batalion „Gustaw-Harnaś” Dzielnica: Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter