Mieczysław Olszewski „Miś”

Archiwum Historii Mówionej

Mieczysław Olszewski, urodzony w Warszawie 27 sierpnia 1925 roku.

  • Jak wyglądało pana dzieciństwo przed wybuchem II wojny światowej?

Tata prowadził restaurację, miałem trzy lata, jak umarła mi mama. Później przyszła siostra mamy, która miała być drugą żoną, ale była bardzo młoda, nie opiekowała się [mną], babka się mną opiekowała. I prawie do siedmiu lat to babka się [opiekowała], a później, po siedmiu latach zacząłem chodzić do szkoły 165 na Nowym Bródnie.

  • Gdzie pan mieszkał, przy jakiej ulicy?

[Mieszkałem] na ulicy Nadwiślańskiej. Ten dom to wziął Okoń, który miał omnibusy. Przed tramwajami konnymi były omnibusy. I tam tą posesję, to była posesja, dzieliła tak: Kobuszewska, tego artysty babka, bo akt notarialny oglądałem, i to sprzedała Okoniowi, który tam założył zajezdnię omnibusów. Ze względu że ciężka była tam droga, bo to były ciężkie wozy, a tam był piach, i on to sprzedał. To kupił mój tata wraz z dwoma braćmi, i tam prowadził restaurację do 1944 roku. Jeden, bo tam jeden zginął, drugi też umarł.

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Tak, brata.

  • Starszego?

Starszego, który siedział w Treblince. Ojciec też siedział na Majdanku.

  • Czy i jak zapamiętał pan wybuch wojny, wrzesień 1939 roku?

Z 1939 roku pamiętam pierwszy nalot, i później na kolej poleciałem, pamiętam, że były wagony. Wagony tak były robione, że jak amunicję wieźli, to wagon jeden był ze żwirem, drugi był z amunicją, i tak było, że akurat bomba upadła pod ten żwir, i wagon przeleciał przez parkan, i tam oglądałem to wszystko.

  • Czy został zniszczony pana dom, we wrześniu 1939 roku?

Jeden tylko w 1939 roku został spalony.

  • Dom, w którym pan mieszkał?

Nie, w 1939 roku nie został zniszczony.

  • Na tej ulicy, na Nadwiślańskiej, były straty?

Były bardzo duże straty, bo to były drewniane domy, jak oni rzucali zapalające [bomby], to wszystko prawie spłonęło. Jest książka o Nowym Bródnie też, dwa wydania są o Nowym Bródnie. Też tam w tym jednym, drugim wydaniu to ktoś pomylił mnie z Janem Olszewskim.

  • Czy pana rodzina poniosła jakieś straty we wrześniu, w czasie walk?

Nie.

  • Czy nadal państwo mieszkali na Nadwiślańskiej w czasie okupacji?

Tak, w okupację [mieszkaliśmy] na Nadwiślańskiej.

  • Z czego utrzymywała się rodzina w czasie okupacji?

Z handlu.

  • Czy pan pracował w czasie okupacji?

Pracowałem. Najpierw bym nie pracował. Złapali mnie żandarmi, musiałem pójść do Arbeitsamtu. Do Arbeitsamtu poszedłem, to jeszcze był na Kawęczyńskiej 12, dali mi pracę albo [musiałbym iść] do pracy do Niemiec, Arbeitsdienst, to taka była… Poszedłem tam, nie pracowałem wtedy, poszedłem tam, pierwszy dzień, dziesięć godzin, zamiast zupy to dali tak jak dla świń kartofli i kapusty, a te Arbeitsamty to… I poszedłem. Już nie chciałem na drugi dzień iść tam do roboty. I poszedłem do Arbeitsamtu, i mówię: „To ja tam nie pójdę”, to oni mówią, żebym poszedł do komendanta, że on mnie [skieruje], on, komendant, bo ona już nic nie ma tu do powiedzenia. Cały traf (mówię, że nade mną to opatrzność), od zęba spuchłem i poszedłem do sekretariatu. Była tam, nie wiem, czy to była folksdojczka, czy to była jakaś Polka, która dobrze tłumaczyła, i ona mu wytłumaczyła, że jestem chory na świnkę. To ten Niemiec: Weg! – wyrzucił mnie. Mówię, to dobrze, że wyrzucił, i od tamtej pory już nie pracowałem.
Dopiero przez znajomego znalazłem pracę w gettcie. Pracowałem od września do kwietnia, do samego Powstania pracowałem w getcie, na ulicy Bonifraterskiej 15, ale wchodziło się od placu Muranowskiego.

  • Czym się pan zajmował w getcie, na czym polegała pana praca?

Pracowałem w galwanizerni. Taki chłopak do wszystkiego, drzewa przynieść, trociny wysuszyć, aby tylko tam się złapać, bo to było [zabezpieczenie]. I tam, co ciekawe było, jednej rzeczy… Jak poszedłem, bo tam nie było czym palić, to się wszystko [wykorzystywało], meble, nie meble, aby palić. Żeby było ciepło, bo w galwanizerni było ciepło. I przyszedłem jednego dnia, na wieczór, poszedłem na wieczór, żeby sobie na rano drzewa naszykować, i zawadziłem się o rynnę. Jak się zawadziłem o tę rynnę, patrzę, a podłoga wysypana złotówkami. To wziąłem, a to były żelazne, wziąłem dwa kubły takie z galwanizerni, nasypałem tych złotówek w kosz, przyszedłem rano, mówię, ile będę miał pieniędzy. Przychodzę rano, patrzę się tam, nie ma nic. Domyślałem się, że ten Żyd (a kierownikiem tej galwanizerni był Żyd) Pitzburg, on [zabrał], ale co będę tu szum robił, nie będę mu szumu robił. On mi przez to, że [nie robiłem] szumu, to pokazał, jak można przejść (bo getto było podzielone na kilka stref) do szczotkarzy. A przez szczotkarzy można było przerzucać [różne rzeczy]. Mówię: „Mam kołdrę czy coś”. To mówi: „To czekaj, ja wam pokażę…”. To w życiu sobie nie wyobrażałem, jakie to pod domy były tunele. Kiedyś nie było betonu, to były cegły. To te cegły to były… Jak się weszło, to w taki tunel się weszło, wyszło tu przez dach, i tam się płaciło. I on mi później jeszcze dawał, żebym… mówić, to on mi nic nie mówił, ale pokazał mi, w którym domu jest cegła, i tam jest złoto zamurowane. Ale się bałem tam, bo to było między gettami. Jak by mnie tam złapali Niemcy, to… Miałem taki wypadek, że kolegę zastrzelił Niemiec. I tak samo (on był też Mieczysław) stanęliśmy, i ten dyrektor mówi tak: „Mieczysław, nie, ty nie pójdziesz”. Tylko tamten drugi poszedł. Poszedł do drugiego domu, esesman go zastrzelił. I też go nie mogliśmy znaleźć, bo w drugim domu Żydzi mieli taką ostatnią przysługę, rozbierali i nago ich wrzucili tu, no i później [trzeba było] szukać, to już nie można było znaleźć, bo to pięćset osób wtedy zabili w tym getcie.

  • W którym to było roku?

To było w 1943 roku, tak, na początku.

  • Czy pan uczył się w czasie okupacji, czy tylko pracował?

Zacząłem się uczyć, ale w getcie zacząłem pracować i przestałem się uczyć. W [tym] czasie już chodziłem do technikum kolejowego, ale później jakoś tak technikum, bo to zawodowe, i przestałem pracować.

  • Gdzie to technikum się mieściło?

Na Wysockiego.

  • Czy ktoś z rodziny był represjonowany w czasie okupacji, czy może ktoś ukrywał się przed Niemcami?

Nie, [tak żeby] ukrywać się, to tam znajomych nie [miałem], tam jeden taki tam się…. Ale brat nie zgłosił się tam do pracy czy coś, to do Treblinki go wysłali. Później, w 1943 roku ojca wzięli do Majdanka, ale z Majdanka ojca wykupiliśmy, [zapłaciliśmy] trzynaście tysięcy i wykupiliśmy ojca.

  • W którym to było roku?

W 1943. To był styczeń… Styczeń czy luty, tak w tych miesiącach.

  • Czy zetknął się pan z działalnością konspiracyjną w czasie okupacji?

Tak. W 1942 roku, bo przepraszam bardzo, należałem przed wojną do tak zwanego Związku Strzeleckiego, do „Orląt Warszawskich”. Jako dziesięcioletni chłopiec byłem już… Nas uczył sierżant, ćwiczył nas, meldunki, wszystkie takie [zadania], że człowiek był jak ten piesek, mógł w nocy go odmeldować i on wiedział, co ma robić. Później, w 1938 roku jeszcze pojechałem na taki obóz orlęcy. To w stodole [mieszkaliśmy], takie warunki były wojskowe. […] A w 1939 roku, na 3 maja, zorganizowali [wyjazd] samochodem, na plac Mokotowski nas przywieźli, i w defiladzie brałem [udział], w ostatniej defiladzie szesnastkami szliśmy. Ale to pięć godzin nas pchali, żebyśmy… Od szóstej rano do jedenastej, zaczym wyszliśmy na plac, na Aleje Ujazdowskie, to pięć godzin żeśmy chodzili, bo z całej Warszawy spędzili, to każdy inaczej ten krok robił. To już w końcu powiedzieli: „Równo, abyście z szesnastką. Nogi to już frajer, abyście równo, żeby ten szereg był jakoś”.

  • Czyli przed wojną pan do tej organizacji należał?

Tak, przed wojną, od 1935 roku.

  • W jaki sposób pan się do niej dostał?

A to z bratem, bo akurat przy Związku Strzeleckim otworzyli taką sekcję „Orląt Warszawskich”.

  • Kto był pana dowódcą?

Komendantem był starszy sierżant Kwiatkowski.
  • Czy w czasie okupacji ta organizacja jeszcze działała?

Nie, później do 1942 roku po prostu rozpłynęło to się wszystko. Dopiero w 1944 roku z Michałowa, bo na Michałowie oni byli prężniejsi, u nas to było bardzo mało prężne i przyszedł Więch i nas zorganizował. Po prostu zorganizował nas, i u mnie były te wszystkie zebrania, bo mieliśmy bardzo dobry lokal konspiracyjny, że wchodziło się przez sklep, była sień i był trzeci pokój, że tak jak wchodzili i wychodzili, nie wiadomo gdzie rozpływali się. Nikt nie zwrócił uwagi, że [tam jest kilka osób]… I to był najlepszy lokal. I był za piwnicą, nie było wglądu ni nic takiego.

  • Gdzie ten lokal się znajdował, u pana?

W mieszkaniu, i do samego końca.

  • Pan podał nazwisko tej osoby, która organizowała panów.

To był Ryszard Więch. On tam przyszedł do nas, i powołał nas, i później piątkami…

  • Dużo osób należało do tej organizacji?

Pięć osób było. Nie wchodziliśmy, łączników żadnych nie chodziło, bo ja zasadniczo miałem zasadę, ani telefonu, nazwisk nigdzie nie nosiłem, bo złapaliby, [trzeba] by się tłumaczyć, a po co mam się tłumaczyć.

  • Czy tam byli pana koledzy, pana rówieśnicy?

Tak, koledzy. Jeden był z Orląt, drugi był brat cioteczny.

  • Na czym polegała pana działalność?

Działalność polegała na tym, tylko te ćwiczenia po prostu, i tworzenie, jak na kolei trzeba było robić wywiad. Każdy miał swoje zadanie, że robił [wywiad]: jakie jest uzbrojenie, jakie mają [materiały wybuchowe], ile tam ludzi jest. I takie meldunki się robiło co miesiąc i zdawało się, jeździło się, pod Żelazną Bramą, i tam była wymiana. I to w ubikacji była wymiana, w toalecie. Że wchodził do toalety i…

  • Kto odbierał te meldunki?

Tam ktoś odbierał i oddawał nam prasę i książki. Jeszcze wtedy dostałem [książkę] Kamińskiego „Kamienie na szaniec”, pamiętam, i to przywoziłem.

  • Czy zetknął się pan z jakimiś gazetkami, prasą?

Tak jest, z informacją tak.

  • Czy pamięta pan jakieś tytuły?

No to „Biuletyn Informacyjny”, tylko z tym się spotkałem.

  • Czy jeszcze z jakąś działalnością konspiracyjną pan się zetknął, oprócz tej, o której pan mówił?

Nie. Na Woli to wiedziałem, że na podwórku była komórka PPR-u. Ale tam ten Olewiński, co później był ministrem, też on tam był, a to pijaczyna też.

  • Czy ktoś z rodziny jeszcze prowadził działalność konspiracyjną?

Raczej nie, nie.

  • Gdzie pana zastał wybuch Powstania Warszawskiego?

Zastał mnie na Nadwiślańskiej, bo dostałem… Najpierw rano jeszcze chodziliśmy przy wale na Michałowie, i tam nas uczono, zapoznawano z materiałami wybuchowymi. Jak ustawiać, jak do tego. A w czasie deszczu to wchodziliśmy [do środka], i tam mieli materiał, i robiliśmy butelki zapalające. Butelka zapalająca…

  • Czyli takie przeszkolenie pan otrzymał jeszcze przed wybuchem Powstania?

Tak.

  • Od kogo pan dowiedział się, że rozpoczęło się Powstanie?

Przyszła łączniczka i zawiadomiła nas, żebyśmy się stawili.

  • Kiedy to było?

Chyba już była czwarta godzina po obiedzie czy coś takiego.

  • Pierwszego sierpnia?

Pierwszego sierpnia, tak.

  • Jakie zadania pan miał do wykonania?

Miałem zadanie, że miałem plastik dostać i bunkier przy moście Poniatowskiego zaatakować. Ale później przyszliśmy, dostaliśmy tylko te butelki, cośmy robili. Zaatakowaliśmy tam tą nastawnię na Michałowie, ale on tam miał spanadua na górze, ten lekki karabin maszynowy. Jak nas posunął, tośmy się nawet nie mogli podnieść.

  • Proszę powiedzieć jeszcze o tym, jak pan wytwarzał te butelki zapalające, z jakich materiałów?

Materiał to był taki: Butelka była półlitrowa, myśmy to na Brzeskiej kupowali, ta była taka hurtownia na Brzeskiej, napełniana była, sześćdziesiąt procent było ropy, dwadzieścia procent było oleju parafinowego, i dwadzieścia procent kwasu siarkowego.

  • Skąd pan miał materiały?

Tego to już nie wiem.

  • Kto dostarczał te materiały?

Nie wiem też, nic. Zawsze jak najmniej wiedzieć.

  • Czy pan miał jakichś współpracowników, którzy pomagali?

To tam było [kilku] współpracowników. Ale jeszcze muszę powiedzieć, [co było] przed Powstaniem. Z 25 na 26 lipca pracowałem na warsztatach kolejowych. I później, 26 lipca warsztaty były bezpańskie.

  • Gdzie były te warsztaty?

Na Pradze, na ulicy Białołęckiej róg Palestyńskiej, tam była wartownia. Wziąłem brata i polecieliśmy na tą wartownię. Była wartownia otwarta i zbrojownia otwarta. Wpadliśmy do zbrojowni 26 lipca, no i patrzę, amunicji nie ma, broni, była tylko podstawa do karabinu ciężkiego takiego, maszynowego, i była amunicja rozrzucona, to była chyba włoska, bo to były zaokrąglone czubki. Ale tej amunicji nie zbieraliśmy, bo do czego. Było natomiast dużo opatrunków – opatrunki, bandaże. Znaleźliśmy plecaki i te plecaki naładowaliśmy opatrunkami, oddaliśmy to grupie sanitarnej, kobietom oddaliśmy. I teraz druga rzecz, 26 lipca bardzo charakterystyczny. Chodziłem najpierw do Tuszyńskiego na kursy samochodowe, ale później tam nie było benzyny, nie było jazdy. Natomiast dwanaście bram dalej były kursy Sroczyńskiego, i tam się można nauczyć było jeździć na holzgas, na drzewny gaz. Wtedy też nie miałem pieniędzy, poszedłem na plac Różyckiego, sprzedałem ubranie, żeby na te kursy dostać, bo poszedłem do Tuszyńskiego, on mówi tak: „Nie ma samochodu. Pan weźmie trzy pudełka, kosz, szczotkę, krzesło, i będzie mył samochód”. Mówię: „Panie…”. Wziąłem na te kursy, i tam były już jazdy. Już się zapoznałem z holzgasem, już można było jechać, już to było coś innego, już wiedziałem, mam kierownicę w ręku, już jeżdżę. Było dziesięć jazd i skończyłem te kursy. Dwudziestego szóstego lipca był odbiór, i jechałem, wyjechałem na trasę. Naraz jak jest [kościół] Świętej Anny, ta figurka Matki Boskiej, naraz widzę w rynsztoku krew. Ale to tak, jakby ktoś, świnia czy co, wylał tego. W rynsztoku krew płynie. Patrzę, gazetą ktoś nakryty, czterech było nakrytych, no i przejechałem, pojechałem. Później się dowiedziałem, okazuje się, że te bęcwały, za przeproszeniem, z Gwardii Ludowej wzięli tych chłopaków, bo Niemcy się wycofywali na furmankach, i oni zaatakowali automatami. Nie wiem, czy chcieli wywołać Powstanie już? Ale Niemcy byli ubezpieczeni, zanim [tamci] otworzyli [ogień], to oni ich zabili już. I chłopaki takie, a tych bęcwałów to wiem, bo oni nam taką grupę tych chłopaczków biednych wysłali, a oni byli na Freta 10, bo tam akurat chodziłem na bilard, a oni na górze urzędowali. Później, w Powstaniu, te Kowalskie tam zostali zaginieni.

  • Wracamy teraz do Powstania na Pradze, jak pan zapamiętał Powstanie na Pradze?

Byliśmy zorganizowani, później, do 8 września zorganizowaliśmy jeszcze i wtedy odmeldowałem się, podałem swój adres kontaktowy, i dowódca przyszedł zasadniczo. Jeszcze zaczym wychodziliśmy, mieliśmy też bardzo ciekawą rzecz. Cicho było na ulicy, wychodzimy pod wiaduktem, jest budka dróżnika, no i tak z ciekawości, co tam jest? Patrzymy, a tam Niemiec siedzi z karabinem. Jak on tam siedzi, to myśmy wzięli mu, żeby on cicho siedział. Karabin mu zabierzemy, co będziemy robić szum, aby się do domu dostać. Przyszliśmy, patrzymy na Oszmiańskiej, patrzę, kobiety płaczą, a tam czterech rozstrzelili. Później przez cmentarz idziemy, tam sześćdziesięciu dwóch rozstrzelali. Człowiek nie wiedział, szedł, bo chciał do domu, bo tam był u kogoś obcego, nie było co. Później, w czasie Powstania miałem taki też [epizod], że poszedłem i do dowódcy zameldowałem, bo z tą grupą byłem…

  • Kto był pana dowódcą, czy pamięta pan?

„Warta” chyba, był porucznik taki. Zameldowałem się u niego, bo tam siedzieliśmy u takiej wdowy cztery dni. Jeść nie było co.

  • Gdzie państwo siedzieli, na jakiej ulicy to było?

Na ulicy Zachariasza 4. Poszedłem, na Radzymińskiej zameldowałem się, że jesteśmy i nie mamy co jeść. On nas skierował na Wiosenną, i tam dostałem kartofli suszonych i cebuli. Ale przecież nie będę u kogoś siedział? Odmeldowałem się i wtedy ósmego jakoś wyszedłem i temu zameldowałem, i on przyszedł dziesiątego, znalazł mnie, [powiedział], że przechodzi do Kampinosu. Jeszcze przed Kampinosem trenowałem na Wiśle, żeby przepłynąć, ale jakoś mnie tam też wir złapał, i o mało bym się nie utopił, ale Opatrzność nade mną czuwała. Zostałem. Umówiłem się z nimi na rano. Ojca nie było, to zamelduję, powiem, gdzie jestem, żeby wiedział, bo wyjdę i będzie się denerwował. Rano poszedłem tam, w Spiessie (zakłady Spiessa) się umówiłem, a oni już w nocy poszli, i się cofnąłem. Cofnąłem się i później się złączyliśmy z „Szarymi Szeregami”. Nawet nie wiedziałem, a w „Szarych Szeregach” był były premier, Olszewski. Później z książki Redlickiego wyczytałem, bo nawet nie wiedziałem, bo to młodzi chłopcy, to tam się nikt nie interesował.
Później, 15 sierpnia, Niemcy dzielnicami wywozili ludzi z Pragi. I w nocy z 14 na 15 sierpnia wiedziałem, że mogą w domu [mnie szukać], to uciekłem, poszedłem aż na Białołękę, na wieś taką. Tam poszedłem spać do stodoły. Rano wstaję, umyłem się, furtkę otwieram, patrzę, Niemcy lecą. Trzech z karabinami, lecą. Cofać się? Nie ma co cofać się, będą strzelać do mnie. Z zimną krwią (kobiety kopały kartofle) marynarkę zdjąłem, na kartofle położyłem, i na nich pojechałem. Polecieli, nic, machnęli. Później siostra cioteczna miała powielacz, mieli radio, powielali jakieś informacje o Powstaniu, o tym wszystkim. Znalazłem kontakt, bo cała grupa z Bródna poszła do Choszczówki. Tam Staśka Banasiewicza znałem, i z nim te gazetki [roznosiłem]. Jednego razu idę, w dzień idę, było cicho, stoi esesman. Nie uciekam, tylko idę, w oczy mu się patrzę, a on wziął, puścił mnie, ale wziął lornetkę [i patrzył], do jakiego domu poszedłem. Poszedłem do domu, tam spałem na oborze. Przerzucił wszystko, w ostatniej chwili nawet nie wciągnąłem drabiny za sobą. Kiedyś wciągałem drabinę, zakryłem, i nic nie było widać. Nie zakryłem, i on po tej drabinie… Nikogo nie znalazł, to psa zastrzelił. Stamtąd uciekłem, już się nie pokazywałem tam, i później jak weszli Węgrzy, to przy Węgrach można było wszystko. Później, w ostatniej chwili też miałem jeszcze przejście tam takie, że nikogo nie było, jadłem obiad. Przychodzi feldżandarm, z tą blachą, i: Komm mit (chodź). To idę. Szpadel mi każe brać, szpadel biorę, włosy mi dęba [stają]. Przecież on mógł oficera, wszystkich zastrzelić, żandarm na linii frontu? Idę, ale on mi później karze dół kopać. Mówię, jak go rąbnę tym szpadlem, ale tak mówię, jak go rąbnę, to tych ludzi później weźmie tutaj… Później mi narysował, żeby mu stanowisko bojowe wykopać. Wykopałem mu to stanowisko, [powiedział], żeby drzewem mu to zasłonić, zamaskowałem, no to on mi chciał dać cygaretkę. Mówię: Ich rauche nicht. Później jakoś do14 [września], a 15 [września] weszli Sowieci.

  • Jeszcze wracając do Powstania, jaki pan miał pseudonim w czasie Powstania?

„Miś”.

  • Nazwa jednostki?

1681.
  • Pan mówił o produkcji butelek samozapalających, czy pan miał świadomość, że to jest bardzo niebezpieczna działalność?

Niebezpieczne to takie nie jest, bo sama butelka nie wybuchała. Trzeba było zrobić do niej zapalnik. Zapalnik się składał: na pergaminie, naklejało się gumą arabikiem i mieszało się chloran potasu z cukrem. Pięćdziesiąt procent chloranu potasu i cukrem. I myśmy to później wymieszali i nalepiło się. W czasie jak chciałoby się rzucić, to się nalepiało zapalnik i to wtedy wybuchało.

  • Kto odbierał te butelki?

Nikt nie odbierał. Po prostu stały tak, nikt nie odbierał.

  • Czy były użyte w walce?

Nie były użyte. Tylko jedną wypróbowaliśmy. Później one były wszystkie w szkole na Otwockiej, bo myśmy tam byli i „filipinki” tam [były]. Nie wiem, „filipinki”, no bo na „filipinkach” to nawet moja siostra cioteczna, na placu Grzybowskim tam gdzieś robili „filipinki”. „Filipinka” była napełniona szedytem, bo to był proch, brudne to takie.

  • Jaki był stosunek ludności do Powstańców, do Powstania na Pradze?

Dobry był stosunek. Nawet takie złodziejaszki poszli do Wedla i nam przyciągnęli beczkę syropu kartoflanego, to [smakuje] tak jak cukier. I cukierków, i jajek nam jeszcze przynieśli. Dobry stosunek był, bardzo dobry.

  • Czy wielu pana kolegów przedostało się na drugi brzeg Wisły?

Jeden tylko. Ten jeden, co to był, ten Atłas, miał pseudonim „Wilk”, on nie żyje już.

  • Jaki był stosunek Węgrów do Powstania?

Bardzo dobry. Nawet chcieli broń, ale na co mi ta broń, sprzedawali pistolety. Kuchnia była ich, i oni tą kuchnią karmili ludzi. Jak nie mieli już zup, to dawali suchy prowiant.

  • Czy zetknął się pan bezpośrednio z Niemcami w walce?

Nie. W walce nie, bo nie było [okazji]. Później weszli 15 września Sowieci, wróciłem do domu, no i tak było, że taka była trochę sensacja – Wojsko Polskie – mieli podwody, i wszyscy się zebrali. Zauważył nas Messerschmitt, wysoko był, i pikował do nas. Rzucił małą bombę, i ta bomba [spadła] za komórki, króliki zabiła, nas nic nie ruszyło. Później drugi miałem jeszcze epizod. Przyszedłem zmęczony, szaro było, był parapet. Położyłem się na parapecie, okna były pozabijane deskami, i naraz (powiedzieć, że nie ma duchów) mi ktoś mówi w ucho, słyszę damski głos, taki lekki głos: „Schowaj głowę”. Niedużo namyślając się, włożyłem głowę w róg między futryny. Naraz gruchnęło, błysk, tynk się sypie mi na głowę. Nie wiem, czy ja tam leżałem, czy nie, chcę wyskoczyć, a nie potrzeba wyskakiwać, tego okna nie ma już. Chcę wyskoczyć, a tam mur. Tam była ubikacja, i to upadł pocisk z moździerza, taka świnia była, dwie wybuchły, jedna nie wybuchła, no i ustęp był, to wyparował, jaka była temperatura. Parkany były, nie ma parkanów. Wróciłem się. Później, jak się wróciłem, znów rano „szafy” grają. Uciekam i poszedłem do tego Stasia. Tam stała artyleria ppanc (czterdzieści siedem miała kaliber), i tam u niego już siedziałem. On przyniósł [broń] z Choszczówki, miał erkaem, browninga polskiego, i cekaem był bębenkowy, był zmontowany chyba z jakiegoś samolotu, no i pistolet był, „parabella”, i visa miał. Później wychodziliśmy. Jeszcze na ulicy Młodzieńczej (nazywana kiedyś była „fortówka”) stał czołg, „Pantera” stała. Stoi ta „Pantera”, nowiutka, mówię: „Nie wchodzę, ty wchodź”. Położyłem się w rowie, on włazi, mówię: „A jak ona jest podminowana i wysadzi?”. Naraz krzyczy: „Mietek! Pomóż!”. Lecę. Cała skrzynka amunicji była do „dziewiątki”, calutka skrzyneczka. Niemiec leżał, wszedłem do tego czołgu, a w czołgu było czyściutko, kremowo pomalowane. Nie wiem, dlaczego stanął, czy silnik wysiadł, bo uszkodzeń żadnych nie było.

  • Jakie były losy pana i pana rodziny do wyzwolenia, do 1945 roku, do maja 1945 roku?

Dobre.

  • Co działo się z panem po wojnie?

Jeszcze muszę powiedzieć o tym wypadku. W 1944 roku oni tu poszli, chciałem się skontaktować z Michałowem. Przychodzę, a tam chyba nie ma nikogo, wszyscy poszli do wojska. Cała ta grupa poszła do wojska. Zgłosiłem się też. Mówię, co ja tutaj będę [siedział], nic nie zdziałam. Zgłosiłem się, przydzielono mnie do 1. pułku samochodowego, do Lublina. Dwa dni jechałem do Lublina. Spychalski podpisał mi przepustkę. Nawet w Rykach nas złapało NKWD, ale mieliśmy papiery. Przyszedłem do tego wojska, pokazałem Fahrschule, czyli nauka jazdy, no i do tego pułku samochodowego, ale zamiast do tego pułku, przydzielili mnie najpierw, żebym egzamin [zdał] i posadzili mnie do studebakera. Nawet nie widziałem maski, bo przecież [byłem mały] i wpadłem, ten zaciągnął ręczny hamulec, egzaminator wypędził mnie, bo samochód nie ruszył, no i wypędził mnie. Później wchodzę, przyszedłem, do kuchni się zameldowałem, wchodzę, stoi oficer w polskim mundurze, czapka wyjściowa, melduję się: „Obywatelu poruczniku, melduję swoje przybycie”. A on po rusku mi zaczyna zasuwać. To mnie zdenerwowało, i mówię tak: „Obywatelu poruczniku, założyło się mundur polski, powinno się nauczyć po polsku”. Myślałem, że bomba wpadnie w niego. „Ty żulik warszawski!” – drzwiami trzasnął. Do tego oddziału przyszedłem, a taki Żyd… To wojsko to było takie, dowództwo było rosyjskie, wszyscy pisary to Żydzi byli. Przyszedł ten pisarz: „Coś ty narobił? On cię tu zabije”. Taką brygadę tworzyli do lasu, do rąbania drzewa – „Uciekaj z lasu!” – i do Kozłówki wysłali nas na całą zimę, w lasy. Dwie sosny musiałem spuszczać. Całą zimę przebyłem w tym lesie tam… A lepiej jak te, bo tam dalej tacy, ale też te oficerowie, ten rosyjski to – bladzie akowskie, zaczął walić tym chłopakom te zisy, te Zis piać, najgorsze te samochody, bo to tak jak mówili, z góry leci sam, pod górę trzeba pchać.

  • Długo pan był w wojsku?

Byłem w wojsku do czerwca, i uciekłem z wojska.

  • Którego roku?

W 1945 roku uciekłem z wojska.

  • W jaki sposób pan uciekł?

Normalnie, uciekłem do Małkini. Miałem się skontaktować z partyzantami i się nie skontaktowałem. Tam siedziałem dwa miesiące, nie skontaktowałem się, przyjechałem do domu. I teraz w domu też nie mogę być.

  • Z kim pan się chciał skontaktować?

Z jakimiś partyzantami chciałem się skontaktować. Nie skontaktowałem się, przyjechałem z powrotem, przyjechałem nawet samochodem ciężarowym, i później przyszedłem i wyjechałem. Jak szedłem do wojska, to ze mną szedł taki policjant i mówił tak, od razu mi powiedział: „Nie oddawaj żadnych papierów. Kenkartę zostaw sobie”. I ta kenkarta mnie uratowała, bo tą kenkartę miałem jako dowód. I wyjechałem na zachód na ten czas. Na zachodzie byłem do 1947 roku. Po wyborach patrzę, mówię, oni tu zaczną, ci ubowcy szukać, bo teraz to byli do wyborów tacy [wyrozumiali]. I uciekałem za granicę.

  • Gdzie pan uciekł za granicę?

Uciekłem do Czechosłowacji, ale zdradził nas przewodnik. Jak już byliśmy przy granicy austriackiej, zdradził, i złapali nas tam Czesi.

  • Ile osób uciekało z panem?

Nas było dwóch, i przewodnik trzeci. Tylko to było dobrze, że Czesi byli nastawieni… Oni nie podali, gdzie złapali, tylko że przekroczył granicę, i mnie za to ukarali. Przewozili mnie do Raciborza, do UB, i zaocznie ukarali mnie, 7000 złotych kary zapłaciłem za to przekroczenie.

  • Gdzie pan chciał uciec?

Do Austrii, tam do Niemiec, później na zachód. Nie udało się, z powrotem się wróciło, i tu w Warszawie się zaczęło brać [do odbudowywania]… Później była praca przy moście Poniatowskiego, przy wiadukcie.

  • Czyli wrócił pan do Warszawy?

Tak. I później się zacząłem uczyć, do szkoły chodziłem budowlanej, ale przerwałem, bo to za długo, i poszedłem na kurs małej matury, później poszedłem na kursy ślusarzy, uczyłem się jako ślusarz, ślusarstwa. To mnie nie interesowało, i taki dyrektor Sitarz założył kursy galwanotechniczne, a ja w galwanizerni robiłem, i zapisałem się na te kursy. Później pracowałem już do Borkowskich, T-5 jak oni nazywali, tam pracowałem półtora roku. Ci ludzie znali galwanizernię, ale nie znali jej teoretycznie, ja to znałem teoretycznie, i oni chcieli mnie [zrobić] majstrem, ale nie byłem partyjny, nie nadawałem się jako majster. Później przyleciał kolega, że T-12, że tam potrzebują galwanizera. Poszedłem tam i wzięli mnie na egzamin. Poprosiłem trzy kartki, narysowałem, gdzie jakie wanny ustawić, jakie technologie, i przez miesiąc urządziłem galwanizernię. Zrobili mnie kierownikiem tego wszystkiego i byłem tam pięć lat. Ale podpadłem, bo do partii się nie zapisałem, nie chciałem do partii należeć. Jak to, kierownik i niepartyjny? I wyrzucili mnie stamtąd. Poszedłem do FSO pracować. W FSO pracowałem, ale już inaczej myślałem. W międzyczasie jeździłem i urządzałem warsztaty Szczepańskiemu, który miał przed wojną najlepsze gilzy marlboro, a on był (nawet nie wiedziałem, później bardzo paskudnie bym wpadł) pułkownikiem, komendantem obozu jeńców sowieckich w Tucholi. UB mnie obserwowało, nie wiedziałem za co, co mnie UB tam obserwuje? Ale jakoś po 1956 roku upadło.

  • Wrócił pan na Bródno?

Tak, na Bródno.

  • Mieszkał pan przy tej samej ulicy?

Tak. Do 1973 roku, bo później to zabrali, rozebrali to wszystko i przenieśli na… Urządziłem sobie później tam warsztat. Wykupiłem od tych ludzi, urządziłem warsztat galwanizacyjny.

  • Wracając do wojny, jakie było najgorsze wspomnienie z czasów okupacji?

Za okupacji, to 10 września strasznie bombardowali Bródno, ale to tak paskudnie, że człowiek się nie mógł podnieść, leżał.

  • Ale we wrześniu 1939 roku?

Tak.

  • I duże straty były wtedy?

Były bardzo duże straty, bo tam był kościół, i była budka, na kościół zrzucili bomby burzące, i pod ołtarz wpadały.

  • Na jakiej ulicy znajduje się ten kościół?

Na ulicy Białołęckiej róg Bartniczej. Teraz Kasprzycki, jak opisywał te korzenie miasta, i on napisał, że kościół został [spalony] w 1939 roku. Nieprawda, kościół został spalony w 1944 roku, we wrześniu.

  • Jak pan ocenia swoją działalność w czasie wojny, w czasie Powstania?

Nie wiem. Szara eminencja jestem.

  • Dziękuję bardzo za to, że pan chciał przyjść do nas, i za relacje dotyczące wojny, dotyczące Powstania.

Nie no, taki nie jestem jakiś… Bardzo przepraszam, nie mam fantazji, bo niektórzy ludzie mają fantazję, a ja nie mam fantazji, jestem realistą, nie umiem fantazjować.





Warszawa, 2 marca 2012 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska
Mieczysław Olszewski Pseudonim: „Miś” Stopień: strzelec, miner Formacja: Obwód VI Praga, pluton 1681 Dzielnica: Praga Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter