Ryszard Małkiewicz

Archiwum Historii Mówionej

Ryszard Małkiewicz, urodzony w Warszawie 26 marca 1932 roku; poza okresem wysyłki po Powstaniu zawsze mieszkaniec Warszawy. Mieszkałem częściowo na Grochowie, ponieważ na Grochowie był dom moich rodziców z ogrodem, i częściowo w bardzo dużym mieszkaniu mojej babci, moich dziadków, na ulicy Wspólnej, przy placu Trzech Krzyży.

  • Który numer ulicy Wspólnej?


Wspólna 5. Był to duży, sześcio- czy siedmiopiętrowy budynek z typowym podwórkiem „studnią”. I najbardziej pamiętam, że bałem się wchodzić na balkon czy na balkony, ponieważ te balkony były żelazne, była bardzo cienka płyta żelazna i ja się tego bałem. To mi się zachowało w pamięci, chyba sprzed wojny.

  • Gdzie pan mieszkał na Grochowie?


Tak. Na Grochowie mieszkałem na ulicy Żółkiewskiego. To jest właściwie jeden przystanek od placu Szembeka. Był to budynek, jak powiedziałem, moich dziadków, wybudowany chyba w okresie mojego rodzenia się czy dzieciństwa, no i tam głównie przebywaliśmy. Przebywaliśmy, to znaczy zarówno ja, jak i mój wujek, moja ciotka, no i częściowo cała rodzina, ponieważ w okupację posiadanie ogródka, gdzie można było trochę zagospodarować, w sensie warzyw, jak i jednak zamkniętych pomieszczeń, gdzie rodzice nie bali się mnie wypuszczać, czyli w zasadzie głównie tam… Przed wojną skończyłem drugą klasę szkoły powszechnej. W czasie okupacji skończyłem szkołę powszechną na Grochowie.

  • Którą szkołę?


Na ulicy Krypskiej. I do dzisiaj mam świadectwo skończenia szkoły powszechnej w języku polskim i niemieckim. I to chyba był jedyny kontakt z Niemcami w szkole, ponieważ w zasadzie w okresie okupacji poza widokiem Niemców na ulicy, zarówno ja, jak i moi rodzice – chyba, bo ja nie pamiętam tego, ale może coś było – nie mieli żadnych kontaktów. Źle to brzmi i nie jest istotą – nie mieli żadnych spotkań z Niemcami.

  • Jak pan zapamiętał życie przedwojenne na Grochowie, w Warszawie? Jak to wyglądało oczami młodego dziecka?


Dziecka, nie oszukujmy się, byłem dzieckiem. Wydaje mnie się, że… Nie zachowałem w pamięci istotnej różnicy między życiem, tak jak sobie wyobrażam, przedwojennym a życiem w okupacji. Może jedna rzecz, że nie było kina, nie było teatrów, nie było… To znaczy były, ale moja rodzina nie bywała w kawiarniach. I ogólnie nie było życia kulturalnego, o którym od rodziców słyszałem, że przed wojną bardzo kwitło. Podobno buszowałem w kawiarniach – jak rodzice bywali, ja buszowałem między stolikami. Bo podobno, zupełnie tego nie pamiętam, byłem genialnym dzieckiem. Może to i prawda, bo tak się szczęśliwie czy nieszczęśliwie złożyło, że w ciągu mojego życia nie byłem w pierwszej klasie szkoły powszechnej, nie byłem w pierwszej klasie gimnazjum i nie byłem na pierwszym roku studiów. Dlaczego, to chyba nieważne, no ale w każdym razie, w sensie egzaminów, od razu skierowali mnie do drugiej – podobno – do drugiej klasy powszechnej. W pierwszej klasie gimnazjum nie byłem, bo to był czterdziesty czwarty rok, i w styczniu czy w lutym czterdziestego piątego, też po jakimś drobnym egzaminie, skierowali mnie do drugiej klasy. Na studiach nie byłem, ponieważ przez kilka lat nie dostawałem się z braku miejsc na wybraną i ukochaną przeze mnie Akademię Medyczną, żeby nie iść do wojska ludowego. To był okres wojny koreańskiej, pięćdziesiąty rok, bo maturę zrobiłem w pięćdziesiątym roku. Zaproponowano nam pójście do szkoły felczerskiej, która po pierwsze, reklamowała z wojska, a po drugie, zagwarantowali nam, że po pewnym czasie zostaniemy przyjęci na Akademię Medyczną. I rzeczywiście, po dwóch latach pracy zostałem przyjęty na kurs przyspieszony pierwszego roku Akademii Medycznej. Kurs ten przez trzy czy cztery miesiące ze stu osób zebranych z całej Polski zakończyło kilkanaście osób. I w ten sposób dostałem się od razu na drugi rok Akademii Medycznej, którą ukończyłem w pięćdziesiątym ósmym roku.

  • Wróćmy do czasów przedwojennych. Proszę powiedzieć, jak wyglądała ta szkoła, jak zapamiętał pan okres bezpośrednio poprzedzający wybuch wojny?


Młodość moja w pamięci jest związana z powstaniem Polski, bo ojciec mój był legionistą. Muszę się pochwalić, że jako jeden z tysiąca ośmiuset Polaków był czy jest, chociaż nie żyje wiele lat, odznaczony Krzyżem Niepodległości z Mieczami. I jak dopiero niedawno w Internecie przeczytałem, tylko tysiąc osiemset osób ten Krzyż z Mieczami posiada. Żyłem we wspomnieniach legionowych, nie wiedząc o tym kiedyś, a dopiero teraz, niedawno, w czasie kolejnej przeprowadzki, dotarłem do książeczki oficerskiej mojego ojca i ze zdziwieniem i zdumieniem przeczytałem, że wstąpił do Wojska Polskiego 11 listopada osiemnastego roku, czyli w zasadzie pierwszego dnia niepodległości Polski. Dom, znajomi… Żyliśmy w okupację… Bo przed wojną niewiele pamiętam, mówiąc szczerze. Przed wojną mieszkaliśmy na Wspólnej głównie i w zasadzie nie mam żadnych wspomnień.

  • A gdy wybuchła wojna, pamięta pan coś z obrony Warszawy? Jak wkroczyli Niemcy?


Pamiętam bardzo dobrze okres paru dni przed wybuchem II wojny światowej, szczególnie do dzisiaj mam w oczach sunące samoloty niemieckie, niebombardujące wtedy Warszawy. Pamiętam okres budowy umocnień, wałów czy tam rowów…

  • Rozumiem, że cały czas mówimy o Grochowie, tak?


Tak. Z tym że wie pan, moje wspomnienia są zawsze tak… Bo ja sam nie potrafię powiedzieć, ile i kiedy byłem na Grochowie, a ile i kiedy byłem na Wspólnej. Ale większość to jest Grochów. Czyli organizacja… Pamiętam, że mężczyźni się zbierali i gdzieś szli coś kopać. Myśmy się bawili w ogródku tak jak kiedyś i w zasadzie poza wystrzałami gdzieś tam, to ja nawet nie zauważyłem, kiedy wkroczyli Niemcy. Dopiero już jak był pierwszy dzień okupacji, to ja bardziej od rodziców o tym wiedziałem, niż widziałem. No i okupacja.

  • No właśnie, jak wyglądała ta okupacja?


Z mojego punktu widzenia, czyli tego gówniarza mieszkającego zarówno na Grochowie, jak i na Wspólnej, wyglądała, aż wstyd się przyznać, wcale nieźle. Nie mieliśmy głodu. Mogę powiedzieć, że w sensie materialno-bytowym nic mnie nie brakowało. Ojciec gdzieś tam pracował, ale mnie to mało interesowało gdzie. Matka, tak jak i przed wojną, była w domu jako pani domu. No i życie w zasadzie tak samo biegło jak przed wojną. Z tym że ja dorastałem, w związku z tym coraz bardziej byłem poza domem, w ogrodzie, na podwórku, na ulicy, nawiązując kontakty z moimi rówieśnikami. Ale to wszystko było takie miękkie. Podobno Niemcy organizowali łapankę, o czym za chwilę (jeśli zapomnę, to proszę mi powiedzieć), podobno był strach przed zatrzymującymi się w nocy czy nad ranem samochodami przed domem. Ja mam strach wyłącznie przed samochodami zatrzymującymi się w domu po wyzwoleniu, bo to dla mnie było… czym, dojdziemy. Jeśli chodzi o moje spostrzeżenia z okupacji. Tak, przypadkowo znalazłem się na Nowym Świecie, na rogu Wareckiej. Podjechała „buda”, podjechali Niemcy, wyrzucili Polaków z jednej strony Nowego Światu, ustawili przed jakimś domem. Wydaje mi się, że to był gdzieś róg Wareckiej i Nowego Światu. Pamiętam ten szereg stojących grzecznie żołnierzy niemieckich. W pewnym momencie podjechała „buda”, wyrzucili pewną grupę Polaków. Jedno mnie dziwiło, co pamiętam do dzisiaj, że wydaje mnie się, chociaż pewności nie mam, że mieli zaklejone usta. No i rozstrzelano ich. Ja stałem po drugiej stronie ulicy. Nowy Świat był tak szeroki kiedyś, jak i teraz, niewiele się różnił. Czyli właściwie pierwsza rzecz terroryzmu niemieckiego, [którą] widziałem, to było to. No i tak to miękko doszło do czterdziestego czwartego roku. Czterdziesty czwarty rok…

  • A jeszcze mam pytanie. Bo rozumiem, że wcześniej też pan należał do harcerstwa, tak?


Nie, do harcerstwa… Tak, znaczy do harcerstwa należałem… właściwie nie do harcerstwa, a do zuchów, bo granicą, [choć] to wtedy różnie było, ale raczej [było] czternaście lat. Należałem na Grochowie. Ale chyba to był dopiero czterdziesty czwarty rok, na pewno nie wcześniej. Początek odwrotu Niemców wyglądał wspaniale. Mój dom na Grochowie był bardzo blisko głównej arterii Grochowa, czyli Grochowskiej. I kolejne dni – ciągnące się szeregi tej „wspaniałej” armii niemieckiej, która zaczynała każdego dnia wyglądać coraz bardziej rozpaczliwie. Na początku to jechały samochody, potem jechały furmanki, a potem szli piechotą. Zresztą któregoś z tych ostatnich dni przed Powstaniem, jako młody idiota, jeździłem naokoło idących piechotą ulicą Grochowską Niemców na rowerze i podziwiałem, jaki to ja jestem wspaniały, a jacy oni nareszcie upodleni i ledwie się wycofują. Podjechałem w końcu po kilku takich okrążeniach do domu, a dom nasz na Grochowie był drugi od Grochowskiej, postawiłem rower i poszedłem do ogrodu. W pewnym momencie wszedł jakiś Niemiec i zabrał ten rower. Nawet nie zamienił ze mną słowa, a ja na tyle chyba byłem już mądry, że nie broniłem tego roweru. No i w pewnym momencie ojciec mówi: „Słuchaj…”. Chyba nawet nie mówił, ale, no, musiał powiedzieć, że jutro jedziemy do babci i najbliższe dni będziemy spędzali u babci. No i pojechaliśmy do babci, a następnego dnia wybuchło Powstanie. Wyjeżdżając z Grochowa, nie wiedziałem, że będzie Powstanie, tak jak, mówiąc uczciwie, nie wiedziałem i nie zdawałem sobie sprawy z działalności okupacyjnej mojego ojca. Dopiero po wielu latach i to jest największy żal, jaki mam do siebie w stosunkach z moim ojcem, dowiedziałem się, że działał jako członek AK, dowiedziałem się o jego pseudonimie, o który mnie pan pytał. A żal do siebie mam dlatego, że (mój ojciec dosyć wcześnie zmarł, bo w sześćdziesiątym drugim roku) nie interesowały mnie jego losy przed wojną, chociaż wiedziałem, że był początkowo w POW, potem w Legionach, potem w Wojsku Polskim. Inaczej mówiąc, chcę powiedzieć z żalem, że bardziej mnie interesowała piłka czy w ogóle sport, zabawy na podwórku niż rozmowy z ojcem, bo wydawało mnie się, że i ja będę wiecznie żył, i ojciec będzie wiecznie żył, i że to wszystko zdążę [zrobić później]. Teraz, z perspektywy moich lat, widzę, że z takimi rzeczami nie można czekać, dlatego trochę jestem gadułą, który nieco za dużo mówi o rzeczach mało ważnych.

  • Pojechaliście państwo na Wspólną i wybucha Powstanie.


Wybucha Powstanie i pierwszy dzień Powstania pamiętam jak dzisiaj, bo… Nawet nie wiem, że to jest Powstanie, że to obejmuje całą Warszawę… Czy to Warszawa, czy to cała Polska, tego nie wiedziałem, ale pamiętam, że zaczynamy budować… „Zaczynamy” to za dużo powiedziane, ale że zaczyna się budować barykadę parę metrów od placu Trzech Krzyży, na ulicy Wspólnej. I pamiętam to wyrywanie kawałków betonu czy tych płyt chodnikowych, pamiętam to znoszenie jakichś ciężkich rzeczy z domu i stopniowo budowa tej barykady. Pamiętam również, nieistotna rzecz, ale zapamiętałem, że zaczął mżyć deszcz. I w pewnym momencie, było już ciemno i jest rzecz, do której nie potrafię… Której nie potrafię wytłumaczyć sobie i innym, słyszymy… Czy ja słyszę, że jedzie czołg placem Trzech Krzyży. Czołg skręca w ulicę Wspólną, ale nie wjeżdża dalej niż dwa, trzy metry. Zapala światło. Budujący się… I gówniarze jak ja, nie wszyscy zdążyliśmy uciec na bok. Nie oddaje ani jednego strzału, wycofuje się na plac Trzech Krzyży. I to był kontakt z Niemcami, jeśli o mnie chodzi, jedyny przez całe Powstanie, nie licząc dnia wyjścia z Powstania.
Dalej. Jestem na tej Wspólnej, nikogo nie znam, praktycznie mówiąc, na podwórku nie wiem… Widzę moich rówieśników, ale ich w ogóle nie znam. I pierwsze dni Powstania całkowicie wyleciały mi z pamięci, niczym się nie wybiły. W pewnym momencie pewnego dnia uprzytomniłem sobie, że jacyś chłopcy biegają, mają nalepki „Harcerska Poczta” i że mówi się w piwnicy i w mieszkaniu… My jeszcze wtedy w piwnicy nie byliśmy, bo mój okręg bytowy w czasie Powstania, czyli ulica Krucza, Hoża, plac Trzech Krzyży, Żurawia, był enklawą, gdzie w zasadzie żyło się tak jak w czasie okupacji. W ogóle pierwsze dwa, trzy tygodnie Powstania w Śródmieściu, w mojej okolicy, to był bardzo dziwny okres. Ja pamiętam, że na Kruczej były czynne (wprost się uwierzyć nie chce) kafejki, gdzie się chodziło… Nie wiem, bo ja nie chodziłem, bo byłem za mały, ale gdzie przychodzili ludzie, siadali i byli. Po ulicy się chodziło tak jak przed wojną. Pierwsze dwa, trzy dni Powstania to była ograniczona ruchomość nas wszystkich, bo był problem „gołębiarzy”. Zresztą w czasie jednego przeszukiwania kolejnych dachów na rogu Kruczej, Chmielnej, [właściwie] Hożej, nie Chmielnej, Hożej i Wspólnej, mniej więcej w tym miejscu, gdzie teraz jest ten hotel. Jak on się nazywa? Zapomniałem.

  • Gromada?


Nie, nie. Na Kruczej jest hotel…

  • Warszawa?


Nieważne. Gdzie…

  • Mercure.


Też nie. Nie, bo to na środku, Mercure to jest bliżej. Nie udało się wtedy, mnie przynajmniej, uchwycić. Ale łaziliśmy po strychach, siedzieliśmy, obserwując, czy gdzieś nie pojawia się „gołębiarz”. Najczęściej to, że się pojawia „gołębiarz”, to się człowiek orientował, jak kogoś postrzelił. Zresztą postrzelił po kilku dniach jednego z moich nieznanych kolegów przed naszą stanicą, bo, o czym później, poczta zuchowa miała swój rejon, swoją stanicę na ulicy Hożej, pod trzynastym. Budynek ten się zachował do dzisiaj, jest tam szkoła i wtedy, w okupację, też była szkoła. Ale wracając do pierwszych dni Powstania. Nie wiem przez kogo, nie pamiętam, ale dotarłem właśnie tam na Hożą przez kogoś zaprowadzony, że tam działa poczta harcerska. No, niestety, tam mnie potraktowano jako gówniarza i powiedziano, że: „Synu, jak skończysz czternaście lat, to będziesz harcerzem, a teraz to szoruj do domu, bo jesteś gówniarzem”. No i ja przez parę kolejnych dni miałem nareszcie zajęcie w Powstaniu, a życie w naszej enklawie Śródmieścia, pomijając, że plac Trzech Krzyży był niemożliwy… był zamknięty, nie chodziło się, bo tam był obstrzał. Ale na tych ulicach sięgających placu Trzech Krzyży miałem nareszcie zajęcie, bo właściwie jak tylko można, uciekałem z domu i biegłem na stanicę, na ulicę Hożą. I po kilku kolejnych dniach powiedziano mi… Właściwie nie pamiętam tego, że powiedziano i nie bardzo mogę powiedzieć, w jaki sposób, ale powiedziano, że będziesz pomocnikiem i poleć, zanieś tam coś, gdzieś. No i tak przez znów ze dwa, trzy dni, aż powiedziano mnie, że ponieważ jesteś za młody, to będziesz w pomocniczej drużynie. I dostałem legitymację, dostałem, jak to się nazywa…

  • Opaskę.


Opaskę. No i zacząłem regularnie biegać w poczcie. Co to znaczy „regularnie biegać”? To znaczy, że przychodziłem rano i mówiono mi: „Masz w ten rejon zanieść takie listy”. Przez pierwsze dni, zanosząc listy, jako znaczek dostawaliśmy i żądaliśmy… Może nie żądaliśmy, ale było, że dostawaliśmy książki i te książki składaliśmy w naszej stanicy jako przyszła biblioteka. Ale żebym należał do stałej drużyny czy do jakiegoś stałego zastępu, drużyny harcerskiej czy zuchowej, to wydaje mnie się, że nie. Wydaje mnie się, że do końca Powstania, a właściwie nie do końca Powstania (bo życie i chodzenie w Śródmieściu przeszło do piwnic, gdzie były zrobione przebicia), że w zasadzie ja ze swojego domu na Wspólnej, na Hożą to szedłem nie górą, tylko dołem, piwnicami. Życie zamarło.
W ogóle w sierpniu to nie było Powstania w Śródmieściu. Gdzieś tam upadła bomba rzeczywiście, gdzieś tam były kolejki za wodą. Zaczynały się kłopoty żywnościowe. Ale ponieważ moja babcia była bardzo zapobiegliwa, a poza tym sąsiad miał tamże, na Wspólnej, sklep i masarnię, byliśmy zupełnie dobrze zaopatrzeni w Powstanie i praktycznie mówiąc, ja nie pamiętam, żebym był głodny w Powstanie, chociaż podobno jadaliśmy zupę jęczmienną i podobno ostatnie dni Powstania był głód u mnie w rodzinie. Ja tego nie pamiętam. Co mogę więcej powiedzieć o swojej działalności? Chyba niewiele poza tym, że pamiętam pewne stałe drogi, bo centralny ośrodek poczty polowej to był na ulicy… Hoża, Wspólna, Wilcza… Hoża, Wspólna… cholera, no, następna ulica za Wspólną, po drugiej stronie… Ale był [obszar] po drugiej stronie Marszałkowskiej w stosunku do mojej enklawy, nazwijmy to, okolicy placu Trzech Krzyży i Kruczej. Pamiętam, chociaż tego nie widziałem w trakcie budowy, że po paru dniach w okolicy obecnego rogu Kruczej i Alej Jerozolimskich został zrobiony podkop pod jezdnią. Właściwie nie podkop, a został wykopany rów, że przejście było niebolesne, bo poprzednio to się przelatywało i najczęściej była zasada, że… I losowaliśmy nawet, jak przebiegaliśmy przez takie ulice, gdzie był obstrzał. Pierwszy, to wiadomo było, że zawsze przeleciał. Dopiero za drugim, trzecim strzelali. Głupota śmieszna, ale kiedyś na rogu ulicy Koszykowej, Śniadeckich, która też wygląda zupełnie inaczej architektura niż teraz, bo dochodziło to do Marszałkowskiej, przebiegaliśmy i ja miałem biec trzeci. I w pewnym momencie kolega biegnący przede mną, schyla się i mówi: „Leć, bo ja coś mam z butem”. I ja przeleciałem, a jego postrzelili. Czy to los, czy to sznurowadło, było mi tak sądzone.
Co więcej pamiętam? Rzecz, co do której wstyd się przyznać, ale była, że pierwszego czy drugiego dnia Powstania wraz z innymi koleżkami, też harcerzami, zuchami, obrabowaliśmy cukiernię na rogu Marszałkowskiej i Piusa. Po prostu ludzie brali, bo były jeszcze ciastka i inne rzeczy. I my też. Nie ma się z czego cieszyć, chwalić, ale tak było. Jak również wkroczyłem do sąsiedniej apteki i co z tej apteki wziąłem, nie wiem co, ale pamiętam, że coś wziąłem.
No i tak dochodzimy do właściwie bezbolesnego życia w sierpniu, nie licząc, że tam gdzieś nawet w tej mojej enklawie upadła „krowa”, że w zasadzie nie było bombardowania tej okolicy, był tylko obstrzał artyleryjski. Ale zaczyna to się wszystko kumulować i gromadzić. I z dnia na dzień coraz mniej chodzi się po ulicy, a coraz bardziej siedzi się w piwnicy. Dopóki działała jeszcze ta stanica na Hożej, to ja praktycznie mówiąc, tymi przejściami ulicznymi stale, od rana właściwie cały dzień, tam przebywałem – czy miałem jakieś zadanie, czy tylko dlatego, żeby trochę podziwiać tych moich starszych kolegów, którzy mieli rzadko, bo rzadko, ale jednak dla mnie wspaniałe rzeczy, jak zaniesienie jakiegoś rewolweru czy pistoletu gdzieś tam, jak zaniesienie kilku sztuk amunicji gdzieś tam. A ja byłem „ty gówniarzu, uciekaj”.
No i zaczyna się wrzesień i zaczyna się nasilający… Aha, tu muszę powiedzieć, bo po upadku Starówki zostaliśmy, trudno powiedzieć „zmobilizowani”, [ale] dostaliśmy polecenie odprowadzać wychodzących z Powstania kanałami ludzi ze Starówki. I mnie przydzielono wyjście z kanałów na ulicy Wareckiej, przy Nowym Świecie. I nie wiem, czy wykonałem dwa, czy trzy takie kursy, gdzie w zasadzie odbierałem, nie odbierałem, tylko pomagałem temu, który wyszedł z kanału. Prowadziłem go, bo po pewnym czasie znaliśmy przejścia między domami, między piwnicami. Inaczej mówiąc, znaliśmy najbezpieczniejsze miejsca poruszania się po Śródmieściu. Chyba ze dwa, trzy razy tak, pamiętam, że odprowadzałem tych „starówkowców”, strasznie ich podziwiając, bo wprawdzie byli śmiertelnie zmęczeni, brudni i śmierdzący, ale Boże, jaką oni mieli broń. Żeby tylko się móc dotknąć do tego, to już była przyjemność. Odprowadzałem ich gdzieś na Mokotowską, w okolicę Wilczej. Potem już, teraz, z literatury dowiedziałem się, że oni byli w ambasadzie bułgarskiej, która do dzisiaj jest w Alejach Ujazdowskich.
No i przychodzi wrzesień, coraz mniej można biegać po ulicach, coraz większe kłopoty z zaopatrzeniem w wodę, nasilające się kolejki na skutek przybycia w moją okolicę masę nowych ludzi, którzy zostali wypędzeni ze swoich domów, czyli większe zużycie wody i wielogodzinne stanie po kubełek wody czy po zdobycie wody. Coraz większy obstrzał, coraz większa, z jednej strony groźba utraty życia, co bezpośrednio już zaczynało w mojej okolicy istnieć, i coraz większa utrata entuzjazmu. Bo pierwsze dni Powstania, to był tak szalony entuzjazm, tak szalona radość, że praktycznie mówiąc, w pierwszych dniach Powstania prawie się całowało ludzi, którzy byli z opaską AK i z bronią. Wrzesień. Przestało się chodzić na ulicę Kruczą, przestało się chodzić i szpanować na ulicy Kruczej, bo chodziliśmy prawie na spacery, w sierpniu prawie chodziliśmy z dziewczynkami. No i coraz bardziej się siedziało w piwnicy. Jakoś tak nie mam określonego dnia w pamięci, żeby mnie powiedziano, że poczta przestaje istnieć i funkcjonować w Śródmieściu, czy też powiedziano, że „dziękujemy ci za pomoc”. Nie sadzę, żeby mi mogli podziękować za pomoc, bo coraz bardziej wykruszały się ilościowo te zastępy i drużyny, które ja na początku spotkałem. Inaczej mówiąc, coraz większy ubytek, nie wiem, z jakiego powodu, no nie wszyscy zostali ranni czy zabici, ale coraz więcej mieliśmy zadań. Na początku bardzo mało, pod koniec sierpnia coraz więcej. Jednocześnie z literatury wiem, że poczta działała do prawie ostatnich dni Powstania, ale ja przestałem biegać, wydaje mi się, co najmniej na tydzień, dziesięć dni przed kapitulacją.
Ciekawe we wspomnieniach… Wiedzieliśmy, że istnieje tak zwana gruba berta, nie nazywając tego tak, że to jest jakieś działo kolejowe i że robi olbrzymie spustoszenie. I pewnego dnia trzasnęło – ja wtedy akurat byłem już w piwnicy – trzasnęło w nasz dom i okazało się, że niewypał tego pocisku przebił sześć czy siedem pięter, robiąc [taką dziurę], do dzisiaj pamiętam, że można było widzieć niebo, o ile niebo było widoczne już w Powstaniu pod koniec, bo było takie zaciemnienie i takie dymy. I ten pocisk upadł i leżał w bramie. Rzeczywiście to było bydlę, no, metr sześćdziesiąt długości i o ile pamiętam teraz, sześćdziesiąt kilka centymetrów średnicy. Również pamiętam, jak sprowadzono jeńców niemieckich. Nam kazano się okresowo przenieść trochę dalej i ci Niemcy rozbroili ten pocisk. I pamiętam te rurki takie, nie wiem, co to był za proch z tego pocisku… Coraz dłuższe siedzenie w piwnicy, coraz większe dyskusje, czy jest sens walczyć. Coraz większe zapotrzebowanie na wodę, a co za tym idzie, coraz większy brud i smród. Pierwsze rozmowy o poddaniu się. W końcu 2 października akt kapitulacji.

  • W trakcie Powstania, jak przebywali państwo w tych piwnicach, czy zdarzali się Powstańcy, którzy tamtędy przechodzili?


Tak, tak.

  • Jaki był stosunek ludności cywilnej do Powstańców?


Tak jak powiedziałem, początkowo był wielki entuzjazm. W połowie Powstania, czyli przy końcu sierpnia przestał on już być, entuzjazm, manifestacyjny. Okazywanie wdzięczności, radości z widoku ich, ale nadal to było, że nie mając wody, jak oni szli, to się im dawało. Natomiast we wrześniu zaczęło być już niezbyt przyjemnie, bo ludność na początku przestała okazywać radość i powiedziałbym, wdzięczność, a potem wręcz szemranie: Jak długo to będzie trwało i do czego doprowadzi? Ogłoszenia Niemców… I nadal Niemców nie widzę w swojej okolicy, tylko ogłoszenia w postaci ulotek, że na początku wychodzą zorganizowane grupy walczących, potem ludność cywilna. I że z mojej okolicy mamy iść w okolice Politechniki. No i dopiero 5 czy 6 października my wychodzimy z tego Powstania (tak to nazywam, będę tak mówił dalej). I tutaj głupia rzecz, ale muszę powiedzieć. Moja babcia otwiera kolejną piwnicę, których miała kilka, i okazuje się, że w tej piwnicy są cholerne zapasy żywności. I my w parę godzin przed wyjściem zaczynamy żreć niepowstrzymanie, bo mięsa się przecież nie miało. Pamiętam te zachłanne jedzenie, otwieranie puszek jakichś. No i zaczynamy wychodzić. I już w granicach Politechniki większość mojej rodziny zaczyna mieć biegunkę. Ja nie pamiętam, żebym miał, ale wiem, że… A wychodziło się… W okolicy Politechniki stali Niemcy i dawali każdemu po kawałku razowego chleba. I dalej w zasadzie szło się prawie samemu, no bo, nazywając ich Niemcy, ale to głównie byli, jak myśmy mówili, „kałmucy”, różne [inne nacje], skośnoocy, stali co dwadzieścia metrów. I zaczynamy wychodzić. Idziemy, idziemy, plac Narutowicza, dalej, coraz większy deszcz pada, coraz ciemniej. Ci stojący i pilnujący Niemcy zaczynają robić sobie z pałatek takie namiociki i tam się chowają. My idziemy, idziemy, no i w pewnym momencie nasza rodzina, tak to nazwijmy, dochodzi do wniosku, że jak jest okazja, to trzeba uciekać. Nie wiadomo, gdzie nas pędzą, nie wiadomo, co będzie, a tutaj prawie noc i można uciekać. No i w pewnym momencie szereg ludności idzie, a my w bok. I nic: ani strzału, ani krzyku. Wchodzimy w jakieś pole pomidorów. Ja nie jadam pomidorów. Nie jadałem jako dziecko, nie jadam do dzisiaj. Moja rodzina zajada się tą zieleniną, nazwijmy to, czyli pomidorami, a ja nic.
Okazuje się, że myśmy wyszli gdzieś w okolicach… Nie potrafię dokładnie powiedzieć, jak to było. To na pewno było przed Pruszkowem i to na pewno było gdzieś w okolicach tej linii EKD, ale gdzie, nie umiem… Nocujemy w jakiejś szopie. I zaczyna się epopeja, że… Można było nocować w szopie, jak się miało jakieś walory, bo inaczej nie wpuszczali. Następnego dnia rano nie mamy już siły iść po tych polach. Dochodzimy do jakiejś wąskiej szosy i spotykam porządnego Niemca. Okazało się zresztą chyba, że to nie Niemiec, a Ślązak, bo za pewnym zakrętem podjeżdża do nas na motorze z taką blachą (to była […] policja drogowa chyba, taka żandarmeria, nosili takie blachy) i łamaną polszczyzną mówi do nas: „Dalej tam nie idźcie, bo tam łapią”. My w bok i rzeczywiście widać, że tam stoją „budy” i wyłapują. Bo Niemcy z okolic Warszawy wyłapywali tych warszawiaków, którzy nie doszli czy nie chcieli iść do obozu w Pruszkowie. Jedyną kartą rozpoznawczą była kenkarta. Jeśli była kenkarta warszawska, to było źle. Jeśli miałeś kenkartę niewarszawską, to puszczali. Tak doszliśmy do Pruszkowa, ale nie do obozu. Bo okazuje się, że w Pruszkowie, o czym kiedyś nie wiedziałem, jakaś pseudociotka czy coś, ci nam pomogli. Rodzina się podzieliła, to znaczy jeden wujek poszedł w prawo, drugi wujek poszedł w lewo, my poszliśmy prosto, umownie. Ja, z moją rodziną: matką, siostrą i ojcem wylądowaliśmy w mieścinie Jeżowo, parędziesiąt kilometrów od Łodzi. Zamieszkaliśmy w takiej budzie, w podwórku jedynego murowanego domu w tymże mieście. I po kilku czy kilkunastu dniach, tego nie pamiętam, Niemcy robią olbrzymią łapankę i z całej tej mieściny wyrzucają warszawiaków, wywożąc ich, a sami, jakaś jednostka żandarmerii, wprowadzają się do tego domu, wyrzuciwszy mieszkańców, na podwórku którego my mieszkamy. Ale we własnym podwórku nie robią sprawdzenia. Inaczej mówiąc, my, moja rodzina, chyba jako jedyna z warszawiaków zostaje w tymże Jeżowie. Tylko że Niemcy ustanawiają wartę pilnującą w bramie tego domu, no i okazuje się, że moi rodzice nie bardzo mogą wyjść. Wobec tego ja, mając dwanaście lat, zaczynam utrzymywać rodzinę. Udaje mnie się nawiązać kontakty…

  • A jak pan się wydostawał z tego domu? Normalnie pan przechodził przez bramę?


Ja normalnie przechodziłem obok tego Bahnschutza… O! Bahnschutz. Obok tego Bahnschutza, nawet nieraz on mnie kiwał, ja jemu kiwałem. Nie byłem zbyt wysoki, tak że mogłem równie dobrze udawać dziesięcio- czy jedenastoletniego chłopaka. I zaczynam kupować w Jeżowie kiełbasę, wozić tę kiełbasę do Pruszkowa. W Pruszkowie zostawiałem u tej mojej rodziny i takie dwa, trzy kursy w tygodniu. Dlatego to były kursy, że trzeba było kolejką wąskotorową dojechać z tego Jeżowa do jakiejś stacji kolejowej, która szła do Pruszkowa, ale cholera, zapomniałem nazwę, może sobie za chwilę przypomnę. Inaczej mówiąc, znów zacząłem być dorosły. Rodzina siedziała, a ja zarabiałem pieniądze. No ale przecież to trwało właściwie dwa, trzy miesiące tylko, bo to był koniec października, czyli listopad, grudzień, czyli właściwie dwa miesiące z kawałkiem.
Tak zwane wyzwolenie… Przepraszam, ale dla mnie to początek zniewolenia. Pewnego dnia Niemcy zamieszkali zaczynają się zwijać. Nie mają samochodu i odjeżdżają konnymi furmankami. Posterunek przestaje być. Chrzęst znajomy czołgów. I do miasteczka wkraczają „wyzwoliciele”. Zaczyna się ich balanga, pijaństwo i bieganie po domach, szukając… No wiecie, panowie, czego szukali.

  • Mówimy o formacjach rosyjskich, tak?


Tak. I tuż pod wieczór strzały. Od chwili, jak te czołgi wjechały, był spokój i cisza. Pod wieczór strzały. Oczywiście ja już wtedy, będąc „dorosłym”, musiałem pobiec, zobaczyć, co się dzieje. Okazuje się, że kilometr czy dwa kilometry za tym miasteczkiem w folwarku schowali się Niemcy, którzy widocznie nie mieli czym dalej uciekać, zostali wykryci. I zaczyna się zdobywanie przez armię radziecką tego folwarczku. Tu stoją czołgi, gra harmoszka, piją, a tam w odkrytym polu, widzę to jak dzisiaj, idą w bój, również pijani, „wyzwoliciele”. Niemcy podobno natłukli czterystu ich. Myślę, że to nieprawdopodobne i niemożliwe. Nie widziałem tego, nie słyszałem. Natomiast nie mogłem sobie odmówić i trafiło mi się, że widziałem rozstrzeliwanie tych Niemców, którzy się w końcu poddali. Szereg stojących – dziesięciu, piętnastu, może dwudziestu Niemców, młodzi chłopcy. Nie pamiętam, żeby byli z oznakowaniem SS, widzę tylko ich te młode, gówniane twarze, prawie tak jak moja. Tu stoją oni, parę metrów dalej stoją „wyzwoliciele”. Podchodzi jakiś „kałmuk”, bo takie miał rysy, prawie przykłada pepeszę do brzucha tego Niemca, pociąga… I do dzisiaj tego nie rozumiem, chociaż wtedy podziwiałem. A następny Niemiec woła: Heil Hitler! i za chwilę pada. Ja twierdzę, że gdybym… Dzięki Bogu, nie musiałem i nie wiem, jak bym się zachował, ale gdybym był w takiej sytuacji, widząc, że kolejnego zatłukują, to bym próbował uciekać, wiedząc, że nie ucieknę, ale tylko dlatego, żeby mnie zastrzelili uciekającego. No i przyjeżdżamy do Warszawy. Jak przyjechać?

  • Jak Polacy przyjmowali wkraczające wojska radzieckie? Czy się cieszyli, czy raczej byli niechętni, czy byli obojętni?


Nie było żadnej, z mojego punktu widzenia, możliwości oceny przyjmowania, bo następnego dnia… O ile pamiętam, to oni wyzwolili ten Jeżów 17 stycznia, a my następnego dnia rano, osiemnastego, już próbowaliśmy dostać się do Warszawy. Czyli co było z ludnością i co dalej, nic nie wiem. Natomiast wiem, że wychodzimy na szosę i zaczynamy iść. Dosyć było zimno. Czy był śnieg, nie pamiętam. Samochody jadą głównie z Warszawy w kierunku Łodzi, a z Łodzi w kierunku Warszawy nic. Samochody, to znaczy wojsko rosyjskie, bo innych samochodów nie było. W pewnym momencie, nie wiem, w jaki sposób i dlaczego, zatrzymał się jakiś rusek, jadący w kierunku Łodzi. Ojciec mój do niego podchodzi, zaczynają rozmowę. Ja oczywiście nie wiem, o czym mówią, ale potem już dowiaduję się od ojca. Ale efekt jest taki: ten rusek zakręca i wiezie nas do Pruszkowa. W ten sposób omijamy na szosie wszelkie kontrole rosyjskie i znajdujemy się w Pruszkowie, u tej mojej pseudociotki. Mówię pseudociotki, bo to nie była żadna ciotka, tylko ciotka mojej ciotki. I to jest chyba 18 stycznia.
Ponieważ to już był zmrok, następnego dnia idziemy, na piechotę oczywiście, na Wspólną, do naszego domu. Nie wspomniałem o tym, że wychodząc z Powstania, praktycznie mówiąc, całą drogę, to znaczy od Wspólnej do Politechniki, to się szło na wysokości pierwszego piętra, bo tak były zwalone domy. Okazuje się, że nasz dom na Wspólnej jest częściowo spalony, częściowo, ale w małym stopniu zburzony. Oczywiście całkowicie oczyszczony z wszelkich dóbr materialnych, ale w piwnicach pod tlącymi się albo i nie tlącymi, jak w którym miejscu, zwałami węgla czy koksu, jeszcze kilka rzeczy się uratowało. Między innymi uratowały się wszystkie te moje odznaki, że byłem w Poczcie. Miałem i mam, chociaż już teraz wyrosłem z tego, skłonności kolekcjonerskie. Biegając z pocztą, roznosiliśmy również prasę i ja zbierałem i zgromadziłem właściwie całą wychodzącą w Śródmieściu prasę powstańczą. Schowałem to, pamiętam jak dzisiaj, owinięte w coś, nie wiem co, takie kotły do prania bielizny, bo na Wspólnej była pralnia, duża pralnia mojej babci. Ten kocioł włożyłem w jeszcze jeden kocioł i przysypałem to wszystko. I to się uratowało. I to przenieśliśmy ze Wspólnej na Grochów. Ale idziemy dalej. Ze Wspólnej przechodzimy… Chcemy się dostać na Grochów, co na Grochowie. Pamiętam, że było tak zimno, że przez Wisłę przechodziło się i szło się po tych dwóch czy jednym dniu, w zasadzie w takiej rynnie, że ja nie widziałem… Czyli że to było co najmniej metr pięćdziesiąt. No i przychodzimy na Grochów. W zasadzie nic nie zginęło, wszystko jest. Sąsiedzi nie okradli, wręcz jak twierdzą, bronili przed złodziejami. Czyli zaczyna się piękne życie. No i chyba to są całe moje przygody. Idę do szkoły. Tylko że piękne życie kończy się niedługo, ale to już jest osobna historia, nie dotycząca mnie.

  • Czy po wojnie w jakiś sposób ujawniał pan tę swoją działalność w konspiracji?


Nikt mnie nie podejrzewał, nikt mnie nie pytał, nikomu nie musiałem. A była ścisła zasada, że o działalności okupacyjnej nie rozmawiało się nawet w gronie rodziny. Ja po pierwszym aresztowaniu ojca i jak wyszedł z kilkumiesięcznego więzienia, aresztu, chciałem od ojca dowiedzieć się szeregu rzeczy. Do dzisiaj nie wiem, kim był mój ojciec w okupację, poza tym że w jakimś tam piśmie dowiedziałem się, jaki miał pseudonim, ale w jakiej jednostce był, to nie wiem. Podejrzewam, ale to są moje może głupie myślowe dywagacje… Straciłem wątek, co miałem powiedzieć.

  • Rozmawialiśmy o tacie, że pan nie wie, w jakiej formacji.


Aha. Po pierwszym siedzeniu, nazwijmy to tak, ojca, na moje próby dowiedzenia się coś o ojcu, ojciec odpowiadał: „Nie będziesz wiedział, nie będziesz miał kłopotów z UB”. Ponieważ ojciec mój był trzy razy aresztowany i trzy razy więziony… To wszystko trochę było w czasie. Kiedy ostatni raz, to był chyba czterdziesty ósmy czy dziewiąty rok, nazwijmy to, już na stałe wrócił do domu, to był zupełnie inny człowiek. […] To był psychicznie zgaszony, wypalony człowiek, który chciał być jak najdalej od rzeczywistości. No bo skończył Szkołę Nauk Politycznych przed wojną. To była coś jak wyższa szkoła KC w PRL-u, czyli to była, nazwijmy to, kuźnia janczarów Polski przedwojennej. Był wysokim urzędnikiem ministerialnym przed wojną. W okupację udawał jakąś działalność. Tuż po okupacji został wysokim urzędnikiem PRL-u. Była taka partia PSL, Polska Partia Ludowa, która weszła w czterdziestym szóstym czy siódmym roku do rządu. No i do pierwszego aresztowania wydawało się, że droga życiowa ojca, a co za tym idzie, naszej rodziny, będzie jako tako wyglądała. Ale po trzecim aresztowaniu okazało się, że dla ojca nie ma żadnej pracy. Matka po kilkudziesięcioletnim [okresie] bycia panią domu musiała iść do pracy. No a ja udawałem, że nic się nie dzieje, zapamiętale uprawiałem sport i grałem w brydża i na rozmowy z ojcem nie miałem czasu. Zresztą chyba ojciec by już nie chciał rozmawiać. Nagle zmarł i tak się skończyła możliwość dowiadywania się. Oczywiście, że dzisiaj trochę wiem o ojcu, ale to już jest inna bajka i chyba nie ma co mówić.
Dziwiłem się, że państwo będziecie tracili czas na przyjazd do mnie, bo uważam swoją rolę i swoje życie w Powstaniu jako w zasadzie typowe. Niczym się nie wyróżniłem, nic wielkiego nie zwojowałem, byłem jednym z wielu. Jednym z wielu, któremu się udało, bo mimo wielokrotnego biegania, mimo kilkukrotnego, nazwijmy to, zasypywania – to znaczy bądź w ten dom, bądź w sąsiedni spadła bomba i wejście do było zasypane – nic mnie się nie stało. Pytacie panowie, czy komuś mówiłem na ten temat. Broń Boże. Nie zapominajcie, że mój ojciec okresowo siedział. A poza tym, co ja miałem mówić? Ja do dzisiaj nie wiem, praktycznie mówiąc, w pełni tego słowa znaczeniu, w jakim zastępie czy w jakiej drużynie byłem. Gdyby nie to, że człowiek siebie nie okłamuje, to w zasadzie każdy może tak mówić jak ja. Oraz to, że uważam do dzisiaj, miałem i mam wątpliwości do tak zwanego nurtu kombatanckiego. Uważam, że jeśli się walczyło, to nie dla przyszłych apanaży, tylko dlatego, żeby ta Polska w końcu była. Szczycę się i to chyba największe moje zauroczenie, że mój ojciec miał ten krzyż, który, nie wiem, czy panowie wiecie, został stworzony w dwudziestym którymś roku dla uczczenia ostatnich kilku powstańców styczniowych. No i sam fakt, że mówi się, że Virtuti Militari, że Krzyż Komandorski, że inne, to są najwyższe polskie odznaczenia. Nieprawda. Tamtych to były tysiące. Natomiast Krzyż Niepodległości, bardzo skromny, mam go tutaj, to było tysiąc osiemset ludzi. Między innymi Piłsudski, Rydz-Śmigły i cała wierchuszka II Rzeczpospolitej. Czyli mojemu ojcu, który wyszedł ze wsi, bo jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że ojciec pochodził spod Lipna, to jest pod Toruniem. To jest miejsce urodzenia Poli Negri, Wałęsy i Balcerowicza, no i mojego ojca. I… No cóż, Wałęsa i rodzina Wałęsy w mojej okolicy, mojej ciotki, nie miała dobrej reputacji długo, długo przed tym, nim powstała „Solidarność” i nim Wałęsa stał się Wałęsą. Ale czy jestem zadowolony? Tak, udało mnie się przeżyć i udało mnie się nie zeszmacić. Udało mnie się zbudować rodzinę, udało mnie się zdobyć zawód, który chciałem, udało mnie się być dobrym fachowcem. No i udaje mnie się jak dotąd jeszcze chodzić, chociaż coraz trudniej.

Konstancin-Jeziorna, 14 grudnia 2017 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła

Ryszard Małkiewicz Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter